OSTRZEŻENIE: Jest to luźny napisany fragment, początek, które ma być jakimś początkiem, ale jeszcze tego nie sprawdziłam i w sumie nie wiem jeszcze w pełni, co się wydarzy, ale jako że niedawno była premiera sezonu 3 Mo dao zu shi, to... MUSIAŁAM COŚ WSTAWIĆ!
- Hanguang-jun, Hanguang-jun! - wykrzyczała grupka młodych adeptów, przechadzających się po zachodniej części Nowego Zacisza Obłoków.
Ubrani byli w mundurki szkolne, choć wszyscy zgodnie ze zwyczajami sekty nosili na czole błękitną przepaskę we wzory chmur. Zachowali ostatnią z tradycji i wiernie jej przestrzegali, mimo ostrych uwag dyrektora szkoły i rodzin innych uczniów.
Wrócili z plecakami przepełnionymi warzywnymi bułeczkami, które podawali sobie nawzajem, z nadzieją, że nikt nie zauważy przemycenia na teren Zacisza niedozwolonego jedzenie. Lan Wangji zauważył, ale przymknął oko na drobny wybryk młodzieży i pozdrowił ich skinięciem.
Wszyscy jak na rozkaz i skinęli głowami w tym samym momencie, odnosząc się z szacunkiem do najstarszego przedstawiciela sekty. Dla wielu Lan Wangji był legendą przechadzającą się wśród śmiertelników. Opowieści o tym, że przeżył wielką wojnę sekt, brał udział w pokonaniu Demonicznego Mistrza Wei Wuxiana, brzmiały dla wielu jak bajki dla dzieci na dobranoc. Tylko przedstawicieli znała prawdę, choć czasem i oni powątpiewali w prawdziwy wiek mistrza.
- Hanguang-jun, Hanguang-jun! - Podbiegł do mężczyzny najmłodszy z uczniów, Lan Qiren, nazwany po zmarłych sto lat temu mistrzu i wujku Lan Wangji. - Zaczepiali nas dzisiaj inni ze szkoły! Wezwali do walki! - wykrzyczał. Krzyk był zakazany w Zaciszu Obłoków, ale i na to Lan Wangji przymknął oko. - Powiedzieli, że poradzimy sobie z niczym, że jesteśmy słabi! Zagrozili, że tu przyjdą i pobiją wszystkich... Oni... - zawahał się. Spojrzał w kierunku trzystu schodów prowadzących na sam szczyt wzniesienia.
Lan Wangji skinął głową, rozumiejąc, co chłopiec ma na myśli. "Unikaj niepotrzebnej walki za wszelką cenę" - brzmiała pierwsza lekcja, której nauczył młodych adeptów. Nigdy nie uznawał swoich uczniów za słabych, ale świat zawsze był okrutny. Przemoc rodziła dalszą przemoc, pojawiły się konsekwencje prawne, a miasto bacznie przyglądało się poczynaniom sekty, szukając okazji, aby wygnać ich z domów i przeznaczyć przepiękne tereny na trasy wycieczkowe.
Dlatego zszedł sam. Jednym ruchem dłoni dał znak pozostałym, by zostali za bramą.
- Mnich w piżamie? A myślałem, że zobaczę wielkiego mistrza, a nie jakąś pieprzoną babę w kiecce! - usłyszał, nim zszedł pierwsze dziesięć schodków.
Trzej chłopcy, wszyscy mieli rozpięte mundurki i koszule, niektórzy z nich wyatutowali sobie na piersi smoka. Czwarty siedział na murku, stukając w niego metalowym kijem.
- Proszę, odejdźcie - poprosił grzecznie.
Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Wyraz twarzy Lan Wangji nie zmienił się. Przyglądał im się z niepokojącym spokojem w oczach i rozmyślał:
o swoim życiu, o ostatnim wieku i o tym, jak bardzo zmienił się świat, a on tego nie zauważył.
- Ej, głupi staruszku, może...
- Staruszku? - dobiegł z dołu głęboki, powabny głos, trochę frywolny. Na jego dźwięk serce Lan Wangji podskoczyło w miejscu. - Nazywacie tak tego przystojnego młodzieńca? Polecam z raz przyjrzeć się w lustrze, zanim ocenicie takiego przystojniaka.
- Ty... - cała czwórka na raz się cofnęła.
Chłopak, który doszedł, nie dał im dokończyć. Rzucił się z pięścią i uderzył pierwszego z nich, potem kopnął w twarz drugiego. Dzieciak z metalową pałką rzucił się na niego. Lan Wangji poruszył się, chcąc powstrzymać atak, ale młodzieniec skoczył, odbił się od głowy atakującego i wylądował za nim. Pociął mu nogi. Ten przewrócił się, poleciał kilka schodów w dół, obijając sobie nos. Pozostali podnieśli go i uciekli.
- I nie wracajcie tutaj! Nie wstyd wam atakować poważnej sekty? Phi, tchórze.
Pokazał im język, odwrócił się i posłał Hanguang-junowi ciepły uśmiech. Na jego widok nieśmiertelny mistrz zamarł. Może i młodzieniec miał krótkie włosy, rozpuszczone i odstające, nie nosił długich szat, a zwykłe spodnie i koszulkę z czerwonym nadrukiem, ale Lan Wangji go rozpoznał.
- Wei Wuxian? - wymówił po dwóch tysiącach lat imię, na które nieustannie czekał.
W sumie... Co sądzicie?
Plan: Wei Wuxian faktycznie wraca, ale jako nastolatek, Lan Zhan cały czas na niego czekał. Spotykają się ponownie i dostają szansę xd
0 Comments:
Prześlij komentarz