Nie zaprzeczył, co rozbawiło Wei Wuxiana do łez. Płakał, śmiał się jak głupi, aż w końcu z tego wszystkiego musiał oprzeć się o latarnie i złapać za brzuch, w którym złapał go kolka. Nikt nie potrafił ogarnąć, czy to dlatego że faktycznie żartował z Nieśmiertelnego Mistrza, czy może rzeczywiście rozbawiła go reakcja Lan Wangji. Trudno było to odgadnąć, ale jego śmiech nie zdziwił sąsiadów. Zajmowali się swoimi sprawami, przechodząc obok. Jedna z kobiet powitała Lan Wangji i odeszła w kierunku rezydencji, nawet nie rzucając krótkiego spojrzenia stronę w kierunku młodego mistrza.
Główna
brama otworzyła się nagle. Młoda kobieta postawiła kosz z owocami obok siebie i
pochyliła nisko czoło, gdy na ulicę wyszedł staruszek prowadzony przez małą Wei
Yanli. Mężczyzna poruszał się wolno, nie miał sił w nogach. Jego siwe włosy
zalepiono w długi warkocz, który sięgał aż do samej ziemi. Sprawiał wrażenia
mistrza, którego chwała dawno przeminęła, ale dla Lan Wangji wygląd zewnętrzny
niewiele znaczył. Wzbudziła w nim zainteresowanie siła wydobywająca się z wnętrza.
Mężczyzna nosił w sobie Złoty Rdzeń, tak żywy i potężny, jakiego nie widział
przez ostatnie tysiąc lat.
Pochylił
czoło na znak szacunku, na co staruszek odpowiedział skinięciem. I poszedł
dalej. Przystanął dopiero przy Wei Wuxianie. Podniósł laskę i gwałtownie ją
opuścił na stopę chłopaka.
Wei
Wuxian ryknął z bólu.
Uciekł,
podskakując na jednej nodze, wpatrzony w wściekłego dziadka.
—
Powtarzam ci już po raz setny! Nie przynoś wstydu naszej rodzinie! — wydarł
się, jakby starość zupełnie zniknęła i powrócił do młodzieńczych lat.
— No
przepraszam, dziadku. Przepraszam!
— I
co mi po twoich przeprosinach, jak zaraz znowu się rozkrzyczysz! Żeby tak się
śmiać z Nieśmiertelnego Mistrza... Nie wstyd ci?
Lan
Wangji wyprostował się. Nie wierzył, że w tych czasach żyli jeszcze ludzie, dla
których sekty cokolwiek znaczyły. Mimo to stał przed nim mężczyzna wpajający
szacunek w kodeks moralny młodego pokolenia. Było to zdumiewające.
—
Panicz Wei nie postąpił niewłaściwie — stanął w obronie młodzieńca.
Starzec
westchnął. Uderzył na poprawkę w piszczel Wei Wuxiana. Mała Yanli z trudem
powstrzymała śmiech, nawet odwróciła głowę, aby dziadek nie zobaczył jej
nadętych z rozbawienia policzków.
— A
co sprowadza w nasze skromne progi Nieśmiertelnego Mistrza? — zapytał starszy Wei.
Wszyscy go tytułowali w ten sposób, odkąd oficjalnym mistrzem został jeden z jego
najlepszych uczniów.
— Za
pozwoleniem, pragnąłem osobiście podziękować za pomoc młodego panicza —
wyjaśnił Lan Wangji.
— Za pomoc? — Starzec nie dał wiary. — A jaką to pomoc zaoferował mój wnuk? — zapytał
z lekkim niedowierzaniem w głosie.
—
Uratował Zacisze Obłoków przed młodymi chuliganami i nie dopuścił, by
niewłaściwe plotki rozeszły się po ludziach.
Starszy
Wei odwrócił się gwałtownie w stronę wnuka i przez moment myślał głęboko, jakby
jeszcze nie wierzył w zasługi Wei Wuxiana. Ale z drugiej strony... Dlaczego
Nieśmiertelny Mistrz miałby kłamać?
—
Jestem z ciebie dumny — wydukał w końcu pod przymusem.
Wei
Wuxian na nowo rozpromieniał.
Podrapał
się po głowie i wstydliwie rzekł:
—
Postąpiłem tak, jak mnie uczyłeś, dziadku.
