[Pogromca smoków] Rozdział 52

 

Obudziła się z lekkim kacem, który od razu próbowała odgonić paczką ziół na niestrawność i na energię. Smakowały obrzydliwie, gorzej niż kiedykolwiek wcześniej, a na dodatek bolała ją cała szyja.

Poduszkę zrzuciła z łózka od razu, jak tylko się na nim znalazła, a potem jeszcze podłożyła sobie pod głowę zwiniętą kołdrę. Podobno twierdziła, że jej gorąco, ale tym razem musiała wierzyć słowom Natsu.

— Dureń — fuknęła, po części zaprzeczając jego wersji wydarzeń, a poniekąd akceptując niewygodną prawdę.

Ból potwierdzał wszystko.

— Lucy, mogę? — usłyszała Maurego za drzwiami. Chłopak zapukał.

Zaprosiła go do środka. Odgarnęła włosy do tyłu, a następnie poprawiła luźną koszulę, aby wyglądać chociaż trochę jak człowiek.

— Ciężka noc? — Maury postawił przed nią tacę z jedzeniem — dwie bułki z serem i pokrojonymi marchewkami. — Mama kazała mi przynieść ci jedzenie. Podobno masz zakaz schodzenia na dół, chyba że do wyjścia.

— Ja. Się. Upiłam — powoli stwierdziła. — I. Pobiłam. Kilka. Osób.

Westchnęła ciężko.

— Spokojnie, podobno wszyscy są z ciebie dumni — pocieszył ją chłopak.

— Fairy Tail, ech, nieważne. A jak ty się trzymasz?

Wzruszył ramionami.

— Niepotrzebne treningi, wykłady, potem znowu treningi i kolejny wykład — powiedział na jednym wydechu. — Mama... przesadza.

— Kocha cię.

— Kocha, ale bez przesady. Jeśli sama nie zna istoty tej mocy, nie okiełzna jej u mnie. To bez sensu. Umiem ją kontrolować, tylko...

— Ona widziała, co się stało z Bard Town — przerwała mu Lucy. — Maury... — martwiła się, jak zacząć. To był niełatwy temat dla dorosłego, a co mówić o dziecku. — Konsekwencje twoich czynów są przerażające. Ludzie nie tylko umarli, tam panuje głód i ubóstwo.

— Wiem, przeprosiłem.

— Nie... — Pokręcił głową. On nie rozumiał. — Tu nie wystarczy przeprosić.

— Tak, tak, na przyszłość niczego podobnego nie zrobię.

— To nie tylko to. Musisz ponieść konsekwencje. Musisz ponieść karę. Wiem, że to, co ci zrobili rodzice, jest wystarczającym okropieństwem, na które nie zasługiwałeś. Ale jeśli teraz, po uśpieniu całego miasta, nie wyniesiesz żadnej nauki, to w przyszłości niczego nie zmienisz.

— Ja... — zawahał się i w końcu nie odpowiedział. Przysunął Lucy bliżej tacę i przerwał rozmowę, proponując jej, by coś zjadła.

Wstał, odwrócił się i już zamierzał wyjść, ale wtedy Lucy zatrzymała go głośnym chrząknięciem. Zatrzymał się w progu, trzymając półotwarte drzwi. Chciał wyjść, udać, że niczego nie słyszał, ale wtedy potwierdziłby wszystkie przypuszczenia Lucy. Dlatego zawrócił.

Usiadł bliżej, na drewnianym stołu, którego jedna z nóg ledwo trzymała się do siedzenia i ciągle się kiwała. Maury poprawił ją, ale na zaś przytrzymał się szafki nocnej.

— To... co mam zrobić? — odburknął niewyraźnie. Jego policzki zarumieniły się ze wstydu.

— Wyobraź sobie miłą staruszkę, którą spotkałeś na drodze.

Skinął głową kilka razy, jakby miał już w myślach podobny obraz. A Lucy w związku z tym kontynuowała:

— Ta staruszka poczęstowała cię ciastem, opowiedziała kilka historii ze swojej młodości, a potem zaprosiła cię do swojego domu. Obiecałeś, że tylko wrócisz na chwilę do domu i zmienisz ubrania.

— To miłe — wtrącił się Maury, uśmiechając się ciepło po nosem. Lucy pogładziła go po głowie. Naprawdę był dzielny, skoro po tych wszystkich okropieństwach nadal się uśmiechał.

— Wspaniałe. — Lucy wpatrzyła się w przestrzeń, gołą ścianę, na której zauważyła drobną plamę, jakby po zabitym robaku. — A teraz sobie wyobraź, że wracasz do domu. Jesteś wściekły na rodziców, bo znowu cię ukarali, że wyszedłeś z domu. Dostałeś dwa razy pasem w tyłek. Boli cię. Jesteś wściekły. Uważasz, że to niesprawiedliwe. Uciekasz z domu.

— I dobrze! — ucieszył się chłopak. — A co potem?

— A co ty byś zrobił?

— Ja... No nie uśpiłbym ich — odpowiedział wątpliwym tonem, jakby Lucy o coś go oskarżała, ale mimo to dodał: — Może bym w coś kopnął, wyładował złość. Na pewno bym daleko uciekał.

