Adrien
opadł na ławę.
Uderzył szyją o oparcie i jęknął słabo, choć nie odczuł bólu. Odruchowo wydał odgłos, sądząc, że właśnie taka powinna być reakcja organizmu. Ale nie bolało go. Albo nie pamiętał, że miało go boleć?
Adrien
odchylił głowę do tyłu, aby lepiej przyjrzeć się niebu — czystemu, bez nawet
najmniejszej chmury. Nawet pogoda płatała figle, wykręcając się od deszczu.
Było za jasno na ten dzień.
—
Adrien — usłyszał słaby głos Marinette.
Przysiadła
się obok, co chwilę zerkając nieśmiało w jego stronę. Nie odezwała się więcej.
Czekała na reakcję ze strony Adriena.
Odwrócił
się na drugi bok, przyciągając kolana do piersi. Uspokajała go ta pozycja.
Przypominała trudne noce, kiedy zostawał do późna w domu bez rodziców.
Przychodziła opiekunka, kładła do łóżka, ale on i tak czekał. Nasłuchiwał
kroków, uderzenia drzwi, pierwszych rozmów czy światła na korytarzu. Mama
wchodziła najgłośniej. Nosiła wysokie buty, które dudniły po posadzce domu i
zawiadamiały o przybyciu rodziców. Wtedy udawał, że się budzi. Wychodził z
pokoju i wołał mamę. Ona szła z nim do łóżka, przykrywała i zasnął dopiero w
takiej pozycji, gdy poczuł dłoń mamy na swoich plecach.
—„Mój
mały Adrien” — mówiła mi zawsze mama — odezwał się
do
Marinette.
— To
tylko dowodzi, że…
—… ma
powód, żeby czegoś sobie zażyczyć? — zaproponował Marinette dokończenie zdania.
— Marinette, wszystko pasuje. Nie chcę oskarżać swoich rodziców, kocham ich…
Tylko dlaczego Władca Ciem się pojawił? Krótko po tym jak mama zniknęła? Wiesz,
kim jestem i dlaczego stałem się bohaterem… Jak mam zaakceptować coś… coś…
takiego?
— Nie
wiem — odpowiedziała pospiesznie.
Otworzył
oczy ze zdziwienia. Nie spodziewał się takiej szczerości po stronie Marinette.
— Że…
co? — wymamrotał niewyraźnie. Rozluźnił palce, wyprostował się i skierował
twarz przed siebie. Na placu zabaw dzieci biegały bez opiekunów, wszyscy
siedzieli przy lodziarni i zajmowali się plotkami. Tylko co jakiś czas zerkali
na pociechy.
—
Jestem Biedronką — przypomniała mu dziewczyna. — Obiecałam chronić Paryż przed
Władcą Ciem, ty też podjąłeś taką decyzję, słuszną decyzję.
—
Więc co mam zrobić?
—
Bronić Paryż przed Władcą Ciem. Nikt nigdy ci nie powiedział, że mamy go
pokonać, mamy go powstrzymać. To nie oznacza że…
—
Naprawdę jesteś aż tak naiwna czy głupia?
Zamarła.
Marinette zapatrzyła się w przestrzeń. Ogarnęło go dziwne wrażenie, że oboje
się gdzieś minęli. W Adrienie walczyło wiele sprzecznych emocji, tłoczących się
i podpowiadających, co dalej ma robić. Jednak on patrzył wraz z Marinette w
przestrzeń.
„Dziękuję
za pomoc, ale dalej muszę sam działać” — zamierzał powiedzieć. Słowa jednak
utkwiły w jego gardle. Odchrząknął. Myślał, że to tylko tymczasowe, złośliwe
wrażenie i zaraz minie. Pomylił się. Każde obejrzenie się w stronę Marinette
sprawiało, że narastało w nim poczucie winy. Zamierzał ją odrzucić po tym, jak
podjęła decyzję o pomocy. Poświęciła godziny, aby wspomóc Adriena w odkryciu
prawdy. I teraz był zdolny tylko do odepchnięcia jej?