— Ty
już mi tak nie słódź — skarcił chłopaka. — Ale dobrze, że przynajmniej moje
nauki nie poszły na marne — ucieszył się, choć mocno starał się to ukryć za
surową, niezadowoloną miną.
Wei
Wuxian luźno założył ręce za głową, po czym oparł się o jedną latarni,
zaczynając nucić jakąś melodię. Melodię, którą Lan Wangji pragnął rozpoznać,
niestety okazała się przypadkowa.
— A
właśnie, dziadku, możemy zaprosić Lan Zhana na herbatę, skoro już tu jest? —
spytał otwarcie.
Starszy
Wei zdębiał. Udawał, że nie wie, o kim mówi jego wnuk, nienaturalnie szukając
wspomnianej osoby, a jednocześnie poczerwieniał ze złości, słysząc, w jaki
sposób ktoś zwraca się do Nieśmiertelnego Mistrza.
W
końcu nie wytrzymał i wysyczał przez zaciśnięte zęby:
—
Kogo tak nazywasz?
Wei
Wuxian ześlizgnął się po latarni i upadł na chodnik, ubijając sobie pośladki.
Wykrzywił twarz w dziwnym grymasie, po czym zaczął się tłumaczyć:
— Oj,
jaka ze mnie nie niezdara. Pomyliłem się, oczywiście chciałem zaprosić
Wielkiego Nieśmiertelnego Mistrza na herbatę!
—
Naprawdę? — udał zdumienie starszy Wei.
—
Zdecydowanie TAK! — zapewnił Wei Wuxian, uderzając się w pierś na słowo honoru.
— Co
w takim razie na to powie Nieśmiertelny Mistrz?
Lan
Wangji nie przygotował odpowiedzi na podobne zaproszenie. Jego wcześniejsza
obietnica zanikła, jakby zapomniał ją na ponowny widok tego uśmiechu. Nie umiał
odmówić, ale z drugiej strony nie potrafił wyrazić zgody. Oznaczałaby ona
kolejne wejście do świata Wei Wuxiana, narażenie go na niebezpieczeństwa i odebranie
spokoju, rodziny, upragnionego ciepła. Był to rozsądny argument, za którym
musiał podążyć, a mimo to wahał się. Samolubny głos przebijał się przez zdrowy
rozsądek, pragnąc dać mu do zrozumienia, że on też zasłużył na szczęście.
—
Przyjmuję zaproszenie — powiedział, nim zdążył się powstrzymać.
Starszy
Wei zaśmiał się głęboko. Poklepał wnuka po plecach, ponownie zapominając, że
siły dawno go opuściły. Mała Yanli również zaczęła się dobrze bawić.
—
Wybacz, wybacz, Nieśmiertelny Mistrzu, za to, że tak cię trzymamy przed bramą.
Wejdź, proszę. — Wskazał na otwarte wejście. — Nasza rodzina jest bardzo
gościnna, a moja droga żona gości najlepszą herbatą w całych Chinach! Założę
się, że Mistrz nie pił podobnej przez ostatnie dwa tysiące lat!
Lan
Wangji wszedł do rezydencji — na teren przygotowany w liczne platformy
ćwiczebne, na których, pod okiem czterdziestoletniego mistrza, trenowali adepci
sztuk walki.
Na
widok mężczyzny z opaską sekty Lan wszyscy zamarli, jakby ujrzeli zjawę
nawiedzającą ich posesję.
—
Czemu przerwaliście? — ryknął trener, ale nawet gdy jego głos zagrzmiał, nie
zareagowali.
Obejrzał
się przez ramię i dopiero wtedy dostrzegł stojącego przed nim przedstawiciela
sekty Lan. Oniemiał. Zachwiał się do tyłu i upadł na platformę, wypuszczając z
ręki własny miecz.
Lan
Wangji przywitał ich skinieniem, a potem podążył za starszym Wei i Wei
Wuxianem.
Ogród
otaczający posesję budził w Lan Wangji wspomnienia dni, kiedy to po raz
pierwszy odwiedził sektę Jiang. Kwiaty mieniły się tysiącem legendarnych barw,
przywodząc na myśl ogrody samych bogów i ich królestwa. Podobne wrażenie miał
jeszcze wtedy, gdy skończył czterdzieści lat i wraz z bratem pożegnał
umierającego mistrza sekty Jiang, kultywacyjnego brata Wei Wuxiana. Kwiaty
wydawały się wtedy płakać wraz z pędami kwiatów lotosu, opuszczając swe płatki,
które żegnały ostatniego z wielkiego rodu, kończąc tym samym pewien etap w
historii Chin.
