[Forgetting Envies] Rozdział 10

        

Wei Wuxian trwał w podejrzanie słodkim momencie przez trzynaście cykań świerszcza kryjącego się wśród traw. Kiedy jednak miało nadejść czternaste, chłopak odsunął się, ocierając oczy. Schował za dłonią zaczerwienioną ze wstydu twarz. Nie rozumiał swojego postępowania. Dlaczego znalazł ukojenie w objęciach drugiego mężczyzny, który był od niego ponad stukrotnie starszy?

Nie pojmował tego, ale Lan Wangji jeszcze mniej akceptował duszące go uczucia. Nieśmiertelny Mistrz ukrył emocje głęboko w sobie. Wiatr zagłuszał nierówne, dynamiczne bicie jego serca. Życzenie sprzed dwóch tysięcy lat spełniało się. Czy tego oczekiwał? Twarz, której nigdy więcej nie spodziewał zobaczyć, pojawiła się przed nim. Dawno zapomniany głos, nagle wydał się znajomy, gdy padło znane mu "Lan Zhan". Za młodzieńczych lat nienawidził tego, a potem za tym tęsknił.

Życie biegło własnymi ścieżkami. Ich rozdzieliły się, prowadząc mężczyzn do różnych zakątków tego świata.

I wtedy ponownie się spotkali na połączeniu tych dróg, jak kierowało ich przeznaczenie. Jednak to nie ono decydowało o ich życiu. Podejmowali własne decyzje, niezależne od życzeń złośliwego losu, który próbował im narzucić własny sposób postępowania.

Lan Wangji wyrównał oddech. Wyprostował się i dołączył do Wei Wuxian, który także uspokoił szalejące w nim emocje.

— Co dalej? — spytał Nieśmiertelny Mistrz, aby powrócić do właściwego tematu.

— Nie wiem... — przyznał Wei Wuxian. — Mój dom zniszczono. Nasłano na mnie dzikie trupy. Nie da się przewidzieć, co dalej. Moja obecność w Zaciszu Obłoków stanowi dla was zagrożenie.

— Nie — zaprzeczył od razu Lan Wangji.

— Co "nie"? — fuknął. — Lan Zhan, nie mów mi, że wielki, Nieśmiertelny Mistrz nie dba o swoich uczniów i spuściznę przodków? Ja sobie jakoś poradzę, ale chłopcy ze szkoły?

— Nie.

Wei Wuxian przewrócił oczami.

— Dobrze, Lan Zhan, dziękuję za troskę. I tak nadwyrężyłem gościnności. Nigdy nie będę wstanie odwdzięczyć się za nią. Jednak pora na mnie.

— Nie — powtórzył po raz trzeci i na tym dyskusja się zakończyła.

Zabrakło dalszych argumentów, a Wei Wuxian szczerze wątpił, że przekona Lan Wangji do zmiany zdania.

W Zaciszu Obłoków rozbrzmiały ciężkie kroki. Obaj mężczyźni skupili swoją uwagę na wejściu do sekty, stąd po chwili dobiegły rozmowy. Zza dwustuletniego drzewa wyszedł starszy Wei. Prowadził za rękę małą Yanli, niewyspaną, nieustannie przymykającą drobne oczka, ubraną w cienką sukienkę, nieodpowiednią na wieczorny chłód. Wzrok miała smutny, trochę nieobecny, lecz na widok Wei Wuxiana ożyła. Jej drobne usteczka zadrżały. Puściła się dziadka i podbiegła do brata, rzucając mu się w ramiona.

Złapał siostrę.

Przytulił ją mocno do siebie, dłoń wplótł w jej włosy, położył głowę na jej delikatnym ramieniu. Zaczął powtarzać imię siostry, jak mantrę.

Uratował małą Yanli, choć nie zdążył ocalić babci. Przez ten cały czas targały nim wyrzuty sumienia, ale kiedy wziął w swoje objęcia siostrę, odetchnął z ulgą. Jego walka miała sens. W końcu kogoś uratował, nie przynosił samego nieszczęścia.

— Dziękuję... — wydusił przez zęby. — Dziękuję, że żyjesz!

