[Pogromca smoków] Rozdział 30

Dorzuciła do ogniska kolejny list gończy. Ogień się wzniecił na moment, ale potem znowu zelżał przez wilgotne drewno, które zebrała na skraju lasu. Spróbowała ponownie — miała jeszcze kilkadziesiąt egzemplarzy ze swoją podobizną plus księgę E.N.D. W sumie z nią jeszcze nie próbowała.

Wyjęła księgę spod materiałów i bez wahania wrzuciła w rozpalające się ognisko. Ogień gwałtownie wybuchnął jej w twarz. Zasłoniła się odruchowo i odskoczyła, nim ją dosięgnął.

— Co to było? — zdziwiła się i otworzyła oczy, kiedy ciepło uciekło sprzed jej twarzy.

Ognisko paliło się żwawo, a księga E.N.D. spoczywała w środku paleniska.

Po drugiej stronie siedział Zeref. Rozruszał ognisko kijem. Uśmiechał się blado, jak zawsze zresztą, i zapraszał Lucy do siebie.

Usiadła naprzeciw.

— Chciałaś ją spalić? — zadał konkretne pytanie.

— W sumie to chciałam sprawdzić, co się stanie, poza tym drewno było za wilgotne na ognisko — wyznała mu prawdę. — Strasznie jej... pilnujesz.

— Jest ważna.

— To dlaczego powierzyłeś ją mnie? Nie jestem najlepszym materiałem na strażnika przedmiotów. Zresztą, skoro tak szybko tu się zjawiłeś, musisz mnie na bieżąco obserwować. A skoro tak, widziałeś, że nie jestem wojownikiem.

— Nie jesteś — przyznał jej rację. — Ale możesz być.

Wstał.

I ona wstała.

Wystawił przed siebie dłoń, zatrzymała się pośrodku ogniska. Lucy niepewnie, ale uczyniła to samo. Włożyła dłoń w płomień. Od tego ognia bił chłód. Jakby dotykała lodu, nie płomieni.

I czuła świat. Życie. Śmierć. Smutek. Radość. Wiele emocji przepływało przed nią, jakby znalazła się w centrum wszystkiego. Ale była tam sama...

Zamknęła oczy i wywiedziała słowa, których będzie żałować:

— Jesteś bardzo samotny, Zerefie.

— Jesteś bardzo samotna, Lucy — odpowiedział jej w ten sam sposób.

Oboje utknęli w świecie bez nikogo, choć wcześniej otaczał ich cały świat. Fairy Tail. Natsu. Przyjaciele. Oni wszyscy znaczyli dla Lucy wszystko, ale odeszli, zabierając jej coś.

Nie umiała na nowo zaufać, pozwolić komuś wejść do jej życia, bo tylko się zawodziła.

— Kochasz Natsu? — zapytał ją niespodziewanie Zeref.

— Nie — odparła zdecydowanym tonem.

— A kochałaś?

— Tak.

— A pokochasz?

— Nie wiem...

Zniknął, zostawiając księgę E.N.D. pośrodku ogniska. Kijem próbowała wyciągnął ją ze środka, ale niekoniecznie chciała się przewrócić przez stos gałęzi. W końcu zostawiła wszystko, aż się wypali.

— Wybacz mi — usłyszała za sobą.

Odwróciła się powoli — zaniepokojona równie mocno co parę dni temu, gdy napotkała w trakcie postoju ducha, który nazwał się Shiną. Jednak kiedy stanęła twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, zastała tam tylko pustkę.

Zaszeleściły liście. Wśród traw uniósł się świergot świerszcza.

— Wybacz mi, błagam, nie chciałam — znów pojawił się ten sam głos.

Poczuła krew. Metaliczny smród wypełnił jej nozdrza. Zrobiło się chłodno, jakby ognisko nagle zgasło, choć paliło się równe mocno co wcześniej.

— Wybaczyłam ci — odpowiedziała, przypominając mściwemu duchowi, że to już koniec, że powinna odejść.

Przed jej nosem pojawiła się odwrócona do góry nogami sylwetka młodej dziewczyny. Zwisała na urywającym się sznurze, kołysała się na wietrze, jak szmaciana lalka. Oczy wciąż miała puste. Ciemne, zapadnięte oczodoły patrzyły na Lucy w beznadziei.

Rozchyliła wargi. Przecięte usta rozszerzyły się w krwawym uśmiechu, na którego widok Lucy zrobiło się niedobrze. I to wszystko stało się za sprawą ludzi; człowieka, którego Lucy kiedyś minęła, zwykłego obywatela, ojca czy małżonka.