— W czasie, w którym zdążyłbyś się przebrać?

— Co? — zdziwił się. — A po co się mam przebierać?

Lucy przybliżyła się do Maurego. Pstryknęła go w czoło i spojrzała głęboko w oczy chłopca, oczekując, że może sam zrozumie, ale tak się nie stało. Dlatego sama mu przedstawiła odpowiedź:

— A staruszka na ciebie nie czeka? Czekała, martwiła się i umarła.

— Mogła umrzeć i tak — usprawiedliwił się szybko. — Poza tym, czemu się martwiła?

— A Erza się o ciebie nie martwi?

Zacisnął drobne piąstki.

— Ja... Ja...

— Każda twoja decyzja niesie za sobą jakieś konsekwencje — wygłosiła prawdę, którą kiedyś usłyszała od własnej mamy. — Nie każde konsekwencje naszych decyzji możemy przewidzieć, na wiele z nich nie mamy wpływu. Ale to nie zwalnia nas z odpowiedzialności. Maury...

Wtulił się w Lucy i zapłakał. Pogładziła go po głowie, wspierając chłopca, kiedy płakał. Zdusił w sobie krzyk za zaciśniętymi ustami.

— Powoli, powoli, jeszcze się nauczysz.

***

Maury przetarł zaspane oczy.

Erza otuliła go kocem, proponując, że weźmie go na kolana i prześpi pozostałą drogę do granicy. Nie zgodził się. Potrząsnął głową, kilkukrotnie powtarzając, że spał całą noc, a potem wrócił do czytanego wcześniej tekstu o kontroli mocy i konsekwencjach, jakie niosą za sobą nadużycia magii.

— Wiecie, że ukradła tę książkę z biblioteki z Ruksha Town? — zapytał znużony podróżą Gray. Na całej tracie próbował czymś się zająć — zaczynając od książek, a kończąc na widokach, na wszędzie rozciągających się górach, które po pewnym czasie wyglądały jak kopie poprzednich.

Natsu odwrócił się od chłopaka i wyjął z plecaka kawałek suszonego mięsa, który zaczął przeżuwać. Każdy kęs napawał go obrzydzeniem. Wyglądał, jakby miał ochotę wyrzucić resztki jedzenia w trawę i udać, że nigdy nie istniały. Na szczęście tak nie zrobił, tylko zmusił się do zjedzenia reszty.

— Następnym razem weź ziemniaka, a nie... — zamierzała go skarcić Lucy, ale w końcu zrezygnowała.

Dziewczyna machnęła od niechcenia ręką i wróciła do nakreślania na mapie kolejnych punktów. Z przydrożnego sklepu wykupiła wszystkie gazety z ostatnich kilku miesięcy. Dla ułatwienia wzięła miesięczniki, które i tak przeglądała od momentu, kiedy wyruszyli z gospody.

Dotarła dopiero do połowy, ale nic nie znalazła, a szukała dokładnie wzmianek o tajemniczych rabunkach ciał, o znikających ciałach czy czymkolwiek związanym z cmentarzami.

W gazecie nic nie było.

Zrezygnowana odłożyła gazety i sama od niechcenia wzięła się za suszone mięso. Wcale nie dziwiła się Natsu, że nie chce tego jeść. Mimo to zmieliła jedzenie z obietnicą, że następnym razem wybierze coś lepszego.

Gray w tym czasie wyjął flet. Natsu cofnął głowę ze zdziwienia i przez moment wgapił się w przyjaciela, jakby ten powiedział, że go kocha. Przez jego zachowanie Gray się zawahał, ale przy aprobacie Erzy, przyłożył flet do ust i zagrał. Niepewne, trochę amatorskie dźwięki wydobyły się z prostego instrumentu. Była to ballada o opuszczonych bogach, o ich trosce i marzeniu, by ludzie znów zaczęli w nich wierzyć. Jednak żaden bard nie śpiewał do granego przez Graya utworu, więc wsłuchali się w go z nutą zdziwienia i podziwu.

Koła wozu obijały się o nierówną drogę, wpasowując w grany rytm. A co okazało się najbardziej zaskakujące, Natsu milczał. Trochę ze zdumienia, trochę z niedowierzania, ale nie zdołała ukryć malującego się na jego twarzy podziwu.

Gray nauczył się czegoś, czego on nigdy nie umiał. W tej ponad dwuletniej przerwie zdobył umiejętność, której Natsu nigdy nie rozważał.

Wszyscy się zmienili.

Lucy powróciła do artykułów z gazet. Tym razem ich przeglądaniu towarzyszyła cudowna muzyka, która napełniła ją motywacją.

Na próżno.

Nie znalazła niczego, a przynajmniej do gazety z poprzedniego miesiąca. Pierwsza wzmianka dotyczyła miejsca, które odwiedziła. Reporter wspomniał o hałasach, znikających ciałach i rabunkach grobów, które nie interesowały okoliczną władzę.

