[Pogromca smoków] Rozdział 54

 

Lucy ruszyła w pierwotnym kierunku, w którym wcześniej uciekali, licząc, że tam odnajdzie przyjaciół. Walki przy ich poprzedniej kryjówce ucichły. Nie znalazła tam nikogo, a na dodatek ślady zmierzały we wcześniej ustaloną stronę.

Ścisnęła mocniej klucze i wezwała od nich moc Lokiego na rozgrzanie ciała. Śnieg padał coraz mocniej. Zaczął jej przypominać świat stworzony przez Maurego i wieczny festiwal zimowy, z paradami i śmiechami, które od świtu do nocy wędrowały przez ulice Magnolii.

Brakowało w Murien Town życia. Było pustym zgliszczem pełnym traw i wzniesień. Nie było tu ludzi, choć jeszcze nie natrafili na zamieszkały teren. Rozciągające się wzdłuż stepy powoli przykrywał śnieg.

Lucy pochyliła się nad chłodną ziemią i zebrała w dłonie odrobinę śniegu. Był prawdziwy, a jeśli istniał, to magia była na tyle potężna, że uwierzyła w jego istnieje. Co okazałoby się jeszcze bardziej niepokojące.

— Natsu? — zapytała z niepokojem w głosie.

Nie znalazła przyjaciół, mimo że szła od jakiegoś czasu. Przez chmury nie widziała ruchów słońca, więc nie mogła powiedzieć, jak wiele minęło od momentu, w którym się rozdzielili.

— Lucy? — usłyszała Graya.

Pobiegła w stronę skały, skąd dobiegł do niej głos. Skoczyła przez nią i wylądowała przed ogniskiem, które rozpalili. Natsu leżał pod kilkoma kocami, Gray pilnował ogniska, wrzucając do niego jeszcze nie zawilgotniałe patyki. Maury siedział z lekko przymrużonymi oczami. A Erza... dusiła jednego z żołnierzy.

Uderzyła mężczyznę w podbrzusze, potem na zaś poprawiła, sycząc pod nosem:

— Jeszcze raz spróbuj tknąć moje dziecko!

— Erza, puść pana — poprosiła grzecznie Lucy.

— Nie — fuknęła. — Zasłużył. Jak śmiał skrzywdzić moje dziecko?

Znów rąbnęła mężczyznę, tym czasem w głowie. Jęknął z bólu, już tylko tyle mu zostało z sił po kilkudziesięciu minutach bicia przez Erza.

Lucy zlękła się Erzy. Złapała kobietę w nadgarstku. Żołnierz uciekł, wykorzystując jedyną okazję, która się nadarzyła.

— Ej, ty! — zawołała za nim Erza, ale Lucy ją powstrzymała przed pogonią.

Erza zmierzyła Lucy ostrym, przenikliwym wzrokiem, na którego widok dostała dreszczy. Mimo to jej nie puściła, nawet przeciwnie. Zacisnęła mocniej dłoń, bojąc się, że jeśli ją puści, Erza straci nad sobą kontrolę.

— Lucy, możesz zabijać ludzi, a ja nie mogę pobić żołnierza, który skrzywdził MOJE dziecko?!

Pozostawiła pytanie Erzy bez odpowiedzi.

Puściła ją i się przysiadła do Graya. Wzięła kilka kawałków wilgotnego  drewna i podstawiła je pod ognisko, aby się wysuszyły. Usiedli nieopodal jeziora, którego powierzchnia zaczęła zamarzać, choć lód był cienki, pod najmniejszym uciskiem pękał.

— Musimy uważać — ostrzegła ich Luc. — I może stąd uciec?

— Nie mamy szans — prychnął Gray.

Podniósł Lucy i zaprowadził ją w przeciwną stronę, do której przyszła. Usadził na skale, po czym wskazał, gdzie ma patrzeć. Około dwudziestu minut drogi stąd siedział Darezen, na ogromnym leżaku z parasolem, popijając z drobnej filiżanki kawę, którą uzupełniała mu Levy. Na stole w kwieciste wzorki leżał talerz z ciastkiem.