Wstał
i odszedł. Plagg wiercił się w jego kieszeni. Wysunął kawałek pyszczek i wtedy
pokręcił łebkiem ze zrezygnowaniem.
—
Nawaliłeś, młody — skomentował zachowanie Adriena i chyba trafił najlepiej.
—
Strasznie — przyznał kwami rację.
— To
super, to teraz się odwróć i… — nie dokończył.
Marinette
podbiegła do Adriena i złapała za dłoń. Zatrzymał się. Nie odwrócił.
Szarpnęła
mocniej jego ręką, wbiła paznokcie głęboko i nie chciała puścić Adriena.
Dlaczego walczyła o takiego tchórza? Zamierzał uciec, jak za każdym razem, gdy
stanął naprzeciw problemów. Gdyby tylko posiadał odwagę Marinete, może wtedy
zostałby.
—
Jeśli teraz pójdziesz, to porozmawiasz bezpośrednio z ojcem. Nie mogę do tego
dopuścić. Wiem, że jesteś zszokowany, zagubiony. Pewnie też bym była, gdybym
dowiedziała się czegoś podobnego, ale… po to tu jestem, by cię zatrzymać —
wysapała. — Proszę, Adrien, nie daj się temu. Proszę o wiele.
—
Prosisz — zgodził się z nią.
— Czy
w takim razie mam się przemienić, by Biedronka cię o to poprosiła?
Przyszły
po nim wstrząsy.
— To
ty jesteś Biedronką — wyszeptał wątpliwie.
Wyrwał
dłoń z uścisku, cofnął o kilka kroków, a potem uciekł…
***
Adrien
spakował do torby podręczniki. Plagg wsunął się między nimi, ostrożnie
upychając zaokrąglony brzuch po zjedzeniu kilku camembertów. Odmówił wskoczenia
do kieszeni chłopaka. Adrien nie oponował. Zamknął przyjaciela w środku, plecak
przełożył przez ramię, a potem skierował w stronę wyjścia. Oczywiście ojciec
nie czekał, by go pożegnać przed zajęciami. Wyruszył już w kolejną podróż i
ogłosił, że nie wróci przed kolacją.
Znowu
na Adriena czekał posiłek w samotności.
—
Gotowy do szkoły? — spytała Natalie, czekając już w przejściu.
— Nie
— wymamrotał niewyraźnie.
Odłożyła
tablet na stolik kawowy i wyszła przed Adriena, blokując mu drogę.
—
Znowu idziesz na piechotę? — chciała się upewnić.
Adrien
wzruszył ramionami. Od początku próbowała go zatrzymać. Poddawała się
stopniowo, z każdym dniem zapewniając go stanowczo, że pozwoli mu w końcu
samodzielnie podejmować decyzje.
Kłamała.
Tym
razem stanęła na jego drodze. Była wyprostowana, patrzyła na niego z góry — jak
ojciec, czasem jak mama. Nawet zadarła nos w podobny sposób do matki.
Sięgnął
za głowę i podrapał się z tyłu. Zrobiło sie niezręcznie. Czuł się przytłoczony
przez Natalie i tym, że próbowała wpłynąć na jego decyzję. Miał wrażenie, że za
moment zatrzyma go siłą, zaprowadzi do samochodu i jak każdego dnia zawiezie
pod szkołę, a potem odbierze.
— I
jak? — spytała go znowu.
Adrien
nie odpowiedział. Jeszcze nie zamieszał się poddać. Walczył, ale nie z Natalie,
a z samym sobą. Giął się pod naciskiem. Rozważał, czy zgoda na ich warunki nie
przyniesie w przyszłości czegoś dobrego. Może do tego dążył ojciec. A może,
jeśli się ugnie, już nigdy nie stanie o własnych siłach?
— No
i? — kolejny raz cisnęła go Natalie.
