[Forgetting Envies] Rozdział 4

  

Nie zaprzeczył, co rozbawiło Wei Wuxiana do łez. Płakał, śmiał się jak głupi, aż w końcu z tego wszystkiego musiał oprzeć się o latarnie i złapać za brzuch, w którym złapał go kolka. Nikt nie potrafił ogarnąć, czy to dlatego że faktycznie żartował z Nieśmiertelnego Mistrza, czy może rzeczywiście rozbawiła go reakcja Lan Wangji. Trudno było to odgadnąć, ale jego śmiech nie zdziwił sąsiadów. Zajmowali się swoimi sprawami, przechodząc obok. Jedna z kobiet powitała Lan Wangji i odeszła w kierunku rezydencji, nawet nie rzucając krótkiego spojrzenia stronę w kierunku młodego mistrza.

Główna brama otworzyła się nagle. Młoda kobieta postawiła kosz z owocami obok siebie i pochyliła nisko czoło, gdy na ulicę wyszedł staruszek prowadzony przez małą Wei Yanli. Mężczyzna poruszał się wolno, nie miał sił w nogach. Jego siwe włosy zalepiono w długi warkocz, który sięgał aż do samej ziemi. Sprawiał wrażenia mistrza, którego chwała dawno przeminęła, ale dla Lan Wangji wygląd zewnętrzny niewiele znaczył. Wzbudziła w nim zainteresowanie siła wydobywająca się z wnętrza. Mężczyzna nosił w sobie Złoty Rdzeń, tak żywy i potężny, jakiego nie widział przez ostatnie tysiąc lat.

Pochylił czoło na znak szacunku, na co staruszek odpowiedział skinięciem. I poszedł dalej. Przystanął dopiero przy Wei Wuxianie. Podniósł laskę i gwałtownie ją opuścił na stopę chłopaka.

Wei Wuxian ryknął z bólu.

Uciekł, podskakując na jednej nodze, wpatrzony w wściekłego dziadka.

— Powtarzam ci już po raz setny! Nie przynoś wstydu naszej rodzinie! — wydarł się, jakby starość zupełnie zniknęła i powrócił do młodzieńczych lat.

— No przepraszam, dziadku. Przepraszam!

— I co mi po twoich przeprosinach, jak zaraz znowu się rozkrzyczysz! Żeby tak się śmiać z Nieśmiertelnego Mistrza... Nie wstyd ci?

Lan Wangji wyprostował się. Nie wierzył, że w tych czasach żyli jeszcze ludzie, dla których sekty cokolwiek znaczyły. Mimo to stał przed nim mężczyzna wpajający szacunek w kodeks moralny młodego pokolenia. Było to zdumiewające.

— Panicz Wei nie postąpił niewłaściwie — stanął w obronie młodzieńca.

Starzec westchnął. Uderzył na poprawkę w piszczel Wei Wuxiana. Mała Yanli z trudem powstrzymała śmiech, nawet odwróciła głowę, aby dziadek nie zobaczył jej nadętych z rozbawienia policzków.

— A co sprowadza w nasze skromne progi Nieśmiertelnego Mistrza? — zapytał starszy Wei. Wszyscy go tytułowali w ten sposób, odkąd oficjalnym mistrzem został jeden z jego najlepszych uczniów.

— Za pozwoleniem, pragnąłem osobiście podziękować za pomoc młodego panicza — wyjaśnił Lan Wangji.

—  Za pomoc? — Starzec nie dał wiary. —  A jaką to pomoc zaoferował mój wnuk? — zapytał z lekkim niedowierzaniem w głosie.

— Uratował Zacisze Obłoków przed młodymi chuliganami i nie dopuścił, by niewłaściwe plotki rozeszły się po ludziach.

Starszy Wei odwrócił się gwałtownie w stronę wnuka i przez moment myślał głęboko, jakby jeszcze nie wierzył w zasługi Wei Wuxiana. Ale z drugiej strony... Dlaczego Nieśmiertelny Mistrz miałby kłamać?

— Jestem z ciebie dumny — wydukał w końcu pod przymusem.

Wei Wuxian na nowo rozpromieniał.

