[Forgetting Envies] Rozdział 9

       

Ogród pachniał jesienią. Liście opadły na ścieżkę, przyozdabiając ją brązowym i czerwonym dywanem, choć wcześniej uczniowie sekty Lan uprzątnęli całą drogę. Powietrze było orzeźwiające, kojące rany i uspokajające skrzywdzone serca. Okalające mężczyzn światła wskazały im drogę w wieczornych ciemnościach. Oni jednak i tak nie patrzyli przed siebie. Spojrzenia skupili na sobie nawzajem, próbowali w tej krótkiej chwili spokoju nacieszyć się swoim widokiem.

Wei Wuxian podszedł jeszcze bliżej Lan Wangji. Złapał go za ramię i pociągnął kawałek dalej, śmiejąc się głupio i radośnie. Do momentu, w którym pochwycił go nagły ból. Puścił Nieśmiertelnego Mistrza i przykucnął, sycząc przez ostre kłucie z tyłu. Musiał uważać, nagłe, nierozważne ruchy kosztowały go kolejne cierpienie.

Lan Wangji zmartwił się. Odsunął koszulę z pleców chłopaka, bojąc się, że rany ponownie się otworzyły. Na szczęście bandaże pozostały suche. Przelał kolejną dawkę mocy, tym razem aby zneutralizować ból chłopaka.

— Uważaj — ostrzegł Wei Wuxiana. — Jesteś zwykłym człowiekiem. Dbaj o swoje ciało.

— Lan Zhan, jesteś strasznie kochany, ale bez przesady. Nie umrę drugi raz.

Lan Wangji otworzył szeroko oczy, szerzej niż kiedykolwiek było dane Wei Wuxianowi zobaczyć. Gwałtownie się odsunął, zabierając rękę. Pochwycił go niepojęty strach, który spotęgowały wizje z przeszłości.

"Zostaw mnie!" — krzyk Demonicznego Kultywatora odbił się w myślach Nieśmiertelnego Mistrza. Dłonie miał wtedy ubroczone we krwi. Swojej. Wrogów. I Wei Wuxiana. Okrzyki nienawiści dopadały ich zewsząd, więc chwycił umierającego ukochanego i zaczął go nieść, choć sam tracił siły w nogach. Zapominał, jak oddychać.

Jeszcze kawałek.

Jeszcze trochę.

Już niedaleko.

Już jestem.

Nagle Nieśmiertelny Mistrz obudził się ze wspomnienia, które odżyło wraz z nieodpowiednim żartem Wei Wuxiana.

— Przepraszam — wyszeptał Lan Wangji, łapiąc się za czoło.

— Nie! — wykrzyczał Wei Wuxian.

W Zaciszu Obłoków zakazano krzyków jeszcze za czasów, gdy Demoniczny Kultywator uczęszczał tu dla nauk sekty. Jednak Lan Wangji zignorował jego zachowanie, zaciekawiony tym, co zamierza powiedzieć.

— Przepraszam, Lan Zhan. Nie powinienem. Nie wiem do końca, jakie były nasze relacje w przeszłości, ale... — Wstał. Poprawił tunikę, tak żeby okryć nagie ciało przed wiatrem. — Ale chyba mnie nie nienawidziłeś?

Nie poczekał na odpowiedź, tylko ruszył dalej, podziwiając Zacisze Obłoków. Naturalna twierdza oddzielała sektę Lan od reszty świata, co pozwoliło im obronić się przed zmianami, które wpłynęły drastycznie na pozostałe sekty. Domy zostały im odebrane, ziemie rozdzielone między deweloperów, którzy wybudowali na dawnych terenach sektach rzędy ogromnych wieżowców. Grobowce wielkich wojowników zniszczono. O pomnikach zapomniano. Kapliczki przydrożne zastąpiono znakami.

Wojny nie zniszczyły tak sekt, jak cywilizacja. I choć sekta Lan nie podzieliła tego losu, Lan Wangji spodziewał się, że i jemu pewnego dnia przyjdzie pożegnać się z domem i go opuścić.

— Jak to jest żyć dwa tysiące lat i nie zwariować? — zagadnął Nieśmiertelnego Mistrza.

— Trudno patrzeć na przemijające życie, odchodzącą rodzinę, przyjaciół i uczniów. Boli zapomnienie. A ty trwasz w niewiedzy o tym, co przysienie kolejne stulecie.

