[Pogromca smoków] Rozdział 59

Wszystko zaczęło się od prostego marzenia, które pewnego dnia przerodziło się w rzeczywistość.

Cztery lata temu, kiedy po raz pierwszy Lucy przekroczyła próg gildii Fairy Tail, rozpłakała się ze szczęścia. Jej całe ciało drżało z ekscytacji i nawet wtedy, gdy poznała prawdziwe oblicze swoich przyszłych przyjaciół, poczuła, że w tych czterech ścianach znalazła swoje miejsce.

Dziś pragnęła cofnąć się, widząc charakterystyczny szyld, który przedstawiał wróżkę z ogonem. Droga do ucieczki była wolna, nic nie stało jej na przeszkodzie, aby po raz kolejny zawrócić i zostawić za sobą wszystkie problemy, ale tym razem została.

Zacisnęła pięści i wzięła głęboki wdech. Pachniało wodą, świeżym pieczywem i starym drewnem, które nieopodal ktoś ciął. Wszystko wydawało się obce, jakby po raz pierwszy miała przekroczyć próg tej gildii, jakby Magnolia stanowiła jedno z tych przejezdnych miast, w których się zatrzymywała na chwilę i zaraz odchodziła.

A najgorsze były te twarze. Kojarzyła każdego z przyjaciół po kolei, ale nigdy by się nie spodziewała, że aż tak się zmienią. Niektóry dojrzeli, inni postanowili zmienić fryzury, u Laxusa dostrzegła kolejny tatuaż, w kształcie smoczych skrzydeł, Mirajane nosiła spodnie, Cana bluzę, do tego ścięła włosy, nie wspominała już o Levy, która nabrała masy mięśniowej, a i w tych okolicznościach lepiej widziała jej delikatnie zaokrąglony brzuszek.

Nie miała jak zobaczyć własnego odbicia, ale nie wątpiła, że przeraziłoby ją równie mocno, to jak sama się zmieniła. Dziewczyna, która niegdyś wstąpiła do tej gildii, zniknęła już na zawsze. Zastąpił ją tyko cień wspomnień, ktoś całkowicie nieznany. Jakaś kobieta z krótkimi włosami, chodząca w długich spódnicach i krótkich bluzkach z rękawami i kołnierzem po szyję. Znak gildii zasłaniała za rękawiczką.

— Dasz radę — szepnęła do siebie na pocieszenie.

Przełknęła głośno ślinę i ruszyła, wkraczając do gildii. Powitały ją gromkie okrzyki, przypominające dawną gildię, przyjęcia i imprezy, o których było głośno i w sąsiednich miastach. Magowie uderzali o kufle w toastach.  Mirajane co chwilę nalewała Laxusowi piwa do kufla, a ten wypijał wszystko za jednym haustem.

— Lucy, chodź do nas! — zawołała ją Levy, unosząc szklankę z sokiem jabłkowym, który wypiła równie ochoczo. Gajeel trzymał dziewczynę w silnym uścisku.

— Wracacie na dłużej? — spytała zaciekawiona ich decyzją w sprawie służby w wojsku.

Małżeństwo popatrzyło się na siebie.

— Ej, króliczku, nie mogę — odpowiedział jej Gajeel. — Levy jest w ciąży. Potrzebuję pieniędzy, a szkoda marnować czas na misje.

— I przez to jest tyle ogłoszeń — mruknęła pod nosem, pamiętając tablicę w wolnej gildii. Misji było od groma, przybywały kolejne, a coraz mniej magów brało się za trudniejsze zadania. Domyślała się dlaczego...

— To nie nasza wina! — oburzył się. — Poza tym to nie my stoimy za wybiciem Króla Lasu. Do tego zabójcy kieruj swoje zażalenia!

Lucy przewróciła oczami i o mało co nie wybuchła śmiechem. Gdyby tylko im powiedziała, że za to wszystko odpowiedzialna jest jej córka z przyszłości, wyśmialiby ją.

— Dobrze, dobrze. — Zgodziła się kiwnięciem. — Na pewno tak uczynię, gdy go napotkam — odparła sarkastycznym tonem.

— Ej, jak się króliczkowi wyostrzył humor! — zauważył Gajeel.

— Nie nazywaj Lucy "króliczkiem" — zwróciła mu uwagę Levy.