Zadzwonił
jego telefon. Nie wyłączył dzwonka przed zajęciami. Sięgnął do kieszeni w
ramach wymówki, że musi odebrać wiadomość. Przyszła od Marinette. Na ekranie
pojawiła się śmieszka buźka z migoczącym napisem „FIGHT!”. Potem rozbrzmiał
kolejny dźwięk. „Przepraszam za wczoraj” — napisała.
Usta
Adriena zadrżały. Nie znalazł słów, by opisać, co właśnie czuł, ale… Odnalazł
spokój i pewność, że jego dąży swoimi decyzjami do lepszych zmian.
Włożył
telefon z powrotem do kieszeni, a potem położył dłoń na piersi. Serce biło w
stałym, nieprzerwanym rytmie. Odetchnął z ulgą.
Wystarczyło
mu strachu na dziś.
Odsunął
Natalie na bok.
— Idę
do szkoły na piechotę! — oświadczył. Posłał kobiecie szczerzy uśmiech, na który
zareagowała zdziwieniem.
Spięła
mięśnie twarzy. Pobłądziła wzrokiem po podłodze i dopiero po chwili odnalazła
swój własny spokój. Rozluźniła ciało.
— To
dobrze — odparła. — Będę za tobą jechać. Jakbyś mnie potrzebował, to…
—
Tak, oczywiście, dziękuję — odpowiedział na jednym wydechu.
Poprawił
plecak na ramionach i wyszedł z domu.
Słońce
oślepiło go na samym przejściu. Przysłonił się ramieniem, choć myśl o pochłanianiu
tego słońca, o przystanięciu na chwilę i nic nie robieniu, napawała go
radością. Rzadko kiedy poranki cieszyły go tak mocno, a szczególnie słońce za
oknem. Przyciemnione szyby auta wydawały się zanikać, uciekać w zapomnienie.
Obiecał sobie, że będzie napawać się podobnymi chwilami każdego dnia —
zaczynając od ałych rzeczy, a kończąc na tych większych.
—
Szkoła — burknęła Natalie zza Adriena.
— He
He… — Skrzywił się i uciekł w kierunku bramy. Otworzyła się automatycznie.
Na
ulicy stał już samochód. Powitał swojego ochroniarza i skierował w stronę
szkoły, omijając przyjaciela. Mężczyzna pokręcił głową ze zdziwienia. Zamierzał
zatrzymać Adriena i wpakować do samochodu, zgodnie z poleceniem Gabriela, ale
stanowcze stopnięcie Natalie zostawiło go na miejscu.
To
było takie ekscytujące! Coś zrobić samodzielnie. Nie dać się! Walczyć!
— Au!
— usłyszał przed sobą.
Nim
zareagował, zderzył się z kimś małym. Odruchowo sięgnął ręką przed siebie i
złapał za drobny nadgarstek, po czym szarpnął mocniej, ratując młodą dziewczynę
przed upadkiem. Przyciągnął ją do siebie i dopiero wtedy zrozumiał, że to
Marinette. Rozpuściła włosy. Były krótsze. Przycięte o kilka centymetrów. Do
tego nałożyła sukienkę i legginsy do połowy łydek.
Zamrugał
kilka razy z wrażenia. Nie pamiętał, by dziewczyna miała siostrę bliźniaczkę. A
zmiana wyglądu? Z dnia na dzień?
— Ee…
— zaczął niewyraźnie. — Ładna… fryzura. To znaczy, nic ci nie jest? — zaczął
się plątać jak Marinette.
—
Nie, nie, ja… To znaczy, super, dziękuję. SERIO?! — wróciła do tematu fryzury.
— Ty też świetnie wyglądasz! Wiadomość… przyszła? Ja… — Potarła wierzch dłoni z
przejęcia.
Adrien
odsunął dłoń i przeprosił, że wpadł na nią. Potem wspomniał o wiadomościach:
—
Dziękuję, bardzo mi pomogły.
—
Naprawdę?! — zdziwiła się. — Serio, serio?!
—
Bardzo — odparł stanowczym tonem. — A ty… co to za zmiana?
