Adrien poprawił koszulę. Ustawił się przed lustrem i obejrzał z kilku stron, zastanawiając, czy Plagg miał rację. „Większość z nich nie miała możliwości, które ty masz dziś” — te słowa dręczyły go. Przypominały, że wciąż kroczy nieznaną ścieżką bohatera, o którym nic nie wiedział.
Plagg
ukrył przed nim prawdę. O poprzednich właścicielach Miraculus, o walce, którą
toczyli ze złem, i czym faktycznie było wspomniane „zło”. Czy oznaczało to
wieczną walkę z Władcą Ciem czy zupełnie co innego?
I
przede wszystkim…
Odwrócił
się w stronę podjadającego ser Plagga.
…jakie
było zakończenie innych Czarnych Kotów czy Biedronek?
Nie
zapytał Plagga wprost. Błądził po pokoju w dziwnej nadziei, że przyjaciel sam
się domyśli, o co mu chodzi. Ale Plagg nie zrozumiał, a może udawał, że nie
rozumie.
Miłość.
Przyjaźń.
Rodzina.
Czy
tego brakowało jego poprzednikom?
Wyjrzał
za okno. Natalie pilnowała nowej dostawy próbek materiałów na kolejny pokaz
mody. Ojciec jej towarzyszył, przyglądając się każdemu fragmentowi, który
przechodził obok niebo.
—
Czym ja się martwię? — spytał na głos.
—
Pewnie niczym — odpowiedział mu Plagg złośliwie, a potem wskoczył do kieszeni
chłopaka.
Pójdzie
zaraz na randkę z miłością swojego życia i przeżyje coś, czego nigdy wcześniej
nie doświadczyli poprzedni właściciele miraculous kota.
—
Przestań nazywać Biedronkę „miłością swojego życia” — wtrącił się Plagg,
wychylając zza kieszeni łebek. — Niedobrze mi się robi od słodkości.
— Ale
ja… nic nie powiedziałem.
—
Twoja mina powiedziała mi wszystko. — Zmierzył go ostrym wzrokiem. — A teraz
idę odpocząć. Nie budź mnie, chyba że świat będzie się kończył. — Wsunął się do
kieszeni Adriena i po chwili zasnął.
Nie
liczył na pomoc przyjaciela.
Ostatnie
poprawki. Wyglądał świetnie, przynajmniej jak na zwyczajnie spotkanie z
dziewczyną. Do tego wziął dla niej różę, na zaś żółtą — symbol przyjaźni, nie
miłości. Różę o takim kolorze przyjęła, żadnej innej.
Załamał
ręce. Powinien się cieszyć: ze spotkania, z randki, ze wspólnych poszukiwań. A
w rzeczywistości chodził po pokoju dręczony wątpliwościami i głupim
przeczuciem, że wszystko zniszczy, jak leżało w naturze Czarnego Kota.
—
Jeśli nie spróbujesz, nic nie zobaczysz — zmotywował swoje odbicie i wyszedł z
domu.
Na
miejsce spotkania dotarł po dwudziestu minutach wolnego spaceru. Marinette
czekała już przy fontannie, bawiąc się z ganiającymi wokół niej dziećmi.
Strzelały do niej z pistoletów wodnych, a ona chaotycznie je omijała, nie chcąc
zamoczyć sukienki.
Adrien
zaśmiał się głośno. Zobaczyła go i znieruchomiała. Dzieci wykorzystały moment,
strzelając z pistoletów wprost na jej stopy. Pisnęła.
Rodzice
dzieci zjawili się natychmiast.
—
Bardzo przepraszamy — powiedzieli do Marinette. — Wy też przeproście — skarcili
dzieci.
— Nie
— odpowiedziały chórkiem dzieci.
— No
już, przeproście! — rozkazała stanowczym tonem matka. — Jeśli nie, to zero
cukierków dzisiaj.