A
mimo to tamten świat ponownie stał się rzeczywistością. Jakby przybył z duchami
zmarłych, wciąż błąkającymi się po tym świecie, aby odkupić swoje winy. Oczka
wodne z pływającymi po nich kwiatami lotosu nosiły na sobie plamy krwi i głos
Wei Wuxiana, ostatni z tych przyjemniejszych, kiedy zapraszał go do swojego
domu, a Lan Wangji odmówił. Nie tym razem — zdał sobie sprawę.
—
Uczniowie! — rozległ się ryk nauczyciela. — Niczego was nie nauczyłem? Złożyć
szacunek Nieśmiertelnemu Mistrzowi!
Uczniowie
podjęli miecze, złapali je w obie dłonie, z ostrzem skierowanym ku ziemi i
pochylili się przed Lan Wangji, niosąc gromkie pozdrowienie:
—
Witamu, Nieśmiertelny Mistrzu!
—
Jakie "witamy"? — oburzył się nauczyciel. — Powinniście pozdrowić
Huanguan—juna!
—
Witam uczniów — odezwał się niespodziewanie Lan Wangji.
Twarze
uczniów rozpromieniały z radości.
Podrapali
się ze wstydu po głowie. Ich nauczyciel tylko westchnął ciężko, choć sam nie
zdołał ukryć uśmiechu. Wrócił treningu, udając, że nie poruszyło go spotkanie z
Nieśmiertelnym Mistrzem. Uczniowie z trudem powstrzymali śmiech.
Starszy
Wei wraz z małą Yanli pomimo sytuacji szli dalej, znaleźli się z boku
rezydencji, prowadzącą przez ogrody do drewnianych ław, na których już
spoczywały dwa dzbanki z świeżo zaparzoną herbatą. Starszy Wei usiadł, stękając
głośno. A wszystko przez niesprawne biodro i niszczejące kości, które pewnego
dnia mogły przykuć go do łóżka. Jednak póki chodził, korzystał z tej cudownej możliwości.
Wei
Wuxian nalał dziadkowi herbaty do czarki, do której włożył również zasuszony
płatek kwiatu lotosu. Potem usiadł obok Lan Wangji.
— Nie
przeszkadza ci Mistrzu, że tu usiądę?— spytał luźno, wcale nie potrzebując
zgody, żeby zająć to konkretnie miejsce.
Starszy
Wei nie skomentował jego zachowania. Powoli tracił siły na swojego wnuka.
— Yhy
— odpowiedział mimo wszystko Lan Wangji.
—
Widzę, że Nieśmiertelny Mistrz jest inny niż mówią ludzie — starszy Wei
rozpoczął rozmowę.
—
Zawsze jesteśmy inny w oczach różnych ludzi — odparł gładko, bez zająknięcia, a
potem zaczerpnął herbaty z czarki.
— Też
racja. Prosić o opinię to jak pościelić sobie posłanie w piekle. Nigdy nie
spodoba nam się to, co usłyszymy. Taka oto jest racja — zgodził się starszy
Wei.
— Szczególnie
jeśli chodzi o ciebie, dziadku — wtrącił się Wei Wuxian. Chłopak odchylił się
do tyłu i oparł o drzewo wiśni. Włożył między zęby kawałek dzikiej trawy i
zaczął ją rzuć. — Zawsze marudzisz, że ktoś gada na twój temat. Robisz się taki
czerwony, a musisz uważać na serce, tak lekarz ci kazał!
Starszy
Wei teraz też zaczerwienił się ze wstydu. Mała Yanli trąciła dziadka w ramię,
pytając, czy wszystko w porządku.
Mężczyzna
poklepał dziewczynkę po głowie, zapewniając, że wszystko jest dobrze. Odłożył
laskę na bok i oparł się dłońmi na ławie, o własnych siłach. Dopiero w tej
pozycji Lan Wangji dostrzegł silnie zbudowane mięśnie starca. Mimo sędziwego
wieku w jego ciele pozostało wiele mocy, które zdobył przez lata ciężkich
treningów i kultywacji. Właśnie tego ciała przeraził się Wei Wuxian. Oblał go
zimny pot. Zadrżał i nagle wstał, oznajmiając:
—
Pójdę, sprawdzę, co u babci!
