Lucy jako pierwsza otworzyła drzwi do zagraconego pokoju, w którym kurz się ścielił warstwami, a dowody na długą nieobecność właściciela drażniły oko. Zostawili za sobą wszystko. Nawet zapomnieli zamknąć za sobą szafy z ubraniami. Na kuchence leżał kawałek mięsa, który przypominał teraz wyschnięty fragment drewna.
Każdy jej krok zostawiał odcisk w nagromadzonej warstwie kurzu. Gdzie nie przeszła, tam musiała uważać na pajęczyny. Ale najbardziej drażniąca była ta dziwna pustka, która jakby za nią podążała, śmiejąc się z tego, co tak naprawdę zrobiły te trzy lata.
A najgorsze przyszło, gdy napotkała na zjedzony przez mole strój służącej, który Natsu zachował z ich pierwszej, wspólnej misji. Zostały z niego pojedyncze fragmenty, widzące na manekinie w brudnej plątaninie.
Natsu sięgnął po prześcieradło, budząc kilkanaście moli, które w jednym momencie wzbiły się w powietrze. Wszystkie spalił podmuchem gorąca, ale z nakrycia niewiele zostało.
— Posprzątam — obiecał smutnym tonem. Zmartwiony podrapał się nieśmiało po głowie i odwrócił, lustrując pomieszczenie, które dłużej nie przypominało domu.
Został z niczym. Ze wspomnieniem, usilnie przypominającym mu co już stracił. I z cichą pustką, wzbierającą się w środku lasu.
— Możesz... Wyjść? — zaproponował grzecznie. — Ogarnę wszystko i zaraz możesz wrócić!
— Hm. — Uśmiechnęła się krzywo i wyszła.
Dopiero na zewnątrz odetchnęła. Czuła, jakby od momentu wejścia do tego domu wstrzymywała oddech. Za wiele spadło na nią w jednym momencie. Reakcja Natsu przede wszystkim. Rzadko uśmiech na jego twarzy gasł, a ostatnimi czasy coraz częściej widziała go smutnego, rozczarowanego, bliskiego poddania się.
Włożyła dłonie do kieszeni spódnicy i zaczęła iść w bliżej nieznanym sobie kierunku. Pomyśli. Zbierze kilka pomysłów. I podejmie decyzję, co dalej. Jednak nie potrafiła choćby zacząć. Ani jedna myśl nie pojawiła się w jej głowie. Już wcześniej wykluczyła tak wiele pomysłów, że teraz każdy wydawał się infantylny, nierealny do zrealizowania. Była bliska płaczu. Poddania się.
— Nashi — wypowiedziała imię swojej przyszłej córki i zamknęła oczy, próbując przypomnieć sobie jej twarz.
Pamiętała jej uśmiech, bo jakby inaczej, odzwierciedlał ten, który widziała na twarzy Natsu. I długie, różowe włosy. Jednak potem ten radosny obraz zastąpiła wizja wiszącego ducha z poderżniętym gardłem.
Nie, za dużo o tym myślała, za bardzo analizowała.
Nie zapobiegnie temu, co się już wydarzyło, ale otrzymała szansę, żeby zmienić przyszłość.
— Nie da się zmienić przyszłości, dziewczyno! — odezwał się ciężki, męski głos obok Lucy.
Gwałtownie otworzyła oczy. Odskoczyła, sięgając po klucze. Dostrzegła twarz mężczyzny, rozpoznała jego nadludzką sylwetkę i rozluźniła się.
— Darezen — wypowiedziała imię mężczyzny.
Sięgnął po butelkę alkoholu i wypił połowę za jednym haustem. Resztę schował do kieszeni wielgachnych spodni. Nawet ze znacznej odległości śmierdział alkoholem. Lucy wątpiła, że tego wieczoru tylko jedna buteleczka mu towarzyszyła. Mimo to nie wyglądał na pijanego. Stał w miejscu, wzrok miał obecny, skupiony na niej, jakby w oczekiwaniu, że to ona zacznie rozmowę.
— O co chodzi? — spytała konkretnie. — Przyszedłeś mnie tym razem aresztować?
