Lan
Qiren wstał.
Oparł
się dłonią o własne udo i odepchnął. Zachwiał się na słabych nogach, ale zmusił
ciało do tego jednego wysiłku.
Dziki trup zawisł nad nim z zaklęciu uwięzienia. Złote pasma oplatały jego ciało. Nici rozciągnęły się po całym boisku, unieruchamiając potwora. Nie na długo. Lan Qiren zaczął w myślach odliczać dwie minuty — tyle zazwyczaj trwały jego niewystarczające zaklęcia. Jednak ten krótki czas teoretycznie wystarczył, żeby uczniowie wydostali się ze szkoły i wezwali pomoc.
— Dam
radę — zapewnił siebie i dzikiego trupa.
Jakby
w odpowiedzi, demon otworzył szeroko usta. Trupi smród wydobył się z jego
gardła. Lan Qiren znowu dostał zawrotów głowy. Z trudem wstrzymał wymioty,
wiedział, że także osłabienie skróci czas zaklęcia. Wymagały one nie tylko siły
ducha, ale również siły ciała. Nie zamierzał przynieść wstydu mistrzowi w
pierwszej, poważniejszej walce przeciw dzikiemu trupowi.
Dotychczas
wystarczało mu energii na maksymalnie dwa, trzy zaklęcia, po nich tracił siły i
mdlał na każdych treningach z mistrzem i pozostałymi uczniami. Także nie umiał
zbyt wiele, kilka zaklęć unieruchamiających i odpychających, ale musiało
wystarczyć. Wyciągnął z kieszeni dwa fragmenty papieru i rozejrzał się za czymś
do pisania. Nie znalazł niczego. W szkole! Przewrócił oczami, nie wierząc w
swój pech. I wtedy naszła go przerażająca myśl. Starszy nauczyciel zawsze
chodził z długopisem w kieszeni.
Posłał
krótkie spojrzenie trupowi, a potem ruszył, omijając zmarłego. Biegł, ile tylko
miał sił w nogach i nieustannie sobie powtarzał: "Nie zawiedziesz mistrza,
nie zawiedziesz mistrza". Zacisnął wściekle szczękę. Przyklęknął
gwałtownie przed ciałem nauczyciela.
W
plecy uderzył go powiew demonicznej energii, jakby ktoś trzepnął go z bata.
Ciałem chłopaka szarpnęło. Zaklęcie uwięzienia zaczęło się rozpadać na nikłe
fragmenty, a dziki trup zacisnął pięść. Wyrywał się, szalał, zdając sobie
sprawę, że zaklęcie zanika.
Nie
było czasu.
Lan
Qiren sięgnął do kieszeni nauczyciela. Nie znalazł w niej niczego. Przerażony
przewrócił ciało starszego człowieka i zaczął szaleńczo przeglądać wszystkie
miejsca, w których mógłby ukryć coś do pisania. Nigdzie. Nigdzie. Nie tu. Lan
Qiren o mało się nie rozpłakał. Oddychał ciężko.
Dziki
trup uwolnił się. Zaklęcie wystrzeliło we wszystkie strony, a pozostała z niego
moc zraniła chłopaka. Upadł do tyłu, prosto na ciało nauczyciela.
Uderzył
w zegarek mężczyzny.
Demon
rzucił się na niego. Chwycił jego szyję dłonią i przydusił młodzieńca do ziemi.
Lan Qiren uderzył trupa w nadgarstek, ale ten nie zwolnił uścisku. Więc zaczął
kopać, wyrywać się. Dwa puste fragmenty papieru wysunęły się z jego dłoni.
Wpadł
tylko na jeden, ostateczny pomysł. Ugryzł własny palec wskazujący do krwi, a
potem przycisnął go do kartki. Nie dał rady pisać. Trup zacieśnił uścisk
jeszcze mocniej, wydawało się, że za moment zgniecie jego szyję i pożywi się
demoniczną energią tak samo, jak poprzednimi.
Pojawiły
się pierwsze mroczki przed oczami. Widział niewyraźnie, ale za to słyszał
głośno nadal walczących ze sobą uczniów. Obijali się ciałami o bramę szkoły,
która nie chciała ich przepuścić. Demoniczna energia nie tylko przykryła
słońce, aby spotęgować siłę trupa, stworzyła także więzienie dla całej szkoły,
nie pozwalając nikomu opuścić jej terenu. Krzyki pełne rozpaczy odbijały się od
uszu chłopaka. Miał wrażenie, że za moment bębenki pękną mu od tych ciągłych
wrzasków. Prosił ich, żeby przestali i pozwolili mu myśleć. Nikogo nie uratuje,
jeśli się nie skupi.
Wykorzystując
resztę sił, nakreślił jeden, krótki znak, a potem przytwierdził go do czoła
dzikiego trupa.
ODEPCHNIJ.
Trup
poleciał przez całe boisko i uderzył w ścianę, w którą się wgłębił. Fragmenty
ściany opadły wraz z tumanami kurzu, ale to nie zatrzymało demona. Wydostał się
z uwięzienia. Chwycił w pazury kartkę i rozdarł ją, niszcząc efekt zaklęcia.