—
NIE! — zaczęły przekrzykiwać się między sobą. — Przepraszamy, przepraszamy!
— Nic
się nie stało — włączyła się i Marinette, która przetarła chusteczką mokre
nogi. — Następnym razem nie oblewajcie ludzi wodą.
—
Dobrze!
Adrien
stanął za dziewczyną. Nie zauważyła go. Dalej wycierała się po starciu z
dzieciakami, mamrocząc coś pod nosem.
— No,
hej… — przywitał się nieśmiało Adrien.
Marinette
podskoczyła w miejscu. Pisnęła. Z torebki wyleciało jej parę przyborów, które
rozsypały się po całym placu. Adrien od razu przyklęknął i zebrał wszystkie
przedmioty, nim Marinette zdążyła się odwrócić.
—
Proszę. — Podał jej drobnostki. — Wszystko… w porządku?
— Ja?
W porządku? Oczywiście, że jest czysto, to znaczy… — Westchnęła. — Tak, jest w
porządku. A u ciebie?
—
Chyba też — przyznał, choć wątpliwie. — Wiesz, tak sobie pomyślałem, że może
poszukiwanie odpowiedzi troszkę przesuniemy w czasie i pójdziemy na… —
Rozejrzał się po placu. — Może na obiad? Albo jakieś ciastko? Wiesz, jest tu
taka…
—
Zapraszasz mnie na… — przełknęła głośno ślinę — randkę?
— No…
Skoro tak to nazywasz, ale z mojej strony to raczej gorące podziękowania za
całą pomoc w rozwiązywaniu tej sprawy.
Nie
wyszło mu. Czuł to w kościach. Do kłamania się nie nadawał.
—
Aha… — powiedziała obojętnym tonem. — W sumie to… możemy — zgodziła się
nieśmiało. — Słyszałam, że dobre mają tu ciastko karmelowe.
—
Karmelowe? Uwielbiam słony karmel!
—
Naprawdę? — Marinette zaśmiała się. — Zawsze uważałam słony karmel za dziwny
wymysł. Zwyczajny uwielbiam, ale słonego nie mogę!
— Nie
mów. Żartujesz?
Ruszyła
w stronę ciastkarni. Był wolny stolik na zewnątrz, więc tam usiedli.
—
Może spróbujemy? Każde coś, czego nie lubi — zaproponował Adrien, wskazując na znienawidzony
sernik.
—
Sernik?
—
Gdybyś miała kota, który dziennie zjada pięć opakowań camemberta, też byś miała
dość. A ty?
Marinette
przejrzała menu. Wybrała bezę z wiśniami.
—
Beza czy wiśnie? — upewnił się Adrien.
— I
to, i to. Nie uwierzysz, ale mam traumę z dzieciństwa przez to ciastko. Po raz
pierwszy rodzice zrobili mi to, gdy byłam mała. I to z wiśni prosto z sadu.
Byłam taka zadowolona. Pomogłam im, drelowałam wiśnie, ale jedna mi umknęła.
Wtedy wychodziły mi mleczaki. Ja do gryzienia bezy, a tam tylko zachrzęściło.
Równocześnie
wybuchli śmiechem. Para z sąsiedniego stolika popatrzyła się na nich krzywo.
— Nie
mów? — Adrien podśmiewywał się pod nosem. — I co dalej?
Marinette
aż się rozpłakała na samo wspomnienie do zdarzeniu z dzieciństwa.
—
Płakałam. Krzyczał. Wpadłam na krzesło, o które rodzice podparli drabinę.
Wszystko się wywaliło, a ja płakałam jeszcze głośniej, aż w końcu opowiedzieli
o magicznej wróżce, które spełni każde moje życzenie za tak cennego ząbka.
—
Uwierzyłaś?
Uśmiechnęła
się słodko.
—
Tak… Uwierzyłam im. — Oparła się o krzesło. — Rodzice zawsze byli cudowni.
