[Faux pas] Rozdział 42

 

Było mu... ciepło.

Adrien nie pamiętał, kiedy ostatnio obudził się z przeczuciem, że śpi w domu, w ciepłym, wygodnym łóżku, przykryty kołdrą, kocem, a ktoś szykuje mu już śniadanie i zaraz na nie zejdzie.

To tylko sen, a tego typu sen śnił mu się często, ale nigdy wcześniej nie docierał do niego tak silnie. Zazwyczaj budził się i rzeczywistość wracała do niego w postaci bólu kręgosłupa po całej nocy na niewygodnym krześle. Nikt nie szykował mu śniadania, co najwyżej podgrzewał sobie coś w mikrofali. I tak było codziennie.

Ale nie dziś.

Rozchylił powoli powieki, nad nim znajdował się zwyczajny, bladoróżowy sufit oblepiony małymi błyszczącymi gwiazdkami, które w nocy przypominał bezchmurne niebo. W dzień wyglądało to dziwnie i co robiło nad nim?

Podniósł się ostrożnie. Coś gładkiego zsunęło się po jego koszuli. Spojrzał w dół, była to kołdra, na dodatek z limitowanej edycji Czarny Kot sprzed trzech lat. Na niej leżał zwinięty koc z wizerunkiem Biedronki.

Obudził się nagle, gwałtownie, do oczu napłynęły łzy pełne niedowierzania. Rozejrzał się kilka razy po pomieszczeniu, w którym się znalazł. Nie miał żadnych wątpliwości, przebywał w pokoju Marinette. W cichym, ciepłym pokoju, który kiedyś pokrywały jego zdjęcia. Teraz ściany były zapełnione setkami projektów. W kącie stał manekin, a na nim były wbite igły z cienkim materiałem na suknię. Komputer miała włączony.

Usłyszał czyjeś kroki.

Drzwi delikatnie się rozchyliły, ktoś zajrzał przez szczelinę i kiedy tajemnicza osoba zdała sobie sprawę, że nie śpi, weszła do środka.

W progu stanęła mama Marinette. Złapała się za policzki i krzyknęła:

— Obudził się!

— Ja... Ja... Ja jestem... — próbował się przedstawić. Wyjaśnić coś kobiecie, może przeprosić za najście, bo przecież nie był zapowiedzianym gościem, ale coś go powstrzymało.

Nie znalazł właściwych słów na opisanie całej sytuacji, której w sumie sam nie do końca pojmował.

Niepewnie złapał się za oparcie łóżka i próbował wstać, ale mama Marinette przytrzymała go siłą, znowu kładąc.

— Poczekaj z piętnaście minut. Zaraz przyniosę ci świeże ubrania, będą idealne! — wytłumaczyła mu, choć dalej nic nie rozumiał. — Może coś czarnego, jak kotek? — chyba... zażartowała. — A potem zejdź na śniadanie. Mamy pyszny chlebek — zapewniła chłopaka, a potem wyszła z pokoju.

Adrien położył dłoń na czole. Obawiał się, że ma gorączkę, bo jak inaczej miał wyjaśnić te omamy? To nie była prawda, a zwyczajny sen, ewentualnie halucynacja spowodowana gorączką po ostatniej nocy. Jeśli jeszcze raz zamknie oczy i je otworzy, znów znajdzie się w starej, zarobaczonej piwnicy ze stadem kotów, oparty o poduszkę i zmęczony po całej nocy w pozycji siedzącej.

Tak myślał, że się stanie, ale kiedy ponownie otworzył oczy, nic się nie zmieniło.

Leżał jeszcze przez chwilę, macając miękką, wygodną poduszkę, a wpatrzony był w ten dziwny sufit.

Do oczu podeszły mu łzy.

Przetarł je szybko rękawem. Odrzucił kołdrę na bok i wstał, w tym samym momencie weszła mama Marinette, niosąc mu jeansy i koszulę. Wszystko świeże i wyprasowane, w powietrzu uniósł się przyjemny zapach, jakby od aromatu do ubrań. Może lawendy?

— Oo, wstałeś! — zdziwiła się kobieta. — Może to i dobrze, śpisz od dwóch dni, to trochę dużo, ale i zdrowo. Mari mówiła, że ostatnio było ci ciężko. Proszę, ubrania. — Położyła je na krześle. — Możesz skorzystać z łazienki.

Wskazała na nią, a potem odeszła, zostawiając Adriena samego.

Odruchowo sięgnął po ubrania, wziął je, okazało się, że pod spodem jest też ręcznik. Zgodnie z poleceniem, ruszył do łazienki. Przepłukał się na szybko pod prysznicem, pod zimną wodą, aby go dobrze obudziła. Włosy osuszył samym ręcznikiem, ubrał się, a następnie zszedł na dół.

