[Faux pas] Rozdział 27

 

Pstryknął palcami jeszcze raz i światła na nowo się pojawiły. Pan Ars stał już nad Adrienem. Przybliżył jeszcze bardziej, tak że ich nosy stuknęły się ze sobą. Oddech mężczyzny był spokojny, pachnął miętą i płynem po goleniu.

Pan Ars uśmiechnął się szeroko, odsunął od Adriena i opadł na sofę obok niego. Rozłożył szeroko ręce, łapiąc Adriena za ramię, gdy ten próbował wstać.

— Czy w czymś mogę pomóc? — zapytał się.

— Pomóc? Hm… — zastanowił się przez moment. — W sumie to tak, chłopcze. Trapi mnie jedna rzecz, z przeszłości rzecz jasna, i chciałbym rozwiązać parę problemów. Tylko samemu to nudno i niekoniecznie mi to wychodzi. Lubię zresztą odnajdywać rzeczy, przedmioty, a nie odpowiedzi. To nudne. Niech bawi się w to Sherlock Holmes, a nie ja.

— Ale ja… nie jestem detektywem — przypomniał mu Adrien.

Mężczyzna posmutniał.

— Mówisz… — Westchnął. — No tak, przecież jeszcze jesteś dzieckiem. Czego ja w sumie oczekuję od ciebie. Hm… A może mi pomożesz? Ot tak, wiem, że sam czegoś szukasz, więc może sobie pomożemy.

— Szukam odpowiedzi, więc pan mi raczej nie pomoże — wypomniał mężczyźnie jego własne słowa.

Pan Ars zaśmiał się głośno.

— Rzecz jasna, masz rację. Nie zaprzeczam. Ale… — Wzruszył ramionami. — Ale, ale, ale… To niekoniecznie znaczy, że dążymy do sprzeczności, Adrien. Wręcz przeciwnie, dążymy ku temu samemu…

Adrien odsunął się od mężczyzny. Stara sofa zatrzeszczała jak na złość. Pan Ars popatrzył na niego podejrzliwie.

Nie znał tego mężczyzny, ale ten zdawał się o nim wiedzieć wszystko. Te podteksty o kotach… Kim był? Nic z niego nie umiał wyczytać — złości czy radości, niepokoju czy głębokiego spokoju. Mężczyzna otaczał się sprzecznymi uczuciami i wrażeniem, że wszystko czyni z konkretnym zamiarem.

— Do czego pan dąży? — wymsknęło się Adrienowi.

Uniósł brew ze zdziwienia.

— Dowiesz się wkrótce, ale najpierw chcę ci zaproponować małe spotkanie. Oczywiście schowasz się i będziesz podsłuchiwał. — Sięgnął po jedną z figurek stojących w zasuwanej szafie. Była nią postać detektywa Conana. — Wyklucz wszystkie możliwości i ta, która ci zostanie, niezależnie od tego jak jest niemożliwa, jest prawdą. Adrien, poznaliśmy się niedawno, ale znam cię całe życie.

— Znałeś moją mamę?

— Twoją mamę? — Zaśmiał się głośno. — Emilie? Och, można tak chyba powiedzieć. Niekoniecznie znałem w sposób, który ty uznajesz, że „znałem”. Ale tak, znam ją. Bardziej niż możesz sądzisz i mniej niż ja chciałem.

Rzucił figurkę postaci za sofę. Trzasnęła o podłogę i pękła w pół, a każda z części rozleciała się w inne strony. Za oknem zgasła jedna z latarni. W pomieszczeniu zrobiło się ciemno.

Arsene wstał, a przynajmniej tak się Adrienowi wydawało, bo nie czuł obecności mężczyzny obok siebie. Jednak nie usłyszał ani świstu, ani trzasku, który sugerowałby, że faktycznie nie znajduje się już na sofie.

Krążył gdzieś. Przechadzał się po wąskiej przestrzeni starego gabinetu dyrektora, jak cień. Adrien nie słyszał go, nie widział. Dochodziły tylko szelesty. Czasem zdarzało się, że poczuł ciepło czyjegoś ciała niedaleko. Ale nic więcej.

— Przepraszam, że dopiero teraz pojawiłem się w twoim życiu — rozbrzmiał głos, gdzieś w pokoju.

Adrien się podniósł. Sofa zatrzeszczała na tyle głośno, że Ars parsknął śmiechem. Adrien zarumienił się ze wstydu i odszedł od wrednego mebla. Jak w ogóle Ars zdołał wstać bez wydawania jakiegokolwiek dźwięku?