Niezależnie od tego jak głośno, czy jak cicho płakałam, starali się mnie
pocieszyć. Byli wsparciem, którego potrzebowałam. Dzisiaj zanim wyszłam
przepytali mnie o wszystko i prosili, bym dała im znać, jak się czuję.
— Są
wspaniali.
—
Tak, najlepsi…
Między
nimi nastała niezręczna cisza, na szczęście przerwał ją kelner o drobnych
oczkach, które chował za masywnymi okularami. Przyjął zamówienie i poprosił, by
poczekali dziesięć minut. Odszedł i znów zostali sami.
—
Zazdroszczę ci rodziny — wyznał Adrien. Oboje wiedzieli, z jakiego powodu
nastała ta cisza i chyba dłużej nie zamierzał ukrywać prawdy o sobie. — Marzę,
że kiedyś będę mógł wybrać się z rodziną na piknik. Będziemy się śmiać,
żartować. Wszyscy wyłączą telefony. Spędzimy ten czas razem…
—
Jeśli chcesz, możesz kiedyś wybrać się na piknik ze mną, z moją rodziną —
zaproponowała niespodziewanie Marinette.
Otworzył
usta, ale nie dał rady wydobyć z nich choćby jednego słowa. Zaskoczyła go
propozycja Marinette.
— To…
To twoja rodzina — przypomniał jej, choć wątpił, by zapomniała. — Nie moja.
— To
co z tego? — Wzruszyła ramionami. — Więcej osób przynosi więcej trosk, ale i
więcej radości. Poza tym jesteś moim przyjacielem i powiedzmy, że
współpracownikiem.
— W
zwalczaniu szkodników?
— W
zwalczaniu szkodników — potwierdziła i stanowczo skinęła głową.
Kelner
przyniósł im zamówienie. Zjedli w ciszy, ostatecznie wymieniając się
zamówionymi smakołykami. Adrienowi zdecydowanie bardziej smakowała beza, nadal
nie umiał przejeść sernika, który Marinette skonsumowała z przyjemnością.
Posiedzieli
w kawiarni jeszcze przez godzinę. Rozmawiali o głupotach, o szkole, o
nauczycielach, o planach na przyszłość, aż w końcu temat jego matki samoistnie
się pojawił.
—
Spróbujmy — zasugerowała Marinette, kończąc sernik. Zostawiła kawałek zbyt
grubego spodu i oddała go kelnerowi.
Adrien
podziękował za swoją część zamówienia.
—
Przynajmniej jeśli niczego nie potwierdzimy, to chociaż zaprzeczymy niektórym
przypuszczeniom — zasugerowała.
Spojrzał
na nią. Na policzku miała kawałek sernika. Sięgnął chusteczką i wytarł ją.
Zarumieniła
się. Był to czerwony, mocny rumieniec, który sprawił, że Adrien z wrażenia
zamarł z ręką nad stolikiem.
Odchrząknął
i zabrał chusteczkę.
—
Przepraszam — burknął. Sama mogła wytrzeć.
—
Dziękuję, to znaczy umiem sama, ale… dziękuję. Tak, to wdzięczność. Hehe…
Gwałtownie
wstała od stołu.
— Zapłacę!
— oświadczyła i ruszyła w stronę kasy.
Adrien
nie zdążył jej zatrzymać. Wolał sam zapłacić za część swojego zamówienia, ale
chyba za bardzo mu to wyszło, bo za moment wyszła Marinette. Zabrała swoje
rzeczy i ruszyła w kierunku uniwersytetu paryskiego. Adrien sprzątnął na szybko
trochę ze stołu i podążył za dziewczyną, która chyba nieświadomie nie poczekała
na niego.
Wzruszył
ramionami. No trudno, zdarza się. Dlatego pobiegł za nią i dogonił, nim ta
doszła na miejsce.
