[Pogromca smoków] Rozdział 28

— Już idę, idę — ogłosiła chłopakom.

Powitały ją dwa szerokie uśmiechy.

Natsu złapał Lucy za jedną rękę, Happy za drugą i pociągnęli ją w głąb lasu. Posadzili przy kępie traw. Happy podał jej w kubku wodę ze źródła, Natsu rozpalił ognisko, nad którym wisiał spory kawał mięsa.

— Skąd wy... — zaczęła, ale machnęła na to ręką i nie dokończyła. Nie chciała wiedzieć.

Napiła się. Woda smakowała obrzydliwie, ale nie piła od kilkunastu godzin, więc nie marudziła.

Od widoku mięsa zaburczało jej w brzuchu. Nie jadła od kilkunastu godzin, ale mimo wszystko musiała przy nich? Zarumieniła się ze wstydu.

— Mogę trochę mocniej przypalić? — zaproponował Natsu.

Poczekał, nie zionął od razu ogniem.

— Nie... Niech się dobrze upiecze.

Natsu się posłuchał. Oddalił się i przygotował zioła, które wbił w mięso. Z torby wyjął worek soli. Nawet miał ze sobą trzy talerze.

— Natsu, co ty...

— Próbuję naprawić błędy, które popełniłem — odburknął mało wyraźnie. Poprawił drewno w ognisku. Dookoła ułożył kamienie, aby ogień nie przedarł się dalej.

— Lucy, my naprawdę za tobą tęskniliśmy! — Trącił ją Happy i podał trzy rybki na patykach. — Kochamy cię.

Zacisnęła usta w wąską linijkę.

Teraz jej to mówią? Dlaczego nie dwa lata temu, kiedy zostawili ją Magnolii? Czy tak trudno było zabrać ją ze sobą albo przynajmniej wyznać prosto w twarz, że odejdą? Nie wierzyła im.

Nie wierzyła w te słowa, a mimo to z oczu spłynęły jej łzy.

Przetarła je z nadzieją, że ani Natsu, ani Happy nie zauważył tego.

Oboje na nią patrzyli.

— Przestańcie! — zapiszczała i zasłoniła zaczerwienioną ze wstydu twarz.

Zaśmiali się w tym samym czasie, jakby chcieli ją ostatecznie dobić. Naprawdę się przez nich rozpłakała — najpierw ze wzruszenia, potem ze wstydu.

Odgarnęła spódnicę i podniosła się gwałtownie. Odeszła od nich kawałek, usiadła nad strumykiem i tam przemyła twarz.

— Lucy, widać ci majtki — złośliwie zwrócił jej uwagę Happy.. Policzki aż mu się nabuzowały, gdy próbował się nie zaśmiać.

— Jesteś obrzydliwy — fuknęła. Poprawiła spódnicę, ale nie miała czym zasłonić swojego ciała. Czuła się bardziej naga niż wtedy gdy stawała przed nim bez żadnego ubioru.

Nie mieli nadal za grosz szacunku.

— Przestań — zwrócił uwagę przyjacielowi Natsu. — Lucy, przepraszamy, my...

— Nieważne — przerwała mu. — To bez znaczenia. Pomyliłam się. — Otarła twarz. — Byłam głupia. Wy nigdy się nie zmienicie.

— Ale to tylko żart — odparł smutnym głosikiem Happy.

Zebrała trochę wody w garści, po czym chlupnęła nią w chłopaków. Odruchowo osłonili się, ale kiedy zrozumieli, że to tylko woda, zaśmiali się — sądzili, że to tylko zabawa.

— TO NIE JEST ZABAWA!— ryknęła Lucy. — Mnie to boli. Rozumiesz? Mnie. To. Boli. Nie chcę więcej takich żartów. Jestem kobietą, trochę szacunku. Nic nie dorośliście. Pomyliłam się. Zero. Nic. Idioci.

— Lucy... — zaczął Natsu, ale znów nie pozwoliła mu dokończyć:

— MILCZ! Milcz. Milcz — jej głos się załamał.

Szarpnęła za resztki słabych włosów. Zrobiło jej się niedobrze. Chwyciło ją kilka niespodziewanych odruchów, które zelżały, kiedy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.

Spojrzała przez ramię. Natsu odsunął rękę. Założył ją za głowę, po czym podał jej wyrwany z trawy kwiatek. Przechylił się na prawy bok zwiędnięty.

— Przepraszam, to było głupie. Wybacz mi — powiedział machinalnie, wyuczony wcześniej tekst, który dla Lucy nic nie znaczył.

Odtrąciła go. Kwiatek opadł z powrotem na trawę. A Lucy odwróciła się i usiadła przed wodą, licząc, że nikt jej nie przeszkodzi w odpoczynku.

