[Faux pas] Rozdział 21

 

Adrien poprawił koszulę. Ustawił się przed lustrem i obejrzał z kilku stron, zastanawiając, czy Plagg miał rację. „Większość z nich nie miała możliwości, które ty masz dziś” — te słowa dręczyły go. Przypominały, że wciąż kroczy nieznaną ścieżką bohatera, o którym nic nie wiedział.

Plagg ukrył przed nim prawdę. O poprzednich właścicielach Miraculus, o walce, którą toczyli ze złem, i czym faktycznie było wspomniane „zło”. Czy oznaczało to wieczną walkę z Władcą Ciem czy zupełnie co innego?

I przede wszystkim…

Odwrócił się w stronę podjadającego ser Plagga.

…jakie było zakończenie innych Czarnych Kotów czy Biedronek?

Nie zapytał Plagga wprost. Błądził po pokoju w dziwnej nadziei, że przyjaciel sam się domyśli, o co mu chodzi. Ale Plagg nie zrozumiał, a może udawał, że nie rozumie.

Miłość.

Przyjaźń.

Rodzina.

Czy tego brakowało jego poprzednikom?

Wyjrzał za okno. Natalie pilnowała nowej dostawy próbek materiałów na kolejny pokaz mody. Ojciec jej towarzyszył, przyglądając się każdemu fragmentowi, który przechodził obok niebo.

— Czym ja się martwię? — spytał na głos.

— Pewnie niczym — odpowiedział mu Plagg złośliwie, a potem wskoczył do kieszeni chłopaka.

Pójdzie zaraz na randkę z miłością swojego życia i przeżyje coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyli poprzedni właściciele miraculous kota.

— Przestań nazywać Biedronkę „miłością swojego życia” — wtrącił się Plagg, wychylając zza kieszeni łebek. — Niedobrze mi się robi od słodkości.

— Ale ja… nic nie powiedziałem.

— Twoja mina powiedziała mi wszystko. — Zmierzył go ostrym wzrokiem. — A teraz idę odpocząć. Nie budź mnie, chyba że świat będzie się kończył. — Wsunął się do kieszeni Adriena i po chwili zasnął.

Nie liczył na pomoc przyjaciela.

Ostatnie poprawki. Wyglądał świetnie, przynajmniej jak na zwyczajnie spotkanie z dziewczyną. Do tego wziął dla niej różę, na zaś żółtą — symbol przyjaźni, nie miłości. Różę o takim kolorze przyjęła, żadnej innej.

Załamał ręce. Powinien się cieszyć: ze spotkania, z randki, ze wspólnych poszukiwań. A w rzeczywistości chodził po pokoju dręczony wątpliwościami i głupim przeczuciem, że wszystko zniszczy, jak leżało w naturze Czarnego Kota.

— Jeśli nie spróbujesz, nic nie zobaczysz — zmotywował swoje odbicie i wyszedł z domu.

Na miejsce spotkania dotarł po dwudziestu minutach wolnego spaceru. Marinette czekała już przy fontannie, bawiąc się z ganiającymi wokół niej dziećmi. Strzelały do niej z pistoletów wodnych, a ona chaotycznie je omijała, nie chcąc zamoczyć sukienki.

Adrien zaśmiał się głośno. Zobaczyła go i znieruchomiała. Dzieci wykorzystały moment, strzelając z pistoletów wprost na jej stopy. Pisnęła.

Rodzice dzieci zjawili się natychmiast.

— Bardzo przepraszamy — powiedzieli do Marinette. — Wy też przeproście — skarcili dzieci.

— Nie — odpowiedziały chórkiem dzieci.

— No już, przeproście! — rozkazała stanowczym tonem matka. — Jeśli nie, to zero cukierków dzisiaj.

— NIE! — zaczęły przekrzykiwać się między sobą. — Przepraszamy, przepraszamy!

— Nic się nie stało — włączyła się i Marinette, która przetarła chusteczką mokre nogi. — Następnym razem nie oblewajcie ludzi wodą.

— Dobrze!

Adrien stanął za dziewczyną. Nie zauważyła go. Dalej wycierała się po starciu z dzieciakami, mamrocząc coś pod nosem.

— No, hej… — przywitał się nieśmiało Adrien.

Marinette podskoczyła w miejscu. Pisnęła. Z torebki wyleciało jej parę przyborów, które rozsypały się po całym placu. Adrien od razu przyklęknął i zebrał wszystkie przedmioty, nim Marinette zdążyła się odwrócić.