— Oj…
— Założyła kosmyk krótkich włosów za ucho. — Nic takiego. Mała zmiana. Wiesz,
takie tam… Wiosna, choć to oczywiście nie wiosna. Tylko znałam, że przyda się
zmiana. Bardzo się z tego powodu cieszę. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Bo tak…
Czuję się inaczej!
—
Wiem. — Pogładził ją po włosach. — Wyglądasz cudownie.
—
Naprawdę?
—
Jestem przecież znawcą mody, myślisz, że kłamię? — obudził w nim się Czarny
Kot. Teatralnie wskazał na siebie, po czym okręcił się na chodniku,
przeszkajądz jakiejś młodej parze, które śpieszyła się na autobus.
Marinette
się zaśmiała.
Ktoś
odchrząknął.
Obejrzeli
się w prawo, Natalie wychyliła głowę z samochodu i postukała swój zegarek.
Oboje
zaśmiali się słabo i od razu ruszyli w kierunku szkoły, nie zamieniając przez
część trasy ani jednego słowa. Może to i lepiej? Mieli więcej czasu, by się
sobie przyjrzeć.
W
oczach Marinette tkwił ten sam blask, który zawsze chwalił u Biedronki — pełen
nadziei, odwagi i heroizmu. Nie należał tylko do samej superbohaterki, był
własnością i zwykłej dziewczyny. Szła obok niego, rumieniła się. Ręce trzymała
na uchwytach od plecaka.
Marinette
niecierpliwie co chwilę zerkała na boki. Rozglądała się po pustych uliczkach,
wystawach i ludziach, których mijali. Nie umiała nic nie robić. Ciągle coś ją
ciągnęło. Do świata, do ludzi. Tam przemknął kot, innym razem ktoś na rowerze
się przewrócił.
—
Wcześniej często patrzyłam na ciebie — wyznała niespodziewanie, kiedy stanęli
na przejściu dla pieszych.
—
Tak, jak ja teraz na ciebie? — odpowiedział złośliwie.
Parsknęła
śmiechem.
—
Może i tak, ale wiesz… Wydaje mi się, że warto się rozejrzeć. Poznaje się wtedy
ludzi, ale i siebie.
— A
co ja mogę tu zobaczyć? — wierzył, że da mu odpowiedź.
—
Wszystko — wyszeptała, przybliżając się w jego stronę.
Zapaliło
się zielone, ruszyli dalej.
„Wszystko”
utkwiło w myślach Adriena. Co tylko chciał, znajdowało się wokół niego. Ludzie
i on sam. Kobieta w czerwonej kurtce nałożyła ubiór do butów kowbojskich, a
przy okazji ciągnęła ogolonego psa na smyczy. Rozmawiała przez telefon. Inny
mężczyzna przeglądał coś na komórce, opierając się o słup. Nosił elegancką
marynarkę do spodni dresowych, pewnie pracował głównie z domu i przejmował się
tylko górną połową ciała.
Z
każdego dało się coś wyczytać. Ich życie, sposób bycia, skąd pochodzą i
dlaczego się tu znaleźli…
—
Faktycznie — w końcu zgodził się z teorią Marinette.
—
Prawda? Dla mnie to inspiracja. Często patrzę na ludzi i oceniam, w co mogliby
się ubrać. Gdybym tylko nie zajmowała się tak bardzo „bohaterowaniem”, na pewno
poważniej podeszłabym do projektowania… — wyznała chłopakowi.
—
Może wkrótce go pokonamy? — pocieszył dziewczynę. — Nie zawsze wychodzi tak,
jak chcemy, ale póki nie spróbujemy, nie dowiemy się. To dobry plan. Poza tym
Władca Ciem to też tylko człowiek. Może nawet jeden z tych, których właśnie
minęliśmy?
—
Zawsze jest taka możliwość — przyznała mu rację, po czym sięgnęła do plecaka.
Podała Adrienowi plik papierów. — Szukałam informacji o twojej mamie. Wywiadów,
teorii, wszystkiego, co tylko dało się w Internecie. Jest tego dużo. Była znaną
osobą, więc…
Wcisnęła
Adrienowi papiery.