— Biedna — wyszeptała, gładząc policzek dziewczynki.

Z oczu spłynęły jej czarne łzy.

— Śmierć — wyszeptała niewyraźnie, z obcym, zapomnianym akcentem.

— Nie, nie zabijaj więcej — poprosiła Lucy, po raz kolejny walczyła o tych, którym było obojętne jej życie.

Shina wskazała na kierunek, z którego Lucy przybyła.

— Czemu... — urwała.

Zerwała się gwałtownie z miejsca i pobiegła, przeskakując przez niematerialne ciało Shiny. Potknęła się o skałę, ale utrzymała równowagę. Przyspieszyła. Minęła pierwszy zakręt, potem drugi, naznaczając ścieżkę, którą przemierzyła.

Nie mogła znajdować się za daleko od karawany. Co najwyżej kawałek, nie odeszła zbyt daleko po kłótni z Natsu, ale...

... przybyła za późno.

Kap kap...

Pierwszy dźwięk zabrał jej dech. Zamiast iść dalej, cofnęła się. Żółć podeszła do jej gardła, o mało nie wymiotowała. Powstrzymała się w ostatniej chwili.

Karawana trzeszczała. Dwa woły spały przywiązane do skały, pranie wisiało na sznurach przy drzewach.

Kap...

Coś mokrego spadło Lucy na twarz.

Otarła policzek; na opuszkach jej palców roztarła się krew.

Krzyk zamarł w jej gardle i zamiast niego wyszły słowa:

— Shina, dlaczego?

Spojrzała w kierunku nocnego nieba. Sądziła, że to gwiazdy powinny je zdobić, ale się pomyliła. Zamiast lśniących punktów zwisały ciała, odwrócone zwłoki, każde z linią przywiązaną do ich szyi i uśmiechem wyrysowanym na policzkach. Wyglądali jak Shina.

Dwie dziewczyny wisiały pomiędzy rodzicami, którzy próbowali w ostatnich sekundach życia utulić dzieci. Ich ręce ściskały talie martwych dziewczynek.

— Dlaczego? — ponowiła pytanie.

Szarpnęło Lucy. Przesunęła się kawałek w prawo. Spięła odruchowo mięśnie, rozejrzała się energicznie, ale niczego nie zastała. Wokół było pusto.

— Shina, nie walcz ze mną — ostrzegła zmarłą, która nosiła to samo imię co jej... przyszła córka.

Nikt ani nic jej nie odpowiedziało. Sięgnęła do pasa po tymczasowy bicz do bydła, który zabrała rodzinie. Przeprosiła ich w ciszy, że nie zdążyła ich uratować. Teraz chciała walczyć o własne życie.

— Shina — wyszeptała imię jeszcze raz z nadzieją, że tym razem ją usłyszy.

— Wybacz mi — nadal błagała o wybaczenie.

Głos uniósł się zza pleców Lucy. Poczuła chłód na karku. Coś załaskotało ją w szyję. Przełknęła głośno ślinę. Nie dała się ponieść emocjom, nie krzyknęła, nawet kropla potu nie spłynęła po jej czole.

— Nie wybaczę, jeśli nadal będziesz krzywdzić ludzi — ostrzegła ją.

Lina przełożyła się przez głowę Lucy i opadła na ramiona. Złapała za nią. Uciekła, nim pętla zdążyła się zacisnąć na jej szyi. Odskoczyła kawałek dalej. Zamachnęła się biczem i strzeliła w miejsce, gdzie powinna znajdować się Shina.

Nie znalazła jej tam.

— Nie możesz krzywdzić ludzi! — mówiła do niej dalej, jakby naiwnie wierzyła, że to cokolwiek zmieni.

Wiedziała, że to na nic nie wpłynie i naiwnie próbowała zwyciężyć z duchem samotnie. Potrzebowała Natsu — jego ognia, siły i chyba niezniszczalności.

Wzięła głęboki wdech. Pozbyła się całego wstydu, dumy i bezmyślności, po czym wrzasnęła:

— Potrzebuję cię!

Ogień buchnął z jej boku.

Liny zwisające z nieba przypaliły się, w pewnym momencie pękły. A kiedy tak się stało, Natsu wyskoczył z kryjówki i złapał cztery ciała. Położył je przy wozie.