Uciekł
do wnętrza rezydencji, zatrzaskując za sobą drzwi.
Mała
Yanli podskoczyła w miejscu ze strachu. Przytuliła się mocniej do dziadka, ten
jednak odsunął ją od siebie.
— Idź
za nim — poprosił niespodziewanie starszy Wei.
Dziewczynka
zeskoczyła z ławy i posłusznie pobiegła za bratem, choć w przeciwieństwie do
niego zamknęła wejście cicho.
Starszy
Wei i Lan Wangji zostali sami.
Staruszek
powoli otworzył oczy, wpatrując się w czyste niebo. Nic nie zapowiadało
deszczu. Przyszłość wydawała się jasna i szczęśliwa, choć nieszczęścia kryły
się za rogiem. A jedno z pasm nieszczęść rozpoczął starszy Wei, mówiąc:
— Wei
Wuxian. To on — potwierdził w obawie, że Lan Wangji przeinaczy jego wyznanie.
Jednak
Nieśmiertelny Mistrz nie zareagował, a przynajmniej nie tak, jak oczekiwał
starszy Wei. Wyprostował się, odłożył czarkę na bok i wyjął z rękawa drewniany,
bordowy flet.
Podał
go starszemu Wei. Mężczyzną chwyciły drgawki, nim zdążył wyciągnąć rękę. Jego
Złoty Rdzeń pochłonął chaos. Pulsował wewnątrz ciała, gromadząc w nim
negatywną, demoniczną energię. Dlatego Lan Wangji odsunął flet.
Oddech
mężczyzn się uspokoił.
— Ty
wiedziałeś?! — oskarżył Mistrza starszy Wei.
Lan
Wangji zaprzeczył:
—
Nie, chciałem potwierdzić.
—
Wygląda jak Demoniczny Patriarcha? — spytał starszy Wei, nie mogąc pohamować
swojej ciekawości.
— Tak
— odparł Lan Wangji. Wsunął flet z powrotem do rękawa na wypadek, gdyby Wei
Wuxian wrócił. — Odrodził się w tej rodzinie?
—
Nie... O nie, nie. — Starszy Wei machnął ręką od niechcenia. Trenowałem wtedy w
górach, udałem się na miesięczną wyprawę, aby zbudować bazę kultywacyjną i
przećwiczyć parę technik, które przekazał mi mój pradziadek. Znalazłem go w
lesie. Nagie niemowlę, które pilnowały te upiory. Kiedy przybyłem, potwory się
rozstąpiły, jakby chciały, żebym zabrał to dziecko. Tak zrobiłem. — Uśmiechnął
się głupio. — Mój syn z chęcią przyjął syna. Długo starali się z żoną o
dziecko, ale nie... — Westchnął. — Nie dali rady. Mała Yanli zresztą to też
adoptowane dziecko. Tylko że z domu dziecka. Zabrali ją stamtąd, jak miała
cztery lata. Kiedyś sieroty przyjmowały sekty. Nauczaliście ich kultywacji i ci
młodzi ludzie wybierali swoje drogi. A dziś? Sekty traktowane są jak zło
konieczne.
—
Może nim jesteśmy? — dodał do wypowiedzi Lan Wangji.
—
Może — przyznał starszy Wei. — Ale ludzie też nie są bez winy. Polegali za
bardzo na sektach i na mocy. Żyli w przeświadczeniu, że sekty służą im, a sekty
żyły według własnych przekonań.
—
Tak... — wyszeptał Lan Wangji, przywołując wspomnienia wielkich wojen i
krwawych bojów, które kosztowały życia wielu młodych adeptów.
Prawda
czy tajemnica straciły na znaczeniu, kiedy duchy opuściły ciała młodych,
których przyszłość zapowiadała sukcesy. Ich serca rosły wypełnione nadzieją i
wiarą w sektę, która ich ostatecznie nie obroniła.
Lan
Wangji nikogo nie obronił... Nawet tych, których kochał.
0 Comments:
Prześlij komentarz