— Króliczek, to króliczek. Może i nabawiła się pazurków, ale to wciąż niewinne stworzonko.

— Niewinne stworzonko? — Lucy uniosła brew ze zdziwienia. Założyła ręce na piersi i pomyślała nad odpowiedzią. — Niewinne stworzonka najwięcej chowają za pasem. To dobrze. Nie muszę się martwić o wygraną.

Trąciła Gajeela w nos i odeszła w podskokach w kierunku baru, przy którym stała Lisanna. Podała jej kufel pełen piwa i sama wniosła za nią toast. Lucy chętnie wypiła z dziewczyną. Za jednym haustem pozbyły się połowy alkoholu. Odetchnęły z zadowolenia, po czym w tym samym momencie parsknęły śmiechem.

— Ej, myślisz, że Mira i Laxus, no... ten ten? — Puściła wymowne oczko. — Tak całkiem nieźle się dogadują.

— Miłość i ja? — Lucy wzruszyła rękoma. —Lisanna, z takimi sprawami to nie do mnie. Pytaj Levy, to ona ujarzmiła bestię.

— Lucy, Lucy. — Lisanna trąciła ją w ramię. — Ja tam myślę, że i ty z oswajaniem bestii masz wiele wspólnego. — Po czym wskazała na tańczącego Natsu. Bawił się na stole wraz z Happym, który dziwnym trafem nadążał za jego ruchami.

Cana rechotała ze śmiechu, zachęcając chłopaków do dalszych wygłupów, choć Makao ostrzegał, że może warto przestać, bo nie wie, ile jeszcze ten stół wytrzyma. I jak na złość, pękł w pół. Natsu i Happy wylądowali na podłodze. Cana ryknęła śmiechem na ten widok, złapała się za brzuch i opadła na krzesło stojące za nią.

Lisanna również zaśmiała się pod nosem.

— To wygląda ci na "oswojoną bestię"? — spytała Lucy, wątpiąc w podejrzenia Lisanny.

— Tylko ty masz coś do gadania.

— Erza — przypomniała jej o jeszcze jednej osobie zdolnej do powstrzymania Natsu.

— Hm... W sumie? — Zastanowiła się przez moment. — Jej się boi, ciebie lubi. W tej jaskini... Wtedy naprawdę zrobił wszystko, żeby tylko cię uratować.

Lucy zatrzymała dłoń z kuflem w powietrzu. Odstawiła go na miejsce.

Na usta aż się jej cisnęło: "zrobił więcej niż powinien", ale w porę się powstrzymała. Dokończyła picie i wtedy odstawiła kufel na bok, przykrywając go podstawką, żeby nikt nie nalał jej więcej. Lisanna zaprzestała picia. Wstydliwie rozejrzała się po gildii, a potem zadała Lucy pytanie:

— Dlaczego ukrywasz coś przed nami?

Zacisnęła dłoń na spódnicy. Wzięła głęboki wdech. Lucy nie oczekiwała zrozumienia czy prywatności, te słowa nie istniały w słowniku gildii, ale przynajmniej liczyła na chwilowy spokój. Nie na kolejne przesłuchanie.

— O czym mówisz? — odpowiedziała niewinnie pytaniem.

— Sama nie wiem — zmieszała się. — Po prostu mam wrażenie, że coś przed nami ukrywasz. I nie chodzi mi o jakiś osobisty sekret, a o coś poważniejszego.

— Lisanno, przesadzasz. — Uśmiechnęła się sztucznie. — Wszyscy wiele ostatnio przeszliśmy...

— Właśnie, wszyscy wiele przeszliśmy, ale tylko ty zachowujesz się jakoś... — urwała.

— Jak? — ponagliła ją Lucy.

Lisanna zacisnęła usta w wąską linijkę, unikając odpowiedzi.

— Jak? — powtórzyła Lucy.

— No... inaczej — stwierdziła dopiero po chwili. — Zamknęłaś się w sobie, mało z kim rozmawiasz, zachowujesz dystans ciągle się rozglądasz, obserwujesz nas!

— Zmieniliście się i jestem tym zaskoczona.