— Proszę. — Podał jej drobnostki. — Wszystko… w porządku?

— Ja? W porządku? Oczywiście, że jest czysto, to znaczy… — Westchnęła. — Tak, jest w porządku. A u ciebie?

— Chyba też — przyznał, choć wątpliwie. — Wiesz, tak sobie pomyślałem, że może poszukiwanie odpowiedzi troszkę przesuniemy w czasie i pójdziemy na… — Rozejrzał się po placu. — Może na obiad? Albo jakieś ciastko? Wiesz, jest tu taka…

— Zapraszasz mnie na… — przełknęła głośno ślinę — randkę?

— No… Skoro tak to nazywasz, ale z mojej strony to raczej gorące podziękowania za całą pomoc w rozwiązywaniu tej sprawy.

Nie wyszło mu. Czuł to w kościach. Do kłamania się nie nadawał.

— Aha… — powiedziała obojętnym tonem. — W sumie to… możemy — zgodziła się nieśmiało. — Słyszałam, że dobre mają tu ciastko karmelowe.

— Karmelowe? Uwielbiam słony karmel!

— Naprawdę? — Marinette zaśmiała się. — Zawsze uważałam słony karmel za dziwny wymysł. Zwyczajny uwielbiam, ale słonego nie mogę!

— Nie mów. Żartujesz?

Ruszyła w stronę ciastkarni. Był wolny stolik na zewnątrz, więc tam usiedli.

— Może spróbujemy? Każde coś, czego nie lubi — zaproponował Adrien, wskazując na znienawidzony sernik.

— Sernik?

— Gdybyś miała kota, który dziennie zjada pięć opakowań camemberta, też byś miała dość. A ty?

Marinette przejrzała menu. Wybrała bezę z wiśniami.

— Beza czy wiśnie? — upewnił się Adrien.

— I to, i to. Nie uwierzysz, ale mam traumę z dzieciństwa przez to ciastko. Po raz pierwszy rodzice zrobili mi to, gdy byłam mała. I to z wiśni prosto z sadu. Byłam taka zadowolona. Pomogłam im, drelowałam wiśnie, ale jedna mi umknęła. Wtedy wychodziły mi mleczaki. Ja do gryzienia bezy, a tam tylko zachrzęściło.

Równocześnie wybuchli śmiechem. Para z sąsiedniego stolika popatrzyła się na nich krzywo.

— Nie mów? — Adrien podśmiewywał się pod nosem. — I co dalej?

Marinette aż się rozpłakała na samo wspomnienie do zdarzeniu z dzieciństwa.

— Płakałam. Krzyczał. Wpadłam na krzesło, o które rodzice podparli drabinę. Wszystko się wywaliło, a ja płakałam jeszcze głośniej, aż w końcu opowiedzieli o magicznej wróżce, które spełni każde moje życzenie za tak cennego ząbka.

— Uwierzyłaś?

Uśmiechnęła się słodko.

— Tak… Uwierzyłam im. — Oparła się o krzesło. — Rodzice zawsze byli cudowni. Niezależnie od tego jak głośno, czy jak cicho płakałam, starali się mnie pocieszyć. Byli wsparciem, którego potrzebowałam. Dzisiaj zanim wyszłam przepytali mnie o wszystko i prosili, bym dała im znać, jak się czuję.

— Są wspaniali.

— Tak, najlepsi…

Między nimi nastała niezręczna cisza, na szczęście przerwał ją kelner o drobnych oczkach, które chował za masywnymi okularami. Przyjął zamówienie i poprosił, by poczekali dziesięć minut. Odszedł i znów zostali sami.

— Zazdroszczę ci rodziny — wyznał Adrien. Oboje wiedzieli, z jakiego powodu nastała ta cisza i chyba dłużej nie zamierzał ukrywać prawdy o sobie. — Marzę, że kiedyś będę mógł wybrać się z rodziną na piknik. Będziemy się śmiać, żartować. Wszyscy wyłączą telefony. Spędzimy ten czas razem…

— Jeśli chcesz, możesz kiedyś wybrać się na piknik ze mną, z moją rodziną — zaproponowała niespodziewanie Marinette.

Otworzył usta, ale nie dał rady wydobyć z nich choćby jednego słowa. Zaskoczyła go propozycja Marinette.

— To… To twoja rodzina — przypomniał jej, choć wątpił, by zapomniała. — Nie moja.

— To co z tego? — Wzruszyła ramionami. — Więcej osób przynosi więcej trosk, ale i więcej radości. Poza tym jesteś moim przyjacielem i powiedzmy, że współpracownikiem.

