[Pogromca smoków] Rozdział 43

Obudziła się w swoim dawnym pokoju, wynajmowanym przed dwoma laty w Magnolii u starej i zrzędliwej kobiety, która nic, tylko ciągle męczyła ją o kolejne czynsze. A misje nie zawsze udawały się tak dobrze, jakby tego chciała.

Dziwne, że akurat to było pierwsze miejsce, które zobaczyła po przebudzeniu. Na biurku leżało pióro i rozwalone po kątach pergaminy z notatkami do jej kolejnej powieści. Przestała pisać krótko po opuszczeniu Magnolii, więc wróciła do przeszłości przez tę maź, a może...

Jaka maź?

Roztarła jeszcze trochę zaspane oczy i się podniosła. Na chwiejnych nogach ruszyła w kierunku łazienki. Obmyła twarz dwa razy. Chłodna woda orzeźwiła ją, ukoiła gorąco, które płynęło z jej ciała, a i głowa przestała ją boleć.

— Lucy Heartfilio, co z tobą? — zapytała odbicia, które okazało się normalne.

Miała długie, kręcone włosy, które nie zdążyła jeszcze zebrać w kuc. Na twarzy nie zauważyła ani jednej blizny, skóra wyglądała na zdrową i tylko troszkę przemęczoną, ale bez bruzd, których nabawiła się przez misje.

Zamarła z ręcznikiem w dłoni.

— Jakie... misje? — pytanie znów skierowała do odbicia.

— LUCY! — usłyszała wołanie z dworu.

Nałożyła na siebie cienki szlafrok i wystawiła głowę za okno. Panował niewyobrażalny chłód. Zadrżała z zimna, po czym otuliła się wiszącym obok kocem.

Płatek śniegu spadł na jej nos. Wytarła go z twarzy, dziwiąc się jego obecnością o tej porze roku. Przecież było późne lato, do zimy brakowało jeszcze paru miesięcy. Nawet przy wcześniejszych opadach miała ze dwa miesiące do pierwszych sypnięć.

Po raz kolejny się pomyliła.

Nie tylko za oknem padał śnieg. Zaspy były wszędzie. Biały puch okalał cała Magnolię, woda w kanale zamarzła, a dachy miasta przykrywała gruba warstwa ściegu i grubych lodowych kolców.

— Co się dzieje?

Zanim dostała odpowiedź, kula śniegu wylądowała na jej twarzy. Zachwiała się i poleciała do tyłu, opadając na swój ukochany, bujany fotel. Zakołysała się na nim.

Z twarzy obtarła śnieg. Westchnęła głęboko, po raz kolejny obiecując sobie, że jak tylko napotka tego debila, to go zabije. Raz i porządnie.

— Lucy! — zawołał ją Natsu, a potem wskoczył na parapet.

Pomachał w jej stronę, uśmiechając się głupio, jak małe dziecko, które właśnie spsociło, ale nie zostało za to ukarane.

— Co znowu? — wysyczała, żałując, że w ogóle wpuściła Natsu do środka.

Zrobiło się wewnątrz tak zimno!

Podeszła więc do okna. Odepchnęła Natsu na bok i zatrzasnęła je, po czym puknęła chłopaka w czoło.

— Zimno! — uświadomiła go. — Ty cholerny smoku. Może i jesteś gorący dzięki swojej magii, ale reszta świata może umrzeć z zimna, więc proszę wchodzić mi normalnie. DRZWIAMI! — Wskazała na wejście. — No i? Co tu robisz?

Co on tu robił?

Co ona tu robiła?

Przecież... była wcześniej gdzie indziej, a znalazła się...

He?

Zachwiała się na nogach. Nagle zakręciło się w jej głowie. Próbowała sobie przypomnieć — gdzie i jak, i dlaczego. Wszędzie widziała tylko nieskończoną pustkę, która i tak zanikała. Co powinna pamiętać albo wiedzieć? Ale zapominała.

— Lucy?

Natsu przytrzymał ją za ramiona. Usadził dziewczynę na fotelu i przekrył drugim kocem, położył rękę na jej czole.

— To moja wina? — obawiał się.

— Nie. — Pokręciła głową. — Wydaje mi się, że...