— Braciszku, braciszku — zaczęła powtarzać. — Miałam zły sen! Śniło mi się, że zły duch skrzywdził babcię, a teraz dziadek nie chce zabrać mnie do babci. Dlaczego? Przecież muszę ją odwiedzić i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku! — oświadczyła zdecydowanym głosem.

Wei Wuxian odsunął siostrę. Wymusił uśmiech, aby nie odbierać kochanej siostrze radości życia. Postanowił, że zatai przed nią prawdę, czego również dokonał starszy Wei. Dlatego chłopak pogłaskał siostrę po głowie, mówiąc:

— Wiele się wydarzyło. Musisz być silna i nigdy się nie poddawać. Pamiętasz, co zawsze mówiła babcia?

— "Codziennie o siódmej wstajemy, bo inaczej nie ma śniadania"? — powtórzyła tym samym ostrym tonem, co babcia.

Wei Wuxian aż zadrżał z wrażenia.

— Akurat nie to. Powtarzała, że jesteśmy niezwyciężoną rodziną i dla nas więzi wykraczają poza życie i śmierć.

— A no mówiła! —Rozpromieniła się. — A potem zawsze krzyczała na braciszka za to, że nie umie nawet porządnie zamachnąć się mieczem!

— Tak, tak, babcia zawsze zwracała mi za to uwagę! Zawsze... — dodał ciszej. Nigdy więcej nie usłyszy jej głosu.

Na pożegnanie zawsze przychodził czas. Żałował tylko, że nie zdążyli powiedzieć "do widzenia i do następnego spotkania", a Wei Wuxian wątpił w to, że ich więzi wykraczają poza śmierć. Jeśli tak by się stało, to w tym nowym życiu odrodziłby się sam. W poprzednim życiu stracił wszystko, zerwał, praktycznie zniszczył, wszelkie więzi łączące go z innymi. Nie było nikogo, kto zechciałby mu towarzyszyć w kolejnej drodze życia.

— Dureń — skarcił chłopaka starszy Wei.

Lan Wangji wyszedł naprzeciw Wei Wuxiana, stając w jego obronie. Osłonił go ręką. Starszy Wei westchnął. Rozmasował obolałe skronie. Myślał, że głowa zaraz mu wybuchnie od natłoku problemów. I jeszcze zmuszono go do rezygnacji z pomysłu nakrzyczenia na własnego wnuka. Nienawidził tego roku. Rok bawoła zawsze zwiastował dużo nieszczęść, a tym razem nałożyło ich zdecydowanie za dużo.

— Wei Wuxian — starszy Wei zwrócił się bezpośrednio do wnuka.

Chłopak stanął na baczność.

— Trzy okrążenia wokół Zacisza Obłoków — rozkazał. — Leniwy się zrobiłeś. Poza tym mam nadzieję, że nie zapomniałeś o jutrzejszych zajęciach?

Uniósł gniewnie prawą brew.

— Zajęcia? Szkoła? — zdziwił się. — To niebezpieczne. Hej, Lan Zhan, obroń mnie. Powiedz coś mojemu dziadkowi.

Starszy Wei zaczerwieniał ze złości.

— Jak... — wysyczał. — Jak ty nazwałeś Nieśmiertelnego Mistrza? JAK?

— Ee... — Zlał się potem. — To ja może zacznę okrążenia. Trzy, prawda?

— Pięć — poprawił go staruszek.

— Ale...

— Przesłyszałeś się, sześć!

— Tak, sześć, sześć — zgodził się z dziadkiem i pobiegł szybciej niż człowiek byłby zdolny z głębokimi ranami po walce.

Lan Wangji zmartwił się, czy przypadkiem taki wysiłek nie odbierze Wei Wuxianowi większości sił, a potrzebował ich wiele, aby zregenerować ciało. Potem jednak uznał, że nie zmieni zdania starszego Wei, więc wykorzystał czas, aby poruszyć temat:

— Gdzie ukryto urnę?

Starszy Wei prychnął.

