[Faux pas] Rozdział 29

 

— „Koty to my, największe sny. Pazury wysuwamy i teraz tu gramy. Chodźcie z nami, bijcie brawo, bo tu będzie… wielka zabawa” — padł pierwszy wers piosenki. Poruszył całym tłumem, który jak na rozkaz podskoczył w głównej sali, po czym zaśpiewał wraz z zespołem cały refren utworu.

Transparenty opadły po bokach pomieszczenia. Nino włączył oświetlenie. Kolorowe światła padły na zespół, który w tej samej chwili zrzucił czarne peleryny. Stroje przyszykowane przez Marinette zalśniły, wprawiając w osłupienie całą widownie.

Jagget Stone zdjął swoje drogie paryskie okulary i z niedowierzaniem w oczach zaczął przyglądać się całej scenie. I wbrew temu, że siedział w pierwszym rzędzie dla gości honorowych, wstał i zatrzymał się pod samą sceną. Zaczął wykrzykiwać na całe pomieszczenie:

— To jest boskie!

Koty zagrały mocniejsze nuty dla samego muzyka, a prawdziwa część wydarzenia dopiero się zaczęła. Luka ze swoją gitarą działał cuda. Muzyka wydobywała się spod jego palców, jakby te struny zostały stworzone z myślą o nim. Żadnych błędów, potknięć, źle wybranej nutki. Wszystko wpasowywało się w harmonię, której Adrienowi zawsze brakowało. Gdyby tylko z taką finezją, raz zagrał Mozarta.

To chyba zwali pasją. Niezależnie od tego, ile godzin ćwiczyć, jak bardzo się starasz, to miłość do muzyki sprawia, że stajesz się mistrzem.

— Adrien. — Trąciła go Marinette.

Szarpnął za linę. Kurtyny popadły, odsłaniając starszy rocznik przebrany za dawne sławy ze szkoły. Był w nich i Jagget Stone, chodzący w swoich słynnych jeansach, o których opowiadali rodzice obecnych uczniów. Dalej szedł nawet ktoś przebrany za Gabriela Agresta.

Adrien wyszukał w tłumie w ojca, który w niezadowoleniu przyglądał się swojej nieudolnej kopii na scenie.

Chłopak zaśmiał się i żałował, że nie wziął ze sobą telefonu, aby zrobić ojcu zdjęcie. Taka mina była warta zapamiętania.

— Adrien! — skarciła go Marinette, niosąc kolejne pudło z cekinami.

Zabrał jedno od niej i pobiegli za scenę, gdzie podali je grupie zajmującej się efektami specjalnymi. Weszli oni po drabinie nad scenę i wraz z przejściem do kolejnej zwrotki, zrzucili cekiny na zespół.

Rozległy się pełne entuzjazmu oklaski. Energia tryskała z widowni, bawiącej się równie dobrze, co zespół Kotów.

Wszyscy śpiewali. Czasem w różnym rytmie, niektórym nie za bardzo to wychodziło, ale uśmiech na twarzy zebranych okazał się największą nagrodą, jaką Adrien mógł otrzymać za wszystkie trudy.

Marinette szturchnęła go i uniosła rękę. Przybili sobie żółwika, prawie jak Czarny Kot i Biedronka, a potem wybuchli śmiechem.

— To jeszcze nie koniec! — zwrócił im uwagę Nino. Tańczył w rytm muzyki i ciągnęło go, by wejść na scenę. Trzymało go za nią tylko pilnowanie, aby w odpowiednim momencie przełączyć światła.

Adrien pamiętał kombinacje. Po refrenie miało się zmienić, następnie bis i jeszcze raz parada świateł.

Popatrzył na Marinette. Skinęła ze zrozumieniem.

Na raz podbiegli do Nino, złapali go i pociągnęli w kierunku sceny, wyrzucając go wprost na zespół. Stanął pośrodku i oniemiał. Do zmysłów przywróciły go oklaski i pogwizdywania.

Poprawił czapkę, założył ręce i zaczął przedstawienie, do którego po kilku wersach piosenki dołączyli i inni uczniowie.

Adrien zmienił światła, zastępując Nino. Marinette zatańczyła w rytm zmieniających się lamp, jakby chciała zabawić Adriena pokazem swoich możliwości.

Plagg wysunął się z kieszeni.

— Co ty… — zaczął, ale wtedy kwami popchnął go w kierunku Marinette.

Złapał dziewczynę za rękę.