Coś rozbłysło na jej palcu. Wysunęła resztę dłoni spod koca i zobaczyła świecący się na jej palcu pierścionek. Rozmasowała czerwony kamień, zastanawiając się, czy to prawdziwa biżuteria. Nie posiadała takiej, może jeszcze kiedyś, gdy mieszkała z ojcem, ale jako mag Fairy Tail?

Natsu ujął ją dłoń i uśmiechnął się ciepło.

— Nadal nie wierzę, że się zgodziłaś.

— Zgodziłam? Na co? — zdziwiła się.

— Ej, nie bądź wredna! — oburzył się. — No dobrze, rozumiem, że jesteś zła, ale bez takich, moja przyszło żoncio! — Ucałował ją w policzek.

Żono?

Lucy zamarła z przerażenia.

Nie wyspała się za dobrze? Obudziła się za wcześnie? Może jeszcze spała? Nie, nie, nie... Na pewno nie pamiętała, aby zgodziła się wyjść za Natsu Dragneela. A po pierwsze i najważniejsze: on w życiu nie poprosiłby ją o rękę. To za wiele do myślenia, jak na niego.

— Jestem twoją narzeczoną — powiedziała bez wyrazu suchy fakt, który powoli do niej dotarł.

— Dokładnie. — Jeszcze raz ją pocałował, do tego w czoło. — Ale się napaliłem. I jeszcze zaraz pójdziemy wszystkim to ogłosić. Się zdziwią!

— Nie tylko oni. — Pomyślała o sobie. — Natsu... jaki dzisiaj dzień?

— A ja wiem? Piąty grudnia?

Zwróciła uwagę na wiszący nad kominkiem kalendarz. Przekreśliła na nim cztery dni, zaznaczoną miała datę dwudziestego piątego grudnia, bez dopisania, co konkretnie wtedy ma się wydarzyć.

— Oo, zaznaczyłaś! — zauważył i Natsu. — Kto by się spodziewał, że Maury już jest z nami rok? Erza i Gray umierają ze szczęścia! Ej, ej... — szturchnął ją w ramię — może niedługo dorobią mu rodzeństwo? Jak myślisz?

Maury...

Powtórzyła imię kilka razy w myślach. Kojarzyła skądś chłopca, ale nie w sposób, jaki powinna. Przecież widziała go w gildii, rozmawiała z nim, a nawet przeżyła rok rodzicielstwa Erzy i Graya.

Zaraz....

Oni byli razem?

Z początku do Lucy nie dotarło wiele faktów. Zagubiła się we własnym życiu i nadal wszystko dookoła wydawało jej się obce. Znała ten świat, ale należała do niego od dawna.

— Myślę, że Natsu coś mi tu nie pasuje — stwierdziła.

— Ech, mi też. Za szybko się zeszli. Kto by pomyślał, że zaczęli się potajemnie spotykać! Ej, ej... — Znowu postukał ją w ramię. — Myślisz, że Erza zmusiła do czegoś Graya, a on się jej poddał? Ta lodowa pała na pewno nie wyszła z niczym pierwsza! Dlatego ja musiałem być lepszy! Jak coś, to ja cię pierwszy poprosiłem o rękę!

Przewróciła oczami.

— Natsu, to zazwyczaj mężczyzna prosi kobietę o rękę.

— Tak, tak, tylko po co ręka? Przecież poślubię całą ciebie, a nie tylko rękę.

Pogładził ją po mokrych włosach. Podwyższył temperaturę swojego ciała i wysuszył Lucy, przepraszając za to, że przesadził z wygłupami. Zagrzał wody w czajniku i zalał herbatę. Podał kubek Lucy.

Wypiła odrobinę napoju. Rozgrzewał, ale przy okazji był strasznie gorzki. Aż ją skrzywiło z wrażenia. Zaśmiała się i spytała Natsu:

— Ile ty tego wrzuciłeś?

— No łyżkę, tak pisze na opakowaniu — odparł niewinnie, a potem jeszcze raz przyjrzał się opisowi. — Łyżeczkę... Aha... Daj, odleję resztę i zrobię ci nową.

Już miał zabrać jej kubek, kiedy Lucy odsunęła się, popijając herbatę dalej.

— Nie, gorzka, ale zrobiłeś coś dla mnie i przeprosiłeś, więc wypiję.

