— Jak to jest możliwe? Jeszcze przed wczoraj ledwo przeżyłem atak dzikich zwłok, moja babcia nie żyje, mój dom został zniszczony, mała Yanli ranna, więc... — Wei Wuxian wskazał na swój mundurek — dlaczego muszę iść do szkoły?! — ryknął po drodze w kierunku Lan Qirena.
Młody
adept sekty Lan, nazwany po zmarłym wujku Lan Wangji, uśmiechnął się krzywo i
skinął dwa razy dla niepoznaki. W rzeczywistości nie słuchał żali Wei Wuxian.
Poszedł z nim do szkoły tylko ze względu na swojego mistrza, a i tak wstydził
się każdej sekundy spędzonej z nadpobudliwym chłopakiem. W końcu poddał się i
westchnął. Założył słuchawki, w słuchując się w ostatnią kompozycję
Nieśmiertelnego Mistrza. Przedstawiono ją w rok smoka, jako jedną z pierwszych
melodii po stu latach ciszy w tworzeniu nowych zaklęć. Przeganiała zło, niszczyła
zarodek cierpienia i sprowadzała na skażone dusze ukojenie. I była przepiękna.
Lan Qiren zapominał o całym świecie, gdy subtelne dźwięki instrumentu
przepływały przez jego ucho. Dzięki nim pamiętał dzieciństwo — ostatnie
uśmiechy rodziców, pierwszą lekcję z mistrzem i samotną wycieczkę do grobowca,
w którym spoczywali zasłużeni bohaterowie kultywacji. Wszystko wydarzyło się w
ciągu jednego roku, gdy wiele płakał. Tylko utwory mistrza pozwalały mu chociaż
na chwilę zapomnieć o świecie.
Nagle
Wei Wuxian przyciągnął go ku sobie.
Lan
Qiren zacisnął wściekle szczękę i wyrwał się chłopakowi, wrzeszcząc:
— CO
TY ROBISZ?!
Wyciągnął
z uszu słuchawki. Wcisnął je do torby, wypchaną dodatkowymi księgami od
Nieśmiertelnego Mistrza, które zamierzał przeczytać w przerwie między
zajęciami.
— Ej,
ej. — Wei Wuxian klepnął chłopaka w plecy. — Nie widzisz, że jesteśmy na
przejściu dla pieszych?
Lan
Qiren po raz pierwszy od wyjścia z Zacisza Obłoków rozejrzał się po okolicy.
Prawie dotarli do szkoły, dzieliły ich tylko dwa zakręty przy najbardziej
ruchliwych ulicach miasta. Dwie szkoły mieściły się obok siebie, więc rodzice
często odwozili starsze i młodsze dziecko do właściwych budynków, stwarzając
niepotrzebne korki w tych częściach miasta. Tym razem samochody przejeżdżały
bez opamiętania, nie zatrzymując się dla stojącej przed przejściem grupki
młodzieży.
—
Dziękuję — mruknął nieśmiało młodzieniec.
— Ee,
eee, co, słucham, bo nie słyszę. — Wei Wuxian przybliżył natarczywie ucho do
Lan Qirena. Nie pozwolił sobie na odpuszczenie sprawy po tym, jak niesłusznie
go skrzyczano. — Ja tu ratuję czyjeś życie i tak okrojona wdzięczność? Byłem
przekonany, że adepci sekty Lan, pod czujnym okiem Nieśmiertelnego Mistrza,
znają zasady dobrych manier.
Lan
Qiren poczerwieniał ze złości i ze wstydu.
Już
kilka osób rzuciło swoje ciekawskie spojrzenia. Ich uwagę przykuł nie tylko
krzyk Wei Wuxiana, ale i powiewająca na wietrze przepaska sekty Lan. Przemknęły
między ludźmi ciche pomruki. Zaczęli szeptać, co rusz wspominając imię
Nieśmiertelnego Mistrza i wojny sprzed lat, o których niewielu już pamiętało.
Lan Qiren wszystko słyszał. Od dziecka szczycił się dobrym słuchem. Niejednokrotnie
ostrzegał go przed atakami dzikich trupów. Jednak nic poza tym. Nie radził
sobie z mieczem. O wiele młodsi od niego zapamiętywali sekwencje, nad którymi
on ćwiczył przez miesiące. Nie urodził się, by walczyć, lecz by słuchać.
Nieśmiertelny
Mistrz był dobrym nauczycielem, który próbował naprowadzić go na słuszną drogę.
Lan Qiren ani razu nie poczuł, żeby na nią wkroczył. Świat wydawał się obcy i
odległy, a patrząc na Wei Wuxiana, który w swojej pierwszej walce przeciwko
dzikiemu trupowi zwyciężył, wzbierała się w nim zazdrość.