— Gdyby to było takie proste. Zabezpieczyła ją policja. Uważają się za lepszych od kultywatorów. Niech tylko ten dziki trup się wydostanie i wytłucze pół miasta. Może wtedy odnajdą trochę rozumu.

— Oby tak się nie stało — odparł na spokojnie Lan Wangji.

— He? A dlaczego? — szczerze się zdziwił. — Nieśmiertelny Mistrzu, nie zapominaj, dlaczego kultywacja odchodzi w niepamięć. Ludzie pragnął o niej zapomnieć, bo uważają ją za zbędną. Nie widzą wysiłków sekt, oglądają jedynie efekty starań tych, którzy nierzadko tracą życie w obronie tych śmieci. Gdyby raz dostrzegli potęgę kultywacji...

— Droga jest łaskawa dla tych, którzy podejmują ją z własnej woli. Nie należy szukać chwały w czynach, do których zostaliśmy stworzeni — przedstawił swoje zdanie Lan Wangji.

— Piękne, aż za piękne słowa, ale artysta szuka uznania, piosenkarz pragnie aby jego głos dotarł do ludzi, a kultywatorzy chcą wdzięczności. Niestety, niewielu tak szlachetnych, jak Nieśmiertelny Mistrz, pozostało na tym świecie.

Mała Yanli pociągnęła dziadka za rękaw. Była zmęczona, rany na jej ciele nie zdążyły się jeszcze zagoić, a stali na nocnym wietrze, który nie sprzyjał zbieraniu sił. Choć życzeniem starszego Weia było, aby przekonać Nieśmiertelnego Mistrza do swojego zdania, to wybrał rodzinę. Od pierwszego dnia, w którym rozpoczął drogę wojownika postanowił, że za bliskich odda życie.

Pochylił czoło przed mistrzem sekty Lan. Złączył dłonie i wystawił je, za nim podążyła mała Yanli, wykonując ten sam gestem.

— Błagam Nieśmiertelnego Mistrza, by dał schronienie moim wnukom w swojej sekcie. Proszę o wiele, mniej dam. Jeśli Nieśmiertelny Mistrz ma jakieś życzenie, służę całym swym starczym ciałem, aby je wypełnić.

Lan Wangji ujął za ręce staruszka i nakazał mu sie wyprostować. Mała Yanli na szczęście podążyła za dziadkiem. Schowała się za mężczyznę.

— Zostawisz mnie tu, dziadku? — spytała cienkim, słabym głosem.

— Kochanie... — Uklęknąłby przed wnuczką, ale ciało i duch nie współistniały w harmonii w jednym bycie, więc zamarł w wyprostowanej pozycji. — Nigdy — zapewnił. — Musisz zaopiekować się bratem, a ten zostanie tu na jakiś czas. Wrócę do waszych rodziców i ich tu przyprowadzę, o ile... — Popatrzył na Lan Wangji.

Mężczyzna skinął głową na znak zgody.

— Wrócę. Będziemy znowu razem.

Puścił dłoń dziewczynki. Ta podbiegła do Lan Wangji i zaraz jego złapała za rękę. Pomachała dziadkowi na pożegnanie, który w milczeniu podążył w stronę wyjścia. Nie krzyknęła mu na pożegnanie, mając na uwadze jedną z zasad sekty Lan. A kiedy dziadek zniknął jej z oczu, zaprzestała machania.

Spojrzała z dołu na Lan Wangji, pusto i beznamiętnie, jakby wraz z odejściem dziadka straciła dziecięcą radość.

— Dziękuję — oparła, ściskając mocniej dłoń Lan Wangji. — Dziękuję za opiekę nad moim bratem. Teraz i w przeszłości.

— W przeszłości? — powtórzył część zdania, która go zaintrygowała.

— Tak. — Skinęła energicznie głową. — Mój braciszek zasłużył na szczęście. Babcia zawsze mi to powtarzała. Zgadzam się z nią, dlatego przypilnuję, żeby tym razem nie został sam.

Uciekła, pozostawiając Lan Wangji ze słowami, nad którymi zaczął rozmyślać. Kryła się za nimi jedna odpowiedź i jedno imię: Jiang Yanli.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!