W powietrzu unosił się cudowny zapach czosnkowego chleba z masłem, do tego ktoś upiekł jakieś ciasto, słodkie. Woń kusiła go, ale pomimo burczącego brzucha szedł ostrożnie. Bał się, że każdy krok oddali go od tego pięknego snu, w którym się znalazł.

Wszystko wydawało się za idealne. Dom. Ciepło. Normalny posiłek. Dobrzy ludzie.

Nie liczył na tak wiele, więc dlaczego miałby cokolwiek z tego dostać?

Wziął głęboki wdech, gotowy na wszystko, co go spotka przy stole. Jednak zastał tam pięć talerzy, trzy osoby siedziały przy stole, jedna krzątała się w kuchni, nikogo więcej nie widział.

Kilka razy odetchnął ciężko i nagle... rozpłakał się. Chwycił za koszulę, w piersi rozpierało go. Wydawało się, że w każdej chwili może pęknąć z narastającym w nim emocji. Nie dał rady ustać na nogach o własnych siłach. Oparł się o ścianę, ale to wciąż było za mało, więc zsunął się po niej na samą podłogę.

Pozostali go usłyszeli.

Marinette wstała od stołu, podeszła do niego, przykucnęła, zakładając sukienkę do tyłu. Włosy znów miała spięte w piękny kok, który widział niewyraźnie przez załzawione oczy.

— Czy... czy to sen? — spytał, niepewny tego, co widzi i co czuje.

— Nie. — Ujęła jego twarz. — Witam w domu, Adrien.

— Nie. — Pokręcił głową. — To sen, prawda?

— To dlaczego się z niego nie obudzisz?

— Bo... Bo... — Zacisnął mocno powieki. — Bo jest za cudowny — wyznał w końcu.

Marinette objęła Adriena i westchnęła spokojnie.

— To w nim trwaj — zaproponowała mu.

Oddał jej uścisk, nawet mocniejszy niż ten, który otrzymał od niej. Przybliżył twarz do jej ramienia i tam położył, okazało się wygodne i ciepłe. Zdecydowanie wygodniejsze od starej poduszki, którą trzymał w podziemiach.

Tu było jasno, światło padało przez otwarte zasłony. Był poranek, do tego słoneczny, ptaki ćwierkały na zewnątrz, samochody stały w korkach i trąbiły w równych odstępach czasowych.

Marinette pomogła mu wstać, zaprowadziła Adriena do stołu i usadziła przy wolnym krześle.

Nie rozumiał tego domu, dziwnego ciepła, którym go obdarzono i otaczającym go światłom — jakby znalazł się w bajkowej krainie, z której nigdy nie chciał się obudzić. Było tu pięknie. Na stole leżały świeże wypieki — wyjęte dopiero z pieca, jeszcze ciepłe i podane jakby na jego przybycie. Obok siedział ktoś zasłonięty gazetą. Jeszcze nie rzucił Adrienowi ani jednego spojrzenia, ale wydawał się kimś dobrze znanym, nie obcym. Nosił postrzępione rurki, ucho miał przebite kolczykiem. Długie palce świadczyły o tym, że był muzykiem. Nawet po tylu latach od odstawienia instrumentów, rozpoznała charakterystyczne linie, które zostawiała gitara.

Marinette siedziała obok. Tym razem ubrana w ciasną sukienkę z kołnierzem, w czarne wzory, które dodawały jej pazura i ostrości. Jej rodzice krzątali się kuchni, witając Adriena uśmiechem i ciepłem, jakiego naprawdę potrzebował.

— To co? Nawet się nie przywitasz? — zapytał chłopak siedzący po drugiej stronie Marinette.

— Dzień... — przełknął głośno ślinę — dobry — mruknął, aby dokończyć. — Miły poranek.

— Oj, Adrien, nie przejmuj się. Od dawna cię wyczekiwaliśmy, więc nie przesadzaj, kochanie — powitała go w ten sposób mama Marinette.

— Dokładnie. Urosłeś, duży z ciebie chłopak, więc jedz! — zachęcił go pan Dupain—Cheng. — A ty, Luka, go tak nie zniechęcaj.

Adrien obrócił powoli głowę w stronę chłopaka z gazetą.

— Luka? — powtórzył imię ostrożnie.

Zwinął gazetę w rulon, przywiązał ją frotką, którą zdjął ze swoich włosów, a następnie oparł się luźno o krzesło i puścił Adrienowi oczko. Wszyscy się zaśmiali — i z radości, i z powodu Luki, choć Adrien nie rozumiał dlaczego. Było otumaniony — i samą obecnością chłopaka i jego zachowaniem. Dlaczego tu w ogóle był? Nie rozumiał...