Biblioteka
de la Sorbonne zasługiwała na miano piękna i ozdoby Paryża. Podlegała pod dział
humanistyczny uniwersytetu Panthéon—Sorbonne, mający w swych zbiorach dzieła
francuskich pisarzy. Tu z tej biblioteki korzystały studia historii sztuki
pięknej, na którą uczęszczali jego rodzince wraz z Natalie i panią Bustier.
Później ich drogi się rozeszły i jak widać każdy obrał inną drogę życia.
Budynek
sprawiał wrażenie historycznego, opiewającego mądrością wieków, z której mogli
korzystać tylko wybrani. Biblioteka była wielokrotnie odnawiana, a na początku
dwudziestego pierwszego wieku została oddana w pełni do użytku. Bogato ozdobione
korytarze jak w pałacu mijały się ze stanowiskami komputerowymi i ksero, z
których korzystali studenci i profesorowie. W kącie Adrien zauważył siedzącego
naukowca, nie pamiętał nazwiska mężczyzny. Kojarzył go jedynie z ostatniego
przyjęcia, w którym uczestniczył jego ojciec.
We
wnętrzu panował przepych. Był dla Adriena czymś niezwykłym, majestatycznym i
świadczącym o wysokim statusie uczelni.
Marinette
nie zachwyciła się jednak budynkiem. Szła wolno, dostosowała swoje tempo do
Adriena, ale nie oglądała budynku. Zmierzała prosto do wolnego okienka, przy
którym siedziała młoda, może trzydziestoletnia dziewczyna w niemodnym szalu w
prążki.
—
Porozmawiamy z nią? — zaproponowała Marinette.
Adrien
odetchnął ciężko. Przeszedł obok Marinette, obiecując, że on się tym zajmie.
Stanął przed okienkiem i odchrząknął. Młoda dziewczyna odłożyła czytnik i
wyprostowała się na biurowym krześle. Wyjęła skaner.
—
Pomóc, podać czy pyta o informację? — spytała mechanicznie, głosem bez wyrazu.
— Ee…
— zająknął się. — Chyba informację. To znaczy… Ja szukam informacji o Gabrielu
Agreście z czasów studiów. Podobno już wtedy wygrał kilka konkursów modowych i
chciałbym…
—
Znowu on? — Kobieta przewróciła oczami. Dopiero pod tym kątem wyodrębniły się
na jej twarzy głębokie zmarszczki. — A co konkretnie szuka?
—
Jakiś… notatek?
Bibliotekarka
znowu westchnęła.
— A o
Internecie słyszał? — spytała. Chyba z niego drwiła? A przynajmniej takie
odniósł wrażenie.
Ziewnęła
szeroko i włączyła czytnik e—booków.
—
Polecam zajrzeć do bazy uczelnianej i e—kroniki, świetny pomysł studentów. Jest
tam wiele artykułów, a i było tam parę smaków, o których uczelnia nie za bardzo
chciała pamiętać. Masz kartę?
—
Tak, tak. — Adrien kiwnął energicznie głową. Wyciągnął z kieszeni portfel, ręce
mu się trzęsły. Z trudem wyciągnął kawałek plastiku, który podał kobiecie.
Wyszarpała
od niego kartkę. Przyłożyła do czytnika i wymruczała:
—
Stanowisko dwudzieste, maksymalnie godzina. Potem przychodzą studenci i oni
mają pierwszeństwo, bo jakiś tam projekt jest szykowany.
—
Tak, tak — zgodził się i odszedł.
Zabrał
ze sobą Marinette i usiedli przy stanowisku dwudziestym. Było czyste, schludne
i wytarte, jakby po każdym użytkowaniu studenci i odwiedzający zostawiali za
sobą porządek. Marinette zabrała jedno z krzeseł z pobliskiego stołu. Obiecała
później oddać. Usiadła razem z nim.
—
Czego konkretnie mamy szukać? — zainteresowała się dziewczyna. Mówiła jak
najciszej tylko mogła, by przeszkodzić innym studentom.
