Liczba słów: 1500
Tagi: Adrienette, marichat +18, miłość, odejście, smutne, znowu depresyjne :(
Nie widziała go od trzech lat...
Marinette ściągnęła żakiet i rzuciła ubranie na podłogę, po drodze do sypialni, w której czekało na nią otwarte wino i nie umyty po poprzednim wieczorze kieliszek. Uśmiechnęła się na samą myśl o kolejnym spotkaniu. Głowa ją bolała po całym dniu pracy, na szczęście wyrobiła się w porę z projektem. Jutro zacznie kolejny i może tym razem skończy wszystko na czas...
— Kogo ja oszukuję?! — wykrzyczała na puste mieszkanie.
Odpowiedziała jej niezręczna cisza.
Padła na łóżko. Zsunęła z nóg szpilki, przez które łydki
wrzeszczały z bólu po całym dniu chodzenia. Obiecała sobie już kilka razy, że
kupi wygodniejsze buty, może płaskie, ale jak projektantka mody miała nie
trzymać fasonu? Ech, nic jej nie wychodziło.
Szpilki uderzyły o drewniane panele, wykonane przez
najlepszego projektanta wnętrz w całym paryżu. A teraz widniała na nich rysa...
Czym tu się przejmować? Pieniędzy miała aż nadto, nie dawała rady wydać połowy
tego, co zarobiła, a już żyła w mieszkaniu bez kredytu i trzy rady do roku
jeździła do chin na wycieczkę.
Sama...
Zobaczyła do połowy pełną butelkę wina, jej myśli pochłonęła
nieodparta, może i nieosiągalna chęć zatopienia się w tym alkoholu i pozostaniu
z nim przez najbliższe dni. Był idealnym towarzyszem — cichym, niemarudzącym, a
do tego wydawał się rozumieć problemy Marinette i przechodzić wszystkie razem z
nią.
Sięgnęła po kieliszek. Wypełniła go aż po brzegi i napiła
się odrobiny wina. Pojedyncze, czerwone krople spłynęły po jej podbródku.
Przetarła się długim rękawem od sukni wieczorowej.
— Przepyszne — wysapała.
Rozległo się pukanie.
Nie do drzwi. Nie w ścianę. A przez okno.
— Biedronka? — usłyszała znajomy, choć o wiele dojrzalszy
głos niż ten, który nosiła w sercu przez wiele lat.
To wino. Te kilka kropel, które wystarczyły, żeby odebrać
jej zmysły.
— Widzisz, co narobiłeś? — zwróciła się do butelki.
— Marinette! — głos stał się intensywniejszy.
Zwróciła się w stronę balkonu. Światła Paryża odbijały się w
szybach tysiącem cudownych barw, które każdej nocy napawały ją inspiracją.
Jednak tym razem wśród tych świateł stała jakaś postać. Mężczyzna. Ubrany w
koci strój.
Marinette odłożyła kieliszek. Wykonała krok za powolnym
krokiem, aż dotarła pod balkon. Położyła dłoń na szybie. Postać stojąca po
drugiej stronie uczyniła to samo. Poczuła ciepło bijące z żywego ciała, nie z
wytworu wyobraźni czy upojenia samotnej nocy. Ta postać była prawdziwa, jak
najbardziej żywa.
— Ad... — przełknęła głośno ślinę. — Adrien? — wyszeptała
niepewnie imię.
— Wpuścisz mnie? — zaśmiał się. — To znaczy, jeśli
zechcesz...
Otworzyła balkon i odeszła. Na zewnątrz było naprawdę
chłodno. Ściągnęła z łóżka koc, podeszła do Adriena i przykryła go ciepłym
materiałem. Otworzył oczy ze zdziwienia.
Marinnette odruchowo odsunęła się, równie zdezorientowana
jak Adrien. Minęły przecież ponad trzy lata od ich ostatniego spotkania. Nie
umiała na niego spojrzeć, porównać jak zmienił się w tym czasie. Na pewno nie
był to ten sam człowiek, którego znała i kochała za dni, gdy na palcu nosiła
pierścionek zaręczynowy.
— Marinette — wyszeptał jej imię z troską, z niechcianą
przez kobietę czułością i nieodpartym pragnieniem, które i w niej rozpalało
miłość sprzed lat.
— Nie... — odpowiedziała z trudem. — Adrien... — zacisnęła
powieki. — dlaczego?
— Jest mi... Ciężko — wysapał. — Tyle czasu, pracy i walki.