— Ej,
co wy robicie? — rzucił ostro Wei Wuxian w kierunku plotkujących ludzi. —
Zaatakują was dzikie trupy i kto was obroni? — zezłościł się.
Podniósł
z ziemi kamień i podrzucił go na wysokość latarni. Chwycił go w mocnym uścisku
i zamachnął się w kierunku plotkujących kobiet. Pisnęły ze strachu. Kamień nie
uderzył w żadną z nich, tylko zatrzymał się na ścianie jednego z domów. Wei
Wuxian uśmiechnął się szeroko, wypuszczając trzymany przez siebie kamień, a
potem otrzepał ręce z brudu.
—
Widzisz? Czasem warto się postawić! — Poklepał Lan Qirena po plecach. —
Jesteście bohaterami, choć ludzie traktują was jak złoczyńców. Przeszłość
pozostawmy historii, przyszłość marzeniom, a żyjmy dniem dzisiejszym. Ucz się
doceniać dziś. Może jeszcze parę stuleci i staniesz się kolejnym mistrzem sekty
Lan?
Oniemiał.
Lan
Qiren wpatrzył się w Wei Wuxian w sposób podobny, jaki patrzył się na swojego
mistrza. Przez krótki moment żałował swoich wcześniejszych myśli. Obdarzył Wei
Wuxiana niezrozumiałym dla niego szacunkiem i podziwem, który minął chwilę
potem. Wei Wuxian pociągnął Lan Qirena w kierunku szkoły. Przepchnęli się przez
grupę uczniów. Powitał woźnego głośno i wyraźnie, aby słaby staruszek zdołał go
w tych hałasach usłyszeć. Mężczyzna zdjął na moment czapkę, przerywając
grabienie liści. Skłonił się na powitanie, a potem wrócił do pracy.
Weszli
do szkoły, gdy wybił pierwszy dzwonek.
— To
do zobaczenia w klasie! — pożegnał Lan Qirena i skierował się w stronę
łazienki.
Lan
Qiren nieświadomie uniósł dłoń i już chciał pomachać Wei Wuxianowi na "do
zobaczenia", ale wtedy usłyszał śmiechy dobierające zza jego pleców.
—
Patrzcie, jest tak zrezygnowany, że flirtuje z tym zboczeńcem — mówiła jedna z
dziewczyn. Wybuchła śmiechem, za którym podążyły koleżanki.
—
Nie, nie, pewnie został jego tatuśkiem, skoro tej głupi Wei Ying ciągle gada o
tym, jak wspaniały jest ten cały Lan Zhan!
Lan
Qiren walnął pięścią w ścianę, rozłupując ją w kształt w swojej dłoni. Odgłos
rozniósł się po całym korytarzy, wszyscy uczniowie zamarli w przerażeniu.
Chłopak wyciągnął dłoń z wgłębienia. Była zakrwawiona, ale nie czuł bólu,
zasłaniała go nieograniczona wściekłość. Buzowała w nim, a wcześniejsze słowa
Wei Wuxiana jakby odbiły się echem w jego myślach.
—
Możecie mnie obrażać. — Wykonał jeden krok ku dziewczynom. — Możecie gadać, co
tylko chcecie o Wei Wuxianie. — Ponownie zbliżył się. Uczennice zadrżały ze
strachu. — Ale spróbujcie jeszcze jeden, chociaż jeden raz, obrazić mojego
najdroższego mistrza!
Dziewczyny
po raz kolejny pisnęły. Chwyciły swoje torby i uciekły w kierunku sali
lekcyjnej, pozostawiając Lan Qirena z krótkim "dziwak". Obraza padła
cicho, aby nie dotarła do chłopaka. Na ich nieszczęście miał dobry słuch. Choć
nic sobie nie zrobił z ostatnich słów. Jak już wcześniej oświadczył, nie
obchodziło go, jakie o nim zdanie mają. Jednak nie zamierzał pozwolić na
obrażanie najdroższego mistrza, nauczyciela i... ojca.
Lan
Qiren zarumienił się, kiedy zdał sobie sprawę, jakie myśli go ogarnęły.
Ojciec... Odległe marzenie nie krzywdziło nikogo, jedynie raniło serce
chłopaka, który wiedział, że nigdy w ten sposób nie nazwie swojego mistrza.
—
Idiota — nazwał tak siebie, a potem wrócił do szafki. Wcisnął do środka bułkę
na dłuższą przerwę.
Zamknął
drzwiczki z hukiem, ponownie strasząc znajdujących się wokół niego uczniów.