Podrapał się po głowie i wstydliwie rzekł:

— Postąpiłem tak, jak mnie uczyłeś, dziadku.

— Ty już mi tak nie słódź — skarcił chłopaka. — Ale dobrze, że przynajmniej moje nauki nie poszły na marne — ucieszył się, choć mocno starał się to ukryć za surową, niezadowoloną miną.

Wei Wuxian luźno założył ręce za głową, po czym oparł się o jedną latarni, zaczynając nucić jakąś melodię. Melodię, którą Lan Wangji pragnął rozpoznać, niestety okazała się przypadkowa.

— A właśnie, dziadku, możemy zaprosić Lan Zhana na herbatę, skoro już tu jest? — spytał otwarcie.

Starszy Wei zdębiał. Udawał, że nie wie, o kim mówi jego wnuk, nienaturalnie szukając wspomnianej osoby, a jednocześnie poczerwieniał ze złości, słysząc, w jaki sposób ktoś zwraca się do Nieśmiertelnego Mistrza.

W końcu nie wytrzymał i wysyczał przez zaciśnięte zęby:

— Kogo tak nazywasz?

Wei Wuxian ześlizgnął się po latarni i upadł na chodnik, ubijając sobie pośladki. Wykrzywił twarz w dziwnym grymasie, po czym zaczął się tłumaczyć:

— Oj, jaka ze mnie nie niezdara. Pomyliłem się, oczywiście chciałem zaprosić Wielkiego Nieśmiertelnego Mistrza na herbatę!

— Naprawdę? — udał zdumienie starszy Wei.

— Zdecydowanie TAK! — zapewnił Wei Wuxian, uderzając się w pierś na słowo honoru.

— Co w takim razie na to powie Nieśmiertelny Mistrz?

Lan Wangji nie przygotował odpowiedzi na podobne zaproszenie. Jego wcześniejsza obietnica zanikła, jakby zapomniał ją na ponowny widok tego uśmiechu. Nie umiał odmówić, ale z drugiej strony nie potrafił wyrazić zgody. Oznaczałaby ona kolejne wejście do świata Wei Wuxiana, narażenie go na niebezpieczeństwa i odebranie spokoju, rodziny, upragnionego ciepła. Był to rozsądny argument, za którym musiał podążyć, a mimo to wahał się. Samolubny głos przebijał się przez zdrowy rozsądek, pragnąc dać mu do zrozumienia, że on też zasłużył na szczęście.

— Przyjmuję zaproszenie — powiedział, nim zdążył się powstrzymać.

Starszy Wei zaśmiał się głęboko. Poklepał wnuka po plecach, ponownie zapominając, że siły dawno go opuściły. Mała Yanli również zaczęła się dobrze bawić.

— Wybacz, wybacz, Nieśmiertelny Mistrzu, za to, że tak cię trzymamy przed bramą. Wejdź, proszę. — Wskazał na otwarte wejście. — Nasza rodzina jest bardzo gościnna, a moja droga żona gości najlepszą herbatą w całych Chinach! Założę się, że Mistrz nie pił podobnej przez ostatnie dwa tysiące lat!

Lan Wangji wszedł do rezydencji — na teren przygotowany w liczne platformy ćwiczebne, na których, pod okiem czterdziestoletniego mistrza, trenowali adepci sztuk walki.

Na widok mężczyzny z opaską sekty Lan wszyscy zamarli, jakby ujrzeli zjawę nawiedzającą ich posesję.

— Czemu przerwaliście? — ryknął trener, ale nawet gdy jego głos zagrzmiał, nie zareagowali.

Obejrzał się przez ramię i dopiero wtedy dostrzegł stojącego przed nim przedstawiciela sekty Lan. Oniemiał. Zachwiał się do tyłu i upadł na platformę, wypuszczając z ręki własny miecz.

Lan Wangji przywitał ich skinieniem, a potem podążył za starszym Wei i Wei Wuxianem.

