[Pogromca smoków] Rozdział 58

  

Lucy przytuliła mocniej Natsu, kiedy opadł w jej ramiona zemdlony. Z początku zmartwiła się, że został ranny w czasie walki z kapłanem lodu, ale jej obawy okazały się bezpodstawne. Natsu tylko zasnął. Jego oddech był równy, spokojny, jakby śnił o czymś miłym, zapominając o słowach, które moment wcześniej wypowiedział jej na ucho.

"Lucy, ja chyba jestem potworem" — wciąż słyszała jego cierpki, pełen bólu i przekonania głos. Nadal nie mogła zrozumieć, jak Natsu uwierzył tym słowom. Jak sam do nich doszedł...

I wtedy podniosła głowę, spoglądając na kupę popiołu. Tylko tyle zostało z kapłana, ale i tak za wiele.

Chwyciła klucz Virgo i zamachnęła się nim, uwalniając odrobinę mocy, aby wezwać ducha. Virgo zjawiła się przed jej oczami i przyklęknęła, chyląc nisko głowę przed Lucy. Nałożyła tym razem na siebie długą suknię, sięgającą jej aż po kostki. Materiał dotknął mokrego podłoża, nasiąkając roztopionym lodem. Virgo podniosła go, nie pozwalając, aby ubrudził się bardziej.

— Panienko Lucy — wyszeptała w kierunku dziewczyny.

Lucy przetarła oczy. Wzięła głęboki wdech i poprosiła Gwiezdnego Ducha:

— Rozrzuć jego prochy.

Virgo złączyła ręce na swoim brzuchu. Zadrżała. Odwróciła się w kierunku popiołu, który zaczął przylegać do lodu, a potem zwróciła się ponownie ku Lucy. Jej oczy były puste, bez wyrazu. Każdy rozkaz była gotowa spełnić, ale w tych okolicznościach i ona doświadczyła wątpliwości.

Lucy zacisnęła zęby ze złości i wydarła się:

— Szybko!

Virgo schyliła się pokornie i podążyła w stronę prochów wroga. Zamachnęła się. Tym jednym ruchem zmiotła cały popiół, roznosząc go między wszystkie komnaty podziemia.

— Gotowe, księżniczko — zwróciła się z honorami do Lucy. I odeszła.

Lucy złapała głowę Natsu i położyła na swoich kolanach, pozwalając mu na spokojny sen. Jednak ona sama nie dostała tej szansy na odpoczynek. Podziemia pogrążyły się w chaosie. Gray z Erzą po zniszczeniu lodowej klatki pobiegli do członków Fairy Tail. Erza zaczęła przywdziewać kolejne stroje i je zdejmować, aby ogrzać przyjaciół.

Niektórzy odzyskali przytomność. W zdezorientowaniu rozejrzeli się po jaskini, a potem wydawali cichy pomruk, który chyba miał być krzykiem, ale zabrakło im na to sił. Cana zadrżała. Złapała się za ramiona i odsunęła od leżącego na ziemi Gildartsa, który oddychał słabo. Jego skóra zbladła, zrobiła się praktycznie biała, jak topniejący w tych podziemiach śnieg.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniła przyjaciół Erza.

Kilka osób zgodziło się kiwnięciem. Lucy w nie uwierzyła w ich odpowiedź. Wszyscy kłamali, zasłaniając twarze ze wstydu.

Mirajane wstała. Chwiejnym krokiem zbliżyła się do Graya i wysapała:

— To... To było straszne.

Wyznanie zaskoczyło chłopaka. Jednak nie zdążył zaakceptować słów kobiety, gdyż ta upadła zemdlona w jego ramiona. Chwycił ją i położył obok reszty. Erza założyła na nią koc, a następnie pogładziła czule jej włosy.

— Jak... — odezwa się nagle Happy. — Jak do tego doszło? — zapytał słabo, wbijając wzrok w podłogę. Nie rozumiał, dlaczego ich niepokonana przez nikogo gildia znalazła się w podobnej sytuacji. Dlaczego przegrała? Dla Happy'ego było to niepojęte, tak samo jak dla większości członków gildii.

A mimo to utkwili w tym lodowym piekle i... przegrali.

Lucy zacisnęła pięść, wspominając pierwsze spotkanie z kapłanem i jego przegraną, kiedy nie zdołał zabrać ze sobą Nashi. Stracił mniemaną szansę na szczęście, a wszystko przez Lucy...

To z jej winy Fairy Tail poniosło klęskę.

Nie dała rady tego wyznać. Jej głos ugrzązł w gardle. Czuła się tak, gdyby ktoś wbił jej kolce i zabronił mówić. Tylko że poczucie winy rosło z każdym płaczem przyjaciela, z każdym śpiącym członkiem gildii...