Stali wpatrzeni, nie mogąc odgadnąć, jaki będzie kolejny ruch kultywatora. Ten
świat był im nieznany. Legendy krążyły między nimi, ale niewielu znało
prawdziwe umiejętności kultywacyjne, a tym mniej doświadczyło spotkania z
dzikim trupem. Mimo to strach pozostawał wśród ludzi, napędzany niesłusznymi
plotkami i podejrzeniami, że w każdym momencie kultywatorzy mogą się odwrócić
przeciwko nim.
—
Lan... Lan Qiren? — odezwała się nieśmiało najlepsza uczennica szkoły, drobnej
budowy, niska dziewczyna o piwnych oczach i grubej, czerwonej bliźnie po
wypadku z dzieciństwa, której nie wstydziła się pokazywać przy innych.
Chłopak
wziął głęboki wdech. Przypomniał sobie słowa Nieśmiertelnego Mistrza, jego
nauki i odparł:
—
Wybacz, niesłusznie uniosłem się gniewem. Jeśli to koniecznie udam się do
dyrektora i przeproszę za swoje zachowanie.
—
Naprawdę? — Odetchnęła ulga. — To dobrze. Bo wiesz, nie wolno niszczyć
własności szkoły i jeszcze te rany. — Wskazała na jego zakrwawioną pięść. —
Dbaj o swoje ciało. I uważaj. To nie miejsce na pokazywanie swoich
umiejętności.
Przełknęła
głośno ślinę i uciekła przed chłopakiem w stronę reszty znajomych. Wszyscy
odeszli. Powrócił dziwny, swoisty spokój. Wypełniony był codziennymi hałasami
tuż przed rozpoczęciem zajęć. Zostało kilka minut. Jednak nie widział, żeby Wei
Wuxian wrócił.
—
Gdzie on jest? — zapytał na głos. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Z jakiegoś
powodu mistrz przydzielił mu opiekę nad ocalałym wnukiem starszego Wei. A nie
potrafił nad nim zapanować. Mało kto posiadał tę umiejętność.
Nagle
zaszumiało mu w uszach. Dźwięk był dziwny, nietypowy, jak na tę porę dnia. Lan
Qiren rozmasował uszy, martwiąc się, że te robią sobie z niego żarty.
Ale
nie.
Rozbrzmiał
przerażający krzyk.
Na
moment pół szkoły zamilkło, a chwilę potem wszyscy zaczęli między sobą szeptać,
rzucać nieskończone pomysły, pytać, co się stało. Tylko Lan Qiren pobiegł w
kierunku, z którego dobiegł krzyk. Odgłos się nie powtórzył, co zaniepokoiło go
jeszcze mocniej. Nie zna dokładnego miejsca, biegł na wyczucie, szukając
krzyczącej dziewczyny.
I
wtedy ktoś wrzasnął, tym razem głos należał do mężczyzny.
Lan
Qiren zadrżał z przerażenia. Skręcił prędko w prawo i wybiegł na szkolne boisko.
Trupi zapach uderzył w jego nozdrza. Odruchowo cofnął się, łapiąc za nos. O
mało nie wymiotował. Zdołał zdusić w sobie mdłości, biorąc kilka wdechów przez
usta. Ale było coraz ciężej. Trząsł się. Demoniczna energia wysyłała fale jedne
za drugimi, odpychając młodego adepta w głąb szkoły.
A
jeszcze nie odważył się spojrzeć na środek boiska.
Nie
potrafił. Zerknął w swój prawy bok.
Ciało
dziewczyny, rozdzielone na dwie części, leżało po przeciwnych stronach torów,
łącząc się ze sobą poprzez ciągnący się wzdłuż ślad krwi. Mężczyzna wciąż
oddychał, starszy nauczyciel, który tego lata miał odejść na emeryturę. Jego
ramię było zmiażdżone, noga złamana. Mimo bólu czołgał się do przodu, uciekając
przed stojącym po środku dzikim trupem.
Na
widok Lan Qirena na jego twarzy pojawił się drobny uśmiech przepełniony ulgą.
Zanim jednak zdołał dotrzeć do chłopaka, skonał. Młody kultywator zamarł z
przerażenia.
Dziki
trup wysunął się do przodu. Otworzył szeroko usta, ale żaden dźwięk nie
wydostał się przez nie. Brakowało mu języka. Mimo to wrzask dzikiego trupa —
gardłowy, wydający się pochodzić z samych bram piekła — dotarł do Lan Qirena.
Opadł
na ścianę.
