Było mu...
ciepło.
Adrien nie
pamiętał, kiedy ostatnio obudził się z przeczuciem, że śpi w domu, w ciepłym,
wygodnym łóżku, przykryty kołdrą, kocem, a ktoś szykuje mu już śniadanie i
zaraz na nie zejdzie.
To tylko sen, a
tego typu sen śnił mu się często, ale nigdy wcześniej nie docierał do niego tak
silnie. Zazwyczaj budził się i rzeczywistość wracała do niego w postaci bólu
kręgosłupa po całej nocy na niewygodnym krześle. Nikt nie szykował mu
śniadania, co najwyżej podgrzewał sobie coś w mikrofali. I tak było codziennie.
Ale nie dziś.
Rozchylił powoli
powieki, nad nim znajdował się zwyczajny, bladoróżowy sufit oblepiony małymi
błyszczącymi gwiazdkami, które w nocy przypominał bezchmurne niebo. W dzień
wyglądało to dziwnie i co robiło nad nim?
Podniósł się
ostrożnie. Coś gładkiego zsunęło się po jego koszuli. Spojrzał w dół, była to
kołdra, na dodatek z limitowanej edycji Czarny Kot sprzed trzech lat. Na niej
leżał zwinięty koc z wizerunkiem Biedronki.
Obudził się
nagle, gwałtownie, do oczu napłynęły łzy pełne niedowierzania. Rozejrzał się
kilka razy po pomieszczeniu, w którym się znalazł. Nie miał żadnych
wątpliwości, przebywał w pokoju Marinette. W cichym, ciepłym pokoju, który
kiedyś pokrywały jego zdjęcia. Teraz ściany były zapełnione setkami projektów.
W kącie stał manekin, a na nim były wbite igły z cienkim materiałem na suknię.
Komputer miała włączony.
Usłyszał czyjeś
kroki.
Drzwi delikatnie
się rozchyliły, ktoś zajrzał przez szczelinę i kiedy tajemnicza osoba zdała
sobie sprawę, że nie śpi, weszła do środka.
W progu stanęła
mama Marinette. Złapała się za policzki i krzyknęła:
— Obudził się!
— Ja... Ja... Ja
jestem... — próbował się przedstawić. Wyjaśnić coś kobiecie, może przeprosić za
najście, bo przecież nie był zapowiedzianym gościem, ale coś go powstrzymało.
Nie znalazł
właściwych słów na opisanie całej sytuacji, której w sumie sam nie do końca
pojmował.
Niepewnie złapał
się za oparcie łóżka i próbował wstać, ale mama Marinette przytrzymała go siłą,
znowu kładąc.
— Poczekaj z
piętnaście minut. Zaraz przyniosę ci świeże ubrania, będą idealne! —
wytłumaczyła mu, choć dalej nic nie rozumiał. — Może coś czarnego, jak kotek? —
chyba... zażartowała. — A potem zejdź na śniadanie. Mamy pyszny chlebek —
zapewniła chłopaka, a potem wyszła z pokoju.
Adrien położył
dłoń na czole. Obawiał się, że ma gorączkę, bo jak inaczej miał wyjaśnić te
omamy? To nie była prawda, a zwyczajny sen, ewentualnie halucynacja spowodowana
gorączką po ostatniej nocy. Jeśli jeszcze raz zamknie oczy i je otworzy, znów
znajdzie się w starej, zarobaczonej piwnicy ze stadem kotów, oparty o poduszkę
i zmęczony po całej nocy w pozycji siedzącej.
Tak myślał, że
się stanie, ale kiedy ponownie otworzył oczy, nic się nie zmieniło.
Leżał jeszcze
przez chwilę, macając miękką, wygodną poduszkę, a wpatrzony był w ten dziwny
sufit.
Do oczu podeszły
mu łzy.
Przetarł je
szybko rękawem. Odrzucił kołdrę na bok i wstał, w tym samym momencie weszła
mama Marinette, niosąc mu jeansy i koszulę. Wszystko świeże i wyprasowane, w
powietrzu uniósł się przyjemny zapach, jakby od aromatu do ubrań. Może lawendy?
— Oo, wstałeś! —
zdziwiła się kobieta. — Może to i dobrze, śpisz od dwóch dni, to trochę dużo,
ale i zdrowo. Mari mówiła, że ostatnio było ci ciężko. Proszę, ubrania. —
Położyła je na krześle. — Możesz skorzystać z łazienki.
Wskazała na nią,
a potem odeszła, zostawiając Adriena samego.
Odruchowo sięgnął
po ubrania, wziął je, okazało się, że pod spodem jest też ręcznik. Zgodnie z
poleceniem, ruszył do łazienki. Przepłukał się na szybko pod prysznicem, pod
zimną wodą, aby go dobrze obudziła. Włosy osuszył samym ręcznikiem, ubrał się,
a następnie zszedł na dół.