—
Gabriel Agreste? — zaproponował hasło, ale po jego wpisaniu odnalazł się w
gąszczu wyników wyszukiwań. Większość z nich należała do zbioru tych
informacji, które znał dobrze.
—
Może… coś się stało w czasie ich studiów? Nie wiem... Wypadek? Nieszczęście?
Kiedy studiowali?
—
Siedemnaście, osiemnaście lat temu — policzył na szybko. — To nie tak dawno.
—
Szybko im się urodziłeś — zauważyła Marinette.
—
Tak, podobno wkrótce po studiach i ślubie mama zaszła w ciążę. Bardzo się
cieszyła na moje przyjście. Ojciec zresztą też. Natalie została z nami.
— Ale
coś się zdarzyło w trakcie studiów?
— Na
pewno tak. — Przetarł wierzch dłoni. Przeszukiwanie przeszłości ojca i matki
powoli doprowadzało go do mdłości. Jeśli coś znajdą… Cokolwiek…
Marinette
zaczepiła go.
— Ej,
dasz radę. — Szturchnęła Adriena w ramię kilka razy. — Jesteś wielki —
przypomniała chłopakowi.
Zgodził
się niepewnie i wrócił do poszukiwań. Zaczął od wydarzeń, które miały miejsce w
czasie trwania studiów rodziców. Począwszy od konferencji naukowych, aż po
wypadki, afery i inne tragiczne wydarzenia. Adrien przystanął na jednym.
Odchylił
się na krześle. Marinette zerknęła na niego na krótki moment, niesiona chyba
tymi samymi obawami.
—
Wypadek, kobieta traci dziecko, sprawca nieodnaleziony — przeczytał uważnie
każde z haseł artykułu. Zostało im niewiele czasu. Zniecierpliwiona
bibliotekarka co chwilę rzucała krótkie spojrzenie w ich stronę, sprawdzając,
czy już nie skończyli.
Jeszcze
nie, dopiero zaczynali. Dla Adriena ta zdawkowa informacja była przełomowa.
Jedna wskazówka ruszyła wahadłem pozostałych konspiracji. Długo nie podejrzał
rodziców o cokolwiek, wydawali się, że są szczęśliwą rodziną… Bez tajemnic.
W
rzeczywistości całe życie Adriena było oparte na kłamstwie, a za moment miał
się przekonać, czy jego przypuszczenia są słuszne.
Załadował
artykuł. Marinette przysunęła się bliżej, przeczytała pierwsze zdania i nagle
cofnęła się. Usta przysłoniła ręką. Spojrzała na Adriena, potem znowu na ekran
i w końcu wysapała:
— Nie
wierzę…
Adrienowi
nie było obojętne, co tam zobaczy. Przewidywał wiele, może niepotrzebnie
zagłębiał się w teorie przed przeczytaniem czegokolwiek z artykułu, ale
przerosła go prawda.
—
Jest bardzo źle? — dopytał się Marinette.
Chwyciła
za jego podbródek i przekręciła głowę w stronę ekranu. Adrien zamarł. Jego
serce zadudniło w katatonii ciągłych myśli.
„Emilie”,
„ciąża”, „wypadek”, „została popchnięta przez nieznanego sprawcę”, „straciła
dziecko”, „trauma”, „wyjazd rehabilitacyjny w góry”… Adrien chwytał kolejne
słowa z coraz to większą gorączką. Nie dawał rady czytać całości artykułu.
Pomijał istotne czy nieistotne informacje, aby tylko przerwać te duszności, nie
dać się prawdzie jako całości, ale to było zbyt wiele.
Szarpnęło
nim. Odsunął gwałtowni krzesło, aż przewaliło się z hukiem na podłogę, i
wybiegł z biblioteki, nie oglądając się za siebie. Nie słuchał nikogo ani niczego,
choć Marinette na pewno za nim wołała.
0 Comments:
Prześlij komentarz