Wiedział,
że w plecaku zostawił flarę ostrzegającą, tym razem Lan Wangji zjawiłby się w
moment, aby go uratować.
Nie
poruszył się.
Nogi
jakby ugrzęzły w posadzce przed boiskiem, a dziki trup zbliżał się ku niemu.
Długie włosy opadały mężczyźnie na pokrytą bruzdami twarz. Jego skóra
wielokrotnie została przecięta ostrym narzędziem, niezasklepione rany ciągnęły
się wzdłuż całego ciała. Kroczył wolno. Jakby w otrzymanym rozkazie zawarło się
polecenie, aby się nie spieszył.
—
Ppomocy... — wydukał Lan Qiren. Kto niby miał go usłyszeć? Chciałby narażać
kolejnych członków swojej rodziny?
Nikt
nie dałby sobie z dzikiem trupem rady.
— Co
to ma znaczyć?! — odezwał się nagle ciężki głos nauczyciela od nauk
starożytnych zza pleców Lan Qirena.
Chłopak
odwrócił wzrok, zebrał w sobie resztę sił, którą okazało się, że jeszcze w
sobie ma, a potem wykrzyczał:
—
UCIEKAJ!
— He?
— Był przygłuchy, nienawidził nosić aparatu słuchowego, bo twierdził, że ten
niszczy naturalne, męskie linie twarzy. Podszedł do chłopaka, aby dojść do
tego, co ten mu powiedział.
I
zbliżył się za bardzo.
Napotkał
spojrzeniem na ciągnące się przez boisko ślady krwi. Dziki trup łypnął na
niego. Oczy zalały się demoniczną energią. Moc gromadziła się w zmarłym,
czerpiąc siły z dwóch, sponiewieranych ciał, które leżały u jego stóp.
— Co
to... — nauczyciel nie dokończył.
Dziki
trup uniósł obie ręce w stronę nieba.
Zacisnął
pięści, uwalniając nieskończoną demoniczną moc, która zalała cały teren szkoły.
Chmura krwistego dymu przykryła słońce. Powietrze stało się czerwone, trudno
było w nim oddychać. Dusiło nawet Lan Qirena, który powinien się przyzwyczaić
do tego rodzaju mocy. Kilkanaście razy towarzyszył Nieśmiertelnemu Mistrzowi w
nocnych łowach, nabierając doświadczenia i zbierając nauki oraz wskazówki Lan
Wangji. Na nic mu były, jak widać. Nie poruszył się o krok.
—
Zrób coś — szepnął za nim nauczyciel.
Odruchowo
spytał:
— Ale
co?
— NIE
JESTEŚ KULTYWATOREM? — ryknął w przypływie gniewu. Złapał za stojącego na
parapecie kwiatka i cisnął go w kierunku chłopaka. Doniczka przeleciała obok i
roztrzaskała się na boisku.
—
Ja...
Nauczyciel
uciekł w głąb szkoły, do drugiego, głównego wyjścia, gdzie zgromadziła się
połowa szkoły. Dzieciaki przepychały się jedne za drugimi, wwalając na siebie.
Dwójka z nich przewróciła się. Zostali zgniecieni pod butami innych. Dziewczyna
przestała oddychać. Ktoś to zauważył, rozległ się krzyk, który zagłuszył jęki
innych.
Dziki
trup napawał się ich strachem. Czerpał siłę z każdej negatywnej myśli, czynu,
karmił się nimi, jak człowiek codziennym posiłkiem i rósł w siłę, którą
obserwował Lan Qiren.
—
Pomocy — mruknął ponownie.
Trup
ruszył ku niemu. Przyspieszył.
—
Pomocy — spróbował ponownie.
Zamachnął
się w kierunku szyi młodego kultywatora.
—
PO... — urwał. Serce zabiło mu mocniej, kiedy przypomniał sobie ostatnią misję
z Nieśmiertelnym Mistrzem.
"Strach
to nie jest powód do wstydu" — usłyszał wtedy od mistrza. — "Powód do
wstydu rośnie w nas wtedy, gdy nie próbujemy walczyć z tym strachem. Pamiętaj,
mój drogi uczniu, życia nigdy nie zwrócisz, dbaj o nie i uciekaj, gdy tak
trzeba.".
Lan
Qiren otworzył szeroko oczy i zrozumiał. Może uciekać. Może błagać o pomoc. Ale
wtedy kto uratuje tych ludzi? Odpowiedzialność spadła na jego barki wraz z
dniem, kiedy po raz pierwszy zdecydował się przyjąć nauki nauczyciela. Od
tamtego momentu przestał być zwykłym człowiekiem, a stał się kultywatorem.
0 Comments:
Prześlij komentarz