— To ja — pisnęła.

Wiele spojrzeń zwróciło się ku niej. Otoczyli ją, wpędzając w pułapkę, z której nie było ucieczki.

Lucy zacisnęła usta w wąską linijkę i wydusiła z siebie cicho:

— To przeze mnie.

— O czym mówisz? — zapytał Laxus oskarżycielskim tonem.

Erza uderzyła go w ramię i zwróciła uwagę, że przesadził, ale on tylko odsunął ją na bok i podszedł do Lucy.

— Co masz na myśli? — powtórzył, tym razem ostrzej.

Zamknęła oczy. Odpowiedzialność... Tyle razy wspominała o niej w trakcie podróży i teraz jej samej przyszło ponieść karę za swoje czyny, nawet jeśli postąpiła słusznie, nic złego nie uczyniła.

— To był kapłan, którego spotkałam w trakcie swojej poprzedniej misji — wyjaśniła rzeczowo, licząc, że tyle wystarczy.

Przerwała i podniosła głowę, zacisnęła dłoń na ręce Natsu, aby dodać sobie sił.

— Co mu zrobiłaś?! — wydusił przez zęby mężczyzna.

— Nic mu nie zrobiła — stanął w jej obronie Gray. — Wykonywała misję. To Lucy. Co sugerujesz?

— NIE WIEM! — Chwycił Graya za ramiona i potrząsnął nim. — Nie wiem, ale nigdy NIKT nas tak nie potraktował w akcie zemsty. Nigdy... My nigdy...

Puścił Graya i cofnął się powoli, aż natrafił na topniejącą ścianę. Oparł się o nią.

— Tym razem zmierzyliśmy się z czymś, na co nie byliśmy nigdy gotowi — powiedział, łapiąc się za głowę. Cały drżał.

Nie takiego pamiętała go Lucy. Gdzie podziała się siła? Poczucie wyższości? Po tych wszystkich przechwałkach i próbach przejęcia gildii, naprawdę tylko tyle zostało z wielkiego Laxusa?

Tym razem przeciwnik pokonał ich dwukrotnie: raz, gdy stanęli z nim twarzą w twarz, a drugi, gdy teraz zbierał żniwa swoich plonów. Strach. Zwątpienie. Niepewność każdej kolejnej chwili.

Lucy przysłoniła Natsu uszy, aby nie usłyszał ani jednej z okropności, które działy się w tej jaskini. A miał to być dopiero początek nieszczęść. W to Lucy nie wątpiła. Liczyła, że pozostali przynajmniej wezmą pod uwagę podobną opcję. Może i odetchnęli z ulgą po zakończonej walce, ale wraz z rozwianymi prochami pogromcy smoków, dopiero rozpoczynał się kolejny etap w ich historii.

Księga E.N.D. dopiero wskazała na to, co ma się wydarzyć, a ku czemu zmierzali.

W stronę niebezpieczeństwa.

W stronę przeznaczenia.

W stronę ryków smoków, które dawno nie powinny kroczyć po tej ziemi.

A mimo to donośne stąpanie bestii wprawiało ziemię w ruch, ich ryk odbijał się echem w uszach Lucy, a obraz zawieszonej w komnacie kapłana smoczej skóry wprawiał ją w obrzydzenie.

Smoki wciąż żyły wśród ludzi, w ich postaci, w skórach swoich oprawców, aby uniknąć kolejnej zagłady. Tylko co to właściwie oznaczało? Powinni się bać? Przygotowywać do walki? A Lucy wciąż zaprzątać głowę jeden problem — nie mogła się nikomu z tego zwierzyć. Nie teraz, gdy nikt by jej nie uwierzył.

Została z tym... sama.

— I co dalej? — spytał w końcu Laxus. — Wyjdziemy stąd? Uśmiechniemy się i będziemy udawać, że wszystko jest w porządku!? — ryknął tak głośno, że aż ściany się zatrzęsły.

Cana utuliła mocniej swojego ojca, a Mirajane przykryła kolejną warstwą koców mistrza Makarova. Staruszek zakaszlał ciężko. Ułożyła go na boku, pozwalając wypluć zalegającą flegmę w płucach. Zrobił się od tego blady, osłabł w przeciwieństwie do pozostałych, którzy powoli odzyskiwali siły.

— Mistrzu? — zapytała zatroskana Mirajane. Podniosła głowę mistrza i sprawdziła temperaturę jego ciała.

Otworzyła szeroko usta. Pokręciła głową, powtarzając pod nosem ciche "nie", które usłyszała tylko Lucy. Zastygła nagle. Na kilka sekund, a potem odłożyła Makarova z powrotem na zimne podłoże. Dwie łzy spłynęły po jej policzkach. Obróciła się powoli w stronę reszty i zaśmiała chłodno, choć z jej głosu wylewał się żal i smutek. Nie odzywała się przez chwilę, lecz puste oczy zdradziły więcej niż mogłyby to zrobić słowa.

