[Forgetting Envies] Rozdział 13

           

Lan Wangji opadł na lewitujący miecz.

Jego biała szata zatańczyła na porannym wietrze, rozsuwając na bok chmury czerwonej, demonicznej energii. Długimi palcami przesunął po strunach instrumentu.

Oczy miał wciąż zamknięte.

Nasłuchiwał.

Hałasy rozciągały się przez całą szkołę. Przerażeni uczniowie wraz z nauczycielami nie zwrócili uwagi na pomoc, która nadciągnęła. Parli na bramę szkolną, dusząc się od własnego ciężaru.

Nikt nie potrafił otworzyć wyjścia, bo inni za bardzo naciskali na siebie, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. Tragedia nadchodziła, a widmo śmierci już opadło na wielu niewinnych, czego Lan Wangji nie umiał zaakceptować.

Puścił jeden, krótki dźwięk w kierunku młodzieży. Melodia przeszła przez uszy wszystkich, unieruchamiając ich na dosłownie sekundę. Obudzili się i spojrzeli ku niebu, na którym stał Nieśmiertelny Mistrz, w całej swojej dostojności i wielkości.

Nikt z nich wcześniej nie doznał zaszczytu, aby poznać moc kultywatora na własne oczy. Widząc go po raz pierwszy w życiu, oniemieli. Wydawało się, że sam wielki nauczyciel zstąpił do świata śmiertelników. Ich dusze nie zasługiwały na ratunek, a mimo to kultywator przybył.

Popatrzyli się na siebie w spokoju, ale i ten trwał krótko. Młoda dziewczyna, przedstawicielka klasy, ta sama, która wcześniej zwróciła uwagę Lan Qirenowi, zobaczyła pod swoimi stopami najdroższą przyjaciółkę. Miała zwichniętą szczękę, ciało ubite, oddychała słabo. Dziewczyna przyklęknęła i wrzasnęła:

— Lin Lin! — Chwyciła koleżankę. Ujęła ostrożnie jej policzek i zapłakała. — Pomocy! Pomocy!

Zaczęli zaglądać pod własne stopy. Wielu z uczniów nosiło ślady krwi na swoich butach. Młodsi usiedli na drodze, zdjęli obuwie i gorączkowo zaczęli wycierać z krwi materiał. Drżeli.

Nauczyciele w końcu się obudzili. Podeszli do najbardziej poszkodowanych i zaczęli udzielać pomocy po kolei. Niestety, dla niektórych było już za późno. Dwójka chłopców leżała pośrodku tłumu, nie oddychając. Jednemu z nich skręcono kark, drugi zadusił się pod stopami innych uczniów. Nauczyciel od biologii rzucił się na chłopca i wykonał masaż serca. Brakowało mu sił. Niepoprawnie uciskał klatkę piersiową, pocąc się przy tym przerażająco.

Odsunęła go dopiero masywna dziewczyna, słynna mistrzyni karate w lidze szkolnej. Odepchnęła nauczyciela na bok i sama podjęła próbę uratowania chłopca. Wiele razy wykonywała ćwiczenia na życzenia dziadka, który za punkt honoru uznawał możliwość uratowania drugiej osoby. Uciskała, uciskała, a przy okazji płakała, kiedy skóra młodszego kolei stawała się coraz bledsza.

— Może... wystarczy? — spytała nieśmiało jej rówieśniczka.

— NIE! — ryknęła, nie przerywając masażu serca.

Lan Wangji zeskoczył z miecza, przepraszając Wei Wuxiana i Lan Qirena na moment. Wylądował gładko, z gracją, której uczniowie nigdy wcześniej nie widzieli. Trzymając instrument w obu dłoniach, zbliżył się do dziewczyny. Przyklęknął przed nią i ujął jej dłoń, przerywając próby uratowania chłopca.

— Śmierć to jedna z tych rzeczy, których nie da się odwrócić — odparł kojącym tonem.

Łzy spłynęły po policzkach dziewczyny. Krzyknęła głośno, łapiąc się za drżące ramiona. Rzuciła się nagle, wtulając w Nieśmiertelnego Mistrza mocno.

Kultywator skinął w kierunku dyrektora szkoły.

