— „Koty to my, największe sny. Pazury
wysuwamy i teraz tu gramy. Chodźcie z nami, bijcie brawo, bo tu będzie… wielka
zabawa” — padł pierwszy wers piosenki. Poruszył całym tłumem, który jak na
rozkaz podskoczył w głównej sali, po czym zaśpiewał wraz z zespołem cały refren
utworu.
Transparenty opadły po bokach
pomieszczenia. Nino włączył oświetlenie. Kolorowe światła padły na zespół,
który w tej samej chwili zrzucił czarne peleryny. Stroje przyszykowane przez
Marinette zalśniły, wprawiając w osłupienie całą widownie.
Jagget Stone zdjął swoje drogie paryskie
okulary i z niedowierzaniem w oczach zaczął przyglądać się całej scenie. I
wbrew temu, że siedział w pierwszym rzędzie dla gości honorowych, wstał i
zatrzymał się pod samą sceną. Zaczął wykrzykiwać na całe pomieszczenie:
— To jest boskie!
Koty zagrały mocniejsze nuty dla samego
muzyka, a prawdziwa część wydarzenia dopiero się zaczęła. Luka ze swoją gitarą
działał cuda. Muzyka wydobywała się spod jego palców, jakby te struny zostały
stworzone z myślą o nim. Żadnych błędów, potknięć, źle wybranej nutki. Wszystko
wpasowywało się w harmonię, której Adrienowi zawsze brakowało. Gdyby tylko z
taką finezją, raz zagrał Mozarta.
To chyba zwali pasją. Niezależnie od
tego, ile godzin ćwiczyć, jak bardzo się starasz, to miłość do muzyki sprawia,
że stajesz się mistrzem.
— Adrien. — Trąciła go Marinette.
Szarpnął za linę. Kurtyny popadły,
odsłaniając starszy rocznik przebrany za dawne sławy ze szkoły. Był w nich i
Jagget Stone, chodzący w swoich słynnych jeansach, o których opowiadali rodzice
obecnych uczniów. Dalej szedł nawet ktoś przebrany za Gabriela Agresta.
Adrien wyszukał w tłumie w ojca, który w
niezadowoleniu przyglądał się swojej nieudolnej kopii na scenie.
Chłopak zaśmiał się i żałował, że nie
wziął ze sobą telefonu, aby zrobić ojcu zdjęcie. Taka mina była warta
zapamiętania.
— Adrien! — skarciła go Marinette,
niosąc kolejne pudło z cekinami.
Zabrał jedno od niej i pobiegli za
scenę, gdzie podali je grupie zajmującej się efektami specjalnymi. Weszli oni
po drabinie nad scenę i wraz z przejściem do kolejnej zwrotki, zrzucili cekiny
na zespół.
Rozległy się pełne entuzjazmu oklaski.
Energia tryskała z widowni, bawiącej się równie dobrze, co zespół Kotów.
Wszyscy śpiewali. Czasem w różnym
rytmie, niektórym nie za bardzo to wychodziło, ale uśmiech na twarzy zebranych
okazał się największą nagrodą, jaką Adrien mógł otrzymać za wszystkie trudy.
Marinette szturchnęła go i uniosła rękę.
Przybili sobie żółwika, prawie jak Czarny Kot i Biedronka, a potem wybuchli
śmiechem.
— To jeszcze nie koniec! — zwrócił im
uwagę Nino. Tańczył w rytm muzyki i ciągnęło go, by wejść na scenę. Trzymało go
za nią tylko pilnowanie, aby w odpowiednim momencie przełączyć światła.
Adrien pamiętał kombinacje. Po refrenie
miało się zmienić, następnie bis i jeszcze raz parada świateł.
Popatrzył na Marinette. Skinęła ze
zrozumieniem.
Na raz podbiegli do Nino, złapali go i
pociągnęli w kierunku sceny, wyrzucając go wprost na zespół. Stanął pośrodku i
oniemiał. Do zmysłów przywróciły go oklaski i pogwizdywania.
Poprawił czapkę, założył ręce i zaczął
przedstawienie, do którego po kilku wersach piosenki dołączyli i inni
uczniowie.
Adrien zmienił światła, zastępując Nino.
Marinette zatańczyła w rytm zmieniających się lamp, jakby chciała zabawić
Adriena pokazem swoich możliwości.
Plagg wysunął się z kieszeni.
— Co ty… — zaczął, ale wtedy kwami
popchnął go w kierunku Marinette.
Złapał dziewczynę za rękę.
Chwila zawahania…
Po co?