Ogród otaczający posesję budził w Lan Wangji wspomnienia dni, kiedy to po raz pierwszy odwiedził sektę Jiang. Kwiaty mieniły się tysiącem legendarnych barw, przywodząc na myśl ogrody samych bogów i ich królestwa. Podobne wrażenie miał jeszcze wtedy, gdy skończył czterdzieści lat i wraz z bratem pożegnał umierającego mistrza sekty Jiang, kultywacyjnego brata Wei Wuxiana. Kwiaty wydawały się wtedy płakać wraz z pędami kwiatów lotosu, opuszczając swe płatki, które żegnały ostatniego z wielkiego rodu, kończąc tym samym pewien etap w historii Chin.

A mimo to tamten świat ponownie stał się rzeczywistością. Jakby przybył z duchami zmarłych, wciąż błąkającymi się po tym świecie, aby odkupić swoje winy. Oczka wodne z pływającymi po nich kwiatami lotosu nosiły na sobie plamy krwi i głos Wei Wuxiana, ostatni z tych przyjemniejszych, kiedy zapraszał go do swojego domu, a Lan Wangji odmówił. Nie tym razem — zdał sobie sprawę.

— Uczniowie! — rozległ się ryk nauczyciela. — Niczego was nie nauczyłem? Złożyć szacunek Nieśmiertelnemu Mistrzowi!

Uczniowie podjęli miecze, złapali je w obie dłonie, z ostrzem skierowanym ku ziemi i pochylili się przed Lan Wangji, niosąc gromkie pozdrowienie:

— Witamu, Nieśmiertelny Mistrzu!

— Jakie "witamy"? — oburzył się nauczyciel. — Powinniście pozdrowić Huanguan—juna!

— Witam uczniów — odezwał się niespodziewanie Lan Wangji.

Twarze uczniów rozpromieniały z radości.

Podrapali się ze wstydu po głowie. Ich nauczyciel tylko westchnął ciężko, choć sam nie zdołał ukryć uśmiechu. Wrócił treningu, udając, że nie poruszyło go spotkanie z Nieśmiertelnym Mistrzem. Uczniowie z trudem powstrzymali śmiech.

Starszy Wei wraz z małą Yanli pomimo sytuacji szli dalej, znaleźli się z boku rezydencji, prowadzącą przez ogrody do drewnianych ław, na których już spoczywały dwa dzbanki z świeżo zaparzoną herbatą. Starszy Wei usiadł, stękając głośno. A wszystko przez niesprawne biodro i niszczejące kości, które pewnego dnia mogły przykuć go do łóżka. Jednak póki chodził, korzystał z tej cudownej możliwości.

Wei Wuxian nalał dziadkowi herbaty do czarki, do której włożył również zasuszony płatek kwiatu lotosu. Potem usiadł obok Lan Wangji.

— Nie przeszkadza ci Mistrzu, że tu usiądę?— spytał luźno, wcale nie potrzebując zgody, żeby zająć to konkretnie miejsce.

Starszy Wei nie skomentował jego zachowania. Powoli tracił siły na swojego wnuka.

— Yhy — odpowiedział mimo wszystko Lan Wangji.

— Widzę, że Nieśmiertelny Mistrz jest inny niż mówią ludzie — starszy Wei rozpoczął rozmowę.

— Zawsze jesteśmy inny w oczach różnych ludzi — odparł gładko, bez zająknięcia, a potem zaczerpnął herbaty z czarki.

— Też racja. Prosić o opinię to jak pościelić sobie posłanie w piekle. Nigdy nie spodoba nam się to, co usłyszymy. Taka oto jest racja — zgodził się starszy Wei.

— Szczególnie jeśli chodzi o ciebie, dziadku — wtrącił się Wei Wuxian. Chłopak odchylił się do tyłu i oparł o drzewo wiśni. Włożył między zęby kawałek dzikiej trawy i zaczął ją rzuć. — Zawsze marudzisz, że ktoś gada na twój temat. Robisz się taki czerwony, a musisz uważać na serce, tak lekarz ci kazał!

Starszy Wei teraz też zaczerwienił się ze wstydu. Mała Yanli trąciła dziadka w ramię, pytając, czy wszystko w porządku.