Lan
Qiren w tym czasie zdołał wziąć kilka oddechów. Nadal się dusił, a ciężkie,
demoniczne powietrze sprawiało, że przez płuca przedostawała się zła energia
niszcząca jego komórki.
Zignorował
ból. Przycisnął po raz kolejny do kartki palec, tym razem rysując inne znaki.
Nieśmiertelny Mistrz zlinczowałby go za tak obrzydliwe pismo, ale w tych
okolicznościach nie pozostało mu nic innego, więc zaakceptował błąd.
Posłał
trupowi groźne spojrzenie.
Nie
napotkał na swojej drodze trupa.
Nagle
pojawił się przed jego twarzą. Zniszczone szaty zafalowały na wietrze. To były
sekundy, nim dziki trup uderzył Lan Qirena z całych sił. Chłopak przeleciał
przez pół boiska, przetoczył się przez nie i w końcu zatrzymał. Z ust wypluł
krew. Gniotło go w żołądku. Było mu niedobrze. Wydawało się, że nie przeżyje
tego, tracił powoli wszelką wolę walki, ale nie chciał przestać — nie w
momencie, gdy tak daleko zaszedł.
—
Pr... — próbował przeprosić. Nie dał rady, głos ugrzązł mu w zniszczonym
gardle.
Wstydził
się przegranej. Jeszcze nie zdążył rozpocząć walki, a okazało się, że od
początku nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo...
Dziki
trup ponownie ruszył na niego. Chłopak odbił się od ziemi resztką sił.
Wylądował nieopodal i odetchnął z trudem. Dusiło go z płucach i wciąż nie
widział za wyraźnie, więc zamknął oczy. Na nic one mu były. Wsłuchał się w
działania dzikiego trupa, jego ruchy i skoordynował je ze swoimi. Uciekał, jak
tylko mógł, unikając w ostatniej chwili ataku. Bawił się przez jakiś czas,
opadając powoli z sił, których od początku nie miał za wiele.
Ból w
klatce piersiowej rósł, z kolei dziki trup nie tracił żadnej energii, co więcej
zyskiwał kolejną, żywiąc się strachem uczniów ze szkoły.
Lan
Qiren miał tylko jedną szansę, żeby jego talizman zadziałał, a i tak nie był
pewien, jak wiele czasu zyska. Może niewiele.
Zaryzykował.
Przycisnął
talizman do ziemi, moment przed tym jak uskoczył przed atakiem przeciwnika.
Szepnął mało wyraźne "uwolnienie" i w tym samym momencie ziemia się
zapadła. Wyrwa pojawiła się nagle przed oczami Lan Qirena. Z połowy boiska
została tylko wydrążona dziura.
Odetchnął
z ulgą, uciekając przed zapadającą się ziemią, aż udało mu się dobiec do ciała
starszego nauczyciela. Tam opadł. Kaszlnął ciężko krwią. Wypluł ją przed
siebie, po czym padł na kolana.
To
koniec.
Walczył,
ile dał radę. To nie wystarczyło. Ziemia zapadła się tylko na głębokość
piętnastu metrów, gdzie trafił dziki trup. Z otworu wydobył się gardłowy
warkot, który dotarł do uszu młodzieńca. O mało się nie rozpłakał. Wiedział, że
za moment spotka się ponownie z rodzicami i wtedy już nie będzie się wstydził
spotkania z nimi. Walczył ze wszystkich swoich sił, nie poddając się aż do
śmierci.
Dziki
trup wyłonił się z wyrwy i wiedziony instynktami rzucił się na Lan Qirena.
Chłopak
wstrzymał oddech. Miał tylko szesnaście lat. Niedługo powinien przystąpić do
egzaminów, nigdy nie zaprosił żadnej dziewczyny na randkę, czekał, aż wyjdzie
na rynek jego ulubiona gra, umówił się z pozostałymi uczniami na przyjęcie i
nawet nie zdołał nikogo obronić.
Śmierć
mignęła mu przed oczami. Jednak nim dziki trup zdołał pochwycić jego szyję,
rozbrzmiał dźwięk fleta. Melodia nakazała demonowi się cofnąć, co uczynił. Lan
Qiren podniósł głowę i rozejrzał się zaskoczony. Wei Wuxian wybiegł na boisko,
pochwycił swojego rówieśnika i zaniósł go pod dach, nie czekając na jego zgodę.
Obrócił flet między palcami i znów zagrał, wydobywając z Chenqinga bitewne
dźwięki. W uszach dzikiego trupa były jak trucizna. Rozprzestrzeniały się po
całym jego ciele, sprawiając ból, którego nie powinien już odczuwać.
Wił
się, a Wei Wuxian nie przestawał.
—
Gdzie byłeś? — spytał go Lan Qiren z wyrzutami.