— Kim pan jest? — zwrócił się znowu do niego Adrien.

— Jestem Arsene, nazwano mnie tak po moim drogim prapradziadku, cudownym, inspirującym człowieku, którego znano w całym Paryżu. A teraz i ja tu wróciłem po latach. Nie sądziłem tylko, że kiedy wrócę… niczego tu nie zastanę.

Drzwi otworzyły się, a Ars wybiegł. Adrien podążył za nim wzdłuż korytarza, biegnąc, ile tylko sił miał w nogach. Dogonił mężczyznę chwilę później i tylko dlatego że się zatrzymał.

Odwrócił się i przesunął Adriena na bok. Przyłożył palec do jego ust, szepcząc "ciii".

Z klasy wyszła pani Bustier, nałożyła beżowy płaszcz i drobny, elegancki kapelusik w stylu vintage. Schowała klucze do torebki. Spod pachy wysunęły się odrobinę papiery. Poprawiła je nieudolnie a te znów się przekrzywiły, tym razem na drugi bok.

— Poczekaj i posłuchaj — szepnął Arsene, a potem wyszedł z ukrycia.

Mężczyzna pomachał w stronę pani Bustier, nie zauważyła go. Sprawdziła godzinę na zegarku z przerażeniem w oczach. Zasiedziała się, a nadal czekała na nią dodatkowa praca w domu.

— Cecile! — zawołała dopiero wtedy Ars. — Minęły wieki, kochana, jak zdrowie?

Pani Bustier wypuściła teczkę z materiałami na podłogę. Zamek rozwalił się i większość dokumentów rozleciała się po korytarzu. Przykucnęła, żeby je szybko zebrać, ale Ars był pierwszy. Chwycił większość papierów i wtedy podał je pani Bustier.

— Arsene… wróciłeś… — odparła beznamiętnym tonem. — Nie spodobała ci się Japonia?

— Niekoniecznie. — Wzruszył ramionami. — Kocham Francję, kocham Paryż. Po co mi z tego rezygnować? Choć podróż miałem udaną, wiele się nauczyłem, a i znalazłem to, czego szukałem. Nie sądziłem tylko, że kiedy wrócę do ojczyzny, nic i nikt mnie nie powita. Ty, Emilie, Gabriel czy Natalie.

— Straciliśmy kontakt — odparła krótko.

— Naprawdę? Uu, kłamczucha. Przecież pamiętam jak my wszyscy… po waszych studiach…

Pani Bustier zacisnęła pięść, a potem wymierzyła ją prosto w policzek mężczyzny. Uskoczył, zrobił salto w powietrzu i wylądował równie elegancko jak wcześniej stał.

— Tak, to zdecydowanie niemiłe powitanie. — Kilka razy kiwnął głową, zgadzając się ze samym sobą. — Ale nic chyba nie poradzę, że chowasz wobec mnie taką nienawiść. Choć z drugiej strony tak dobrze nam szło. A kiedy to się zmieniło? Ach tak, kiedy Emilie zaszła po raz drugi w ciążę.

Pani Bustier płonęła ze złości. Dokumenty trzymała po pachą mocno, zduszając je z każdą chwilą coraz mocniej, jakby zamierzała zmienić je w pył.

— Nie waż się kontaktować z Adrienem, bo inaczej… — zagroziła mu, lecz Ars jej przerwał:

— Inaczej nic się nie zmieni. Cecile, no powiedz, co się stało z Emilie? Faktycznie uciekła? Czy może nie zdzierżyła mocy?

Pani Bustier opuściła głowę.

— Nie wiem — wycedziła przez zęby.

— Ee… Słucham?

— Nie wiem… Arsene, ja nie wiem, co się z nią stało… Oni naprawdę mnie odrzucili. Tylko dlatego że nie pojechałam z nimi do Tybetu. Tylko dlatego że nie zgodziłam się uczestniczyć w ich planach. A teraz? Ja nie wiem, co Natalie z Gabrielem planują, ale… ale…

— No mów, mów. Ciemno jest, odprowadzę cię do domu. Jeszcze jakiś dziki kot cię zaatakuje i co będzie — to mówiąc, obejrzał się przez ramię w stronę Adriena. Posłał mu oczko.

— Na początku nie zadawałam sobie tego pytania. Uśmiechałam się, cieszyłam z bycia nauczycielką, że w końcu mogę uczyć Adriena. Ale wtedy… Wtedy… Wtedy zadałam pewnego dnia sobie pytanie. Dlaczego Władca Ciem pojawił się akurat po zniknięciu Emilie?