— Czy on w środku śnieżycy popija kawę półnagi? — zapytała, sama nie wierząc we własne słowa.

— W środku śnieżycy popija kawę półnagi odkąd się tu pojawiliśmy — potwierdził Gray.

 

Wrócili na miejsce i dołożyli do ogniska kilka patyków, które podeschły przy ognisku. Erza rzuciła wściekle jakieś brudne materiały do środka, wcześniej je porywając. Przysiadła się do Lucy, lecz nie trwało to długo, nim podniosła się z powrotem i zaczęła chodzić wokół obozowiska.

— To... nie ma sensu — wydusiła z siebie. — Lucy, to nic nie znaczy. Myślałam, że bez problemu przejdziemy przez granicę i wtedy...

—... jakoś sobie poradzimy? — dokończyła za nią Lucy. Dziewczyna przetarła chłodne czoło Natsu. Błagała, żeby było to tylko tymczasowe osłabienie. Nic na dłużej.

— Jesteśmy Fairy Tail, jesteśmy rodziną i zawsze sobie radziliśmy. Razem — podkreśliła.

— Obudź się! — ryknął nagle Gray. — Erza, JA JESTEM UBRANY! — Zapiął kurtkę pod samą szyję. — Zimno mi. Ur z Lionem skiśliby ze śmiechu, a mi jest zimno! Gdzie rodzina? Nikogo nie spotkaliśmy w gildii, Levy i Gajeel stoją przy tym całym Darezenie. Zapałce nawet zimno! Tylko nie... tobie i Lucy.

Zamilkli.

Ta cisza stała się nieznośna.

— Co się z nami stało? — w końcu Erza zadała pytanie.

Lucy nie wiedziała dlaczego, ale po policzku spłynęło jej kilka łez. Otarła je prędko, udając, że nic się nie stało. Nieprawda. Co się z nimi stało? Co się z NIĄ stało? Próbowała sobie odpowiedzieć, używając prostych słów, szukając prostego wytłumaczenia, które rozwieje te wątpliwości. Nic nie przyszło jej do głowy.

Nie byli ludźmi, których znali.

— Dajcie spokój, jak wrócimy do gildii, robimy największą imprezę w historii. Rozniesiemy Fiore w drobny mak, a potem... — urwała.

Kropelki krwi strzeliły Lucy w twarzy. Nie zdążyła zmrużyć oczu. Cienki kolec wyszedł z drugiej strony, przedzierając się przez zbroję Erzy i jej ciało. Kobieta zadławiła się, straciła dech.

— E...eerza? — zapytał słabym głosem Gray.

— Mamo? — Maury wstał i sięgnął ku kobiecie. Trącił wystający z jej ciała lodowy kolec. — Ty...

Upadła.

Lucy pognała w jej stronę, próbując złapać, nim kolec dotknie ziemi. Jeśli nie naruszył poważnie organów wewnętrznych, istniała szansa, aby ją uratować. Niewielka, ale wciąż jakaś.

Wyciągnęła rękę i...

Nagle Erza stała przed nią cała i zdrowa. Zamrugała kilka razy ze zdziwienia, a potem rozejrzała się po ich obozie. Była zdezorientowana. Jakby czas cofnął się w miejscu albo wydarzenia... zostały nadpisane.

Spojrzała w stronę leżącego Maurego. Zakaszlał gwałtownie, przez co Erza rzuciła wszystko i pochyliła się nad cierpiącym synem. Zagrzała odrobinę wody w ognisku i podała ją chłopcu, którego trawiła gorączka.

— Żartujecie? — fuknął Gray. — Przed chwilą był zdrowy. Czuł się lepiej. Maury, co się stało? Co zrobiłeś?