— Co... Co mogę zrobić? — zapytał nieśmiało.

— Wyczuwasz coś? — przeszła od razu do tematu.

— Nic. Usłyszałem ciebie. Wiem, że z kimś rozmawiałaś, ale niestety nie słyszałem nikogo.

— Co? — wymsknęło jej się.

— Nic a nic. Ale rozmawiałaś z kimś? — upewnił się, nie uznał jej od początku za wariatkę.

— Rozmawiałam z duchem, który jest za to odpowiedzialny.

— Z "duchem"? — Uniósł brew ze zdziwienia. Nie wydawał się zadowolony wyjaśnieniami Lucy, ale poniekąd zaakceptował je, kiedy dłużej nie skomentował jej odpowiedzi.

Najgorsze, że tylko ona widziała to dziecko. Nikt więcej. Jednak na niewiele się to zdawało, kiedy i przed nią uciekło.

Gdzie się ukrywała? Na niebie? Nie, to niemożliwe. Wcześniej pętla zaatakowała ją od tyłu, więc...

Spojrzała w stronę Natsu. Lina pojawiła się nad jego głową.

— Spal to! — krzyknęła, wskazując na kierunek, w którym ma zionąć ogniem.

Natsu się nie ruszył. Zamiast tego zapaliły się jego włosy, z których jak z wulkanu wydobył się ogień. Spalił linę na popiół.

— Chwilę myślisz i już ci mózg paruje — zażartowała złośliwie, choć było to niewłaściwe, biorąc pod uwagę okoliczności.

Pstryknęła się w czoło. Śmiała się przy czterech ciałach rodziny, która niefortunnie wybrała niewłaściwą ścieżkę. Ale skoro obrosła ona tak złą sławą, to dlaczego zdecydowali się na podróż tymi terenami?

— Tanio i szybko — odpowiedziała sobie na głos.

— Co? — zainteresował się.

— Ludzie niezależnie od tego, jak wielkie niebezpieczeństwo będzie im zagrażać, i tak zaryzykują. Dla pieniędzy. Dla oszczędności, dla których skończyli w ten sposób. Żałowała tylko dziewczynek, które nieświadome grożącego im niebezpieczeństwa podążyły za rodzinami.

Natsu otworzył usta. Zamierzał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

— Mów — rozkazała mu.

Westchnął ciężko i faktycznie powiedział:

— Stałaś się chłodna.

— Musiałam — zgodziła się z Natsu. — Inaczej nie przeżyłabym w tym świecie. Musiałam, bo...

Ciała się poruszyły. Najpierw wyprostował się ojciec rodziny, potem matka, dwójka dziewczynek. Ich głowy odchyliły się do tyłu. Uśmiechnęli się i znów wzbili w powietrze, gdzie liny oplotły się wokół ich szyi.

— Widziałaś to?

— Tak. — Opuściła bicz. Walka przestała cokolwiek znaczyć. Prostą siłą nie pokonają tej dziewczynki. — Wystarczy — zwróciła się ku duchowi.

Nie uzyskała odpowiedzi.

Nadal temu dziecku nic nie wystarczyło. Zakotwiczyła się między dwoma światami, nie rozróżniając po tylu latach, co jest złe a co dobre.

Wybrała zemstę i to nią się kierowała, zabijając tych ludzi. Tylko dlaczego niewinne osoby, dlaczego teraz? Do momentu, w którym po raz pierwszy spotkała tę Shinę, o duchu tylko opowiadano legendy, tak jak wspomniał kiedyś Iggis. Jednak tym razem zjawa wydawała się wyraźna, napełniona negatywna energią. Jakby otrzymała bodziec do działania.

To była jej wina?

Nie, Lucy wątpiła, że stała za całym złem tego świata. Jednak ktoś jeszcze z nią wtedy przebywał, mag odpowiedzialny za czarną magię, za zakazane zaklęcia, które potrafiły przywoływać do życia.

— To Zeref — wymsknęło się jej na głos.

— Zeref? — zainteresował się Natsu. — Myślisz, że to naprawdę on?

Natsu nabrał niewłaściwych podejrzeń.

W tym momencie nie wyprowadzi go z błędu, zostawi fałszywe wyjaśnienia na później, na razie mieli mściwego ducha na głowie.

Myślała nad legendami i nad tym, jak należało pozbyć się zjawy. Zależało od zadania, od powodu, dla którego dusza nie opuściła świata żywych po śmierci. Czasem natrafiła na potwory, które pragnęły dokończyć sprawy niedokończone, niektórym wystarczyło zabrać ze sobą drogocenny przedmiot, ale ta niewolnica była inna.

