[One-shot Miraculous Marichat] Nigdy, mów nigdy cz. III

Adrien zagubił się w swoich myślach.

Na ustach wciąż czuł ciepły dotyk ust Marinette, a serce waliło mu w ciągłych kołataniach, których nie mógł uspokoić. Z poczucia winy i obrzydzenia swoją własną osobą.

Nigdy nie spodziewał się wyznania ze strony dziewczyny, którą przecież tak dobrze znał, z którą chodził do jednej klasy.

Nie to nawet nie to. Marinette znał Adrien Agreste, nie Czarny Kot. Dla Czarnego Kota Marinette była kimś obcym i nieosiągalnym. Darzył uczuciem swoją jedyną panią, jaką była Biedronka, więc dlaczego miał ochotę płakać po usłyszeniu swojego "nie"?

Adrien usiadł na dachu jednego z budynków i pomachał nogami, wpatrując się w pustą przestrzeń uliczki. Usłyszał miauczenie w śmietniku. Bez zawahania zeskoczył i otworzył metalowy pojemnik. Miauczenie stało się głośniejsze. Znad worka wyłoniła się drobna główka należąca do małego, szarawego dachowca z rudawymi paskami po bokach. Adrien wyciągnął zwierzaka ze śmietnika.

— Kto ciebie tu wyrzucił? — spytał, gładząc pyszczek malucha.

Wyjął kawałek camemberta, który trzymał na czarną godzinę dla Plagga, i podał go kotkowi.

Zawahał się. Obwąchał niepewnie serek i liznął go różowym języczkiem. Z początku skrzywił się przez smak sera, ale spróbował jeszcze raz. Potem ugryzł kawałek.

Zaczął jeść. Adrien postawił go na ulicę. Usiadł obok, opierając się o ścianę.

— Ciebie też nikt nie chce? — dywagował chłopak. — Wiesz, jest jedna dziewczyna, cudowna, odważna, pełna wdzięku, potrafi sprawić, że nagle świat staje się zwyczajnie piękniejszy, ale... Mnie nie chce — dodał ciszej. Nie wiedział, czemu się zwierza nic nie pojmującemu kotu, ale potrzebował tej chwili – zrozumienia i nieoceniania.

Kotek odmiauknął w odpowiedzi. Skończył ser i doczłapał do Adriena, kładąc mu się na udzie.

— Pewnie mnie nie rozumiesz — mówił dalej do kota. — Nikt mnie nie rozumie. Bo wiesz... Dzisiaj wyznała mi uczucia inna dziewczyna. Również jest odważna, czarująca i dobrze się przy niej czuję. To wspaniała przyjaciółka — podkreślił, choć zmuszał się do zaakceptowania, że nic nie czuje do Marinette. — Odmówiłem jej i żałuję tego. To źle?

Nastała cisza.

Kilka samochodów przejechało obok niego, warkot silnika był ostry, nieznośny, ale i tak wolał to niż ciszę.

Kot trącił go łapką. Było to przyjemne uczucie — pełne ciepła, które pochodziło od miękkiego futra zwierzęcia. Przygarnąłby je, ale wątpił, że ojciec pozwoli na jakiekolwiek stworzenie w domu. A nie znał nikogo, komu mógłby oddać kota.

— Marinette — przypomniał sobie o dziewczynie. Wątpił, że po tym, co jej zrobił, zechce go jeszcze widzieć, ale nie miał w tych okolicznościach wyboru. Zostawić kotka na pastwę losu? Nie, nie było go na to stać. Nawet jeśli miał się zmierzyć z konsekwencjami swoich czynów, należało postąpić właściwie. Nie stchórzyć.

Zbyt wiele razy uciekał przez trudnymi sprawami. Chował się w cieniu i udawał, że wszystko jest w porządku. Przez swoje słowa skrzywdził Marinette, nie naprostowując właściwie tego, co miał na myśli.

Teraz dostał szansę, żeby odwrócić swoje błędy, a kot był idealnym pomocnikiem w kontaktach z dziewczynami.

— To idziemy, Mraumiau, pomożesz mi z Marinette, ok?

Uśmiechnął się do kota, a następnie skoczył w stronę domu dziewczyny.

Paryż tonął w blaskach nocnych świateł. Przypominał wyglądem świecącą się w ciemnościach choinkę, którą widać było zza okna. W wigilijne noce płynęła z domów magiczna moc, a Adrien zdawał się ją czuć i teraz. Napawała go nadzieją, że kolejnego dnia obudzi się i zobaczy pod choinką prezenty.

Jednak w jego domu za każdym razem czekało go rozczarowanie. Blask znikał, prezentów nigdy nie otrzymał, a każdy dzień pędził wypełniony samotnością i odrzuceniem. Ale zmienił się. Do jego życia wkroczyła Biedronka, dzięki niej wyszedł do ludzi, zyskał siły, aby przeciwstawić się ojcu, a Marinete... Zawsze mu pomagała. Niezależnie od okoliczności stawała w jego obronie, a teraz ją zawiódł.

Musiał to naprawić. Był Czarnym Kotem i Adrienem, a nie należało doprowadzać kobiet do łez.

— Mraumiau, damy radę — motywował siebie, choć napełniała go coraz większa niepewność. Czuł się tak, jakby ktoś wypełnił go do połowy wodą, żeby zostawić wątpliwości. Cieszyć się z tego, że cokolwiek ma czy narzekać, że brakuje mu tego, czego pragnie?

Nie wiedział, jaka jest właściwa odpowiedź.

Nagle dotarł do niego głęboki śmiech. Przeciął cały Paryż swoim potężnym głosem, który poruszył niebem i ziemią.

Adrien zatrzymał się w obawie, że to kolejny atak Władcy Ciem. Odłożył kotka na najbliższym dachu. Uderzył kocim kijem w podłogę, a potem wydłużył go na wysokość wieży Eiffla.

Zakołysał się na nim, na moment tracąc równowagę. Zachwiał się. Machnął nogami, aż ostatecznie wyprostował się na kiju. Mraumiau miauknął z dołu.

— Jestem trochę niezdarny. Co nie mały? — spytał kota, a potem rozejrzał się po Paryżu.

Miasto zatopiło się w podejrzanym spokoju. Cisza pojawiła się nagle, jakby zapowiadała nadchodzącą burzę. Niebo stało się czyste, wszystkie chmury zniknęły. Adrien otworzył koci kij i zadzwonił do Biedronki, mając złe przeczucia. Wiedział, że za chwilę wydarzy się coś złego. Czuł to w kościach. Choć do tej pory ataki Władcy Ciem były głośne, huczne, słychać je było w całym Paryżu. A tym razem nie wydarzyło się nic.

— Mój słodki, słodki kotku, dlaczego mnie nie chciałeś? — usłyszał słodki, skąpany w niewinności głos, który mimo wszystko przepełniał smutek.

Wzdrygnął się. Odwrócił. Powitał go przybliżony do jego twarzy żółty goździk.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!