W powietrzu
unosił się cudowny zapach czosnkowego chleba z masłem, do tego ktoś upiekł
jakieś ciasto, słodkie. Woń kusiła go, ale pomimo burczącego brzucha szedł
ostrożnie. Bał się, że każdy krok oddali go od tego pięknego snu, w którym się
znalazł.
Wszystko wydawało
się za idealne. Dom. Ciepło. Normalny posiłek. Dobrzy ludzie.
Nie liczył na tak
wiele, więc dlaczego miałby cokolwiek z tego dostać?
Wziął głęboki
wdech, gotowy na wszystko, co go spotka przy stole. Jednak zastał tam pięć
talerzy, trzy osoby siedziały przy stole, jedna krzątała się w kuchni, nikogo
więcej nie widział.
Kilka razy
odetchnął ciężko i nagle... rozpłakał się. Chwycił za koszulę, w piersi
rozpierało go. Wydawało się, że w każdej chwili może pęknąć z narastającym w
nim emocji. Nie dał rady ustać na nogach o własnych siłach. Oparł się o ścianę,
ale to wciąż było za mało, więc zsunął się po niej na samą podłogę.
Pozostali go
usłyszeli.
Marinette wstała
od stołu, podeszła do niego, przykucnęła, zakładając sukienkę do tyłu. Włosy
znów miała spięte w piękny kok, który widział niewyraźnie przez załzawione
oczy.
— Czy... czy to
sen? — spytał, niepewny tego, co widzi i co czuje.
— Nie. — Ujęła
jego twarz. — Witam w domu, Adrien.
— Nie. — Pokręcił
głową. — To sen, prawda?
— To dlaczego się
z niego nie obudzisz?
— Bo... Bo... —
Zacisnął mocno powieki. — Bo jest za cudowny — wyznał w końcu.
Marinette objęła
Adriena i westchnęła spokojnie.
— To w nim trwaj —
zaproponowała mu.
Oddał jej uścisk,
nawet mocniejszy niż ten, który otrzymał od niej. Przybliżył twarz do jej
ramienia i tam położył, okazało się wygodne i ciepłe. Zdecydowanie wygodniejsze
od starej poduszki, którą trzymał w podziemiach.
Tu było jasno,
światło padało przez otwarte zasłony. Był poranek, do tego słoneczny, ptaki
ćwierkały na zewnątrz, samochody stały w korkach i trąbiły w równych odstępach
czasowych.
Marinette pomogła
mu wstać, zaprowadziła Adriena do stołu i usadziła przy wolnym krześle.
Nie rozumiał tego
domu, dziwnego ciepła, którym go obdarzono i otaczającym go światłom — jakby
znalazł się w bajkowej krainie, z której nigdy nie chciał się obudzić. Było tu
pięknie. Na stole leżały świeże wypieki — wyjęte dopiero z pieca, jeszcze
ciepłe i podane jakby na jego przybycie. Obok siedział ktoś zasłonięty gazetą.
Jeszcze nie rzucił Adrienowi ani jednego spojrzenia, ale wydawał się kimś
dobrze znanym, nie obcym. Nosił postrzępione rurki, ucho miał przebite
kolczykiem. Długie palce świadczyły o tym, że był muzykiem. Nawet po tylu
latach od odstawienia instrumentów, rozpoznała charakterystyczne linie, które
zostawiała gitara.
Marinette siedziała
obok. Tym razem ubrana w ciasną sukienkę z kołnierzem, w czarne wzory, które
dodawały jej pazura i ostrości. Jej rodzice krzątali się kuchni, witając
Adriena uśmiechem i ciepłem, jakiego naprawdę potrzebował.
— To co? Nawet
się nie przywitasz? — zapytał chłopak siedzący po drugiej stronie Marinette.
— Dzień... —
przełknął głośno ślinę — dobry — mruknął, aby dokończyć. — Miły poranek.
— Oj, Adrien, nie
przejmuj się. Od dawna cię wyczekiwaliśmy, więc nie przesadzaj, kochanie —
powitała go w ten sposób mama Marinette.
— Dokładnie.
Urosłeś, duży z ciebie chłopak, więc jedz! — zachęcił go pan Dupain—Cheng. — A
ty, Luka, go tak nie zniechęcaj.
Adrien obrócił
powoli głowę w stronę chłopaka z gazetą.
— Luka? —
powtórzył imię ostrożnie.
Zwinął gazetę w
rulon, przywiązał ją frotką, którą zdjął ze swoich włosów, a następnie oparł
się luźno o krzesło i puścił Adrienowi oczko. Wszyscy się zaśmiali — i z
radości, i z powodu Luki, choć Adrien nie rozumiał dlaczego. Było otumaniony —
i samą obecnością chłopaka i jego zachowaniem. Dlaczego tu w ogóle był? Nie
rozumiał...