Wei
Wuxian nie odsunął instrumentu od ust. W jego oczach mignęły czerwone światła,
demoniczna energia obudziła się w nim. Wykorzystał jej źródło, karmił się tym
samym strachem, który pochłaniał dziki trup i tę moc uczynił swoją, aby tylko
osłabić demona.
—
Byłem po twój plecak — odparł szybko. — Nim wzniosła się kopuła, puściłem
sygnał do mojego kochanego Lan Zhana. Na pewno za moment tu przybędzie. Sami
nie damy sobie rady! — Puścił oczko w kierunku Lan Qirena i uśmiechnął się
głupio.
— Nie
nazywał tak Nieśmiertelnego Mistrza! — oburzył się ponownie chłopak, choć na oczy
cisnęły mu się łzy szczęścia. Miał ochotę wyściskać Wei Wuxiana.
— Skoro
masz tyle sił, to może wykorzystasz je do ucieczki? — zaproponował luźno. — Nie
wiem, jak długo dam radę go przytrzymać. Możliwe, że tylko z minutę, dwie. Nie
posiadam tak wielu mocy, jak mój kochany Lan Zhan. Możemy mieć tylko nadzieję,
że przybędzie za moment.
—
Nie... — wycisnął przez zęby, lecz nim dokończył, Wei Wuxian przyłożył mu palec
do ust.
—
Ciii, dziedziaczku, dobrze się spisałeś, teraz odpocznij. Zasłużyłeś.
Dziki
trup uwolnił się z mocy Wei Wuxiana i rzucił się na nich bez ostrzeżenia.
Wei
Wuxian zebrał w flecie moc. Zacisnął mocno szczękę, po czym ruszył na
przeciwnika. Uderzył go demoniczną energią z fletu, odpychając na drugi kraniec
boiska. To nie był koniec, więc młodzieniec pobiegł prędko i jeszcze raz
uderzył trupa, przytwierdzając go do ziemi.
W tym
czasie rozejrzał się za duszami, które nadal krążyły po tych terenach, aby ostatni
raz wykorzystać je do walki. Najważniejsze, by ich ciała jeszcze nie zamieniły
się w proch. Ku swojemu zaskoczeniu, nic nie znalazł.
— To
niemożliwe — wyszeptał słabo.
Każdy
skrawek tych ziem chował w sobie zmarłych, z których mógł czerpać siły, więc
gdzie się podziali? Nie wierzył, że na terenie szkoły od setek lat nikt nie
umarł. Czyżby siła została zablokowała wraz z pojawieniem się krwistej osłony?
Było
to dziwne i nienaturalne. Nie przetrwa zbyt długo, jeśli nie zbierze
dodatkowych mocy. Szczerze liczył, że w tym czasie zdąży przybyć Lan Wangji,
ale skoro wciąż się nie pojawił, musiał improwizować. Za wiele ludzkich żyć
było zagrożonych w tej krótkiej chwili. Ich uwaga sprowadziła na szkołę
niebezpieczeństwo, za którą niesłusznie karę mógł ponieść świat kultywatorów.
Wei
Wuxian przywołał najdelikatniejszą melodię, jaką znał, słodki utwór,
przywołujący przyjemne wspomnienia z jego młodzieńczych lat... z poprzedniego
życia. Lan Wangji mało się uśmiechał, nie pamiętał, aby kiedykolwiek na jego
twarzy zagościł uśmiech. Traktował go zawsze z dystansem, a mimo to jako jedyny
nie odwrócił się do niego plecami, kiedy wszyscy inny przeklęli go, uznając za
potwora.
Na
moment odsunął Chenqinga od ust.
—
Tylko ty mnie próbowałeś powstrzymać — zauważył, ale było już za późno, tak jak
wtedy, kiedy po raz pierwszy zaznał złowrogiej mocy.
Demoniczny
błysk ponownie pojawił się w jego oczach.
Jak
nie z terenów szkoły, to zbierze energię z miejsc, z których da radę. Cmentarz,
kościół, droga... Ślady zmarłych pozostawały w miejscach, w których najczęściej
ludzie oddawali swój ostatni oddech. Nie istniały ograniczenia w mocy,
ograniczeniem był tylko sam człowiek.
Wei
Wuxian przywoływał demoniczną moc, gromadziła się u jego stóp, jakby była mu
oddana. Pogłębiała jego siły i zmuszała dzikiego trupa do wycofania się. Jednak
Wei Wuxian mu na to nie pozwolił.
—
Klęknij! — rozkazał.
Kolana
dzikiego trupa wgłębiły się w ziemię. Oparł się rękoma i pochylił nisko głowę,
oddając cześć swojemu panu. Wei Wuxian zebrał moc w otwartej dłoni.
—
To... — nim dokończył, rozbrzmiała melodia guqina.
Fala
dźwięku przebiła się przez chmury demonicznej energii, rozpraszając ją, a potem
uderzyła w klęczącego dzikiego trupa, przygniatając go do ziemi.
—
Hanguang—jun! — wykrzyczał rozradowany Lan Qiren.
0 Comments:
Prześlij komentarz