Nie szukała zemsty, a przynajmniej do momentu w którym napotkała na Zerefa. Ale właściwie... kiedy to się stało?

— Nie, to nie tak — znów dodała coś na głos. — Shina to Shina. — Wpadło jej coś na myśl. Błagała, żeby to były błędne przypuszczenia. — To nie duch, to wspomnienia. Oderwana cząstka umysłu, która powstała w skutek tragicznych wydarzeń.

— Co? — zdziwił się. — Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Jak to pokonać?

— Zaraz... co? Ach tak, to ty.

Pokręciła głową. Natsu nie zastanawiał się nad niczym innym niż tylko nad sposobem pokonania potwora. Lucy wierzyła w inną teorię. To w powodach istniały odpowiedzi. Jak powstał ten potwór? Dlaczego się tu w ogóle pojawił? Jaki ma ku temu cel? Do czego dąży?

Zadawała sobie więcej pytań niż była w stanie na nie odpowiedzieć, ale każde z nich doprowadzało ją w końcu do zwycięstwa, bo...

—... nie zawsze pięści mogą rozwiązać problem — wyjaśniła Natsu najkrócej jak mogła.

Wspomnienie reagowało na konkretne bodźce, nie myślało samodzielnie. Emocje, które powstały z czasów tragicznego wydarzenia, nadal tkwiły w tym wspomnieniu i je powtarzało. Dlatego tych ludzi wieszano.

Próbowała sobie przypomnieć opowieść Iggisa. Co się stało dalej w tej opowieści?

Dziewczynka zginęła z rąk ludzi, którzy uważali ją za przeklętą w tej wiosce? Nie, niekoniecznie pamiętała szczegóły związane z tą legendą. Ale... Iggis mówił coś o smoku ognia, który spalił wszystko. O Igneelu? Ludzie otrzymali swoją karę.

— Pomyliłam się — gwałtownie zwróciła się ku Natsu.

— Co tam?

Za Natsu zawisł sznur. Lucy przyciągnęła go do siebie, pociągnęła za sznur, ale ten wysunął się spod jej palców. Zyskali trochę na czasie.

— Spal wszystko!

— Oszalałaś — zadrwił sobie, ale mimo tego uśmiechnął szaleńczo. — I za to cię uwielbiam!

Ogień wydobył się z całego jego ciała. Był krwistoczerwony, szalał między namiotem, wozem, przywiązanymi zwierzętami i ciałami rodziny, nie paląc niczego. Natsu kontrolował ten ogień.

Języki drażniły skórę Lucy, czuła na powierzchni przyjemne ciepło. Nie skrzywdziło jej.

A więc czegoś się nauczył w ciągu tych paru lat.

— NIE!!! — rozległ się wrzask zjawy. — Zostawcie mnie, nie, nie, nie! Mamo, uratuj mnie! Mamusiu! — krzyczała tak, jak we wspomnieniach. — Mamo, wybacz mi. Wybacz mi. Wybacz mi proszę. Nie mogłam cię... uratować.

Lucy się zachwiała.

Upadła na kufer z ubraniami. Bicie serca przyspieszyło. Ten głos dopiero teraz wydal się jej znajomy. Twarz dziewczynki ukryła się w płomieniach, ale mimo to tym razem wiedziała, z kim ma do czynienia.

Była to Shina, Nashi, jej przyszła córka.

— Bogowie, co tu się dzieje...

E.N.D. — jakby ktoś szepnął jej do ucha.

Zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku ogniska, w którym zostawiła księgę E.N.D. Odgarnęła jeszcze gorący popiół, parząc sobie ręce. Nie zważała na ból.

Rzuciła księgę na ziemię. Otworzyła pierwsze strony. Pusto. Pusto. Pusto. Ale na kolejnych pojawiły się pierwsze teksty, wszystkie zapisane przeklętą krwią. Na kolejnych stronach nakreślały się dalsze teksty, jakby opowieść dopiero zapisywała się na kartach tej księgi.

— Shino...

— Lucy! — zawołał za nią Natsu.

Odwróciła się w jego stronę. Pobiegła. Chwyciła go w mocnym uścisku. Załkała.

Jak do tego doszło i dojdzie?

Jak?

Księga zamknęła się przed oczami Natsu. Nie miał prawa do niej zajrzeć.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!