Jednak Natsu przysiadł się do niej. Wyrwał kolejną roślinę i tym razem położył ją na spódnicy dziewczyny.

Strzepnęła kwiat z ubioru.

— Teraz się starasz? — parsknęła ironicznie.

Przysunął się kawałek bliżej i po raz trzeci wyciągnął z ziemi kwiat.

— Przestań! — oburzyła się, że niszczy naturalną florę.

— Jeśli teraz się nie postaram, to już nigdy — odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie. — Lucy... Ty mnie nienawidzisz? — poprosił ją o szczerą odpowiedź, łypiąc tymi niewinnymi oczętami w jej stronę.

Przynajmniej się nie uśmiechnął, a do tego uśmiechu miała ogromną słabość.

— Nie — mruknęła. — Nie nienawidzę cię.

Odetchnął z ulgą. Opuścił kwiat obok Lucy i przyklęknął obok niej. Nie podobała jej się ta pozycja. Coś szykował, ale co? Zaniepokoiło ją zbyt poważne zachowanie tego idioty. Nie dało się przewidzieć, co jeszcze wymyśli.

I ku jej zaskoczeniu, nic nie zrobił. Patrzył się na nią przez chwilę, a potem odszedł, kiedy wyczuł swąd przypalonego mięsa. Obrócił zabite zwierzę jak na rożnie i zionął ogiem w ognisko.

— Znajdziemy ci ubrania — obiecał.

— Dobrze — odpowiedziała odruchowo, bez wyczucia. Czy naprawdę zamierzała w wierzyć w choć jedną jego obietnicę?

Chyba nie...

Lucy złapała się za zziębnięte ramiona. Nim zdała sobie sprawę, nadszedł wieczór. Przysiadła się bliżej ogniska. Przetarła ręce.

Natsu zdjął szal w smocze łuski, jego najdroższy szal, który otrzymał od Igneela, i nałożył go na nagie ramiona Lucy. Otoczyło ją przyjemne ciepło, rozpływające się po całym ciele. Poprawiła szal na sobie, tym razem nie odtrącając Natsu. Było jej za zimno na zachowanie dumy, dlaczego podziękowała cicho za troskę.

Oderwał jej kawałek mięsa. Dodał do niego trochę sosu, który wygrzebali z plecaka Happy'ego. Ile tam jeszcze rzeczy ukrywali? A potem zaczęli jeść w ciszy.

Położyli się przy zapalonym ognisku. Lucy przykryła się szalem Natsu.

— Możesz położyć się bliżej mnie — zaproponował jej chłopak, nim zasnęli.

— Nie, tak mi dobrze.

Odsunęła się kawałek. Powoli. Da czas sobie i Natsu.

Obudzili się krótko po tym, jak wzeszło słońce. Lucy przemyła się w źródle, a potem przeszła kawałek, rozprostowując zmęczone mięśnie. Las zmienił się w ciągu nocy. Nastał w nim dziwny spokój. Nie słyszała zwierząt, nie widziała zwierząt, nie znalazła nawet ani jednego dowodu na ich istnieje.

Przeszła kawałek dalej w nadziei, że to tylko przewidzenie.

Coś zaszeleściło w krzakach. Odwróciła się gwałtownie, sięgnęła odruchowo w kierunku pasa. Jednak nie znalazła tam swojego bata.

Była bezbronna.

Zawołać Natsu? Nie, to bez sensu. Jeśli to Zeref, pogorszy tylko sytuację.

— To... ty? — zapytała niepewnie. Zrobiła dwa kroki w przód i zatrzymała się przed krzakiem.

Znów zaszeleściło. Teraz przypominało jej to dźwięk papieru. Rozsunęła gałęzie i znalazła pomiędzy nimi list gończy.

Zmarszczyła czoło.

Nie. Nie. Nie.

To chyba niemożliwe?

Odwróciła papier na drugą stronę, znajdując na nim swoją własną podobiznę. Włosy miała dłuższe na przedstawionym wizerunku. Do tego brakowało jej paru zmarszczek na twarzy, ale rozpoznawała siebie.

Sprawdziła niżej.

Nagroda: milion klejnotów.

Żywa.

Odetchnęła z ulgą. Przynajmniej nikt nie chciał widzieć jej martwej.

Zmięła ogłoszenie i wróciła do Natsu i Happy'ego. Stali nad czymś. Nie zwrócili uwagi, kiedy wróciła.

Chwyciły ją złe przeczucia.

— Co znaleźliście?

Podskoczyli z wrażenia. Powoli odwrócili się w kierunku Lucy przerażeni. Nie miała czasu na zabawę z nimi.

Odepchnęła Natsu na bok.