Chwila zawahania…

Po co?

Porwał ją do tańca i pokazał jej parę kroków z wybiegów, na których zmusili go do tańca. Ne dorównywał w tym Nino, ale dzięki niemu Marinette szybko chwyciła i podążyła za nim. Zaśmiali się oboje — na tyle głośno, że Luka odwrócił się w ich stronę.

Chłopak zbliżył się do końca sceny i zagrał solówkę, na którą wszyscy zareagowali oryginalnym solo. Nikt nie wstydził się swoich umiejętności. Każdy z zebranych reagował na dźwięki muzyki tak, jak mu serce grało. Bez uprzedzeń. Bez wstydu.

— I to są kocie ruchy! — wykrzyczał Adrien.

Cała sala huknęła:

— I TO SĄ KOCIE RUCHY!!!

I nastąpił bis.

Pot spływał po czole Adriena. Oddychał ciężko. Szczerze współczuł kociakom kolejnych minut występu, ale z tych emocji, chyba zapomnieli o zmęczeniu. Z uśmiechem na twarzy grali kolejne nuty.

Coś niesamowitego.

Siła muzyki pokonywała wszelkie bariery.

Ciekawe, czy i ojca porwały te nuty? Spojrzał w kierunku miejsca, gdzie wcześniej stał ojciec. Zniknął. Ktoś przewrócił puste krzesło.

— Nie ma ojca — powiedział na głos Adrien.

Marinette się zatrzymała.

— Jak to? — Odchyliła trochę kurtynę i wyjrzała zza nią. — Nie ma — stwierdziła. — On… z panią Bustier.

Wskazała na wyjście.

Adrien przesunął ją i wyszedł bokiem, przeciskając się między tańczących gości. Dotarł na koniec sali, drzwi zakołysały się, jakby ktoś przed chwilą wyszedł. Wyskoczył na korytarz, wejście łupnęło o ścianę, ale w tym hałasie wydobywającym się zza niego, ojciec i pani Bustier nie zwrócili uwagi na inny dźwięk.

Podążył za nami, na początku w kierunku pokoju dyrektora, a dalej do klasy wyłączonej z użytku na czas wydarzenia. Zamknęli na sobą drzwi. Adrien przysunął się bliżej i przyłożył ucho do chłodnej, metalowej powierzchni.

Usłyszał niewyraźne szepty.

— Jesteś z siebie dumny, Gabriel? — zaczęła ostro pani Bustier.

— A ty jak zawsze mieszasz się w sprawy obcych ludzi. Nieprawdaż, Caline? — odpowiedział tym samym chłodnym tonem, co zawsze.

— Nie jestem obca. Szczególnie dla Adriena — podkreśliła. — Ten chłopiec zasługuje na coś więcej, dlaczego go krzywdzisz?

— Krzywdzę? — zdziwił się. — Życie wymaga dyscypliny, rygoru. Zabawami i swobodą nigdy się nie dojdzie do sukcesu. Uczę go tylko życia.

— Więzienie to nie życie! — krzyknęła, a potem wzięła głęboki wdech. Na uspokojenie. — Gabriel, proszę, posłuchaj mnie. Raz. Przynajmniej ten jeden raz, w innym wypadku… — urwała i sapnęła.

— Co „w innym wypadku”, Caline?

Nastała na moment cisza.

Adrien poprawił się przy drzwiach, wstrzymał oddech, aby lepiej słyszeć i czekał.

— Gabriel, ja znam prawdę i powiem mu tę prawdę…

— Och, droga Caline, nie sądzisz chyba, że ktoś uwierzy w taką prawdę? — przerwał kobiecie ojciec. — Adrien nie jest głupi. Poza tym nie uwierzyłby w coś, co krzywdziłoby wizerunek drogiej matki. Zrobisz mu to? — zapytał stanowczym tonem. — Zniszczysz mu całe życie dla prawdy, która nie istnieje? Caline, pragnę ci przypomnieć, że tchórze zawsze pozostaną tchórzami.

— Nie jestem…

— Jesteś — znów wszedł w jej zdanie. — Gdyby było inaczej, nie stalibyśmy w tym miejscu i prowadzili następującej konwersacji. A jako że taką rozmowę prowadzimy, to chyba moje stwierdzenie jest… zwyczajnie prawdziwe? Nie sądzisz?