— Nie potrafiłbym tak długo żyć — wyznał Wei Wuxian. Założył ręce za głową i okręcił się dwukrotnie, nucąc pod nosem piosenkę.

Lan Wangji za dobrze ją znał.

Dźwięki uniosły wraz się z wiatrem nocy, docierając do komnat dawno śpiących uczniów, aby zanucić im jeszcze jedną kołysankę na dobranoc. Była to piosenka, której tytuł milczał przez dwa tysiące lat. Lan Wangji wielokrotnie ją grał, wzywając duszę Wei Wuxiana i czekając na odpowiedź. Ten milczał, aż do dziś, kiedy nucił piosenkę, usłyszaną tylko raz w swoim życiu. A mimo to nie pomylił się ani razu w linii melodycznej, trwając w jednostajnym brzmieniu, które przypominało słodycz lata i smutek jesieni.

— To ty — potwierdził jeszcze raz Lan Wangji, wraz z narastającą radością w jego sercu. Nie umiał powstrzymać delikatnego uśmiechu, na którego widok Wei Wuxian się zarumienił.

— Wow... Słyszałem wiele o urodzie Nieśmiertelnego Mistrza, ale to wykracza poza moją wyobraźnię — rzucił luźnym komplementem. — I naprawdę przez dwa tysiące lat nie byłeś z nikim, jak mówią? Nie zakochałeś się? Co, Lan Zhan?

— Z nikim.

Wei Wuxian posłał mężczyźnie szeroki uśmiech.

Podbiegł i jednym, sprawnym ruchem zsunął opaskę z czoła mistrza sekty Lan. Przywiązał ją wokół swojego nadgarstka. Uciekł kawałek, skoczył i zniknął w niższej części ogrodów. Lan Wangji podążył za nim. Wyciągnął dłoń, próbując pochwycić opaskę, ale Wei Wuxian obrócił się w powietrzu. Odsunął rękę mistrza. Ten sięgnął drugą. Ominął materiał o długość paznokcia.

Wei Wuxian wylądował na ziemi. Skoczył, okręcając ciało w powietrzu. Pod nim przemknął Lan Wangji. Odbił się od pleców Nieśmiertelnego Mistrza. Oddalił, złapał za gałąź i wspiął się za na drzewo. Lan Wangji odepchnął się delikatnie od ziemi i wskoczył na tę samą gałąź, na której stał Wei Wuxian. Sięgnął po swoją opaskę, lecz chłopak znów uciekł, tym na razem na dach jednego z budynków Zacisza Obłoków.

W oczach Wei Wuxiana pojawiła się wizja z przeszłości. Jego twarz zastąpiło oblicze młodego chłopaka, w podobnym wieku, co on, w szacie sekty Lan. Jego długie włosy tańczyły na wietrze. Niósł dwa Uśmiechy Cesarza, a naprzeciw niego czekał inny młodzieniec. Trzymał parasolkę. "Alkohol jest zakazany" — przypomniał sobie Wei Wuxian. Uciekł z dwoma naczyniami Uśmiechu Cesarza, a Lan Wangji próbował je wyrwać.

Powrócił do teraźniejszości, do poważniejszego oblicza Nieśmiertelnego Mistrza. Widok dorosłego mężczyzny zdziwił Wei Wuxiana. Inaczej go pamiętał. Jako przystojnego młodzieńca, który nieustannie wytykał mu każdy błąd, wspominał każdy zakaz, jaki był wypisany na wielkiej ścianie Zacisza Obłoków.

Wyglądało, że przez dwa tysiące lat dopisali ich kilkadziesiąt, bo napisy sięgały samej ziemi.

— Lan Zhan — odsunął głowę, nim mężczyzna go złapał — podobno krzyk jest zakazany w Zaciszu Obłoków. I bieganie. I dotykanie waszych opasek. I alkohol. I wiele, wiele, wiele innych rzeczy! I pewnie walki.

Złapał się za gałąź, okręcił na niej, a potem wylądował na ziemi. Lan Wangji znalazł się obok niego. Wyznaczył stopami trasę do ucieczki — dwa kroki w lewo, a potem trzy w prawy bok, a na koniec jeden do tyłu. Wykonał sekwencję ruchów, dzięki której uniknął złapania przez Nieśmiertelnego Mistrza.

Lan Wangji kontynuował podążanie za chłopcem. Nie był na niego zły, cieszyła go zabawa, co więcej tęsknił za nią. Za tymi uśmiechami. Za krzykiem. Za bieganiem. Za opaską. Za walką. Za alkoholem.