Porwał ją do tańca i pokazał jej parę
kroków z wybiegów, na których zmusili go do tańca. Ne dorównywał w tym Nino, ale
dzięki niemu Marinette szybko chwyciła i podążyła za nim. Zaśmiali się oboje —
na tyle głośno, że Luka odwrócił się w ich stronę.
Chłopak zbliżył się do końca sceny i
zagrał solówkę, na którą wszyscy zareagowali oryginalnym solo. Nikt nie
wstydził się swoich umiejętności. Każdy z zebranych reagował na dźwięki muzyki
tak, jak mu serce grało. Bez uprzedzeń. Bez wstydu.
— I to są kocie ruchy! — wykrzyczał
Adrien.
Cała sala huknęła:
— I TO SĄ KOCIE RUCHY!!!
I nastąpił bis.
Pot spływał po czole Adriena. Oddychał
ciężko. Szczerze współczuł kociakom kolejnych minut występu, ale z tych emocji,
chyba zapomnieli o zmęczeniu. Z uśmiechem na twarzy grali kolejne nuty.
Coś niesamowitego.
Siła muzyki pokonywała wszelkie bariery.
Ciekawe, czy i ojca porwały te nuty? Spojrzał
w kierunku miejsca, gdzie wcześniej stał ojciec. Zniknął. Ktoś przewrócił puste
krzesło.
— Nie ma ojca — powiedział na głos
Adrien.
Marinette się zatrzymała.
— Jak to? — Odchyliła trochę kurtynę i
wyjrzała zza nią. — Nie ma — stwierdziła. — On… z panią Bustier.
Wskazała na wyjście.
Adrien przesunął ją i wyszedł bokiem,
przeciskając się między tańczących gości. Dotarł na koniec sali, drzwi
zakołysały się, jakby ktoś przed chwilą wyszedł. Wyskoczył na korytarz, wejście
łupnęło o ścianę, ale w tym hałasie wydobywającym się zza niego, ojciec i pani
Bustier nie zwrócili uwagi na inny dźwięk.
Podążył za nami, na początku w kierunku
pokoju dyrektora, a dalej do klasy wyłączonej z użytku na czas wydarzenia.
Zamknęli na sobą drzwi. Adrien przysunął się bliżej i przyłożył ucho do
chłodnej, metalowej powierzchni.
Usłyszał niewyraźne szepty.
— Jesteś z siebie dumny, Gabriel? —
zaczęła ostro pani Bustier.
— A ty jak zawsze mieszasz się w sprawy
obcych ludzi. Nieprawdaż, Caline? — odpowiedział tym samym chłodnym tonem, co
zawsze.
— Nie jestem obca. Szczególnie dla
Adriena — podkreśliła. — Ten chłopiec zasługuje na coś więcej, dlaczego go
krzywdzisz?
— Krzywdzę? — zdziwił się. — Życie
wymaga dyscypliny, rygoru. Zabawami i swobodą nigdy się nie dojdzie do sukcesu.
Uczę go tylko życia.
— Więzienie to nie życie! — krzyknęła, a
potem wzięła głęboki wdech. Na uspokojenie. — Gabriel, proszę, posłuchaj mnie.
Raz. Przynajmniej ten jeden raz, w innym wypadku… — urwała i sapnęła.
— Co „w innym wypadku”, Caline?
Nastała na moment cisza.
Adrien poprawił się przy drzwiach,
wstrzymał oddech, aby lepiej słyszeć i czekał.
— Gabriel, ja znam prawdę i powiem mu tę
prawdę…
— Och, droga Caline, nie sądzisz chyba,
że ktoś uwierzy w taką prawdę? — przerwał kobiecie ojciec. — Adrien nie jest
głupi. Poza tym nie uwierzyłby w coś, co krzywdziłoby wizerunek drogiej matki.
Zrobisz mu to? — zapytał stanowczym tonem. — Zniszczysz mu całe życie dla prawdy,
która nie istnieje? Caline, pragnę ci przypomnieć, że tchórze zawsze pozostaną
tchórzami.
— Nie jestem…
— Jesteś — znów wszedł w jej zdanie. —
Gdyby było inaczej, nie stalibyśmy w tym miejscu i prowadzili następującej
konwersacji. A jako że taką rozmowę prowadzimy, to chyba moje stwierdzenie
jest… zwyczajnie prawdziwe? Nie sądzisz?
Cofnęła się, Adrien usłyszał stukot jej
obcasów. A potem uderzyła o coś biodrem. Zachwiała się. Upadła, rozległ się
rumor. A potem płacz, cichuteńki, jakby słuchał płaczu dziecka.
