Lan
Wangji opadł na lewitujący miecz.
Jego
biała szata zatańczyła na porannym wietrze, rozsuwając na bok chmury czerwonej,
demonicznej energii. Długimi palcami przesunął po strunach instrumentu.
Oczy miał wciąż zamknięte.
Nasłuchiwał.
Hałasy
rozciągały się przez całą szkołę. Przerażeni uczniowie wraz z nauczycielami nie
zwrócili uwagi na pomoc, która nadciągnęła. Parli na bramę szkolną, dusząc się
od własnego ciężaru.
Nikt
nie potrafił otworzyć wyjścia, bo inni za bardzo naciskali na siebie,
uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. Tragedia nadchodziła, a widmo śmierci już
opadło na wielu niewinnych, czego Lan Wangji nie umiał zaakceptować.
Puścił
jeden, krótki dźwięk w kierunku młodzieży. Melodia przeszła przez uszy
wszystkich, unieruchamiając ich na dosłownie sekundę. Obudzili się i spojrzeli
ku niebu, na którym stał Nieśmiertelny Mistrz, w całej swojej dostojności i
wielkości.
Nikt
z nich wcześniej nie doznał zaszczytu, aby poznać moc kultywatora na własne
oczy. Widząc go po raz pierwszy w życiu, oniemieli. Wydawało się, że sam wielki
nauczyciel zstąpił do świata śmiertelników. Ich dusze nie zasługiwały na
ratunek, a mimo to kultywator przybył.
Popatrzyli
się na siebie w spokoju, ale i ten trwał krótko. Młoda dziewczyna,
przedstawicielka klasy, ta sama, która wcześniej zwróciła uwagę Lan Qirenowi,
zobaczyła pod swoimi stopami najdroższą przyjaciółkę. Miała zwichniętą szczękę,
ciało ubite, oddychała słabo. Dziewczyna przyklęknęła i wrzasnęła:
— Lin
Lin! — Chwyciła koleżankę. Ujęła ostrożnie jej policzek i zapłakała. — Pomocy!
Pomocy!
Zaczęli
zaglądać pod własne stopy. Wielu z uczniów nosiło ślady krwi na swoich butach.
Młodsi usiedli na drodze, zdjęli obuwie i gorączkowo zaczęli wycierać z krwi
materiał. Drżeli.
Nauczyciele
w końcu się obudzili. Podeszli do najbardziej poszkodowanych i zaczęli udzielać
pomocy po kolei. Niestety, dla niektórych było już za późno. Dwójka chłopców
leżała pośrodku tłumu, nie oddychając. Jednemu z nich skręcono kark, drugi
zadusił się pod stopami innych uczniów. Nauczyciel od biologii rzucił się na
chłopca i wykonał masaż serca. Brakowało mu sił. Niepoprawnie uciskał klatkę
piersiową, pocąc się przy tym przerażająco.
Odsunęła
go dopiero masywna dziewczyna, słynna mistrzyni karate w lidze szkolnej.
Odepchnęła nauczyciela na bok i sama podjęła próbę uratowania chłopca. Wiele
razy wykonywała ćwiczenia na życzenia dziadka, który za punkt honoru uznawał
możliwość uratowania drugiej osoby. Uciskała, uciskała, a przy okazji płakała,
kiedy skóra młodszego kolei stawała się coraz bledsza.
—
Może... wystarczy? — spytała nieśmiało jej rówieśniczka.
—
NIE! — ryknęła, nie przerywając masażu serca.
Lan
Wangji zeskoczył z miecza, przepraszając Wei Wuxiana i Lan Qirena na moment.
Wylądował gładko, z gracją, której uczniowie nigdy wcześniej nie widzieli.
Trzymając instrument w obu dłoniach, zbliżył się do dziewczyny. Przyklęknął
przed nią i ujął jej dłoń, przerywając próby uratowania chłopca.
—
Śmierć to jedna z tych rzeczy, których nie da się odwrócić — odparł kojącym
tonem.
Łzy
spłynęły po policzkach dziewczyny. Krzyknęła głośno, łapiąc się za drżące
ramiona. Rzuciła się nagle, wtulając w Nieśmiertelnego Mistrza mocno.
Kultywator
skinął w kierunku dyrektora szkoły.