Cofnęła się, Adrien usłyszał stukot jej obcasów. A potem uderzyła o coś biodrem. Zachwiała się. Upadła, rozległ się rumor. A potem płacz, cichuteńki, jakby słuchał płaczu dziecka.

— Gabriel, ja… — nie dokończyła.

Za drzwiami zaszeleściło. Szelest przywołał jakieś wspomnienie. Kiedy Gabriel sięgał w przeszłości do kieszeni i wyjmował zawinięty w folię przedmiot. Adrien nie kojarzył za dobrze kształtu, nigdy nie dał rady dojrzeć, co kryło się w środku. Coś małego, przypominającego broszkę, ewentualnie większą zawieszkę.

Zastanawiał się, co tym razem skrył ojciec.

Rozejrzał się po korytarzu. Znajdował się na nim tylko on, goście wciąż oglądali kolejne występy, przygotowane tym razem przez inne klasy. Po dwudziestu minutach mieli zrobić przerwę.

Ustawił timer w zegarku na piętnaście minut, aby wrócić do reszty w odpowiednim momencie.

Wrócił do podsłuchiwania Gabriela i Natalie.

Narastał w Adrienie niepokój — o dalszy ton rozmowy, o czym właściwie dalej będą rozmawiać i jak się skończy ich konwersacja. Przez te obawy myślał, nie słuchał. Jakby szukał wymówki, by uciec od problemów i udać, że nic się nie dzieje. Że wszystko jest w porządku.

Nie.

Tak się nie stanie.

Przytrzymał się stojącego obok krzesła i skupił się na rozmowie zza drzwi. Mówili do siebie szeptem, wymieniając się kolejno zdaniami nieprzerwanie. Nagle umilkli. Nawet zza drzwi Adrien usłuszał donośnie tykanie zegara, którego końcu ruszyły. A najgorsze było to, że te dźwięki zrównały się z biciem jego serca. W równym tempie, jak do tańca, a potem pojawiły się czyjeś kroki.

Adrien gwałtownie się odsunął, uderzając w coś za sobą. Rozległ się śmiech, nie dobiegał z klasy, a zza niego. Odchylił głowę do tyłu, twarz oblała mu się potem. Niepewnie poruszył ręką i złapał czyjś but. Napastowany. Elegancki. Dłoń prawie ślizgała się po gładkiej powierzchni.

— Niespodzianka — głos należał do mężczyzny.

Adrien zamarł.

Klamka od drzwi obniżyła się. Nienaoliwione zawiasy zaskrzypiały od powolnego ruchu, który wykonał jego ojciec. Nie otworzył klasy od razu. Obawiał się, że po drugiej stronie podsłuchuje go ktoś silniejszy niż on sam. Może Biedronka? Może Czarny Kot? Jeśli faktycznie Adrien myślał poprawnie, ojciec niewiele się pomylił.

Tylko w tym wszystkim to nie on stanowił zagrożenie. Tylko mężczyzna, który chwycił go za ramię. Ścisnął je mocno, szarpnął Adrienem i przysłonił mu usta dłonią. Próbował się uwolnić z uścisku, ale nie dał rady.

Walczył.

Kopnął przed siebie, uderzając powietrze. Drugi raz, bez skutku. Mężczyzna podniósł go, jakby był szmacianą lalką i zacznął nieść wzdłuż korytarza.

Ojciec..., pomyślał, choć za późno. Gabriel zatrzymał drzwi uchylone na kilka centymetrów, zostawiając je w tej samej pozycji, którą Adrien widział wcześniej.

— Gabriel, co się dzieje? — spytała pani Bustier.

— Ci... — szepnął, wiedząc, że ktoś jest po drugiej strony. Hałasy utwierdziły go w tym przekonaniu i zachęciły do zostania w środku, na nieszczęście Adriena.

Chłopak szarpnął z całej siły ręką, ale nie zdołał jej wyrwać z uścisku mężczyzny. Był za słaby. Nikt mu nie pomoże. Został sam. Nawet nie da rady przemienić się w Czarnego Kota, choć sama przemiana w obecności tajemniczego mężczyzny wiązała się z ogromnym ryzykiem. Tylko co z tego? W takich okolicznościach?

— Nie wierć się — szepnął mu do ucha porywacz.

Zaczął się wiercić jeszcze bardziej. Nie da rady się uwolnić, ale przynajmniej wkurzy tego faceta. Nie wiedział, w co gra. Niech tylko uwolni mu usta.

Wystarczyła chwila, zaczerpnięcie świeżego powietrza i wypowiedzenie magicznych słów.