Jakby natrafił na
obcych ludzi, na obce spojrzenia. Otaczał go zupełnie obcy świat, ale to
właśnie z jego powodu łzy znowu zaczęły spływać mu po policzkach. Czuł się
zdezorientowany całą sytuacją, na szczęście ciepła dłoń Marinette na jego
ramieniu sprawiła, że wrócił do rzeczywistości.
Naprawdę tu był.
W tym domu.
W tym cieple.
Wśród tych ludzi.
— Dziękuję —
wykrzesał z siebie, płacząc. — Dziękuję.
— Oj, już to
słyszeliśmy — wtrącił się Luka. — Nie musisz nam tyle dziękować. Zrobiliśmy, co
mogliśmy i co chcieliśmy.
— Dokładnie,
kochanie — potwierdziła mama Marinette. — Spokojnie, teraz już wszystko będzie
dobrze — zapewniła go.
— Dlaczego? — wyszeptał.
— Dlaczego
"co"? — jęknęła Marinette. Założyła nogę na nogę i ziewnęła, jakby
była znużona całą tą sytuacją. — Adrien, nie szukaj kolejnych problemów.
Jesteśmy tu dla ciebie. Już ci wcześniej wyjaśniłam, obiecałam, że jeśli
będziesz mnie potrzebować, będę przy tobie. Już wystarczy, że zmarnowałam trzy
ostatnie lata.
— Ale... Twoi
rodzice, Luka. — Popatrzył się na chłopaka. — Co ty tu robisz?
Luka zbliżył się
do Marinette. Przełożył rękę przez jej ramię i uśmiechnął się szeroko.
Byli razem? Jako
para?
No tak... Minęło
trochę czasu. Nie powinien oczekiwać, że będzie na niego czekała, kiedy miała
kogoś obok siebie.
Adrien patrzył na
nich z zazdrością, ale i z wyrzutami. Zmarnował trzy lata i z tego powodu się
tu znalazł. Przez swoje własne, głupie decyzje i ucieczkę...
— Gratuluję —
powiedział, nim Luka zdążył cokolwiek powiedzieć.
Marinette i Luka
popatrzyli na siebie, a potem wybuchli śmiechem.
— Gratulujesz nam
przyjaźni? — zapytała drwiącym tonem dziewczyna.
— He? — zdziwił
się Adrien.
— Mari to
najlepsza przyjaciółka pod słońcem. Wiesz, że dzięki niej poznałem swojego
chłopaka. Andre to wspaniały człowiek.
— Powtórz? —
przerwał Luce.
— Andre to
wspaniały człowiek — powtórzył złośliwie, choć musiał wiedzieć, co Adrien ma na
myśli.
— Wcześniej — poprosił,
bo musiał się upewnić.
— Dzięki niej
poznałem swojego chłopaka.
— Chłopaka? —
spytał Adrien.
— Tak.
— Jesteś...
—...gejem? —
dokończył, pytając. — Hm... — udał, że się zastanawia. — Możliwe? W sumie
bardziej jestem bi, ale na ten moment umawiam się z facetem. — Wzruszył
ramionami. — I dziwnie mi z tym dobrze.
— Odrzucił mnie
dla Andre, ledwo to przeżyłam! — Teatralnym gestem Mari udała, że ociera łzy
rozpaczy. — Ale przynajmniej Andre wprowadził mnie w tajniki szycia i teraz
mogę pracować dla Rene.
— Znajomości to
podstawa — podkreśliła dziewczyna. — Tobie też się przydały, Adrien — wrócili
do niego tematu.
Marinette
uśmiechnęła się słodko. Podjęła jeden z crossaintów i wcisnęła go Adrienowi do
buzi.
— Jeść. Rozkaz. —
Tym razem posłała mu uśmiech od ucha do ucha. — Potem porozmawiamy i spotkamy
się z właściwymi osobami, bo... Chyba na to czekałeś?
Kiwnął głową, bo
buzię miał wypchaną crossaintem. Na dodatek z serem. Poczęstowałby Plagga, ale
nie widział go w okolicy. Rozejrzał się jeszcze raz. Luka jakby się domyślił, o
co mu chodzi, i wskazał na leżący przy kuchni koszyk. Był przygotowany jak dla
kota. A w środku, na wyłożonym kocu, spał Plagg.
Łzy ponownie
stanęły w oczach Adriena. Obiecał przyjacielowi wszystko — ciepłe posłanie,
dobrego camemberta, dom. I w końcu spełnił tę obietnicę.
— Jak długo
zamierzasz płakać? — skarciła go Marinette.
Nie wiedział.
Chyba zamierzał jeszcze tyle, ile tylko mógł. Zasługiwał na szczęście, choćby
na to chwilowe, które wydawało mu się snem. Nie chciał się z niego obudzić.
Pragnął w nim trwać i cieszyć się tym zyskanym szczęściem.
— Chyba długo —
odparł, sięgając po kolejnego crossainta.
0 Comments:
Prześlij komentarz