Mam dosyć. Przepraszam, jeśli nie powinno mnie tu być, ale... Ale tylko ty
możesz... Zrozumieć.
— Zrozumieć... — powtórzyła po nim bardzo powoli. — Adrien,
mogę jeszcze raz powiedzieć to samo, co wtedy. Musisz podjąć decyzję i się jej
trzymać. Jeśli odejdziesz, to sam. Ja zostaję. Albo... — Poczuła jak po
policzku płynie jej łza. — Nie zostałeś ze mną.
— Nie chciałaś odejść ze mną.
Zacisnęła wargi. Tym razem nie zamierzała wypowiedzieć
rzeczy, których pożałuje przez kolejne lata.
— Zmieniło się wiele — wyznała mu.
— Wiem, Marinette, naprawdę wiem. — Złapał ją za dłoń.
Wyrwała się od razu. Adrien zmrużył oczy z bólu. — skrzywdziłem cię — przyznał.
— tak — odpowiedziała odruchowo. Uszczypnęła się w rękę.
Obiecała sobie, że więcej nie doprowadzi do kłótni. — przepraszam, to nie jest
czas ani miejsce. Zapomnij i...
—...odejdź? — dokończył za nią. — Tym razem... — Podszedł
znowu. — Tym razem wolałbym zostać.
Obuszkiem palca musnął jej nagą skórę dłoni. Dostała
dreszczy. Ten dotyk był obcy, a zarazem tak znajomy. Czuła się tak, jakby dawny
ukochany naprawdę do niej wrócił. Ciepło jego ciała wypełniało ją na nowo.
Coraz bliżej. I coraz dalej.
Zdawała sobie sprawę, że jeśli teraz przekroczy granicę, już
nigdy nie wróci do tego, co było. A najgorzej kuła świadomość, że nie
podniesienie się po kolejnym odejściu jej ukochanego. Raz ją zostawił, raz
opuścił i upadła. Wstała, zmieniła się i ruszyła dalej, ale wtedy. Dziś już nie
dałaby rady powtórzyć dawnego sukcesu.
Niechciane uczucia buzowały w niej — tęsknota, miłość,
współczucie... Jak wiele oddałaby w tej chwili, aby wyrwać się z kokonu
codzienności i znów ruszyć na Paryż jako Biedronka.
Rozchyliła powieki i odepchnęła od siebie Adriena.
— Zdecydowałam trzy lata temu — przypomniała ukochanemu. —
tak samo jak ty.
— Marinette — wypowiedział jej imię przez łzy. Wytarła je
kciukiem z policzków mężczyzny.
— Nie płacz — wyszeptała mu z bliska. — Też rusz dalej.
— Dalej? — chwycił ją nagle za ramiona. — Ale dalej ciebie
nie ma. Jestem tam... — wziął głęboki wdech i dokończył: — sam.
— I to jest właśnie twoja decyzja, Adrien. Nikt cię do niej
nie zmuszał — mówiła szybko, nie miała czasu na wzięcie oddechu. — Nie
pamiętasz? Zapomniałeś? Kiedy pokonaliśmy Władcę Ciem, twojego ojca, nie
oddałeś Plagga. Podjąłeś decyzję, że będziesz dalej bohaterem Paryża, ale ja
wciąż słyszę o mścicielu. Adrien... — urwała.
Wzięła głęboki wdech i wtedy rozpłakała się, choć od dwóch
lat nie płakała. Cofnęła się o krok, wątpiąc, że utrzyma się na wiotkich
nogach. Straciła w nich siły, ale Adrien patrzył na nią. Przynajmniej w jego
obecności nie zamierzała ukazywać słabości, tylko siłę.
— Marinette.
Sięgnął ku niej. Odepchnęła jego rękę stanowczym gestem.
— Nie zbliżaj się — zakazała mu.
Posłusznie odsunął się od kobiety.
— No dobrze, zwaliłem sprawę — przyznał. — Nie ukrywam, że
zniszczyłem wszystko, nad czym pracowaliśmy. Opuściłem cię, ale...
— I wróciłeś tylko dlatego że czułeś się samotny? —
wysapała, z trudem oddychając. W piersi tak ją bolało. Był to dawno zapomniany
ból, który znów powrócił, a do tego piekły ją czerwone od łez oczy. Ile jeszcze
musiała przez niego wycierpieć? I jeszcze lat będzie go kochała?