— Nie pozwolę ci się przemienić — dodał mężczyzna, jakby czytał Adrienowi w myślach. Po tych słowach, przestał walczyć.

Ręce chłopaka opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Zrobiło mu się chłodno, szczególnie wtedy gdy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Ten mężczyzna znał jego sekret i prowadził go gdzieś, gdzie ten sekret mógł bez żadnych problemów wykorzystać. Ukraść mu pierścień, Plagga i całą moc, zdolną do tego, by zniszczyć cały świat.

Przemierzyli część korytarza, nie napotykając na ani jedną osobę. Timer wciąż odmierzał czas. Kątek oka Adrien dostrzegł, że zostało do końca jeszcze pięć minut, a w zapasie na ucieczkę zostawił sobie dodatkowe pięć.

Nie uda mu się.

Pragnął zawołać Marinette i przeprosić ją, choćby ostatni raz. Za tę całą głupotę, którą popełnił, szukając odpowiedzi i szukając własnej matki. A mógł posłuchać się Plagga i ten czas wypełnić uśmiechem, umówić się z Marinette na prawdziwą randkę — do kinia, na lody, lodowisko, spacer po parku, a wieczorem siedliby nad projektami do kolejnego pokazu mody.

Dlaczego?

Dlaczego?

Mężczyzna zaprowadził go do tego samego pomieszczenia, w którym ostatnio tyle razy przebywał z różnymi osobami. Nie rzucił go na sofę. Zamiast tego chwycił szmatę i wcisnął ją do ust Adriena, uniemożliwiąc wypowiedzenie magicznych słów.

Nie przemieni się... — najstraszliwszy pomysł przemknął mu przez myśli, przerażając jak nigdy wcześniej. Obawiał się śmierci i tego, że nikt go odnajdzie, bo wyszedł tak samo jak matka. Przekroczył próg bez słowa i zniknął z oczu setek ludzi, którzy i tak nie zwracali na niego uwagi.

A potem co?

Adrien rozpłakał się, drżąc, kiedy chłodne dłonie mężczyzny sięgnęły w kierunku jego palca. Ochylił głowę do tyłu, próbując walnąć faceta i chociaż na moment odwrócić jego uwagę. Jednak ten złapał go i przydusił wolną ręką do szafy.

— Przepraszam — odparł łagodnym tonem. — Nie chciałem tak z tobą postąpić, ale inaczej się nie dało. Słuchaj, dzieciaku, to nie jest rozgrywka dla ciebie...

Zdjął z palca Adriena pierścień i w tym samym momencie uwolnił chłopaka. Wyciągnął mu szmatę z ust, śpiewając pod nosem hymn Francji. Odwrócił Adriena w swoją stronę.

Plagg wysunął się z pierścienia, tym razem nie przynależąc już do Adriena. Kwami ze smutkiem w oczach pochyliło główkę nad podłogą. A potem zwrócił się do swojego nowego właściciela:

— Jestem Plagg, kwami Czarnego Kota. Jeśli chcesz...

— Znam cały tekst — przerwał mu mężczyzna, wysokiej postury, ubrany w dziwny płaszcz i szal, który sprawił, że Adrien rozpoznał mężczyznę.

— Ars? — spytał ochrypniętym głosem. Zakaszlał. Zaschło mu w gardle od walki i tkwiącej przez chwilę szmaty w jego ustach.

Ars wyciągnął butelkę z wodą, podał ją Adrienowi i ani na moment nie spuścił wzroku z lewitującego nad podłogą Plagga.

Trącił palcem policzek kwami i zaśmiał się słodko, jak na widok małego zwierzątka, które zobaczył w sklepie na wystawie. Na twarzy Arsa pojawił się szczery, szeroki uśmiech. Adriena chwyciły jeszcze większe wątpliwości.

— Dlaczego mnie porwałeś?! — oburzył się.

Ars przyłożył palec do ust Adriena, nakazując milczenie. Nawet nie zdążył wypić łyka z butelki.

Plagg odsunął się od Arsa i podleciał bliżej Adriena, chowając się w jego włosach.

— Kim jesteś i dlaczego mnie zabrałeś? — zapytał Plagg, stanowczym głosem, choć zaraz potem zasłonił się włosami Adriena.

Ars parsknął irynicznym śmiechem.