— Alkohol? — spytał na głos i zatrzymał się.

— Co tam, Lan Zhan?

Wei Wuxian nagle potknął się o znajdujący za nim kamień, którego w porę nie zauważył. Opadł prosto na zranione plecy i jęknął z bólu. Lan Wangji wyciągnął pomocną dłoń. Chłopiec zaśmiał się głupio, przyjmując pomoc.

Lan Wangji przyciągnął go do siebie. Złapał Wei Wuxiana w krótkim objęciu, z którego chłopak się wyrwał. Odsunął się i wytrzepał swój ubiór. Zarumienił się delikatnie — i przez długi wysiłek, i ze wstydu, że przypadkowo Nieśmiertelny Mistrz pochwycił go w swoje objęcia.

— Dziękuję, Lan Zhan...

Podniósł rękę. Na nadgarstku brakowało przywiązanej opaski sekty Lan. Rozejrzał się nerwowo dookoła, w obawie, że ją zgubił w czasie zabawy. Jednak Lan Wangji pokazał ją Wei Wuxianowi.

Chłopak zaśmiał się gromko, łapiąc za brzuch.

— Tak, tak, złapałeś mnie, Lan Zhan! — pochwalił mistrza Wei Wuxian. — Co chcesz w ramach nagrody?

Lan Wangji przywiązał opaskę ponownie z tyłu głowy. Poprawił ją na czole, aby znajdowała się na nim równo, a następnie zwrócił do chłopca:

— Zagrajmy kiedyś razem piosenkę, którą przed chwilą nuciłeś.

— Obiecuję! — odparł. Odwrócił się, sprawdzając, o co poprzednio się potknął. Nie zamierzał obrazić Zacisza Obłoków swoim zachowaniem i niszczeniem przedmiotów. Dziadek pewnie rozszarpałby go na tysiące kawałków, gdyby tylko się o tym dowiedział.

Dotarł do przewróconego posążka. Ustawił go do pionu i przetarł rękawem demoniczną twarz figurki wielkości jego głowy. U spodu rzeźby znajdował się napis: "Na trzy kopnij zło, na dwa spluń Demonicznemu Kultywatorowi, na jeden przeklnij jego imię, aby jego dusza nigdy nie zaznała spokoju".

Wei Wuxian przejechał palcem po napisie. Odgarnął z niego mech. Myślał, że odczytał źle litery, ale głosiły one to, co przeczytał.

— "Demon w przebraniu" — wyjaśnił w skrócie Lan Wangji. — Po śmierci Demonicznego Kultywatora ludzie pogrążyli się w nieskończonej radości. Na znak nadejścia dobrych czasów postawili te figurki, wierząc, że tym samym odgonią każde zło.

— Głupie przesądy. Naprawdę ktoś uwierzył, że kopnięcie, splunięcie i przeklęcie Demonicznego Kultywatora uchroni ich przed złem? Zło jest bardziej wymagające. Poza tym dlaczego uosobieniem zła miałby być tylko jeden człowiek?

— Łatwiej ludziom obarczyć winą jednego człowieka niż szukać błędów we własnych zachowaniach — zauważył Lan Wangji.

— Trochę w tym racji... Czyli Wei Wuxian stał się poniekąd bohaterem, którego śmierć przyniosła pokój? Zabawne. — Parsknął śmiechem. — Ironiczne. Tchórzliwe. I co? Czy przez dwa tysiące lat na ten świat nie zstąpiło żadne zło?

Lan Wangji odsunął rękaw i wskazał na ciemną bliznę na jego przedramieniu. Jedną z wielu, która pozostała po setkach lat walk.

— Po każdej bitwie wracasz z ranami, a każda wojna pozostawia blizny, które pozostaną do końca twoich dni. Zło zawsze istnieje na tym świecie, bo nie ma idealnego zła i idealnego dobra.

Przyklęknął, odsuwając sukno do tyłu. Złożył ręce w geście modlitwy przed posążkiem, który powinien być obiektem kpin i szyderstwa. Wei Wuxian przyklęknął obok mężczyzny, czyniąc ten sam gest, co on. Jednak jego zachowanie nie miało nic wspólnego z oddaniem szacunku Demonicznemu Kultywatorowi. Przecież nim był — odrodzonym, z nielicznymi wspomnieniami, które pojawiały się w najmniej oczekiwanych momentach.