Rozejrzała się nerwowo po sali. Liczyła, że nikt nie zwrócił uwagi na nietypową rozmowę. Brakowało jej tylko tego, żeby wzbudzić podejrzewania wśród innych. Ale nawet jeśli tak się stanie, nic nie powie. O Zerefie, o księdze E.N.D., o napotkanym bogu i o Maurym. Wszystko zachowa w tajemnicy, niezależnie od okoliczności.

— Wiesz, że jeśli nas potrzebujesz, to tu jesteśmy. — Lisanna ujęła Lucy za dłoń. — Pamiętaj, nie musisz nosić żadnego ciężaru tylko na swoich barkach. Bo przecież mamy tu wiele silnych rąk do pomocy.

Uśmiechnęła się szeroko, na co Lucy odpowiedziała zdecydowanym kiwnięciem. Lisanna puściła ją i w tym samym momencie rozległo się tłumaczenie garnków. Spojrzenia wszystkich członków gildii zwróciły się w okolicy tablicy z ogłoszeniami. Erza tam stała, z drewnianą łyżką i metalową pokrywką od garnka, o którą wciąż uderzała.

Wszyscy umilkli i dopiero wtedy przestała.

Oparła się o biodra, zadowolona ze swojego drobnego sukcesu, po czym weszła na jeden ze stołów i uniosła dłoń, palcem wskazując w stronę sufitu.

— Mam ważne ogłoszenie! — zaczęła.

Przez gildię przeszedł zgodny szept "wiemy", nikt nie odważył się wypowiedzieć podobnego słowa na głos.

— A więc... — Obejrzała się przez ramię i machnęła, aby ktoś do niej podszedł. Zza Erzy wyszedł zawstydzony Maury. Jego policzki płonęły. Naciągnął grubą czapkę na twarz z nadzieją, że ją ukryje. Nie udało mu się. Erza chwyciła nakrycie głowy i szybko je zdjęła.

Maury podskoczył, aby je złapać i zabrać przybranej matce, ale ta mocno trzymała czapkę, czekając, aż chłopiec sam do niej wejdzie na stół. Nie miał wyboru. Musiał spełnić żądania kobiety. Dlatego wspiął się na stół i stanął ramię w ramię z Erzą. Chwyciła go w mocnym uścisku i kontynuowała:

— To jest mój syn i Graya! Od dziś również członek Fairy Tail! — obwieściła wszystkim.

Zamarli. Każdy z kolei zamarł w zdumieniu i niedowierzaniu, oprócz Natsu, Lucy i Happy’ego, którzy już wcześniej poznali prawdę. Cisza trwała całą minutę.

— Jak dorobiliście się tak szybko dzieciaka?! — ryknął Gajeel. Levy próbowała go uspokoić, mówiąc, że nie powinien się stresować.

— Nie dorobili, adoptowali — wyjaśnił dumnie Natsu. Zadarł nos.

Lucy oparła się łokciem o bar i przez chwilę zastanawiała się, czy być złośliwa czy nie. Oj, nie zamierzała mu odpuścić.

— Jakiś ty mądry, Natsu, szkoda, że sam na początku myślałeś, że Erza urodziła Maurego — powiedziała głośno, aby każdy ją usłyszał.

Natsu zadrżał.

Odwrócił się powoli i wymamrotał pod nosem:

— Zdrajca.

Wszyscy wybuchli śmiechem. Gray podszedł do Natsu do poklepał go po plecach, pocieszając, że przecież PRAWIE wydawał się mądry, co tylko podburzyło ego Natsu. Chłopak zacisnął pięść i zapalił ją w przypływie złości. Gray natychmiast podjął przynętę i uformował lodowy kolec.

Erza kaszlnęła.

Chłopcy w tym samym momencie wystawili przed siebie dłonie i przeprosili za swoje zachowanie.

— A wracając do właściwego tematu, to Maury, nowy członek rodziny. Mam nadzieję, że przyjmiecie go ciepło.

Erza popchnęła chłopca.

Zszedł ze stołu i udał się do czekających na niego członków Fairy Tail. Cana poklepała go po ramieniu, Laxus skinął na znak, że go akceptuje, a Mirajane podała szklankę z mlekiem.

— Dzieciom nie wolno pić alkoholu — rzekła stanowczym tonem, kiedy zobaczyła, że Cana próbuje dolać do mleka parę kropel trunku.

Cofnęła się pospiesznie i pogwizdując, odeszła dalej.