Na ziemi leżał kolejny list gończy z podobną podobizną do tej, którą sama znalazła. Przetarła oczy ze zmęczenia. Przewidywała, że tak się stanie, ale nie sądziła, że w ciągu nocy naprodukują tyle listów gończych. Jeden zaraz po jej ucieczce wydawał się zrozumiany, ale taka ilość? Lucy wydawało się podejrzane zainteresowanie Darezena jej ucieczką.

No nic... Westchnęła ciężko.

— A. Nie. Mówiłam — syknęła, wciskając list gończy prosto w twarz Natsu. — Mówiłam. Mówiłam. Mówiłam. Jeszcze raz spróbuj się mnie nie posłuchać, a sama oddam się w ręce straży!

— Nie...

— To bądź posłuszny! — rozkazała, odwróciła się i ruszała w kierunku głównej drogi — a przynajmniej według przeczucia, które prowadziło ją w tę stronę. Przede wszystkim musiała zorganizować sobie nowe ubrania, zioła, jedzenie na zapas, zanim ludzie rozpoznają ją ogłoszeń.

Pierwsze godziny znaczyły najwięcej, szczególnie po przebudzeniu. Poza tym na tych terenach utrzyma przewagę. Zanim ktokolwiek dotrze do najbliższego miasta i zgłosi staży jej obecność, dawno zniknie z danego miejsca.

Plan wydawał się idealny, ale dwie przeszkody już za nią podążały.

— Macie być grzeczni — ostrzegła ich jeszcze raz.

— Dobrze, dobrze — odparli od niechcenia i z wielkim rozczarowaniem w głosie.

— Mówię poważnie. Chcę zdobyć jakieś ubranie, więc nie przeszkadzajcie mi.

— Możemy ci pomóc! — zgłosił się entuzjastycznie Natsu.

Podskoczył do Lucy i objął ją w talii. Przyciągnął do siebie. Już zamierzał wziąć ją na ręce, kiedy Lucy wymierzyła mu cios prosto w policzek. Nie wyrządził mu żadnej krzywdy, ale zaskoczył. Chłopak zamarł z połowie ruchu.

— Puść — rozkazała.

Puścił ją.

Blask z jego oczu znowu zniknął. Posmutniał. Jeśli w ten sposób chciał w niej wzbudzić wyrzuty sumienia, to bardzo się pomylił.

Lucy zdjęła szal z ramion i rzuciła go w kierunku Natsu. Patrzył jak opadł i patrzył jak tym razem Lucy odchodziła.

Gdzieś niedaleko na drzewach znajdowały się oznaczenia wewnętrznych ścieżek. Nikt z nich teraz nie korzystał, od kiedy powstał pakt handlowy, ale było to oznaczenie magiczne, które nie powinno zaniknąć.

Najstarsze drzewa pięły się w lesie najwyżej, miały najgrubsze pnie, w których przez lata zebrała się magia. Pierwsze z nich odnalazła po trzystu krokach. Obejrzała je dookoła. Oznaczenie widniało na wysokości jej głowy. Dotknęła go. Zaświeciło się na czerwono, wskazując kierunek, w którym należało podążać.

— Lucy... — wtrącił się nieśmiało Natsu.

— Co tam? — zapytała go z ciekawości.

— Mam dobry węch, wiem, jak znaleźć wyjście.

Zabrała dłoń i przyciągnęła ją do piersi.

No tak, była niepotrzebna w tym zespole.

— To prowadź — odpowiedziała, akceptując, że jest to właściwy sposób, aby wyjść z lasu.

— Ale ty też jesteś świetna, Lucy! — dodał jeszcze.

Myślał, że w ten sposób ją pocieszy?

Odetchnęła głęboko. Zapach drzew uspokajał ją, a spokoju chyba najbardziej potrzebowała. Gdyby nie okoliczności, uciekłaby w głąb lasu i tam została do końca... życia? Nie, chyba za długo, ale wypadałoby przeczekać co najmniej tydzień.

— Mamo, mamo! — usłyszeli na skraju lasu.

Natsu zatrzymał Lucy. Cała trójka schowała się za drzewami. Przed samym lasem rozłożyła obóz rodzina handlarzy — ojciec, matka wraz z dwójką biegających pod nogami dziećmi. Najprawdopodobniej bliźniaczkami.

— Dobra, ruszamy — obwieścił Natsu, nim Lucy zdążyła zapytać: "gdzie?".

Natsu wyskoczył z ukrycia z ognistymi pięściami skierowanymi na rodzinę. Happy wzbił się w powietrze, zakręcił kilka razy nad rozbitym obozem, a potem wskazał na kufer z ubraniami:

— Lucy, tu są jakieś ubrania!

— Super! — ucieszył się Natsu. — Wybierz sobie jakieś!

Nie wierzyła...

Właśnie zamierzali okraść karawanę, a nie grzecznie poprosić o jakieś ubrania na zmianę? Niewiarygodne...

Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!