— Maury, ty... — zaczęła Lucy, ale nie dokończyła. Maury rzucił jej błagalne spojrzenie, aby milczała. Spełniła życzenie, choć twarz Graya wyrażała dziwny niepokój, jakby i on się domyślał, co się właśnie wydarzyło.

Erza podłożyła pod głowę Maurego jeden z koców, który zabrała od Natsu. Pogładziła troskliwie policzek dziecka, a potem wyjęła z kieszeni woreczek z drobnymi ziołami. Niewiele zostało, ale podała mu coś na gorączkę. Lucy nie rozpoznała leku.

— Gray... — Trąciła przyjaciela w ramię.

Skinął głową.

Odepchnęła go i w tej samej chwili przemknął przed nimi ten sam kolec który wcześniej ugodził Erzę. Maury krzyknął w przerażeniu, ostrzegając Erzę. Zauważyła kolejny atak. Zmieniła prędko zbroję i zablokowała lodowy kolec. Nie przebił się przez grubą tarczę, omijając jej twarz.

Odetchnęli z ulgą.

Nie na długo.

Na tarczy zaczęła rozrastać się warstwa lodu, która pochłaniała coraz większą część metalu. Erza odrzuciła ją na bok, po czym sięgnęła po kolejną, wątpiąc, czy i ta wytrzyma atak.

Niewiele się pomyliła. Kolejny kolec uderzył ziemię, w moment ją zamrażając. Erza poślizgnęła się na cienkiej warstwie lodu, Gray przytrzymał Lucy, kiedy sam utrzymał na lodzie równowagę.

Happy wyleciał spod koca i ruszył w kierunku nieba, aby stamtąd zobaczyć, co się dzieje.

— Nie! — krzyknęła Lucy.

Nie posłuchał jej.

Kolejny lodowy kolec przeciął powietrze, kierując się wprost na Happy'ego. Lucy sięgnęła po klucze, zbierając w sobie całą magię, jaką miała w tym przeklętym miejscu. Zapomniała o bólu, bezradności, liczyło się, aby tylko uratować przyjaciela.

Wszystko robiła za wolno.

Kolec znalazł się tuz przed twarzą kota, gdy nagle Natsu wyskoczył spod koców i uderzył wiązką ognistej magii w kolec, roztapiając go. Jego oczy płonęły żarem nienawiści, były pełne krwistej czerwieni, która w innych okolicznościach by przerażała.

Lucy odetchnęła z ulgą.

Na krótko.

Natsu zamknął oczy i zachwiał się do tyłu, w stronę zamrożonego jeziora.

— Natsu! — krzyknęli jednocześnie pozostali.

Jako pierwsza rzuciła się w jego stronę. Sięgnęła ku jego palcom, ale jedynie nie przetarła, nim uderzył o taflę lodu. Pękła, a Natsu wpadł do lodowatej wody, ku przerażeniu reszty.

Lucy się nie wahała.

Wskoczyła za nim — w przerażająco zimną toń, w której jej ciało było ciężkie, zmarznięte. Nie dała rady się tam poruszać. Czuła się tak, jakby ktoś zamroził całe jej ciało. Jednak mimo to płynęła, przemierzając gęste otchłanie, które zabierały Natsu.

Nie, nie odda go.

Nie teraz, gdy w końcu go odzyskała!

Coś zahaczyło o jej ramię. Ciepło przemknęło obok. Była to jej własna krew. Nie odważyła się odwrócić i sprawdzić, co się stało. Podejrzewała, że kolejne kolce opadają w toń ku nim.

Lód załagodził ból, więc płynęła dalej, błagając, aby nie było za późno. Natsu nie poruszał się, nie wykonał choćby najdrobniejszego ruchu, a traciła go z zasięgu wzroku. Na dnie było ciemno.

Natsu.

Natsu.

Natsu.

Otwórz oczy.