Z
początku nie zrozumiał, o co chodzi. Dopiero po tym, jak szturchnął go
wiceprzewodniczący samorządu, podszedł do Nieśmiertelnego Mistrza i wziął od
niego dziewczynę. Drżała, dostała gorączki, ale przynajmniej zasnęła, co
ucieszyło Lan Wangji. Odsunął włosy z jej czoła i położył swoją dłoń na nim,
aby przelać odrobinę mocy. Dziewczyna przestała się trząść.
—
D... Dziękuję — powiedział nieśmiało dyrektor.
Lan
Wangji odpowiedział jedynie "hm", po czym skoczył, znikając w głębi
szkoły.
Pospiesznie
wrócił do swojego ucznia i Wei Wuxiana. Oboje siedzieli oparci o ścianę, nie
spuszczając z oczu przygniecionego do ziemi dzikiego trupa. Na widok
Nieśmiertelnego Mistrza zerwali się w tym samym momencie.
— Lan
Zhan, jak cudownie, że wpadłeś! — wykrzyczał Wei Wuxian. — Od razu twój uśmiech
sprawił, że mam ochotę żyć!
—
Przestań — skarcił go cicho Lan Qiren. — Mistrzu, składam honory. — Bolało go
całe ciało, a mimo to skłonił się przed nauczycielem. Na krótko.
Lan
Wangji ujął chłopca za ręce i nakazał mu wyprostować się, co uczynił.
—
Mistrzu? — zdziwił się Lan Qiren.
—
Postąpiłeś słusznie, jestem z ciebie dumny — wyznał niespodziewanie, co
poruszyło sercem młodzieńca. — Droga kultywacji jest usłana wiedzą, siłą i
cierpieniem. Wiedzę można nabyć, siłę wykształtować, ale niewielu jest gotowych
na cierpienie. Dziś pokazałeś, że jesteś godnym uczniem sekty Lan.
Z
oczu Lan Qirena spłynęły łzy. Po raz pierwszy w swoim życiu usłyszał podobne
słowa pochwały, na dodatek padły z ust Nieśmiertelnego Mistrza, kogoś, kogo tak
mocno podziwiał. Strach jakby odszedł w niepamięć i zastąpiło go niewyobrażalne
szczęście.
Wei
Wuxian objął chłopaka i przyciągnął do siebie.
—
Słyszałeś? Słyszałeś? Patrz, jak ten cichy Lan Zhan cię pochwalił. Jeszcze
chwila i zostaniesz przyszłym mistrzem sekty Lan!
—
Nie, nie... Ja... — Zarumienił się przed mistrzem. — To nie tak.
—
Jeśli droga ta jest ci przeznaczona, to uznam za zaszczyt wprowadzenie cię na
nią.
Lan
Qiren czknął. Rumieniec na jego twarzy pogłębił się jeszcze mocniej. Nikt nigdy
wcześniej go nie pochwalił, co więcej od początku swoich dni jako uczeń sekty
Lan, nie podejrzewał, że obierze drogę kultywatora. Ta jedna walka sprawiła, że
pragnął więcej. Jego serce biło z podekscytowania. Wydawało się, że za moment
wyskoczy mu z piersi z tej nieogarniętej radości.
Wstrzymywał
się także, żeby nie uśmiechać się za mocno.
Jednak
uśmiech pogłębiał się, co doprowadziła Wei Wuxiana do śmiechu. Jednak nie
zadrwił sobie z młodzieńca, co więcej sam go pochwalił, pokazując kciuk do
góry.
— Dziękuję...
mistrzu — wydukał i wtedy poczuł się dziwnie zmęczony.
Zamknął
powoli oczy, dochodząc do wniosku, że to już koniec. Nie musi walczyć, bo
przybyło potrzebne wsparcie.
Chłopak
osunął się zemdlony w ramiona Lan Wangji.
Nieśmiertelny
Mistrz pogładził czule głowę swojego ucznia, odgarniając mu włosy na bok. Wziął
chłopaka na ręce i zaniósł go do wnętrza szkoły, kładąc na jedną z ławek.
Uruchomił zaklęcie chroniące to dziecko i wrócił do miejsca, gdzie czekał na
niego Wei Wuxian.
—
Tego nikt się nie spodziewał — odparł cierpkim głosem, zwracając się w stronę
przygniecionego do ziemi dzikiego trupa.
—
Hm...
—
Poza tym dzikie trupy nie zapuszczają się w środku dnia do dużych skupisk
ludzi, szczególnie w słoneczne dni. To przeczy wszelkim zasadom, o których
nauczyli się kultywatorzy.
—
Każda energia ewoluuje — zauważył Lan Wangji.