— Kocham cię — wyznał, tak samo jak wtedy, gdy się jej
oświadczył. Na wieży Eiffla, w gwieździstą noc, zaraz po tym, jak osiągnęła pełnoletność.
— Nie mów tak więcej. Nie kochasz mnie — przyznała w końcu
przed samą sobą, że to uczucie tętniące w jej sercu wcale nie jest miłością.
— Mari...
— Gdybyś naprawdę mnie kochał, zostałbyś.
— A ty? Gdybyś mnie kochała, odeszłabyś ze mną.
— Odeszła? — Parsknęła wymuszonym, smutnym śmiechem. — I
jaki był ten twój cudowny plan? Mieszkać w slumsach? Żebrać o jedzenie? Adrien,
gdzie chowałeś ten swój plan? Dlaczego mi go nie pokazałeś, tylko milczałeś?
Czy odejście było twoją jedyną odpowiedzią? Czy tylko na ucieczkę byłeś gotowy?
Nigdy żeby zostać... Przy mnie, przy innych...
Opadła na łóżko bez sił. Wystarczyło tego bólu. To sen,
niech odejdzie, niech ten koszmar się skończy i nigdy więcej nie powtórzy.
Każda sekunda spędzona z Adrienem w tym samym pokoju stawała się dla niej
większym piekłem niż ostatnie lata.
Ale wciąż nie umiała go puścić. Trzymała za zębami słowa
"zostań ze mną" i nie pozwalała im wyjść. Jeszcze nie teraz. Nie
poddała się. Nie...
Adrien chwycił ją za ramiona i wbił swoje usta w jej w
miękkim, niewinnym pocałunku, który przypominał jeden z ich pierwszych — kiedy
byli głupimi nastolatkami. Skakali po Paryżu wolni, śmiejąc się i płacząc
razem. Ile by oddała, aby znów usłyszeć jeden, idiotyczny żart z ust tego
bezmyślnego kota, ale zamiast tego znów rozbrzmiewało w jej uszach:
przepraszam.
Poruszył ustami w głębszym, cudowniejszym pocałunku, który
pamiętała już z dni, kiedy jako para po raz pierwszy poszli do teatru.
Kochała go. Dawniej. Ale to przeklęte uczucie nie zniknęło.
Kochała tego idiotę nadal, więc odwzajemniła pocałunek.
Mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Okręciła ręce wokół jego szyi i przysunęła Adriena
bliżej siebie. Mężczyzna sięgnął do zamka do kostiumu Czarnego Kota.
Twarz Marinette wypełniła się czerwonym rumieńcem.
Znowu to samo. Nie zmieni się, ani ona, ani on, ale skoro
przepadnie, to niech na tę całą noc.
Chwyciła Adriena za włosy i szarpnęła nim do tyłu,
odchylając jego głowę. Jęknął bólu. Niech czuje przynajmniej to, kiedy Marinette
znów pozwoli się skrzywdzić.
Uniosła się i zatopiła w głębokich pocałunkach z mężczyzną,
każdy niósł ją przez cudowne wspomnienia, a kiedy jej suknia opadła, kiedy
zadrżała z zimna wypełniającego pomieszczenie, zaczęła żałować, że znów
wpuściła go do siebie..
***
Marinette przewróciła się na drugi bok, opuściła ramię na
puste miejsce obok siebie i otworzyła powoli oczy. Zasłony w pokoju były
zasłonięte, okno przymknięte. Adrien nie dał rady zamknąć go od zewnątrz.
Pomieszczenie wypełnił nieprzyjemny, poranny chłód. A do tego w łóżku było
zimno. Ciepło mężczyzny, z którym spędziła tę noc dawno zniknęło. Pozostało
wymiętolone prześcieradło, zapadnięta poduszka i pojedyncza róża leżąca na
nocnym stoliku.
Podniosła się, a potem podjęła kwiat. Okręciła go między
palcami. Oczywiście, że wybrał czerwoną różę. Dawniej odtrąciła wszystkie, o
najróżniejszych kolorach, aż zaczęła przyjmować każdą z nich. Uczucie rosło,
barwy kwiatów zmieniały się.
Marinette uśmiechnęła się słabo.
A teraz odważył się na czerwoną...
Zgniotła kwiat w dłoni, wyrwała wszystkie płatki i wyrzuciła
je za okno, aby zabrał ze sobą to, co zostawił i nigdy nie wracał.
Ale wróci... i dalej będzie tak samo. Bo kochała go za
bardzo. Bo oddała mu całą swoją miłość.
0 Comments:
Prześlij komentarz