— Gabriel, ja… — nie dokończyła.
Za drzwiami zaszeleściło. Szelest
przywołał jakieś wspomnienie. Kiedy Gabriel sięgał w przeszłości do kieszeni i
wyjmował zawinięty w folię przedmiot. Adrien nie kojarzył za dobrze kształtu,
nigdy nie dał rady dojrzeć, co kryło się w środku. Coś małego, przypominającego
broszkę, ewentualnie większą zawieszkę.
Zastanawiał się, co tym razem skrył
ojciec.
Rozejrzał się po korytarzu. Znajdował
się na nim tylko on, goście wciąż oglądali kolejne występy, przygotowane tym
razem przez inne klasy. Po dwudziestu minutach mieli zrobić przerwę.
Ustawił timer w zegarku na piętnaście
minut, aby wrócić do reszty w odpowiednim momencie.
Wrócił do podsłuchiwania Gabriela i
Natalie.
Narastał w Adrienie niepokój — o dalszy
ton rozmowy, o czym właściwie dalej będą rozmawiać i jak się skończy ich
konwersacja. Przez te obawy myślał, nie słuchał. Jakby szukał wymówki, by uciec
od problemów i udać, że nic się nie dzieje. Że wszystko jest w porządku.
Nie.
Tak się nie stanie.
Przytrzymał się stojącego obok krzesła i
skupił się na rozmowie zza drzwi. Mówili do siebie szeptem, wymieniając się
kolejno zdaniami nieprzerwanie. Nagle umilkli. Nawet zza drzwi Adrien usłuszał
donośnie tykanie zegara, którego końcu ruszyły. A najgorsze było to, że te dźwięki
zrównały się z biciem jego serca. W równym tempie, jak do tańca, a potem
pojawiły się czyjeś kroki.
Adrien gwałtownie się odsunął, uderzając
w coś za sobą. Rozległ się śmiech, nie dobiegał z klasy, a zza niego. Odchylił
głowę do tyłu, twarz oblała mu się potem. Niepewnie poruszył ręką i złapał
czyjś but. Napastowany. Elegancki. Dłoń prawie ślizgała się po gładkiej
powierzchni.
— Niespodzianka — głos należał do
mężczyzny.
Adrien zamarł.
Klamka od drzwi obniżyła się.
Nienaoliwione zawiasy zaskrzypiały od powolnego ruchu, który wykonał jego
ojciec. Nie otworzył klasy od razu. Obawiał się, że po drugiej stronie
podsłuchuje go ktoś silniejszy niż on sam. Może Biedronka? Może Czarny Kot?
Jeśli faktycznie Adrien myślał poprawnie, ojciec niewiele się pomylił.
Tylko w tym wszystkim to nie on stanowił
zagrożenie. Tylko mężczyzna, który chwycił go za ramię. Ścisnął je mocno,
szarpnął Adrienem i przysłonił mu usta dłonią. Próbował się uwolnić z uścisku,
ale nie dał rady.
Walczył.
Kopnął przed siebie, uderzając powietrze.
Drugi raz, bez skutku. Mężczyzna podniósł go, jakby był szmacianą lalką i
zacznął nieść wzdłuż korytarza.
Ojciec..., pomyślał, choć za późno.
Gabriel zatrzymał drzwi uchylone na kilka centymetrów, zostawiając je w tej
samej pozycji, którą Adrien widział wcześniej.
— Gabriel, co się dzieje? — spytała pani
Bustier.
— Ci... — szepnął, wiedząc, że ktoś jest
po drugiej strony. Hałasy utwierdziły go w tym przekonaniu i zachęciły do
zostania w środku, na nieszczęście Adriena.
Chłopak szarpnął z całej siły ręką, ale
nie zdołał jej wyrwać z uścisku mężczyzny. Był za słaby. Nikt mu nie pomoże.
Został sam. Nawet nie da rady przemienić się w Czarnego Kota, choć sama
przemiana w obecności tajemniczego mężczyzny wiązała się z ogromnym ryzykiem.
Tylko co z tego? W takich okolicznościach?
— Nie wierć się — szepnął mu do ucha
porywacz.
Zaczął się wiercić jeszcze bardziej. Nie
da rady się uwolnić, ale przynajmniej wkurzy tego faceta. Nie wiedział, w co
gra. Niech tylko uwolni mu usta.
Wystarczyła chwila, zaczerpnięcie świeżego
powietrza i wypowiedzenie magicznych słów.