— Ty chyba lubisz się męczyć, prawda?

— Hm... — Przechyliła głowę na bok. — Troszkę? Nieczęsto cię widzę, jak się naprawdę starasz — zauważyła, po raz kolejny popijając za mocną herbatę.

Natsu otworzył usta, a potem je zamknął, rezygnując z tego, co zamierzał powiedzieć. Wziął od Lucy kubek, wylał herbatę i zagrzał wodę na kolejny raz. Przytrzymał herbatę krócej, co stworzyło delikatny napar, idealny dla podniebienia Lucy. A przy tym ciepły, dzięki któremu rozgrzało się jej ciało. W taką zimę najchętniej spędzała godziny przy kominku, z herbatą w dłoni i dobrą książkę, lecz tego dnia podniósł ją u sam usiadł na bujanym fotelu. Położył na siebie Lucy i przytulił ją mocno, jakby bał się, że za moment zniknie z jego życia.

— Śniłaś mi się — wyznał nagle.

— Tak? — Położyła głowę na jego ramieniu. — A co robiłam w twoim śnie?

— Zginęłaś. — Wziął głęboki wdech i dodał: — Zabiłem cię, a potem spaliłem ciało, nawet kości, tak że nic z ciebie nie zostało...

— Oj, głupi Natsu, to niemożliwie. — Pogładziła go po włosach. — Jesteś czasami głupi i nierozważny, ale żeby mnie zabić? Nie potrafiłbyś.

— Wiem! — wykrzyczał. — Ale w tym śnie... Ale on... Był taki realny.

Dotknął jej policzka. Przysunął bliżej głowę i musnął delikatnie wargi dziewczyny, po czym uciekł, czerwieniąc się ze wstydu. Zakasłał. Objął ją mocniej i przez moment w tym objęciu siedzieli wpatrzeni w palący się w kominku ogień.

Płomienie tańczyły wokół drewna i przedmiotu leżącego pośrodku ogniska. Nie przypatrzyła się za dobrze temu, co płonie, ale kiedy ten przedmiot nie spalał się, zainteresowała się nim. Był prostokątny, z oddal przypominał księgę, a na wierzchu miał wyrzeźbione w złocie trzy litery.

E.

Wypatrzyła pierwszą.

N.

Kolejna okazała się łatwiejsza, ale ostatniej za dobrze nie widziała.

O? Nie... Początek wyglądał na kreskę.

D.

E.N.D.

Skleiła litery w jedną całość.

Otworzyła szeroko oczy i zeskoczyła z Natsu, przypominając sobie wszystko. Podróż przez Fiore, ponad dwuletnią przerwę, ucieczkę przed Darezenem i Maurego, którego wcześniej goniła.

Przyłożyła dłoń do piersi. W środku serce biło jej jak szalone. Zalewały ją kolejne myśli i wspomnienia, które jednocześnie były jej bliskie i obce. Jakby nie należały do prawdziwej niej, tylko do kogoś innego. Dlaczego się oszukiwała?

Ten świat nie był prawdziwy.

— Przepraszam, Natsu — zwróciła się do chłopaka. — To nie jest prawdziwy świat.

— Lucy, o czym ty mówisz? Coś dosypałem do tej herbaty? A może jesteś chora? To przez tę śnieżkę, Lucy?

Podszedł do niej. Chwycił ją za dłonie i przysunął się bliżej ust, pocałował ją w policzki.

Przymknęła powieki z bólu. Usta zacisnęła w wąską linijkę, aby tylko nie wypuścić przez nie słów, których później by żałowała.

Tak nie zachowywałby się prawdziwy Natsu.

Wyrwała się z jego uścisku i cofnęła pod szafę. Wyjęła z niej coś cieplejszego, po czym przebrała się na oczach chłopaka. Rzuciła mu swój szlafrok, by odłożył go z powrotem na łóżko.

— Przepraszam, Natsu, ale to nie jest prawdziwy świat — ostrzegła go, zanim wyskoczyła przez okno wprost na ulicę.

Jej stopy zagłębiły się w lekkim, mokrym śniegu. Sięgnął jej aż po kostki.