— Mam
je… przejrzeć? — zaskoczyła go. Zasnął jeszcze przed zachodem słońca, nie
znajdując sił na dalsze poszukiwanie prawdy. A Marinette? Szukała dla niego
wskazówek przez całą noc.
— Jak
chcesz. Wiele to nic nie warte teorie. Jakieś wymysły i tyle, ale niektóre… —
odwróciła wzrok — są niepokojące. Szczególnie ta część o śmierci dziecka i o
wyprawie w Tybety.
—
Jak…
—
Ludzie mają dojścia, a niektórzy naprawdę gorączkowo szukali prawdy o twojej
mamie. I nie tylko to. Jeśli chcesz, przejrzysz wszystko. Jeśli nie, spal. Nie
może ich nikt znaleźć. Dobrze wiesz, dlaczego…
Zza
roku rozległ się czyjś krzyk. Marinette z Adrienem równocześnie zwrócili się w
tym samym kierunku. Samochód, który pilnował chłopaka, zatrzymał się
gwałtownie. Natalie i ochroniarz wysiedli ze środka.
—
Adrien! — zawołała go kobieta.
Nie
ruszył się z miejsca.
Kolejny
krzyk, ale jakby zza niego. Potem dobiegł jeszcze inny. Plagg wiercił się w
jego torbie, gotowy do przybrania postaci Czarnego Kota. Nie tutaj, gdy ludzie
patrzą.
Tikki
wyjrzała znad torebki Marinette. Wepchnął ją do środka, kiedy kilka osób
zbliżyło się do nich.
— Co
się dzieje? — martwiła się Marinette.
Nie
wiedział. Nie pojawił się złoczyńca, nie wyglądało to także na wypadek. Gdzieś
ludzie krzyczeli, wymijali się nawzajem. Zderzali. Adrien odciągnął Marinette
na bok, na trawnik. Stamtąd stanęli wyżej. Mieli widok na ulicę i na
skrzyżowanie, na którym panował największy chaos. Ludzie biegali we wszystkie
strony, wysiadali z samochód, które zatrzymały się w korku przy banku, i
ruszyli w stronę budynków, by tam się skryć.
Niebo?
Nie,
nic nie opadało z nieba. Było czyste, wyścielone bladobłękitnym odcieniem,
który przynosił spokój, nie chaos.
Ulica?
Ludzie
uciekali przed czymś, ale to „coś” nie miało fizycznej formy. A przynajmniej do
tej pory nie dotarło do nich.
Do
czasu…
Do
chwili, w której Adrien zaczął słyszeć zbliżające się ku nim kroki. Ciężkie,
stanowcze ruchy nieznanego przeciwnika ruszyły ku chłopakowi. Jakby właśnie do
niego zamierzał dotrzeć. Nie do Marinette, Natalie czy ochroniarza. Tylko do
Adriena Agresta.
Przełknął
głośno ślinę i przykucnął. Dotknął ziemi. Drżała.
—
Uważaj! — krzyknęła Natalie i rzuciła się w kierunku Adriena.
Osłoniła
go. Ostry szpikulec przebił jej ciało w okolicach barku. Przebił się na drugą
stronę, gnając końcem dalej na Adriena. Krew chlapnęła Adrienowi na twarz.
Ogarnął
go chłód. Opadł do tyłu i znie dołał się już ruszyć. Nawet nie drżał ze
strachu, czuł tylko niepasującą pustkę.
—
Uciekaj! — błagała Marinette.
Natalie
resztami sił wyciągnęła dłoń i chwyciła koniec kolca, własnymi siłami go
zatrzymując. Jęknęła z bólu. Zagryzła wargę, aby tylko zdusić w sobie kolejny
krzyk, udać silną przed Adrienem.
Nie
dała rady.
Ryknęła
na miasto, a ten ryk został w myślach Adriena z poczuciem winy: „gdybym tylko
wsiadł do samochodu”.
0 Comments:
Prześlij komentarz