Nawet Arsa zaskoczyły jej słowa. Zbliżył się do kobiety, pytając:

— Chyba w to nie wierzysz? Przecież nie skrzywdziłby ludzi. Ani on, ani Natalie, ani tym bardziej Emilii. Dążenie do celu to jedno, ale to nie są jakieś potwory. Co, Cecile?

Pokręciła głową.

— Nie wiem, Arsene. Ja już nic nie wiem, oprócz tego, że chcę ochronić Adriena. Chcę przed i po festiwalu uśmiechać się do niego jak najwięcej, rozmawiać z nim i dać mu tyle ciepła, ile Emilie i Gabriel mu nie dali. Jestem dla niego nikim, tylko nauczycielką, ale to chyba to rola nauczyciela naprowadzać uczniów… Uczyć ich… — mówiła do siebie, bez przekonania i wiary we własne słowa.

Pani Bustier nic się nie zmieniła. Za każdym razem, gdy należało działać, uciekała gdzieś. Brakowało jej pewności siebie, wiary we własne możliwości.

Byli... podobni.

— Nie nauczysz go niczego, jeśli nadal go będziesz okłamywała. Wyznaj mu prawdę, to mądry chłopak. Zrozumie.

— Nie chcę… — wymruczała. — Nie chcę dłużej dokładać mu cierpienia. — Zasłoniła twarz za dłońmi.

— Cierpienia i tak mu dołożyć, prędzej czy później. Pamiętaj, że on kiedyś się o wszystkim dowie i wtedy będzie za późno. Przynajmniej ty mu wyznaj tę prawdę. Nawet jeśli niepełną, to wyznaj, na ile dasz radę. Przynajmniej to mu jesteś winna.

Poprawiła przekrzywiony kapelusz i uśmiechnęła się smutno do Arsa, żegnając się z nim krótkim i cichym „do widzenia”. Zabrzmiało, jakby było to pierwsze i ostatnie spotkanie po latach.

Ars usiadł na środku korytarza i westchnął głęboko. Podrapał się po włosach, przymrużył oczy, a Adrien przysiadł się do niego.

— I co? — wypytał go Ars.

— Nic — odpowiedział lakonicznie.

Wypełniała go pustka. Minęła złość, obawy, niepokoje, ale niekoniecznie pozostał spokój. Na ten moment Adrien nie wiedział, w jakim kierunku zmierzą jego uczucia względem matki i tajemnicy ukrywanej przed nim przez lata.

— Przepraszam, że dowiadujesz się o tym w ten sposób, ale masz przecież Biedronkę. Pomoże ci.

— Jakby pan wiedział, kim ona jest…

Ars zmarszczył czoło i zachichotał się złośliwie.

— Oczywiście, że wiem. Mówiłem ci, że jestem mistrzem w znajdowaniu przedmiotów, a oboje jesteście w posiadaniu drogocennych artefaktów. Gdyby tylko ludzie wiedzieli o ich istnieniu. Zresztą z czymś podobnym spotkałem się w Japonii.

— Japonii? — wtrącił się Adrien.

— Tak, tak, nieważne. Bardziej mi chodzi o to, co się wydarzy i może wydarzyć. To skomplikowane. Trzeba wszystko poprawnie rozegrać, bo inaczej stanie się coś złego. Ale, głowa do góry. Pomogę ci — zapewnił go Ars. — Nie zostaniesz z tym sam.

***

— Ja mu nie ufam — Marinette potwierdziła przypuszczenia Adriena jako pierwsza.

— Mniej niż zero — wymamrotał Plagg, dziwnie stanowczo, a potem zajął się do końca camembertem.

Tiki siedziała w kącie i się nie odzywała od pewnego czasu, więc nie był pewien, jakie ma na ten temat zdanie.

— Ja trochę też, ale z drugiej strony zna nasze tożsamości i zna prawdę o mojej mamie — podkreślił.

— Nie daj się oszukać! — odparł stanowczym tonem Plagg. — To może tylko gra. A co jeśli TO ON jest Władcą Ciem?

— Ma rację! — zgodziła się z nim szybko Marinette. — Wiele by się zgadzało. Nagle się pojawił, wie o nas, o wszystkim zresztą i nagle się okazuje, że jeszcze chce ci pomóc. Nie sądzisz, że trochę podejrzane?