Z początku nie zrozumiał, o co chodzi. Dopiero po tym, jak szturchnął go wiceprzewodniczący samorządu, podszedł do Nieśmiertelnego Mistrza i wziął od niego dziewczynę. Drżała, dostała gorączki, ale przynajmniej zasnęła, co ucieszyło Lan Wangji. Odsunął włosy z jej czoła i położył swoją dłoń na nim, aby przelać odrobinę mocy. Dziewczyna przestała się trząść.

— D... Dziękuję — powiedział nieśmiało dyrektor.

Lan Wangji odpowiedział jedynie "hm", po czym skoczył, znikając w głębi szkoły.

Pospiesznie wrócił do swojego ucznia i Wei Wuxiana. Oboje siedzieli oparci o ścianę, nie spuszczając z oczu przygniecionego do ziemi dzikiego trupa. Na widok Nieśmiertelnego Mistrza zerwali się w tym samym momencie.

— Lan Zhan, jak cudownie, że wpadłeś! — wykrzyczał Wei Wuxian. — Od razu twój uśmiech sprawił, że mam ochotę żyć!

— Przestań — skarcił go cicho Lan Qiren. — Mistrzu, składam honory. — Bolało go całe ciało, a mimo to skłonił się przed nauczycielem. Na krótko.

Lan Wangji ujął chłopca za ręce i nakazał mu wyprostować się, co uczynił.

— Mistrzu? — zdziwił się Lan Qiren.

— Postąpiłeś słusznie, jestem z ciebie dumny — wyznał niespodziewanie, co poruszyło sercem młodzieńca. — Droga kultywacji jest usłana wiedzą, siłą i cierpieniem. Wiedzę można nabyć, siłę wykształtować, ale niewielu jest gotowych na cierpienie. Dziś pokazałeś, że jesteś godnym uczniem sekty Lan.

Z oczu Lan Qirena spłynęły łzy. Po raz pierwszy w swoim życiu usłyszał podobne słowa pochwały, na dodatek padły z ust Nieśmiertelnego Mistrza, kogoś, kogo tak mocno podziwiał. Strach jakby odszedł w niepamięć i zastąpiło go niewyobrażalne szczęście.

Wei Wuxian objął chłopaka i przyciągnął do siebie.

— Słyszałeś? Słyszałeś? Patrz, jak ten cichy Lan Zhan cię pochwalił. Jeszcze chwila i zostaniesz przyszłym mistrzem sekty Lan!

— Nie, nie... Ja... — Zarumienił się przed mistrzem. — To nie tak.

— Jeśli droga ta jest ci przeznaczona, to uznam za zaszczyt wprowadzenie cię na nią.

Lan Qiren czknął. Rumieniec na jego twarzy pogłębił się jeszcze mocniej. Nikt nigdy wcześniej go nie pochwalił, co więcej od początku swoich dni jako uczeń sekty Lan, nie podejrzewał, że obierze drogę kultywatora. Ta jedna walka sprawiła, że pragnął więcej. Jego serce biło z podekscytowania. Wydawało się, że za moment wyskoczy mu z piersi z tej nieogarniętej radości.

Wstrzymywał się także, żeby nie uśmiechać się za mocno.

Jednak uśmiech pogłębiał się, co doprowadziła Wei Wuxiana do śmiechu. Jednak nie zadrwił sobie z młodzieńca, co więcej sam go pochwalił, pokazując kciuk do góry.

— Dziękuję... mistrzu — wydukał i wtedy poczuł się dziwnie zmęczony.

Zamknął powoli oczy, dochodząc do wniosku, że to już koniec. Nie musi walczyć, bo przybyło potrzebne wsparcie.

Chłopak osunął się zemdlony w ramiona Lan Wangji.

Nieśmiertelny Mistrz pogładził czule głowę swojego ucznia, odgarniając mu włosy na bok. Wziął chłopaka na ręce i zaniósł go do wnętrza szkoły, kładąc na jedną z ławek. Uruchomił zaklęcie chroniące to dziecko i wrócił do miejsca, gdzie czekał na niego Wei Wuxian.

— Tego nikt się nie spodziewał — odparł cierpkim głosem, zwracając się w stronę przygniecionego do ziemi dzikiego trupa.

— Hm...

— Poza tym dzikie trupy nie zapuszczają się w środku dnia do dużych skupisk ludzi, szczególnie w słoneczne dni. To przeczy wszelkim zasadom, o których nauczyli się kultywatorzy.

— Każda energia ewoluuje — zauważył Lan Wangji.