Prosiła, trzymając się ostatniej nadziei, jaką miała. Była gotowa obiecać mu wszystko, jeśli tylko otworzy oczy. On tego nie zrobił, więc zamachnęła się nogami mocniej, ignorując ból i zimno, zapominając, że była tylko słabą Lucy Heartfilią, która nic nie potrafiła.

Złapała chłopaka i przyciągnęła do siebie. Ujęła jego twarz, a potem złapała pod pas. Był ciężki, cięższy niż mogła sobie wyobrażać, ale płynęła ku marznącej górze. Kolejna tafla lodu zdążyła narosnąć na powietrzni wody.

Nie rozłupie jej!

Pierwsze myśli przeraziły Lucy, więc zignorowała je, jeden raz wierząc w swoje możliwości. Uratuje Natsu!

Miała jeszcze tak wiele do zrobienia, nie zdążyli porozmawiać, jak zwykli ludzie, wybaczyć swoje dawne błędy i zacząć... od nowa.

Dlaczego wcześniej, kiedy uśmiechał się do niej, nie zaakceptowała tego uśmiechu i nie odstawiła swojego ego na bok, aby...

... być razem.

Dlaczego wcześniej nie przyznała, że wciąż go kochała?

Traciła siły i jednocześnie znalazła nowe, aby walczyć o to, co było jej drogie. Wyjęła klucze z kieszeni, jeden z nich skierowała ku tafli lodu i uderzyła w nią, rozłupując. Kawałki odsunęła na bok i wtedy wydobyła się na zewnątrz.

Gray wybiegł do nich. Złapał Lucy wraz z Natsu i wyciągnął ich na brzeg.

Wzięła głęboki wdech i kolejny, jej klatka piersiowa krzyczała z niewyobrażalnego bólu. Myślała, że za moment rozerwie się z tych ukłuć, które rozsadzały ją od wewnątrz.

— Natsu... — wyszeptała mimo wszystko.

Nie oddychał.

Odepchnęła Graya na bok i pięć razy nacisnęła na jego klatkę piersiową. Chłopak poruszył się, zadławił i wypluł wodę na bok. Odetchnął ciężko, po czym w końcu otworzył oczy.

— L... — nie dokończył.

Dziewczyna obniżyła się i pocałowała go głęboko, tak jak sobie obiecała, oddychała z trudem, poza tym całkowicie opadła z sił, gdy jeszcze znajdowali się pod wodą. Pocałunek trwał krótko.

Odsunęła się od Natsu.

Patrzył na nią w taki sposób, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w swoim życiu.

— Usta.. usta? — zapytał słabym, pełnym niedowierzania głosem.

— Nie. Pocałunek — po raz pierwszy od bardzo dawna wyznała szczerze.

— Ej, romanse na później, choć szczerze, szczerze, gratuluję, a teraz pomóżcie! — ryknęła Erza, szykując kolejną tarczę. Lód zniszczył i tę, zanim Erza ją w pełni wykorzystała.

Odrzuciła na bok wyposażenie, klnąc pod nosem i przyrzekając, że zmiecie z powierzchni ziemi tego, kto za tym stoi.

Lucy nie zamierzała dłużej się wstrzymywać.

Sięgnęła do kieszeni, gdzie trzymała złote klucze, a potem wbiła jeden z nich w powietrze. Cząstki magii zebrały się wokół niej, spływając w kierunku klucza, który rozjarzył się złotem.

Aries z Lokim pojawili się przed Erzą.

Wszyscy na raz spojrzeli na Lucy.

— Skąd ty je wzięłaś? — zapytali w tym samym czasie.

Wzruszyła ramionami i uznała, że na wyjaśnienia jeszcze przyjdzie czas. Natomiast teraz ruszyła do ataku. Aries przywołała kłąb wełny, który trzymał pierwszy z lodowych strzałów. Jak w przypadku broni Erza, miękka wełna Aries natychmiast zamarzła. Wymieniła ją prędko na nową, mknąc z Lokim nieprzerwanie w kierunku, z którego nadchodził atak.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!