Obudził
się pół godziny przed planowanym spotkaniem z Arsem.
Plagg
jeszcze spał na poduszce obok Adriena. Nie zamierzał budzić przyjaciela przed
przybyciem Arsa. Od kilku miesięcy karmił kwami zupkami chińskimi i zwykłym
serem gouda po promocji, nigdy ukochanym camembertem. Póki co nie było go na
niego stać, ale Adrien obiecał sobie, że jak wszystko się w końcu ułoży,
zapewni Plaggowi wszystko to, co najlepsze.
Uśmiechnął
się ciepło w kierunku przyjaciela, jedynego, jaki mu pozostał, i wstał.
Przeciągnął
się. Jednak spanie w pozycji siedzącej to nie najlepsze rozwiązanie. Znów
bolało go wszystko i tym razem przeciąganie niewiele pomogło, dlatego doczłapał
do lodówki i wyjął jedno piwko, kawałek pizzy z dnia poprzedniego i jedną
marchewkę. Ars go zapewniał, że jedzenie warzyw to podstawa, a przynajmniej tak
mu ciągle powtarzała żona.
Adrien
na stojąco zjadł zimną pizzę, popijając ją piwem, a na koniec zostawił
marchewkę, którą zaczął chrupać dopiero, gdy usłyszał dobiegające z góry kroki.
—
Warzywa to podstawa! — krzyknął już przy wejściu Ars, a następnie potknął się o
pierwszy stopień i zsunął na pośladkach aż na sam dół. Skrzywił się z bólu i z
zawodu. — Powinienem zrobić salto — powiedział sam do siebie.
—
Cześć — mruknął Adrien.
Kilka
kotów miauknęło na widok Arsa, inne zostały przy Adrienie, czekając na poranny
posiłek. Nalał im wody do miski, a do drugiej nasypał obiecanej karmy. Kuwetę
wyczyścił po zjedzeniu marchewki.
—
Szykuje się wielka akcja — ogłosił Ars, zresztą jak zawsze. Dla niego wszystkie
akcje były "wielkie", dlatego Adrien nie liczył na wiele.
Ars
rozłożył plany budynku na stole. Podparł je zupkami chińskimi z czterech stron,
a potem zaznaczył czerwonym mazakiem punkt w środku budynku. Narysował jeszcze
kółko, a potem okręcił się podekscytowany kolejną akcją. Posłał Adrienowi
cudowny, szeroki uśmiech, ale chłopak nie odpowiedział tym samym entuzjazmem.
Oparł
się o ścianę i tylko westchnął, choć w jego oczach zbierały się kolejne łzy.
—
Hej, hej, co się dzieje? — spytał go Ars. — Nie mów, że masz... — umilkł na
moment. Pokręcił głową i stanął przed Adrienem. Poklepał go po ramieniu. —
Wybacz, przepraszam, czasami nie myślę. Mam żonę, dziecko, a ekscytuję się jak
idiota. Ale... Ta misja... Adrien, to pokaz mody, na którym ma być twój ojciec.
—
Ojciec? — powtórzył po przyjacielu.
W
pierwszej chwili wydawało mu się nieprawdopodobne, aby niesławny Gabriel
Agreste pojawił się trzy lata po zniknięciu i to jeszcze na pokazie mody. Ale
potem wydało mu się to prawdopodobne. Nie jako ojciec, nie jako Gabriel
Agreste, a jako Władca Ciem.
—
Wznawia działalność przestępczą? — zadrwił sobie Adrien.
—
Bardzo możliwe — zgodził się Ars. — Ostatnio w Paryżu wzrosła aktywność akum,
choć bohaterowie radzą sobie całkiem nieźle.
— A
Biedronka? — wtrącił się w wypowiedź mężczyzny.
Pokręcił
głową.
—
Marinette odeszła od tego, pracuje po szkole jako projektant mody dla małego
sklepu w Paryżu — wyjaśnił mu Ars.
—
Dobrze — nie wysilił się na bardziej szczegółową odpowiedź. Tak jak sam nie
odważył się odwiedzić dziewczyny przez ostatnie trzy lata. Liczył, że ma się
dobrze. Może spotyka się z Luką, robi dla zespołu kostiumy, a potem zajmuje się
dodatkową pracą.
Wyobraził
sobie jej uśmiech po latach. Nadal był blaskiem w jego myślach, który wciąż
utrzymywał go przy zdrowych zmysłach. Wiele by oddał, aby chociaż raz spotkać
ją przed piekarnią i zapytać, jak się ma. Ciekawe, jak by go przyjęła. Czy
zatrzasnęłaby drzwi, jak zasługiwał, czy może wpuściłaby go do środku, na co
nie zasługiwał?
Żaden
ze scenariuszy go nie satysfakcjonował. Pragnął jednego uścisku z jej strony,
obietnicy, że wszystko będzie w porządku, a jednak wciąż tkwił w tej
ciemniejszej stronie pokoju, kiedy ona patrzyła na światło nocy z balkonu.
Należeli do dwóch różnych światów i póki co nic nie zamierzało ulec zmianie.