— A więc mówisz, że świat się zawsze zmienia? — Wei Wuxian założył ręce za głową. — Może i masz rację, Nieśmiertelny Mistrzu. Tylko głupcy zakładają, że przez tysiąclecia nic się nie zmienia. Dlatego głupcy szybko giną.

— Wielu uważało, że nie da się poskromić demonicznej energii.

Wei Wuxian potknął się o leżące obok niego ciało nauczyciela. W ostatniej chwili zdołał zachować równowagę. Wyprostował się i jeszcze raz rzucił krótkie spojrzenie Lan Wangji, zastanawiają się, czy mężczyzna dodał coś więcej.

Ten milczał. A jednak to milczenie okazało się bardziej wymowne niż potok słów.

Wei Wuxian w swojej przeszłości sprzed dwóch tysięcy lat był tym, który otworzył drogę do niemożliwego, kontrolując demoniczną energię. Stał się tym samym jednym z najpotężniejszych ludzi w historii świata, a mimo to przeszedł do historii jako zbrodniarz i niszczyciel, zamiast twórca. Ale może tak było lepiej. Jeden demoniczny kultywator wystarczył temu światu.

— Myślisz, że ktokolwiek wysłał tego dzikiego trupa, poluje na mnie?

Lan Wangji zgodził się delikatnym kiwnięciem.

— Ech, masz rację. — Westchnął Wei Wuxian. — Tylko się pojawiłem, a ludzie znów coś ode mnie chcą. Chyba zaświaty były spokojniejsze... Żywi mają zawsze żywią wobec mnie nienawiść.

— Nie wszyscy. Nie zawsze — podkreślił mężczyzna.

— Dziękuję. — Uśmiechnął się słodko. — To miłe, że jest obok mnie ktoś, kto cieszy się na mój widok. To coś innego. Choć większość i tak będzie patrzyła na mnie jak na potwora.

— To nie zwracaj na nich uwagi, patrz tylko na mnie — zaproponował, ku zaskoczeniu chłopaka, Lan Wangji.

Zarumienił się. Na policzkach wyszedł głęboki róż, wyraźniejszy od tego, który pojawił się na twarzy Lan Qiren. Czas na moment się zatrzymał. Słowa Nieśmiertelnego Mistrza odbijały się echem myślach Wei Wuxiana, wędrując przez kilka wspólnych wspomnień. Dziś wyglądały inaczej. Ostrzeżenia nabierały głębszego sensu. Czyny zmieniały znaczenie. Gesty przepełniało uczucie inne od nienawiści.

— Lan Zhan... — wyszeptał Wei Wuxian.

Wyciągnął dłoń ku mężczyźnie. Ten uciekł od niego, stając obok dzikiego trupa.

Wei Wuxian zauważył u niego zaczerwienione ucho. Parsknął śmiechem. Nawet wielki, Nieśmiertelny Mistrz chował w sobie uczucia.

Postanowił jednak, że nie będzie się drażnił.

W podskokach dołączył do Lan Wangji. Szturchnął go w ramię i spytał:

— Ej, ej, Lan Zhan, dlaczego ktoś wybrał szkołę? Dzień? Do tego tak wczesną porę?

— Sianie zamieszania — skomentował krótko.

— Hm... — Zastanowił się przez moment. — To mi nie pasuje. Zamieszanie można stworzyć w każdym miejscu w tym mieście, ale przypadek sprawił, że dziki trup znalazł się akurat w mojej szkole. To nie przypadek.

— Nie... A może i tak.

— Co masz na myśli? — zdziwił się chłopak. — Nie kwestionuję tego, że na przypadek nie można liczyć w tego typu okolicznościach, ale wydaje mi się, zbyt wiele zbiegów okoliczności zawsze tworzy spójną całość.

— Przypadek to zamiar nieokreślony, plan to określony. Tu nie widać schematu.

— Tak uważasz? — Wei Wuxian kontynuował swoje wątpliwości.

— Dziki demon nie polował na ciebie.

Uwaga zainteresowała młodzieńca. Z początku spostrzeżenie wydawało się bezpodstawne, zbyt wiele elementów wskazywało na to, że jego sprawa jest powiązana z tym atakiem, ale kiedy tak się zastanawiał, faktycznie doszedł do wniosku, że to nie na niego czyhał dziki trup.