W żadnym, innym miejscu nie mógł pomodlić się za najdroższą babcię. Błagał bogów, aby zaprowadzili ją na spokojne łąki zaświatów i tam pozwoli jej poczekać na dziadka. Najlepiej gdyby razem się odrodzili, w szczęściu i miłości, którą ponownie przeżyliby przez ponad pięćdziesiąt lat. Prosił również, żeby dodała mu sił. Nadal musiał chronić rodziców, dziadka, małą Yanli i przyjaciół, którzy jeszcze nie wiedzieli o czyhającym na nich zagrożeniu.

Wstał. Wyciągnął zza szaty Chenqinga i okręcił instrument w dłoni. Wystawił go przed siebie, zbierając demoniczną energię, która zgromadziła się w Zaciszu Obłoków przez tysiąclecia. Nigdy wcześniej nie czuł podobnej siły, nie przyszło mu zetknąć się z podobnymi mocami. Nikt nie oczekiwał na cud. Cud miał się wydarzyć za sprawą Wei Wuxiana.

— Jeśli to zło przybyło po mnie, to ja je odegnam — zadeklarował, rozpraszając moc.

Krwisty pył opadł jak śnieg na Zacisze Obłoków, sprowadzając na uczniów nocne koszmary. Krzyki rozproszyły ciszę, choć nie obudziły one ani pozostałych uczniów, ani tych, którzy już śnili.

— Niech znają prawdę — wyszeptał Wei Wuxian.

Lan Wangji stanął obok niego, ramię w ramię.

— Hm.

— To ostrzeżenie, o którym zaczną rozpowiadać.

— Hm... — Nieśmiertelny Mistrz rzucił chłopakowi krótkie spojrzenie.

— Lan Zhan, myślisz, że zachowają to dla siebie? — domyślił się toku rozumowania mężczyzny. — Nie ma mowy. Zapraszam do szkoły. Raz tam przyjdź. To dopiero siedlisko plotek, dorastającego zła i nieszczęśliwych miłości. Chociaż nie! — zaraz się poprawił. — Nie przychodź tam, Lan Zhan. Jedno twoje spojrzenie i porwiesz serca wszystkich uczniów. — Uśmiechnął się chytrze. Stanął na palcach, tak by sięgnąć ucha Lan Wangji. — Moje już dawno do ciebie należy — drażnił się.

Złapał się za szatę, w okolicach piersi, gdzie znajdowało się serce. Zabiło mu mocniej, podobnie jak Nieśmiertelnemu Mistrzowi, któremu nagle zaróżowiały policzki. Lan Wangji ujął policzek Wei Wuxiana i pogładził go czule. Palcem przejechał po ustach młodzieńca. Ten czuły gest nie przypominał troski mistrza, nie wyglądał także na wsparcie dawnego przyjaciela, a na dotyk kochanka.

— Lan Zhan, naprawdę mnie nienawidziłeś? Czy nienawidziłeś Demonicznego Kultywatora? — spytał, nie oczekując natychmiastowej odpowiedzi.

Lan Wangji nie zamierzał czekać na kolejne tysiąclecie. Szczególnie że minęły dwa tysiące lat, odkąd ostatni raz widział Wei Wuxiana. Tym razem nie walczyli przeciwko sobie. Stali po tej samej stronie, blisko siebie, bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. A melodia nocy zdawała się grać tę samą pieśń, którą skomponował w jaskini Żółwia Zagłady.

Tylko w jeden sposób mógł odpowiedzieć:

— Nigdy.

Wei Wuxian przymknął powieki. Pochylił głowę i zacisnął usta, na których zamarły dwa słowa: przepraszam i dziękuję. Obiecał komuś, że nie będzie ich zbyt łatwo używał, dlatego wstrzymał je w sobie. Choć z trudem. Coś w nim pękło. Zaczął rozumieć szalejące w nim wspomnienia — pojawiające się i znikające zaraz obrazy, przelane łzy i zapach śmierci. I za każdym razem wierzył, że przekazują mu jedną lekcję: wszyscy nienawidzili Demonicznego Kultywatora.

Ale nie Lan Zhan.

Głowa Wei Wuxiana opadła na tors mężczyzny. Wtulił się w niego, mocno obejmując w wąskim pasie. Lan Wangji nie odsunął go od siebie.

— Lan Zhan, jesteś strasznie ciepły.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!