Adrien
zagubił się w swoich myślach.
Na ustach wciąż czuł ciepły dotyk ust Marinette, a serce waliło mu w ciągłych kołataniach, których nie mógł uspokoić. Z poczucia winy i obrzydzenia swoją własną osobą.
Nigdy
nie spodziewał się wyznania ze strony dziewczyny, którą przecież tak dobrze
znał, z którą chodził do jednej klasy.
Nie
to nawet nie to. Marinette znał Adrien Agreste, nie Czarny Kot. Dla Czarnego
Kota Marinette była kimś obcym i nieosiągalnym. Darzył uczuciem swoją jedyną
panią, jaką była Biedronka, więc dlaczego miał ochotę płakać po usłyszeniu
swojego "nie"?
Adrien
usiadł na dachu jednego z budynków i pomachał nogami, wpatrując się w pustą
przestrzeń uliczki. Usłyszał miauczenie w śmietniku. Bez zawahania zeskoczył i
otworzył metalowy pojemnik. Miauczenie stało się głośniejsze. Znad worka
wyłoniła się drobna główka należąca do małego, szarawego dachowca z rudawymi
paskami po bokach. Adrien wyciągnął zwierzaka ze śmietnika.
—
Kto ciebie tu wyrzucił? — spytał, gładząc pyszczek malucha.
Wyjął
kawałek camemberta, który trzymał na czarną godzinę dla Plagga, i podał go
kotkowi.
Zawahał
się. Obwąchał niepewnie serek i liznął go różowym języczkiem. Z początku
skrzywił się przez smak sera, ale spróbował jeszcze raz. Potem ugryzł kawałek.
Zaczął
jeść. Adrien postawił go na ulicę. Usiadł obok, opierając się o ścianę.
—
Ciebie też nikt nie chce? — dywagował chłopak. — Wiesz, jest jedna dziewczyna,
cudowna, odważna, pełna wdzięku, potrafi sprawić, że nagle świat staje się
zwyczajnie piękniejszy, ale... Mnie nie chce — dodał ciszej. Nie wiedział,
czemu się zwierza nic nie pojmującemu kotu, ale potrzebował tej chwili –
zrozumienia i nieoceniania.
Kotek
odmiauknął w odpowiedzi. Skończył ser i doczłapał do Adriena, kładąc mu się na
udzie.
—
Pewnie mnie nie rozumiesz — mówił dalej do kota. — Nikt mnie nie rozumie. Bo
wiesz... Dzisiaj wyznała mi uczucia inna dziewczyna. Również jest odważna,
czarująca i dobrze się przy niej czuję. To wspaniała przyjaciółka — podkreślił,
choć zmuszał się do zaakceptowania, że nic nie czuje do Marinette. — Odmówiłem
jej i żałuję tego. To źle?
Nastała
cisza.
Kilka
samochodów przejechało obok niego, warkot silnika był ostry, nieznośny, ale i
tak wolał to niż ciszę.
Kot
trącił go łapką. Było to przyjemne uczucie — pełne ciepła, które pochodziło od
miękkiego futra zwierzęcia. Przygarnąłby je, ale wątpił, że ojciec pozwoli na
jakiekolwiek stworzenie w domu. A nie znał nikogo, komu mógłby oddać kota.
—
Marinette — przypomniał sobie o dziewczynie. Wątpił, że po tym, co jej zrobił,
zechce go jeszcze widzieć, ale nie miał w tych okolicznościach wyboru. Zostawić
kotka na pastwę losu? Nie, nie było go na to stać. Nawet jeśli miał się
zmierzyć z konsekwencjami swoich czynów, należało postąpić właściwie. Nie
stchórzyć.
Zbyt
wiele razy uciekał przez trudnymi sprawami. Chował się w cieniu i udawał, że
wszystko jest w porządku. Przez swoje słowa skrzywdził Marinette, nie
naprostowując właściwie tego, co miał na myśli.
Teraz
dostał szansę, żeby odwrócić swoje błędy, a kot był idealnym pomocnikiem w
kontaktach z dziewczynami.
—
To idziemy, Mraumiau, pomożesz mi z Marinette, ok?
Uśmiechnął
się do kota, a następnie skoczył w stronę domu dziewczyny.
Paryż
tonął w blaskach nocnych świateł. Przypominał wyglądem świecącą się w
ciemnościach choinkę, którą widać było zza okna. W wigilijne noce płynęła z
domów magiczna moc, a Adrien zdawał się ją czuć i teraz. Napawała go nadzieją,
że kolejnego dnia obudzi się i zobaczy pod choinką prezenty.
Jednak
w jego domu za każdym razem czekało go rozczarowanie. Blask znikał, prezentów
nigdy nie otrzymał, a każdy dzień pędził wypełniony samotnością i odrzuceniem.
Ale zmienił się. Do jego życia wkroczyła Biedronka, dzięki niej wyszedł do
ludzi, zyskał siły, aby przeciwstawić się ojcu, a Marinete... Zawsze mu
pomagała. Niezależnie od okoliczności stawała w jego obronie, a teraz ją
zawiódł.
Musiał
to naprawić. Był Czarnym Kotem i Adrienem, a nie należało doprowadzać kobiet do
łez.
—
Mraumiau, damy radę — motywował siebie, choć napełniała go coraz większa
niepewność. Czuł się tak, jakby ktoś wypełnił go do połowy wodą, żeby zostawić
wątpliwości. Cieszyć się z tego, że cokolwiek ma czy narzekać, że brakuje mu
tego, czego pragnie?
Nie
wiedział, jaka jest właściwa odpowiedź.
Nagle
dotarł do niego głęboki śmiech. Przeciął cały Paryż swoim potężnym głosem,
który poruszył niebem i ziemią.
Adrien
zatrzymał się w obawie, że to kolejny atak Władcy Ciem. Odłożył kotka na
najbliższym dachu. Uderzył kocim kijem w podłogę, a potem wydłużył go na
wysokość wieży Eiffla.
Zakołysał
się na nim, na moment tracąc równowagę. Zachwiał się. Machnął nogami, aż
ostatecznie wyprostował się na kiju. Mraumiau miauknął z dołu.
—
Jestem trochę niezdarny. Co nie mały? — spytał kota, a potem rozejrzał się po
Paryżu.
Miasto
zatopiło się w podejrzanym spokoju. Cisza pojawiła się nagle, jakby zapowiadała
nadchodzącą burzę. Niebo stało się czyste, wszystkie chmury zniknęły. Adrien
otworzył koci kij i zadzwonił do Biedronki, mając złe przeczucia. Wiedział, że
za chwilę wydarzy się coś złego. Czuł to w kościach. Choć do tej pory ataki
Władcy Ciem były głośne, huczne, słychać je było w całym Paryżu. A tym razem
nie wydarzyło się nic.
—
Mój słodki, słodki kotku, dlaczego mnie nie chciałeś? — usłyszał słodki,
skąpany w niewinności głos, który mimo wszystko przepełniał smutek.
Wzdrygnął
się. Odwrócił. Powitał go przybliżony do jego twarzy żółty goździk.
0 Comments:
Prześlij komentarz