Zmarznięta ruszyła w kierunku gildii, śmiejąc się z tego, że niekoniecznie pamięta do niej drogę. Od dwóch lat nie odwiedziła przyjaciół ani razu. Udawała, że tak będzie najlepiej, bo większość z przyjaciół odeszła. Jednak przy okazji straciła kontakt z tymi, którzy zostali. Czy to nie czyniło jej równie okrutnej, co Natsu czy reszta?

— Lucy, zaczekaj! — zawołał za nią Natsu.

Obejrzała się przez ramię i w tej samej chwili pochwycił ją od spodu. Podniósł, wziął w ramiona i skoczył, niosąc w kierunku gildii.

— Nie wiem, co się stało, ale zaufam ci! — Uśmiechnął się szeroko. — Jeśli możesz, uratuj naszą gildię. Wszystkich.

Jakby pękło jej serce. Nie planowała od początku ratować gildii, tylko siebie. Chciała jedynie wrócić z powrotem do rzeczywistości, choć... ten świat był lepszy.

— Natsu, źle o mnie myślisz — wydusiła przez usta. — Ja nie jestem taka jak myślisz. Ja...

— Jesteś Lucy, przyjaciółka, narzeczona, zaraz żona! Będziemy szczęśliwi. Znam cię. Ty mnie znasz! I wiem, że zrobisz wszystko, żeby uratować naszych przyjaciół. Kocham cię!

Po raz kolejny zaskoczył ją. Czy prawdziwy Natsu byłby gotowy powiedzieć jej coś podobnego? I czy ona przyjęłaby jego oświadczyny?

Dlaczego miała? Przecież nie kochała go, ledwo wybaczyła mu ucieczkę i nieobecność przez prawie trzy lata. Budowali przyjaźń na nowo, nie miłość. Tylko dlaczego pozwoliła mu każdy pocałunek, jakim ją obdarował? Dlaczego tuliła się do jego piersi i cieszyła z wydobywającego się z ciała ciepła?

— Dlaczego zima? — wyszeptała, łapiąc pierwszy z płatków śniegu. Roztopił się w jej dłoni, w której go zamknęła.

— Taką mamy porę roku — odpowiedział jej po namyśle Natsu.

Budynek gildii zasypał śnieg. Znak okleiła gruba warstwa lodu, z której skapywały pojedyncze krople wody na stojącego pod gildią Macao. Mężczyzna wypalił kolejnego papierosa, przygniótł go butem, a potem zwrócił się w kierunku wejścia. Miał już otworzyć drzwi, gdy dostrzegł Natsu i Lucy.

Zaśmiał się chytrze, pocierając z tej okazji podejrzanie podbródek.

Natsu odstawił Lucy przed wejściem. Otrzepał z jej włosów śnieg i znowu uśmiechnął się ciepło. Chcą czy nie, zarumieniła się na widok jego uśmiechu. Tego pięknego uśmiechu, który czasami doprowadzał ją do szaleństwa.

— Uhuhu, zakochani — zażartował sobie Macao, wchodząc między nich.

Lucy trzepnęła starszego mężczyznę w głowie i odeszła, pomrukując pod nosem, że wcale nie jest zakochana. Otworzyła z impetem drzwi. Wszyscy na raz wgapili się w nią. Laxus zeskoczył z pierwszego piętra i trzasnął błyskawicą w stronę Natsu w ramach złośliwości.

Natsu złapał nadlatujący prezent i oddał go Laxusowi wraz z ogniem, który wystrzelił dookoła. Laxus przesunął głowę w bok i błyskawica trzepnęła obok, wbijając się w drewnianą kolumnę. Zapaliła się, na szczęście Juvia szybko zgasiła ogień.

— Nie bawić się mi tutaj! — ryknęła Erza, przechodząc obok. Usiadła przy barze i zamówiła ulubione truskawkowe ciastko.

Juvia posłała jej znienawidzone spojrzenie. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia, Lucy ją przytrzymała.

— Juvia chce wyjść — ogłosiła dziewczyna.

— Wiem — szepnęła do niej, choć pogromcy smoków i tak słyszeli, co mówiła. — Po prostu... Mam złe przeczucia i chcę coś potwierdzić. Jak Erza i Gray się zeszli?