— No jest, ale… — dalej nie wierzył w zdradę Arsena. — Chciałbym mu zaufać.

Plagg i Marinette wymienili się spojrzeniami. Oboje nie podzielali zdania Adriena. Wiedział, że dążą do porzucenia tego pomysłu, aby sprzymierzyć się z tajemniczym mężczyzną, ale nie taką decyzję zamierzał podjąć. Ars był pierwszą osobą w całym jego życiu, która od początku go nie okłamywała. Do tego lubił mężczyznę — jego ducha, swobodę życia i pracę, o której tak często wspominał, choć nawet nie wiedział, na czym w pełni polegała.

— A co jeśli on faktycznie jest Władcą Ciem? — uparła się przy swoim Marinette. — Adrien, ty odrzucasz każdy mój pomysł, a potem i tak akceptujesz…

— Moją mamę też oskarżałaś o bycie Władcą Ciem — przerwał jej.

Wzięła głęboki wdech, po czym odwróciła wzrok. Nie odważyła się znowu na niego popatrzeć.

— Wiem, ale jeśli uwierzysz temu całemu Arsowi, zaakceptujesz, że to twoja mama jest Władcą Ciem.

— Dlaczego nie może być to ktoś obcy? — zasugerował. Trzymał złość, będzie cierpliwy.

— Młody, dobrze wiesz, że to musi być ktoś z twojego otoczenia — włączył się jeszcze raz Plagg. — Nie chcemy źle z Mari, po prostu…

— Po prostu „co”? — zapytał ostrzejszym tonem niż zamierzał.

— Martwimy się o ciebie. Wiele się wydarzyło, jeszcze więcej się dowiedziałeś i rozumiem, że ci ciężko. Dlatego jesteśmy z tobą.

Marinette zgodziła się z kwami stanowczym kiwnięciem.

Położyła dłoń na ramieniu Adriena i ścisnęła je mocno, jakby w zapewnieniu, że będzie przy nim, że da mu wsparcie, którego będzie potrzebował. Nawet uśmiechnął się nieśmiało. Jeszcze nie tak dawno nie miał tylu osób, które troszczyłyby się o niego w ten sposób. A teraz? Naprawdę jego życie uległo zmianie.

— Dziękuję wam, naprawdę. — Przytulił Marinette i Plagga. — Jesteście najlepsi. Pomyślę jeszcze, na spokojnie. Poczekam.

— A jakby znowu włączył ci się tryb melodramatycznego nastolatka, to pamiętaj, że camembert jest odpowiedzią na wszystkie pytania.

— On naprawdę kocha camembert? — spytała się Marinette, wskazując palcem na Plagga. Z boku leżało puste opakowanie po serze, a to otworzone powoli się kończyło.

— To jego pierwsza i ostatnia miłość. Akurat tego sera nigdy nie zdradzi. A Tiki? Co lubi? — kiedy nadał to pytanie, kwami Biedronki odwróciło się w ich stronę.

Tiki podleciała do Marinette i opadła na jej ramię. Zbladła na twarzyczce, jej oczy przymykały się bez ustanku, jakby zaraz zamierzała zasnąć. Za dużo spała ostatnimi czasy.

Plagg wysunął się z objęć Adriena i Marinette, po czym zbliżył się do towarzyszki i pogłaskał po głowie.

— Ej, co jest?

— Źle się czuję — wyszeptała słabym, zanikającym gdzieś głosem. — Jakby… Marinette, mam złe przeczucia.

— Nie martw się, damy sobie ze wszystkim radę. Naprawdę — pocieszyła ją Marinette.

— To nie to… Ja… Nie wiem… Źle się czuję — mówiła dalej.

Plagg przyłożył jej łapkę do czoła, sprawdzając temperaturę. W tym czasie Marinette przyniosła jej specjalnie dla niej uszyty koc. Położyła Tiki obok na poduszce i poprosiła, by położyła się spać.

— Mam złe przeczucia — odparł półszeptem Adrien.

— Ja też, ale… — urwała i już nie dokończyła.

Wrócili do pracy, szyjąc kolejne kostiumy na uroczystość szkoły, która zbliżała się wielkimi krokami. Ostatnimi dniami nie doświadczyli już ataków Władcy Ciem. Adrien i Marinette zgodzili się przez to z jednym — kimkolwiek nie byłby ich przeciwnik, szykuje w najbliższym czasie coś wielkiego, a uroczystość szkolna wydawała się idealnym momentem, aby dokonać ostatecznego ataku.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!