— Nie, nie. — Machnął ręką od niechcenia. — Zostałaś uniewinniona, poza tym ci na górze ubzdurali sobie, że możecie im się przydać. Pierdoły cholerne. Raz by wyszli na słońce, a nie gadają o tym, jak gorąco w południe. Wygodnie tym debilom na stołkach. Czasem mam ochotę ich pożreć, ech... — Westchnął ciężko. — Nie mniej, zarzuty oddalone.
— Poszło... łatwo — oceniła sytuację. — Nie za łatwo?
Darezen parsknął śmiechem. Rzucił w jej stronę zwinięty zwój, do tego zapieczętowany. Pieczęć niewątpliwie należała do najwyższej rady Fiore. Otworzyła dokument — zawarto w nim informacje o oddaleniu zarzutów, zmianie decyzji odnośnie ewentualnej kary za ucieczkę z więzienia i konsekwencjom w postaci zapisu w aktach. Nic więcej.
Lucy wyjrzała zza dokumentu podejrzanie. Za łatwo. Za szybko.
Odpuścili jej, choć próbowali wcześniej dopiąć swoich zarzutów. A teraz puścili jej bez poniesienia jakikolwiek konsekwencji?
— Dlaczego? — ponownie zadała Darezenowi krótkie pytanie. — I przyszedłeś tu osobiście, bo...
— Wygląda to podejrzanie, co? — Uśmiechnął się złośliwie. — Ech, ci debile myśleli, że kogokolwiek oszukają? Na pewno. — Zakaszlał. — Magia w Fiore się zmienia. Sama byłaś świadkiem wydarzeń, które nie powinny mieć miejsca. Poza tym jest jeszcze jeden problem. Kilku podróżników ostatnio odkryło grobowiec. Podobno pochodzi jeszcze z czasów kształtowania się magii, gdy świat tak nie polegał na mocach, a magia była darem nielicznych.
— "Podobno"? — chwyciła go za słówko.
— Podobno.
Tym razem wyjął jakiś przedmiot z drugiej kieszeni. Podał go Lucy. Był małych rozmiarów, owinięty w gruby materiał i przywiązany cienką linką wraz z dziwnymi runami, których nie rozpoznawała. Bez trudu je zdjęła. Rozłożyła materiał na dłoni.
Jej usta zadrżały, wstrzymując się przed krzykiem, kiedy zobaczyła kawałek wydartego języka.
Zawinęła go z powrotem i oddała Darezerowi, posyłając mu pełne wyrzutów spojrzenie. Liczyła na wyjaśnienia i to już.
— Znaleźliśmy to po drodze. Nikt nie odważył się wejść w głąb grobowca. Wiemy tylko tyle, że przed wejściem leżało jedno ciało w stanie... — zastanowił się nad doborem odpowiedniego słowa, po czym odpowiedział: — rozrzuconym. Wiele części przykryło ziemię. Resztki podróżników nie odnaleźliśmy.
— A szukaliście ich?
— Ci tchórze poddali się, gdy tylko zobaczyli język. Żałośni.
— I co? Postanowili narzucić Fairy Tail misję? — rzuciła pierwszy pomysł, który w tych okolicznościach wydawał się jej najsensowniejszy.
Darezen wskazał na nią palcem.
— Zgadłaś. Jutro wpłynie pismo do gildii, misja skierowana bezpośrednio ciebie. Płatne połowę z góry, reszta po wykonaniu misji. Możesz wziąć kogo chcesz. Zadanie? Proste. Przekazanie informacji dotyczących grobowca. I jeśli ma cię to pocieszyć, od chwili, kiedy odkryto grobowiec, zniknęło kilkanaście osób.
— Co to za pocieszenie? — prychnęła. — Nie sądzę, żeby i ciebie bawili zaginieni ludzie?
— Nie, nie. Nie lubię marnotrawienia życia — obronił się. — Ty chcesz je bronić, więc potraktuj tę misję jak akcję ratunkową. Oni wciąż mogą żyć — podkreślił.
Nie uwierzyła mężczyźnie. Już język świadczył o tym, że nikt nie opuszczał tej jaskini. Niepotrzebni byli żywi ludzie, a ofiary, które należało złożyć na cześć czegokolwiek, co tam się znajdowało.
— Gdzie leży ta jaskinia?
— Oj... — Darezen wymownie przerwał. Podrapał się po zaroście, udając, że się zastanawia nad pytaniem. W rzeczywistości tylko się z nią droczył, jakby zamierzał zyskać na czasie. Po co? Przecież nigdzie się nie wybierała, a przynajmniej do czasu, kiedy Natsu upora się z porządkami.