— Aż tak się postarzałem? Kto jak kto, ale ja? Ars? No nie no, Plagg, daj spokój. Mam stanąć na rzęsach, żebyś sobie przypomniał? Mam znowu zgarnąć cię na podbój sera? Pokochałeś camembert dzięki mnie! A może znowu masz udawać, że nie żyję? Co wybierasz?

Wyszedł z kryjówki. Miźnął Adriena łapką, a potem posłał mu krótkie, pełne bólu spojrzenie. W jego oczach pojawiły się drobne łzy.

— Młody, ja... — Zatrząsł się. — Przesadziłem.

— Kurcze, ty mnie naprawdę nie rozpoznałeś po tylu latach. — Włożył ręce do kieszeni i przechylił głowę na prawy bok. Uśmiechł zgasł. — Dla ciebie przestałem istnieć, ale ja nigdy nie wymazałem cię ze swojej pamięci. Tak samo Cecily. Nigdy nie zapomnieliśmy naszych skoków przez Paryż w nocne, deszczowe dni i naszą walkę ze złem, którą chyba przejęły zwyczajne dzieci. Dzieci, Plagg? Naprawdę mistrz Fu wybrał dzieci? Plagg! — Sapnął. Złapał Adriena za ramię i pokazał na niego palcem. — To tylko dziecko. My nie byliśmy gotowi, a oni?

— To nie ja wybrałem, ok? — Założył łapki na piersi. — I co? Znowu wszystko to moja wina? A dajcie mi już spokój. Adrien to mój przyjaciel.

— A ja nim nie byłem?! — Ars uderzył pięścią w blat za Adrienem. Rozwalił się w pół. — Powiedz... — rzekł łagodniejszym tonem. — Naprawdę nigdy nie uważałeś mnie za przyjaciela.

— Ja...

— A czy on zna prawdę?

Znowu pokazał na Adriena. Dlaczego rozmawiali przy nim w ten sposób? Coraz mniej rozumiał. Mieszało mu się wszystko, co tej pory wiedział, a najgorsze było to pogłębiające się uczucie, że Plagg...

—... ty znałeś prawdę? — dokończył na głos Adrien.

— Młody, to nie tak. — Przewrócił wymownie oczami, nie wytłumaczył, co znaczyło "to nie tak".

Ukrywał prawdę i nadal nie zamierzał jej zdradzić Adrienowi, choć Ars aż rwał się do wyznania wszystkiego. Usta raz za razem otwierały mu się i zamykały, a Adrien czekał, dając Plaggowi ostatnią szansę. Nie wykorzystał jej...

— Ars? — zwrócił się do mężczyzny, do człowieka, który go porwał, odebrał mu pierścień, a teraz bawił się uczuciami, jakby nic nie znaczyły.

Męzczyzna odetchnął z ulgą. Usiadł na sofie i zaczął bawić się pierścieniem, okręcając wokół palca. Zaśmiał się smutko, nostalgiczny wzrok wbił w stojące figurki — szczególnie w wizerunek Biedronki.

— To zaczęło się wiele lat temu i myślałem, że wtedy też skończyło, ale...

— Nie mów mu! — wtrącił się Plagg. Zacisnął łapki. Podleciał do Adriena i chwycił go za policzki. — Proszę, ja chcę. To nie chodziło o to, że ci nie ufam, młody. To tylko strach. Straciłem wielu przyjaciół, przez tysiące lat przerobiłem setki scenariuszy, co by było gdyby. Jednak jedno się nie zmieniało, ludzie zawsze mnie opuszczali — umierali, ginęli, uciekali, ktoś ich porywał, a czasami kończyli ratowanie świata i znów siedziałem zamknięty w tym pudełku. Lubię cię, Adrien, i nigdy nie chciałem cię stracić. Bo Czarny Kot nigdy otrzymywał szczęśliwego zakończenia.

O czym Plagg mówił? Adrien bił się z wieloma myślami, analizując każde słowo wypowiedziane przez Plagga. Nie akceptował żadnego z nich. Bo z osobna wydawały się ciągiem nieszczęść, których nie pragnął przeżyć.

Jednak nawet w Ars w odpowiedzi pokiwał stanowczo głową.

— Tylko... Tylko co to dalej znaczy? — upewnił się.

— Adrien... — Plagg podleciał bliżej Arsene. Wskazał na niego i przedstawił mężczyznę głosem pełnym żalu i rozterki: — Arsene, Czarny Kot sprzed prawie dwudziestu laty. Poznajcie się.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!