Laxus pokręcił głową. Rozśmieszyła go sytuacja z Caną, ale powstrzymał śmiech, udając wielkiego twardziela.

Jednak prawdziwe wyzwanie przyszło, gdy Maury zbliżył się do Juvii. Stanęli naprzeciw siebie. Juvia miała otwartą parasolkę, płakała, bezwiednie błądząc po pomieszczeniu smutnym wzrokiem, aż natrafiła na spojrzenie Graya. Od razu odwróciła się do niego plecami.

— Juvia nie rozumie — zaczęła cienkim, słabym głosem. — Juvia sądziła, że panicz Gray będzie z Juvią. Juvia się starała, więc dlaczego... Ja... — zamilkła.

— Przepraszam — powiedział Gray z oddali. — Nie chciałem cię skrzywdzić.

— Ale... Panicz Gray mnie skrzywdził.

Wybiegła z gildii. Nikt nie ruszył za nią, uznając, że dziewczyna potrzebuje czasu dla siebie. Lucy wątpiła, że to pomoże. Sama przeżyła w życiu podobny zawód. Nie jest łatwo się z niego podnieść, dlatego życzyła Juvii dużo szczęścia i miłości, które tym razem otrzyma od kogoś, kto darzy ją tym samym uczuciem.

— Najgorszy — skomentowała Erza.

— Ej, wydaje mi się, że to też trochę twoja wina! — oburzył się chłopak. — Poza tym, nigdy nie byłem z Juvią. I nie chciałem jej skrzywdzić.

— Nie zmusisz do miłości — zgodził się z nim Gajeel, ku zaskoczeniu Levy.

— Lepiej, że od razu jej przedstawiliście sprawę — zostawił swój komentarz także Laxus. Zeskoczył ze swojego siedzenia i ruszył na pierwsze piętro budynku. Stanął przy tablicy z ogłoszeniami dla magów klasy S.

Uderzył w poręcz. Tak mocno, że aż zatrzęsło całym budynkiem. Nikt nie odważył się mu przeszkodzić.

— Nie żyje mistrz... Nie żyje mój dziadek, nasz dziadek — poprawił się. — Stało się to nagle. Nikt z nas nie spodziewał się, że staniemy przed tak silnym wrogiem. Przerosło nas wiele rzeczy, ale wiem, że dziadek nie chciałby, żebyś teraz za nim płakali. Jego uśmiech zawsze pozostanie z nami! Jego miłość zawsze będzie nam towarzyszyć! Jego nauki nigdy nie zostaną zapomniane! Staniemy się silniejsi! Staniemy się NAJWIĘKSZĄ gildią w całym Fiore! Wróżki, rozłóżcie swoje skrzydła, bo czas się unieść i wzlecieć do nieba!

Każdy napełnił sobie kufel, dla dzieci postawiono szklanki z ciepłym mlekiem i nim Laxus wzniósł swój kufel, wszyscy zbili toast.

Za przyszłość.

Za przeszłość.

Za Makarova.

I za nowego mistrza gildii, którym stał się Laxus.

Mężczyzna wypił za jednym haustem alkohol, odwrócił kufel i wbił go w drewnianą podłogę. Posłał przez nią smoczą błyskawicę, która załaskotała w stopy każdego po kolei. Fairy Tail uniosło się radosnym śmiechem, śpiewy rozgrzmiały w całej Magnolii, obwieszczając, że stara, dobra gildia znów powróciła, żeby rozrabiać. Nie zamierzali się cofać przed niczym, a przynajmniej tak pomyślała większość członków, w przeciwieństwie do Lucy.

Cieszył ją ten cudowny, niecodzienny widok, za którym tak mocno tęskniła. Jednak znaki zwiastujące nieszczęście jeszcze nie zniknęły sprzed jej oczu. Jeszcze wiele przed nimi i nawet jeśli zakończył się jeden etap ich historii, kolejny rozpoczął swój bieg.

— Oby wszystko znalazło swoje właściwe miejsce — życzyła sobie na głos.

— Miejsce? — wtrąciła się nagle Lisanna. — A właściwie, to gdzie się zatrzymałaś?

— He? — zdziwiła się Lucy.

— Bo chyba nie wynajmujesz tego pokoju...

Lucy otworzyła szeroko oczy.

1

2

3

Zapomniała, że nie ma gdzie spać!

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!