— Jaskinia — przypomniała mu ostrzejszym tonem.
Darezen nie wysłuchał jej ostrzeżenia. I tak nie byłaby w stanie go pokonać ani w najmniejszy sposób zagrozić. Nie tej bestii, która przed nią stała. Jakby oglądała smoka. Nie pogromcę, ich znała dobrze, a na prawdziwego władcę niebios.
— Jaskinia leży nieopodal Bard Town.
Bard Town.
Serce Lucy zabiło mocniej na wypowiedzianą przez Darezena nazwę miasta, miejsce pochodzenia Maurego, który zabrał wszystkich mieszkańców w głęboki sen. Obudzili ich. Pozostawili na łaskę przeznaczenia. A teraz ponownie przyszło jej tam wracać? Do miejsca, gdzie pozostawiła na śmierć rodziców chłopca?
Złapała się za ramiona i przetarła je, mając wrażenie, że zrobiło się chłodniej. Powietrze stało się cięższe, stęchłe i pachnące śmiercią. Ten zapach przyćmiewał jej wszystkie zmysły. Zamknęła oczy. Przycisnęła powieki mocno.
— Lucy? — usłyszała własne imię.
Otworzyła oczy, napotykając na odwróconą twarz niewolnicy, pokrytą bliznami i bruzdami. Jej gardło było poderżnięte. Zawisła z nieba, tak jak wtedy, za pierwszym razem, kiedy ją spotkała w trakcie podróży.
— Nashi? — wymówiła imię swojej przyszłej córki.
Sięgnęła ku niej, nie przerażona widokiem ducha. Pamiętała ją za dobrze. Ten widok zapadł głęboko w pamięci matki, którą jeszcze nie została.
Uratuję ją.
Na pewno.
Obiecała sobie niewiele, ale sama świadomość, do czego będzie się musiała posunąć, by to uczynić, przerażała ją. Każda przepowiednia wypowiedziana przez napotkanych przez nią ludzi, każde wspomnienie o przyszłości, która miała dopiero nadejść, każdy dzień przybliżający ją do śmierci, wydrążały kolejną wyrwę w jej sercu.
Zastanawiała się, czy kiedyś z niego cokolwiek zostanie. Możliwe, że właśnie wtedy, gdy Natsu ją zabije, ostatni fragment jej serca zaniknie.
A na razie jakby krwawiło. Obraz stał się zamazany, gdy patrzyła przez łzy. Wyciągnęła dłoń ku swojej córce.
Czuła nieogarniętą miłość wobec dziecka. Nie narodziła jej, nie znała, ale tych uczuć nie dało się zakłamać.
— Przepraszam — wysapała ciężko. — Przepraszam, że cię nie uratuję.
Widmo otworzyło usta. Krew wypłynęła z odwróconego gardła, a więzy na szyi zacisnęły się. Brakowało jej języka. Mimo to próbowała coś powiedzieć. Oddać głos, który zalegał przez stulecia.
Kocham cię, mamo — padły bezgłośne słowa.
Nashi zniknęła i przed Lucy stał już tylko wpatrzony w nią Darezen. Opadła na kolana ze zmęczenia. Dopiero wtedy przetarła oczy. Wzięła głęboki wdech, na uspokojenie, ale to nic nie pomogło, więc poddała się.
— To smutne — skomentował krótko Darezen.
— Wiesz więcej niż chcesz powiedzieć. Przeżyłeś więcej niż jesteś gotowy wyznać. Widziałeś więcej niż pragniesz przekazać. — Rozluźniła długo trzymany uścisk. — Najłatwiej byłoby uciec i udać, że nic się nie wydarzyło. Ale nawet gdybym podjęła taką decyzję, nie zostawiłbyś mnie samej. Dlaczego?
Darezen odwrócił się i odszedł, pozostawiając Lucy z ostatnim wyznaniem, na jakie był gotowy tamtego dnia:
— Jako jedna z nielicznych płakałaś za mym bratem. Oddałaś mu szacunek, choć wielu uważało, że zasługuje tylko na śmierć. I wiem, że płomień, który po sobie pozostawił, nie zgaśnie, póki ty tu jesteś...
0 Comments:
Prześlij komentarz