Potem napisano o rozwiązaniu spawy i bardziej skupili się na rzekomym morderstwie, którego dokonała Lucy. Na końcu wydarzyło się coś niespodziewanego. Przygraniczną wioskę nawiedził ten sam problem. Osoba zajmująca się tę sprawą wydała oświadczenie, że to robota okolicznych zwierząt, ale ostatnie zdanie ją zaniepokoiło:

— "W grobach znajdowało się więcej ciał niż powinno".

Przeszły przez nią dreszcze.

Gray odłożył flet, Erza objęła ramieniem Maurego, który odwrócił wzrok.

— Przestań, Lucy, to dla niego za wiele — skarciła ją kobieta.

Lucy wyjrzała znad gazety. Zdjęła ją i odłożyła do reszty, posyłając kobiecie ostre, niemalże znienawidzone spojrzenie.

— Naprawdę? — fuknęła. — Erza, co z ciebie za troskliwa matka — rzekła sarkastycznie. — Weź pod uwagę, że to jest dziesięcioletni chłopak, a nie jakiś gówniarz. Jak mógł wprawić całe miasto w sen, to może posłuchać o grobach.

Erza przewróciła oczami.

— Nie to miałam na myśli — broniła się. — Delikatniej — dobrała słowo, jej zdaniem "właściwe".

— "Delikatniej"? — powtórzyła po niej Lucy. Pokręciła głową z niedowierzaniem. — On nie jest z piany. Poradzi sobie. Poza tym musi się nauczyć świata.

— A ty go niby znasz? — wtrącił się Gray, jakby próbował bronić Erzy.

— Wiem, że go nie znam. Że nigdy nie dam rady go przewidzieć. To jest świat. — Popatrzyła się wymownie na Maurego. — A wam się zdaje, że podróż minie tak gładko.

— Nie minie — poprawiła ją Erza. — Przestań, Lucy, robić z siebie męczennice. Tylko ty zwiedziłaś Fiore, tylko ty napotkałaś na zło tego świata — ironia wypływała przez jej usta i na tym nie poprzestała: — Obudź się, bo przez ten czas zrobiłaś się samolubna!

— Ja? — fuknęła. — Erza, ja?

— A kto?

— Mamo — odezwał się Maury, chciał stanąć w obronie Lucy, ale Erza nie dała mu dojść do słowa:

— Maury, nie martw się, sama rozwiążę ten problem. — Zmierzyła Lucy ostrym wzrokiem. — Tak, nie jest tak pięknie, jakbyśmy chcieli, ale to nie znaczy, że zamiast bieli masz widzieć samą czerń. Obudź się i pomyśl o innych.

— Cały czas myślę — wysyczała przez zęby. — Cały czas myślałam, próbowałam, starałam się i CO? Sama widzisz, gdzie skończyłam! Przypominam, że jestem POSZUKIWANA. Erza, ja zawsze...

— Mamo — Maury podjął kolejną próbę.

— Nie teraz — nie dała chłopakowi dojść do słowa.— Lucy, uśmiechnij się. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Przestań przeglądać te gazety, weź głęboki wdech, posłuchaj gry Graya. Oczyścimy cię ze wszystkich zarzutów, znajdziemy pozostałych członków Fairy Tail i wrócimy. Do domu. Wszyscy — podkreśliła, jakby to cokolwiek miało zmienić.

Głupie przekomarzania. Gdyby Lucy przez ostatnie lata wierzyła w siłę przyjaźni, niezwyciężoność Fairy Tail, to umarłaby pierwszego dnia na misji. Udawało im się. Tyle razy im się udawało i nic więcej, ale szczęście czasem nie wystarczało.

— Plan też jest ważny — trwała uparcie przy swoim. — Może warto rozważyć cokolwiek przed wejściem do tej wioski?

— Po co? — odezwał się dodatkowo Happy, mielący między zębami kawałek ryby.

— Czy ty tylko będziesz jadł rybę i odzywał się, kiedy nie trzeba? — oburzyła się Lucy. Ostatecznie machnęła ręką na przyjaciela. — Proszę, to nie jest zabawa.

— Jakoś z Darezenem sobie poradziliśmy — zauważył Gray. — I ok, on nam dał fory, rozumiem, ale mimo wszystko. W kilka minut wymyśliłaś spoko plan. Po co się martwić na zaś?

— Ej, lodowy idioto, skąd nagle u ciebie takie mądrości? — fuknął Natsu, pokazując Grayowi środkowy palec. — Najmniej myśli, a najwięcej gada.

— Mówisz o sobie? — odszczeknął Gray.

— He, co powiedziałeś, zamrożony szczurze?

— Pieprzona zapałka.

Lucy usiadła między chłopakami.

— Wystarczy. — Odetchnęła ciężko. — Zgadzam się. Nie ma sensu... Ach...

Machnęła od niechcenia ręką. Za bardzo się starało, może faktycznie trzeba było odpuścić? Nie dlatego że mieli rację. Nigdy jej nie wysłuchają, nie zaakceptują planu, tylko rzucą się w wir walki i pozostawią wszystko... losowi.

Tylko że ten jakoś nie sprzyjał ostatnio nikomu z nich.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!