Mężczyzna poklepał dziewczynkę po głowie, zapewniając, że wszystko jest dobrze. Odłożył laskę na bok i oparł się dłońmi na ławie, o własnych siłach. Dopiero w tej pozycji Lan Wangji dostrzegł silnie zbudowane mięśnie starca. Mimo sędziwego wieku w jego ciele pozostało wiele mocy, które zdobył przez lata ciężkich treningów i kultywacji. Właśnie tego ciała przeraził się Wei Wuxian. Oblał go zimny pot. Zadrżał i nagle wstał, oznajmiając:

— Pójdę, sprawdzę, co u babci!

Uciekł do wnętrza rezydencji, zatrzaskując za sobą drzwi.

Mała Yanli podskoczyła w miejscu ze strachu. Przytuliła się mocniej do dziadka, ten jednak odsunął ją od siebie.

— Idź za nim — poprosił niespodziewanie starszy Wei.

Dziewczynka zeskoczyła z ławy i posłusznie pobiegła za bratem, choć w przeciwieństwie do niego zamknęła wejście cicho.

Starszy Wei i Lan Wangji zostali sami.

Staruszek powoli otworzył oczy, wpatrując się w czyste niebo. Nic nie zapowiadało deszczu. Przyszłość wydawała się jasna i szczęśliwa, choć nieszczęścia kryły się za rogiem. A jedno z pasm nieszczęść rozpoczął starszy Wei, mówiąc:

— Wei Wuxian. To on — potwierdził w obawie, że Lan Wangji przeinaczy jego wyznanie.

Jednak Nieśmiertelny Mistrz nie zareagował, a przynajmniej nie tak, jak oczekiwał starszy Wei. Wyprostował się, odłożył czarkę na bok i wyjął z rękawa drewniany, bordowy flet.

Podał go starszemu Wei. Mężczyzną chwyciły drgawki, nim zdążył wyciągnąć rękę. Jego Złoty Rdzeń pochłonął chaos. Pulsował wewnątrz ciała, gromadząc w nim negatywną, demoniczną energię. Dlatego Lan Wangji odsunął flet.

Oddech mężczyzn się uspokoił.

— Ty wiedziałeś?! — oskarżył Mistrza starszy Wei.

Lan Wangji zaprzeczył:

— Nie, chciałem potwierdzić.

— Wygląda jak Demoniczny Patriarcha? — spytał starszy Wei, nie mogąc pohamować swojej ciekawości.

— Tak — odparł Lan Wangji. Wsunął flet z powrotem do rękawa na wypadek, gdyby Wei Wuxian wrócił. — Odrodził się w tej rodzinie?

— Nie... O nie, nie. — Starszy Wei machnął ręką od niechcenia. Trenowałem wtedy w górach, udałem się na miesięczną wyprawę, aby zbudować bazę kultywacyjną i przećwiczyć parę technik, które przekazał mi mój pradziadek. Znalazłem go w lesie. Nagie niemowlę, które pilnowały te upiory. Kiedy przybyłem, potwory się rozstąpiły, jakby chciały, żebym zabrał to dziecko. Tak zrobiłem. — Uśmiechnął się głupio. — Mój syn z chęcią przyjął syna. Długo starali się z żoną o dziecko, ale nie... — Westchnął. — Nie dali rady. Mała Yanli zresztą to też adoptowane dziecko. Tylko że z domu dziecka. Zabrali ją stamtąd, jak miała cztery lata. Kiedyś sieroty przyjmowały sekty. Nauczaliście ich kultywacji i ci młodzi ludzie wybierali swoje drogi. A dziś? Sekty traktowane są jak zło konieczne.

— Może nim jesteśmy? — dodał do wypowiedzi Lan Wangji.

— Może — przyznał starszy Wei. — Ale ludzie też nie są bez winy. Polegali za bardzo na sektach i na mocy. Żyli w przeświadczeniu, że sekty służą im, a sekty żyły według własnych przekonań.

— Tak... — wyszeptał Lan Wangji, przywołując wspomnienia wielkich wojen i krwawych bojów, które kosztowały życia wielu młodych adeptów.

Prawda czy tajemnica straciły na znaczeniu, kiedy duchy opuściły ciała młodych, których przyszłość zapowiadała sukcesy. Ich serca rosły wypełnione nadzieją i wiarą w sektę, która ich ostatecznie nie obroniła.

Lan Wangji nikogo nie obronił... Nawet tych, których kochał.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!