— Co się stało? Mirajane, co z mistrzem? — próbowała potwierdzić swoje przypuszczenia Lucy.

Pozostali, przytomni członkowie zwrócili się ku Makaronovi i Mirajane.

— Dziadku? Dziadku?! — zawołał Laxus, a potem rzucił się w stronę staruszka.

— Nie... — Kolejne łzy wypłynęły z oczu kobiety. — Nie żyje...

Nastała cisza, grobowa, przedłużająca się cisza, którą każdy bał się przerwać. Laxus zamarł w połowie drogi, wyciągnął ku dziadkowi dłoń. Nie zdążył dosięgnąć Makarova nim Mirajane wyznała prawdę, więc zasłonił nią swoje usta, aby zdusić krzyk. Cana zaczęła się dusić. Zrobiła kilka nerwowych wdechów i wydechów. Atak powstrzymał uścisk, który odwzajemnił jej nieprzytomny ojciec. Pojawiła się okruszynka nadziei, którą chwyciła, nim ponownie znikła jej z oczu.

— Wendy? — ktoś wypowiedział imię dziewczynki.

Laxus nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu, aż w końcu dostrzegł leżącego pogromcę smoków. Podbiegł do niej i szarpnął agresywnie jej ciałem, wrzeszcząc:

— Zrób coś! Uratuj go!!!

— Laxus, wystarczy! — Erza odciągnęła go od nieprzytomnej dziewczynki. — Za późno...

— Jakie za późno?! To wasza wina, że przybyliście tak późno! Nie mogliście się pospieszyć? Dlaczego bawiliście się w trakcie drogi? Pewnie przeżywaliście cudowne przygody, kiedy MY tu zdychaliśmy z zimna!

Lucy zacisnęła zęby ze złości i w końcu wykrzyczała we własnej obronie:

— To nie nasza wina!

Laxus zwrócił się w jej stronę. Spojrzenie miał dzikie, pełne nienawiści. Wzdrygnęła się na jego widok.

— Nie wasza? — wysyczał. — Co? Masz? Na? Myśli?

Obrócił się w kierunku Lucy i zaczął iść w jej stronę.

— Zrobiliśmy wszystko, co tylko mogliśmy, żeby was znaleźć. Ale... Każdy opuścił Fairy Tail! Każdy ruszył ku przygodzie i nawet jeśli wróciliście, a my nie, to nie mogliśmy przewidzieć, że coś podobnego się wydarzy!

Laxus się zatrzymał. Wyprostował się.

Lucy poczuła na swoim policzki coś mokrego. Odsunęła jedną z dłoni od ucha Natsu i sięgnął w kierunku swojej twarzy. Przetarła ją. Łzy, które zaczęły płynąć z jej oczu. Płakała.

— My byliśmy niepokonani — przyznała niespodziewanie. — Ktoś nas pokonał... To... — Wzięła głęboki wdech. — To niemożliwe.

Jej wzrok padł na Makarova. Leżał na tej gołej ziemi, a nad nim płakała zdruzgotana i samotna Mirajane, poddana rozpaczy, w której nikt jej nie towarzyszył. Ujęła siwe włosy człowieka, który i dla niej był dziadkiem, rodziną, który przyjął ją pod swoje skrzydła, gdy inni wygnali ich, nazwali potworami. W Fairy Tail znalazła dom i teraz ujęła twarz człowieka, który stanowił całość tego domu.

— Dlaczego? — wyszeptała Mirajane. Laxus opuścił głowę ze wstydu. — Dlaczego nikt nie chce go pożegnać?! Dlaczego musicie się kłócić? Czy naprawdę tak mało dla was znaczył mistrz? — Obrzuciła wszystkich groźnym, załzawionym spojrzeniem. — To nasz mistrz, ojciec, dziadek, opiekun... On... On... — Załamała się.

Laxus przyklęknął naprzeciw niej, po drugiej stronie, po czym dotknął chłodnego czoła dziadka. Pochylił się nad nim i rozpłakał się, bez ustanku powtarzając:

— Obronię gildię, następnym razem cię nie zawiodę!

***

Miał nie zawieść.

Miał się stać silniejszy.

Miał dokonać w przyszłości czegoś wielkiego.

Ale JA, bóg, który odwiedził ten świat, który opuścił innych wielkich, aby napisać tę historię, powtarzam: oni wszyscy zmierzają ku przegranej. Bo człowiek zawsze z czymś przegrywa, niezależnie od walki, którą toczy i bitew, które wygrywa. Na końcu czeka na niego przegrana.

KONIEC TOMU 2


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!