— A
więc mówisz, że świat się zawsze zmienia? — Wei Wuxian założył ręce za głową. —
Może i masz rację, Nieśmiertelny Mistrzu. Tylko głupcy zakładają, że przez
tysiąclecia nic się nie zmienia. Dlatego głupcy szybko giną.
—
Wielu uważało, że nie da się poskromić demonicznej energii.
Wei
Wuxian potknął się o leżące obok niego ciało nauczyciela. W ostatniej chwili
zdołał zachować równowagę. Wyprostował się i jeszcze raz rzucił krótkie
spojrzenie Lan Wangji, zastanawiają się, czy mężczyzna dodał coś więcej.
Ten
milczał. A jednak to milczenie okazało się bardziej wymowne niż potok słów.
Wei
Wuxian w swojej przeszłości sprzed dwóch tysięcy lat był tym, który otworzył
drogę do niemożliwego, kontrolując demoniczną energię. Stał się tym samym
jednym z najpotężniejszych ludzi w historii świata, a mimo to przeszedł do
historii jako zbrodniarz i niszczyciel, zamiast twórca. Ale może tak było
lepiej. Jeden demoniczny kultywator wystarczył temu światu.
—
Myślisz, że ktokolwiek wysłał tego dzikiego trupa, poluje na mnie?
Lan
Wangji zgodził się delikatnym kiwnięciem.
—
Ech, masz rację. — Westchnął Wei Wuxian. — Tylko się pojawiłem, a ludzie znów
coś ode mnie chcą. Chyba zaświaty były spokojniejsze... Żywi mają zawsze żywią
wobec mnie nienawiść.
— Nie
wszyscy. Nie zawsze — podkreślił mężczyzna.
—
Dziękuję. — Uśmiechnął się słodko. — To miłe, że jest obok mnie ktoś, kto
cieszy się na mój widok. To coś innego. Choć większość i tak będzie patrzyła na
mnie jak na potwora.
— To
nie zwracaj na nich uwagi, patrz tylko na mnie — zaproponował, ku zaskoczeniu
chłopaka, Lan Wangji.
Zarumienił
się. Na policzkach wyszedł głęboki róż, wyraźniejszy od tego, który pojawił się
na twarzy Lan Qiren. Czas na moment się zatrzymał. Słowa Nieśmiertelnego
Mistrza odbijały się echem myślach Wei Wuxiana, wędrując przez kilka wspólnych
wspomnień. Dziś wyglądały inaczej. Ostrzeżenia nabierały głębszego sensu. Czyny
zmieniały znaczenie. Gesty przepełniało uczucie inne od nienawiści.
— Lan
Zhan... — wyszeptał Wei Wuxian.
Wyciągnął
dłoń ku mężczyźnie. Ten uciekł od niego, stając obok dzikiego trupa.
Wei
Wuxian zauważył u niego zaczerwienione ucho. Parsknął śmiechem. Nawet wielki,
Nieśmiertelny Mistrz chował w sobie uczucia.
Postanowił
jednak, że nie będzie się drażnił.
W
podskokach dołączył do Lan Wangji. Szturchnął go w ramię i spytał:
— Ej,
ej, Lan Zhan, dlaczego ktoś wybrał szkołę? Dzień? Do tego tak wczesną porę?
—
Sianie zamieszania — skomentował krótko.
—
Hm... — Zastanowił się przez moment. — To mi nie pasuje. Zamieszanie można
stworzyć w każdym miejscu w tym mieście, ale przypadek sprawił, że dziki trup
znalazł się akurat w mojej szkole. To nie przypadek.
—
Nie... A może i tak.
— Co
masz na myśli? — zdziwił się chłopak. — Nie kwestionuję tego, że na przypadek
nie można liczyć w tego typu okolicznościach, ale wydaje mi się, zbyt wiele
zbiegów okoliczności zawsze tworzy spójną całość.
—
Przypadek to zamiar nieokreślony, plan to określony. Tu nie widać schematu.
— Tak
uważasz? — Wei Wuxian kontynuował swoje wątpliwości.
—
Dziki demon nie polował na ciebie.
Uwaga
zainteresowała młodzieńca. Z początku spostrzeżenie wydawało się bezpodstawne,
zbyt wiele elementów wskazywało na to, że jego sprawa jest powiązana z tym
atakiem, ale kiedy tak się zastanawiał, faktycznie doszedł do wniosku, że to
nie na niego czyhał dziki trup.
Zwłoki
nie zaatakowały go bezpośrednio.