—
Ona... — zaczął niepewnie Ars. — Na pewno nie wyrzuciłaby cię, gdybyś się
pojawił. Jak chcesz...
— Nie
— odparł szybko. — Może... — Przetarł twarz i pociągnął nosem. Czuł, jakby
serce miało zaraz rozerwać się na tysiące kawałków. — Może zostawmy to za sobą
i skupmy się na misji?
—
Jasne. — Ars przewrócił oczami. — Misja. Adrien... Ile jeszcze tak wytrwasz?
—
Niewiele, ale póki mam ciebie, Plagga i misję, to jakoś dam radę — skłamał. Nie
dawał już rady, ale nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Prosił, żeby ktoś
usłyszał jego myśli i zmienił mu życie, ale zamiast tego Ars kontynuował:
—
Najlepiej będzie, jeśli ustalimy konkretny plan działania. Tym razem to nie
będzie proste.
Wyłożył
teczkę ze zdjęciami. Projekty przedstawiały stroje w kolory i wzory pawia, a
wszystkie modelki miały nosić tę samą broszkę, która pierwotnie należała go
jego matki, do nosicielki miraculous pawia.
Adrien
dotknął palcem jednej z broszek i westchnął ciężko. Tyle cierpienia dla paru
ozdób.
— I
nie tylko to — dodał Ars. — Planują ekskluzywny, zamknięty pokaz mody w
podziemiu budynku. Tylko parę osób zostało zaproszonych. Pokaz ma trwać
godzinę, więc niewiele. Musimy się zgrać w czasie.
— I
co tym razem? Jaka tym razem akcja "mściciela"? — zadrwił ze swojego
przydomku.
—
Chyba napaść na niewinny pokaz mocy — zażartował sobie Ars.
Niestety
to nie był żart. Tak to wyglądało z boku i w rzeczywistości.
— To
co mam zrobić? — kontynuował pytania.
—
Musisz czekać. Zakradniesz się tam, poczekasz, rozejrzysz, zauważysz coś
podejrzanego, atakujesz. Nauczyłem cię, czego tylko mogłem i możesz zwyciężyć,
Adrien.
Zadrżał.
— Co
"zwyciężyć"?
Ars
zamarł. Walczyli o prawdę, o przyszłość, ale czym było dla nich zwycięstwo czy
przegrana? Żaden z nich nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie. A najgorsze
było to, że nie wiedzieli, do czego tak naprawdę dążą. Tak ścieżka wydawała się
ciągnąć bez końca, a jeśli nawet ten koniec gdzieś widzieli, wydawał się on bez
znaczenia.
—
Młody, zwyciężyć z przeznaczeniem — wyszeptał nagle Plagg. Podniósł się i
zawisł między Adrieniem a Arsem. — Nie chcę cię straszyć, ani siebie. To
głupie, ale... Zbyt długo żyję. I czasami sobie myślę, że warto się w końcu
pożegnać.
— Nie
możesz! — wrzasnął Ars.
—
Młodzi i głupi. — Pokręcił pyszczkiem. — Myślicie, że co? Że znowu dam się
zamknąć w pudle, patrzeć z góry na życie i śmierć tych, których kocham.
Pozwolić, żeby kolejny Czarny Kot oddał pierścień? Żeby nie móc nic, aby
uratować przyjaciela? Kiedyś każdy musi się pożegnać, a ja chcę, zanim to
nastąpi zjeść camemberta, napić się najpyszniejszego mleka na świecie i
zobaczyć uśmiech na twarzy mojego przyjaciela.
—
Plagg... — mruknął Ars. Ujął kwami i przytulił kota do siebie. — Kocham cię.
— Ja
ciebie też, młody, i ciebie też, młodszy młody — zwrócił się do Adriena.
Przytulił
się do Arsa i Plagga. Trwali w ten sposób przez chwilę, a potem odsunęli się
zażenowani tą sceną.
—
Trzy dorosłe chłopy, a jak dzieci — skomentował złośliwie Plagg. — Realizujcie
ten głupi plan i dajcie czadu. Jeśli to ma się skończyć, to tylko z
fajerwerkami!
Ars
parsknął śmiechem.
— To
jest przeznaczenie Czarnego Kota. Tam, gdzie my, tam same kłopoty — zażartował.
—
Dokładnie — zgodził się Adrien, a potem podjął resztę notatek Arsa. — Zaczynamy
w przyszłą sobotę — potwierdził. — Do tego czasu zbieraj informację, a ja się
przygotuję. Może się wcześniej rozejrzę.
— OK —
zgodził się Ars. — Ale uważaj, bo ta kobieta cię obserwuje.
— Tym
razem nie... zrobię niczego głupiego — obiecał, ale wątpił, ze zdoła dotrzymać
w pełni słowa. Nie po tym, jak Ars wspomniał Marinette. Nie kiedy jego serce
było w rozsypce po tak długim rozstaniu i kiedy pragnął je czymś wypełnić. —
Marinette — wypowiedział imię dziewczyny z tęsknotą.
0 Comments:
Prześlij komentarz