Wzniósł toast.
Za kapitana, nigdy nie zapomni jego krzyków.
Za wszystkich majtków, a imion ich nie potrafił
spamiętać.
Za sternika, aby ostatni raz wybrał niewłaściwą
trasę.
Za jednookiego pijaka, który zawsze miał coś do
roboty, a nigdy nic nie robił.
Za piękną Rosalię, ciągle kuszącą ich tymi
zgrabnymi bioderkami.
I za dzieciaka starego Billa...
Wykrzykiwał kolejne toasty, wałęsając się po
pokładzie - w prawo i w lewo, zataczając się i w ostatniej chwili łapiąc belki.
Na pokładzie został sam. Morze tańczyło wraz z
falami, słońce wyłaniało znad horyzontu, a w tej nieskalanej wodzie opadali w
toń marynarze.
Urodzili się na morzu, żyli na morzu i zasłużyli
na toast, umierając w ukochanym morzu.
0 Comments:
Prześlij komentarz