Juvia założyła ręce na piersi i fuknęła oburzona pytaniem. W końcu popatrzyła się na radośnie podjadającą ciastko Erzę i odpowiedziała Lucy:

— Juvia nie wie. Jednego dnia panicz Gray kochał Juvię, a drugiego już miał dziecko z Erzą. To okrutne.

Przepchnęła się obok Lucy i wyszła z budynku, zatrzaskując za sobą wejście. Kilka osób podskoczyło z reakcji na nagły huk, potem wrócili do swoich spraw, nie przejmując się innymi.

Lucy minęła Laxusa. Szturchnęła go w odpowiedzi na atak, który skierował na Natsu. Mężczyzna zdziwił się, że zareagowała w ten sposób. Odwrócił się i przez moment nawet podążył za nią wzrokiem, ale potem wrócił na swoje poprzednie miejsce.

Dosiadła się do Erzy.

Bar Fairy Tail był tym samym miejscem, które nosiła w swoich wspomnieniach — Mirajane czyszcząca kolejne kufle i kieliszki, tablica ogłoszeń stojąca nieopodal, pijana Cana prosząca o kolejną dolewkę piwa i siedzący w kącie mistrz, który potajemnie oglądał spódniczki żeńskiego grona gildii.

Fairy Tail wyglądało tak znajomo, i zarazem tak obco. Jakby weszła do czyiś wspomnień, a nie realnego miejsca, które dawniej zwała domem.

— No, mów, co się stało? — Erza otoczyła ją ramieniem i przysunęła drugi kawałek ciastka. — Zjedz, wyglądasz marnie. Znowu ten debil ci coś zrobił? — Wskazała kciukiem na Natsu.

— Nie, nie tym razem. — Zaśmiała się, choć w sumie z rana trochę nabroił. Jednak nie zamierzała o tym wspominać Erzie. — Martwię się o Maurego.

— O Maurego? — zdziwiła się. — Oj, nie musisz, dajemy sobie radę z Grayem. To dobre dziecko. Może i niełatwo go wychować, mocno rozrabia, ale widać, że to krew Fairy Tail, a nie jakiś obcy dzieciak. On do nas przynależy. Jeśli sprawi ci jakieś problemy, to mów śmiało...

— Jak go znaleźliście? — próbowała się upewnić. — W sensie... pewnie mi to już opowiadałaś, ale... ale... zastanawiam się, jakie to uczucie, gdy nagle w twoim życiu pojawi się dziecko, no i miłość. Bo ty i Gray...

— Rozumiem. — Położyła dłoń na brzuchu Lucy. — Czyżbyś szykowała dla Natsu niespodziankę? — Puściła oczko w jej stronę. — Spokojnie, utrzymam to w tajemnicy.

Lucy zmroziło. Chyba doszło tu do swego rodzaju nieporozumienia, bardzo poważnego nieporozumienia i niekoniecznie wiedziała, jak sprostować fakty.

— Nie. — Odsunęła rękę Erzy. — Jeszcze nie teraz...

— Spokojnie, rozumiem. — Poklepała Lucy po ramieniu. — No, to ci opowiem. To wspaniałe uczucie znaleźć kogoś, kogo pokochasz. Może zacznijmy od Maurego. Powiedzmy, że chłopak od razu stał się członkiem naszej rodziny. Znaleźliśmy go z Grayem niedaleko Bard Town. Próbował nas okraść, ale niekoniecznie dobrze się to dla niego skończyło. — Parsknęła śmiechem na samo wspomnienie tamtej chwili. — Byłam wściekła, ale ja też kiedyś walczyłam o przeżycie. Nie mogłam go zostawić. Tak samo Gray i...

— Dlaczego adoptowaliście go we dwójkę? — wtrąciła się z pytaniem.

— Oj, bo chcieliśmy. Ja i Gray.

— Dlaczego? — drążyła dalej.

— Czy swoje ludzie nie może się w sobie zakochać?

— Może, nie neguję tego, ale martwię się, bo... podjęliście pochopną decyzję — nie znalazła lepszej wymówki dla swoich wątpliwości, a te się pogłębiły.

— Nie sądzę — nie zgodziła się. — Wiele nas łączy. Jesteśmy przyjaciółmi z dzieciństwa i...

— Mamo! — usłyszeli krzyk dobiegający z boku.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!