Pojawiły
się znienacka.
Wei
Wuxian przeszedł kawałek. Musiał uważać przez zniszczenia, których dokonał Lan
Qiren. Wyglądały zdumiewająco — jak na kogoś, kto twierdził, że nie ma talentu,
poradził sobie znakomicie. Lan Wangji również był pełen podziwu. Nie docenił
swojego ucznia i jego zdolności.
— Lan
Qiren ma talent — przyznał Wei Wuxian. — Nawet za naszych czasów niewielu
faktycznie przejawiało prawdziwe zdolności kultywacyjne. Poza tym zdolności to
nie wszystko. Ważny był rozwój. Kultywacja to ciągła nauka polegająca na
tworzeniu i próbowaniu nowego.
— Hm.
—
Chłopak dał mi sporo czasu.
— Hm.
—
Szkoda tylko, że zniszczyło... — urwał.
Przyklęknął
przed jedną z części ciała dziewczyny, która zginęła jako pierwsza. Miała coś
na szyi.
Odgarnął
jej włosy z szyi. Na jej środku odkrył znak z krwi, pieczęć, której do tej pory
nie widział.
Wyciągnął
telefon i na wszelki wypadek wykonał zdjęcie. Przeszedł dalej, tym razem do
zmarłego nauczyciela. Jego ciało leżało w dziwnej pozycji, nie w tej zginął.
Wei Wuxian podejrzewał, że w trakcie walki Lan Qiren przesunął je w
poszukiwaniu czegoś do pisania. Na szczęście ostatecznie użył krwi, co uradowało
także Lan Wangji.
Wei
Wuxian podwinął kołnierz od koszuli mężczyzny. Ten sam znak, tylko odwrócony.
Narysowany był w przeciwnym kierunku do tego, który zobaczył u dziewczyny.
Lan
Wangji w tym czasie zbadał drugą część ciała dziewczyny, która leżała po
drugiej stronie boiska. W ramach szacunku wobec zmarłej, przeniósł ją i
złączył, aby odnalazła w ten sposób spokój.
— Nic
mi tu nie pasuje — przyznał. — Jednego dnia ktoś przesyła mojej rodzinie w
darze urnę, drugiego szkołę napada dziki trup... Marzę, żeby na tym się
skończyło, ale coś czuję, że to dopiero początek.
—
Przekreślony znak przywołania... Jaki ma efekt? — zapytał Wei Wuxiana.
Znak
przywołania stworzył sam demoniczny kultywator, umożliwiając aktywne
przywoływanie dusz do określonego punktu. Wei Wuxian nie wiedział jednak, że
jego innowacja przetrwała dwa tysiące lat kultywacji. Co więcej, stała się
narzędziem, z którego kultywatorzy zaczęli korzystać krótko po śmierci
Demonicznego Patriarchy.
— Nie
wiem — odpowiedział szczerze młodzieniec. — Mówiąc o czystej teorii, powinno
odpychać energię, ale ci ludzie nie żyją. To nie to. Nie chodzi również o
kontrolę na odległość. Nie wydaje mi się, żeby przekreślenie miało coś
wspólnego ze spowolnieniem działania znaku. Jedyna możliwość, jaka przychodzi na
myśl i jest w miarę sensowna to to, że przywołuje i rozwściecza dzikie zwłoki.
— Hm.
— Lan Wangji skinął głową. — Czy da się przekazać taki znak bez wiedzy
nosiciela?
— Nie
ma takiej możliwości. — Wei Wuxian machnął od niechcenia ręką. — Lan Zhan,
musimy mówić o faktach. A fakt jest taki, że nie można narysować na czyjejś
skórze znaku bez zwrócenia jego uwagi. To było zaplanowane. I za tym atakiem
nie stoi osoba, która zniszczyła mój dom.
—
Niekoniecznie — nie zgodził się Lan Wangji. Odwrócił się i wskazał na
uwięzionego przez siebie dzikiego trupa. — To on?
Wei
Wuxian po raz pierwszy, odkąd zakończyła się walka, dokładniej przyjrzał się
przeciwnikowi. Czysta energia, z której korzystał Lan Wangji, przysłaniała
twarz zmarłego, rozmywała jego rysy, ale po dłuższym przypatrzeniu, Wei Wuxian
pojął jedną rzecz:
— To
on nas zaatakował...
— To
Song Lan, wojownik, którego uznano za zaginionego dwa tysiące lat temu.
0 Comments:
Prześlij komentarz