Jakby natrafił na obcych ludzi, na obce spojrzenia. Otaczał go zupełnie obcy świat, ale to właśnie z jego powodu łzy znowu zaczęły spływać mu po policzkach. Czuł się zdezorientowany całą sytuacją, na szczęście ciepła dłoń Marinette na jego ramieniu sprawiła, że wrócił do rzeczywistości.

Naprawdę tu był.

W tym domu.

W tym cieple.

Wśród tych ludzi.

— Dziękuję — wykrzesał z siebie, płacząc. — Dziękuję.

— Oj, już to słyszeliśmy — wtrącił się Luka. — Nie musisz nam tyle dziękować. Zrobiliśmy, co mogliśmy i co chcieliśmy.

— Dokładnie, kochanie — potwierdziła mama Marinette. — Spokojnie, teraz już wszystko będzie dobrze — zapewniła go.

— Dlaczego? — wyszeptał.

— Dlaczego "co"? — jęknęła Marinette. Założyła nogę na nogę i ziewnęła, jakby była znużona całą tą sytuacją. — Adrien, nie szukaj kolejnych problemów. Jesteśmy tu dla ciebie. Już ci wcześniej wyjaśniłam, obiecałam, że jeśli będziesz mnie potrzebować, będę przy tobie. Już wystarczy, że zmarnowałam trzy ostatnie lata.

— Ale... Twoi rodzice, Luka. — Popatrzył się na chłopaka. — Co ty tu robisz?

Luka zbliżył się do Marinette. Przełożył rękę przez jej ramię i uśmiechnął się szeroko.

Byli razem? Jako para?

No tak... Minęło trochę czasu. Nie powinien oczekiwać, że będzie na niego czekała, kiedy miała kogoś obok siebie.

Adrien patrzył na nich z zazdrością, ale i z wyrzutami. Zmarnował trzy lata i z tego powodu się tu znalazł. Przez swoje własne, głupie decyzje i ucieczkę...

— Gratuluję — powiedział, nim Luka zdążył cokolwiek powiedzieć.

Marinette i Luka popatrzyli na siebie, a potem wybuchli śmiechem.

— Gratulujesz nam przyjaźni? — zapytała drwiącym tonem dziewczyna.

— He? — zdziwił się Adrien.

— Mari to najlepsza przyjaciółka pod słońcem. Wiesz, że dzięki niej poznałem swojego chłopaka. Andre to wspaniały człowiek.

— Powtórz? — przerwał Luce.

— Andre to wspaniały człowiek — powtórzył złośliwie, choć musiał wiedzieć, co Adrien ma na myśli.

— Wcześniej — poprosił, bo musiał się upewnić.

— Dzięki niej poznałem swojego chłopaka.

— Chłopaka? — spytał Adrien.

— Tak.

— Jesteś...

—...gejem? — dokończył, pytając. — Hm... — udał, że się zastanawia. — Możliwe? W sumie bardziej jestem bi, ale na ten moment umawiam się z facetem. — Wzruszył ramionami. — I dziwnie mi z tym dobrze.

— Odrzucił mnie dla Andre, ledwo to przeżyłam! — Teatralnym gestem Mari udała, że ociera łzy rozpaczy. — Ale przynajmniej Andre wprowadził mnie w tajniki szycia i teraz mogę pracować dla Rene.

— Znajomości to podstawa — podkreśliła dziewczyna. — Tobie też się przydały, Adrien — wrócili do niego tematu.

Marinette uśmiechnęła się słodko. Podjęła jeden z crossaintów i wcisnęła go Adrienowi do buzi.

— Jeść. Rozkaz. — Tym razem posłała mu uśmiech od ucha do ucha. — Potem porozmawiamy i spotkamy się z właściwymi osobami, bo... Chyba na to czekałeś?

Kiwnął głową, bo buzię miał wypchaną crossaintem. Na dodatek z serem. Poczęstowałby Plagga, ale nie widział go w okolicy. Rozejrzał się jeszcze raz. Luka jakby się domyślił, o co mu chodzi, i wskazał na leżący przy kuchni koszyk. Był przygotowany jak dla kota. A w środku, na wyłożonym kocu, spał Plagg.

Łzy ponownie stanęły w oczach Adriena. Obiecał przyjacielowi wszystko — ciepłe posłanie, dobrego camemberta, dom. I w końcu spełnił tę obietnicę.

— Jak długo zamierzasz płakać? — skarciła go Marinette.

Nie wiedział. Chyba zamierzał jeszcze tyle, ile tylko mógł. Zasługiwał na szczęście, choćby na to chwilowe, które wydawało mu się snem. Nie chciał się z niego obudzić. Pragnął w nim trwać i cieszyć się tym zyskanym szczęściem.

— Chyba długo — odparł, sięgając po kolejnego crossainta.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!