— Nie pozwolę ci się przemienić — dodał
mężczyzna, jakby czytał Adrienowi w myślach. Po tych słowach, przestał walczyć.
Ręce chłopaka opadły bezwładnie wzdłuż
ciała. Zrobiło mu się chłodno, szczególnie wtedy gdy zdał sobie sprawę z powagi
sytuacji. Ten mężczyzna znał jego sekret i prowadził go gdzieś, gdzie ten
sekret mógł bez żadnych problemów wykorzystać. Ukraść mu pierścień, Plagga i
całą moc, zdolną do tego, by zniszczyć cały świat.
Przemierzyli część korytarza, nie
napotykając na ani jedną osobę. Timer wciąż odmierzał czas. Kątek oka Adrien
dostrzegł, że zostało do końca jeszcze pięć minut, a w zapasie na ucieczkę
zostawił sobie dodatkowe pięć.
Nie uda mu się.
Pragnął zawołać Marinette i przeprosić
ją, choćby ostatni raz. Za tę całą głupotę, którą popełnił, szukając odpowiedzi
i szukając własnej matki. A mógł posłuchać się Plagga i ten czas wypełnić
uśmiechem, umówić się z Marinette na prawdziwą randkę — do kinia, na lody,
lodowisko, spacer po parku, a wieczorem siedliby nad projektami do kolejnego
pokazu mody.
Dlaczego?
Dlaczego?
Mężczyzna zaprowadził go do tego samego
pomieszczenia, w którym ostatnio tyle razy przebywał z różnymi osobami. Nie
rzucił go na sofę. Zamiast tego chwycił szmatę i wcisnął ją do ust Adriena,
uniemożliwiąc wypowiedzenie magicznych słów.
Nie przemieni się... — najstraszliwszy
pomysł przemknął mu przez myśli, przerażając jak nigdy wcześniej. Obawiał się
śmierci i tego, że nikt go odnajdzie, bo wyszedł tak samo jak matka. Przekroczył
próg bez słowa i zniknął z oczu setek ludzi, którzy i tak nie zwracali na niego
uwagi.
A potem co?
Adrien rozpłakał się, drżąc, kiedy
chłodne dłonie mężczyzny sięgnęły w kierunku jego palca. Ochylił głowę do tyłu,
próbując walnąć faceta i chociaż na moment odwrócić jego uwagę. Jednak ten
złapał go i przydusił wolną ręką do szafy.
— Przepraszam — odparł łagodnym tonem. —
Nie chciałem tak z tobą postąpić, ale inaczej się nie dało. Słuchaj, dzieciaku,
to nie jest rozgrywka dla ciebie...
Zdjął z palca Adriena pierścień i w tym
samym momencie uwolnił chłopaka. Wyciągnął mu szmatę z ust, śpiewając pod nosem
hymn Francji. Odwrócił Adriena w swoją stronę.
Plagg wysunął się z pierścienia, tym
razem nie przynależąc już do Adriena. Kwami ze smutkiem w oczach pochyliło
główkę nad podłogą. A potem zwrócił się do swojego nowego właściciela:
— Jestem Plagg, kwami Czarnego Kota.
Jeśli chcesz...
— Znam cały tekst — przerwał mu
mężczyzna, wysokiej postury, ubrany w dziwny płaszcz i szal, który sprawił, że
Adrien rozpoznał mężczyznę.
— Ars? — spytał ochrypniętym głosem.
Zakaszlał. Zaschło mu w gardle od walki i tkwiącej przez chwilę szmaty w jego
ustach.
Ars wyciągnął butelkę z wodą, podał ją
Adrienowi i ani na moment nie spuścił wzroku z lewitującego nad podłogą Plagga.
Trącił palcem policzek kwami i zaśmiał
się słodko, jak na widok małego zwierzątka, które zobaczył w sklepie na
wystawie. Na twarzy Arsa pojawił się szczery, szeroki uśmiech. Adriena chwyciły
jeszcze większe wątpliwości.
— Dlaczego mnie porwałeś?! — oburzył się.
Ars przyłożył palec do ust Adriena,
nakazując milczenie. Nawet nie zdążył wypić łyka z butelki.
Plagg odsunął się od Arsa i podleciał
bliżej Adriena, chowając się w jego włosach.
— Kim jesteś i dlaczego mnie zabrałeś? —
zapytał Plagg, stanowczym głosem, choć zaraz potem zasłonił się włosami
Adriena.
Ars parsknął irynicznym śmiechem.