Zwłoki nie zaatakowały go bezpośrednio.

Pojawiły się znienacka.

Wei Wuxian przeszedł kawałek. Musiał uważać przez zniszczenia, których dokonał Lan Qiren. Wyglądały zdumiewająco — jak na kogoś, kto twierdził, że nie ma talentu, poradził sobie znakomicie. Lan Wangji również był pełen podziwu. Nie docenił swojego ucznia i jego zdolności.

— Lan Qiren ma talent — przyznał Wei Wuxian. — Nawet za naszych czasów niewielu faktycznie przejawiało prawdziwe zdolności kultywacyjne. Poza tym zdolności to nie wszystko. Ważny był rozwój. Kultywacja to ciągła nauka polegająca na tworzeniu i próbowaniu nowego.

— Hm.

— Chłopak dał mi sporo czasu.

— Hm.

— Szkoda tylko, że zniszczyło... — urwał.

Przyklęknął przed jedną z części ciała dziewczyny, która zginęła jako pierwsza. Miała coś na szyi.

Odgarnął jej włosy z szyi. Na jej środku odkrył znak z krwi, pieczęć, której do tej pory nie widział.

Wyciągnął telefon i na wszelki wypadek wykonał zdjęcie. Przeszedł dalej, tym razem do zmarłego nauczyciela. Jego ciało leżało w dziwnej pozycji, nie w tej zginął. Wei Wuxian podejrzewał, że w trakcie walki Lan Qiren przesunął je w poszukiwaniu czegoś do pisania. Na szczęście ostatecznie użył krwi, co uradowało także Lan Wangji.

Wei Wuxian podwinął kołnierz od koszuli mężczyzny. Ten sam znak, tylko odwrócony. Narysowany był w przeciwnym kierunku do tego, który zobaczył u dziewczyny.

Lan Wangji w tym czasie zbadał drugą część ciała dziewczyny, która leżała po drugiej stronie boiska. W ramach szacunku wobec zmarłej, przeniósł ją i złączył, aby odnalazła w ten sposób spokój.

— Nic mi tu nie pasuje — przyznał. — Jednego dnia ktoś przesyła mojej rodzinie w darze urnę, drugiego szkołę napada dziki trup... Marzę, żeby na tym się skończyło, ale coś czuję, że to dopiero początek.

— Przekreślony znak przywołania... Jaki ma efekt? — zapytał Wei Wuxiana.

Znak przywołania stworzył sam demoniczny kultywator, umożliwiając aktywne przywoływanie dusz do określonego punktu. Wei Wuxian nie wiedział jednak, że jego innowacja przetrwała dwa tysiące lat kultywacji. Co więcej, stała się narzędziem, z którego kultywatorzy zaczęli korzystać krótko po śmierci Demonicznego Patriarchy.

— Nie wiem — odpowiedział szczerze młodzieniec. — Mówiąc o czystej teorii, powinno odpychać energię, ale ci ludzie nie żyją. To nie to. Nie chodzi również o kontrolę na odległość. Nie wydaje mi się, żeby przekreślenie miało coś wspólnego ze spowolnieniem działania znaku. Jedyna możliwość, jaka przychodzi na myśl i jest w miarę sensowna to to, że przywołuje i rozwściecza dzikie zwłoki.

— Hm. — Lan Wangji skinął głową. — Czy da się przekazać taki znak bez wiedzy nosiciela?

— Nie ma takiej możliwości. — Wei Wuxian machnął od niechcenia ręką. — Lan Zhan, musimy mówić o faktach. A fakt jest taki, że nie można narysować na czyjejś skórze znaku bez zwrócenia jego uwagi. To było zaplanowane. I za tym atakiem nie stoi osoba, która zniszczyła mój dom.

— Niekoniecznie — nie zgodził się Lan Wangji. Odwrócił się i wskazał na uwięzionego przez siebie dzikiego trupa. — To on?

Wei Wuxian po raz pierwszy, odkąd zakończyła się walka, dokładniej przyjrzał się przeciwnikowi. Czysta energia, z której korzystał Lan Wangji, przysłaniała twarz zmarłego, rozmywała jego rysy, ale po dłuższym przypatrzeniu, Wei Wuxian pojął jedną rzecz:

— To on nas zaatakował...

— To Song Lan, wojownik, którego uznano za zaginionego dwa tysiące lat temu.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!