— Aż tak się postarzałem? Kto jak kto,
ale ja? Ars? No nie no, Plagg, daj spokój. Mam stanąć na rzęsach, żebyś sobie
przypomniał? Mam znowu zgarnąć cię na podbój sera? Pokochałeś camembert dzięki
mnie! A może znowu masz udawać, że nie żyję? Co wybierasz?
Wyszedł z kryjówki. Miźnął Adriena
łapką, a potem posłał mu krótkie, pełne bólu spojrzenie. W jego oczach pojawiły
się drobne łzy.
— Młody, ja... — Zatrząsł się. —
Przesadziłem.
— Kurcze, ty mnie naprawdę nie
rozpoznałeś po tylu latach. — Włożył ręce do kieszeni i przechylił głowę na
prawy bok. Uśmiechł zgasł. — Dla ciebie przestałem istnieć, ale ja nigdy nie
wymazałem cię ze swojej pamięci. Tak samo Cecily. Nigdy nie zapomnieliśmy
naszych skoków przez Paryż w nocne, deszczowe dni i naszą walkę ze złem, którą
chyba przejęły zwyczajne dzieci. Dzieci, Plagg? Naprawdę mistrz Fu wybrał
dzieci? Plagg! — Sapnął. Złapał Adriena za ramię i pokazał na niego palcem. —
To tylko dziecko. My nie byliśmy gotowi, a oni?
— To nie ja wybrałem, ok? — Założył
łapki na piersi. — I co? Znowu wszystko to moja wina? A dajcie mi już spokój.
Adrien to mój przyjaciel.
— A ja nim nie byłem?! — Ars uderzył
pięścią w blat za Adrienem. Rozwalił się w pół. — Powiedz... — rzekł
łagodniejszym tonem. — Naprawdę nigdy nie uważałeś mnie za przyjaciela.
— Ja...
— A czy on zna prawdę?
Znowu pokazał na Adriena. Dlaczego
rozmawiali przy nim w ten sposób? Coraz mniej rozumiał. Mieszało mu się
wszystko, co tej pory wiedział, a najgorsze było to pogłębiające się uczucie,
że Plagg...
—... ty znałeś prawdę? — dokończył na
głos Adrien.
— Młody, to nie tak. — Przewrócił
wymownie oczami, nie wytłumaczył, co znaczyło "to nie tak".
Ukrywał prawdę i nadal nie zamierzał jej
zdradzić Adrienowi, choć Ars aż rwał się do wyznania wszystkiego. Usta raz za
razem otwierały mu się i zamykały, a Adrien czekał, dając Plaggowi ostatnią
szansę. Nie wykorzystał jej...
— Ars? — zwrócił się do mężczyzny, do
człowieka, który go porwał, odebrał mu pierścień, a teraz bawił się uczuciami,
jakby nic nie znaczyły.
Męzczyzna odetchnął z ulgą. Usiadł na
sofie i zaczął bawić się pierścieniem, okręcając wokół palca. Zaśmiał się
smutko, nostalgiczny wzrok wbił w stojące figurki — szczególnie w wizerunek
Biedronki.
— To zaczęło się wiele lat temu i
myślałem, że wtedy też skończyło, ale...
— Nie mów mu! — wtrącił się Plagg.
Zacisnął łapki. Podleciał do Adriena i chwycił go za policzki. — Proszę, ja
chcę. To nie chodziło o to, że ci nie ufam, młody. To tylko strach. Straciłem
wielu przyjaciół, przez tysiące lat przerobiłem setki scenariuszy, co by było
gdyby. Jednak jedno się nie zmieniało, ludzie zawsze mnie opuszczali —
umierali, ginęli, uciekali, ktoś ich porywał, a czasami kończyli ratowanie
świata i znów siedziałem zamknięty w tym pudełku. Lubię cię, Adrien, i nigdy
nie chciałem cię stracić. Bo Czarny Kot nigdy otrzymywał szczęśliwego
zakończenia.
O czym Plagg mówił? Adrien bił się z
wieloma myślami, analizując każde słowo wypowiedziane przez Plagga. Nie
akceptował żadnego z nich. Bo z osobna wydawały się ciągiem nieszczęść, których
nie pragnął przeżyć.
Jednak nawet w Ars w odpowiedzi pokiwał
stanowczo głową.
— Tylko... Tylko co to dalej znaczy? —
upewnił się.
— Adrien... — Plagg podleciał bliżej
Arsene. Wskazał na niego i przedstawił mężczyznę głosem pełnym żalu i rozterki:
— Arsene, Czarny Kot sprzed prawie dwudziestu laty. Poznajcie się.
0 Comments:
Prześlij komentarz