— W zwalczaniu szkodników?

— W zwalczaniu szkodników — potwierdziła i stanowczo skinęła głową.

Kelner przyniósł im zamówienie. Zjedli w ciszy, ostatecznie wymieniając się zamówionymi smakołykami. Adrienowi zdecydowanie bardziej smakowała beza, nadal nie umiał przejeść sernika, który Marinette skonsumowała z przyjemnością.

Posiedzieli w kawiarni jeszcze przez godzinę. Rozmawiali o głupotach, o szkole, o nauczycielach, o planach na przyszłość, aż w końcu temat jego matki samoistnie się pojawił.

— Spróbujmy — zasugerowała Marinette, kończąc sernik. Zostawiła kawałek zbyt grubego spodu i oddała go kelnerowi.

Adrien podziękował za swoją część zamówienia.

— Przynajmniej jeśli niczego nie potwierdzimy, to chociaż zaprzeczymy niektórym przypuszczeniom — zasugerowała.

Spojrzał na nią. Na policzku miała kawałek sernika. Sięgnął chusteczką i wytarł ją.

Zarumieniła się. Był to czerwony, mocny rumieniec, który sprawił, że Adrien z wrażenia zamarł z ręką nad stolikiem.

Odchrząknął i zabrał chusteczkę.

— Przepraszam — burknął. Sama mogła wytrzeć.

— Dziękuję, to znaczy umiem sama, ale… dziękuję. Tak, to wdzięczność. Hehe…

Gwałtownie wstała od stołu.

— Zapłacę! — oświadczyła i ruszyła w stronę kasy.

Adrien nie zdążył jej zatrzymać. Wolał sam zapłacić za część swojego zamówienia, ale chyba za bardzo mu to wyszło, bo za moment wyszła Marinette. Zabrała swoje rzeczy i ruszyła w kierunku uniwersytetu paryskiego. Adrien sprzątnął na szybko trochę ze stołu i podążył za dziewczyną, która chyba nieświadomie nie poczekała na niego.

Wzruszył ramionami. No trudno, zdarza się. Dlatego pobiegł za nią i dogonił, nim ta doszła na miejsce.

Biblioteka de la Sorbonne zasługiwała na miano piękna i ozdoby Paryża. Podlegała pod dział humanistyczny uniwersytetu Panthéon—Sorbonne, mający w swych zbiorach dzieła francuskich pisarzy. Tu z tej biblioteki korzystały studia historii sztuki pięknej, na którą uczęszczali jego rodzince wraz z Natalie i panią Bustier. Później ich drogi się rozeszły i jak widać każdy obrał inną drogę życia.

Budynek sprawiał wrażenie historycznego, opiewającego mądrością wieków, z której mogli korzystać tylko wybrani. Biblioteka była wielokrotnie odnawiana, a na początku dwudziestego pierwszego wieku została oddana w pełni do użytku. Bogato ozdobione korytarze jak w pałacu mijały się ze stanowiskami komputerowymi i ksero, z których korzystali studenci i profesorowie. W kącie Adrien zauważył siedzącego naukowca, nie pamiętał nazwiska mężczyzny. Kojarzył go jedynie z ostatniego przyjęcia, w którym uczestniczył jego ojciec.

We wnętrzu panował przepych. Był dla Adriena czymś niezwykłym, majestatycznym i świadczącym o wysokim statusie uczelni.

Marinette nie zachwyciła się jednak budynkiem. Szła wolno, dostosowała swoje tempo do Adriena, ale nie oglądała budynku. Zmierzała prosto do wolnego okienka, przy którym siedziała młoda, może trzydziestoletnia dziewczyna w niemodnym szalu w prążki.

— Porozmawiamy z nią? — zaproponowała Marinette.

Adrien odetchnął ciężko. Przeszedł obok Marinette, obiecując, że on się tym zajmie. Stanął przed okienkiem i odchrząknął. Młoda dziewczyna odłożyła czytnik i wyprostowała się na biurowym krześle. Wyjęła skaner.

— Pomóc, podać czy pyta o informację? — spytała mechanicznie, głosem bez wyrazu.

— Ee… — zająknął się. — Chyba informację. To znaczy… Ja szukam informacji o Gabrielu Agreście z czasów studiów. Podobno już wtedy wygrał kilka konkursów modowych i chciałbym…

— Znowu on? — Kobieta przewróciła oczami. Dopiero pod tym kątem wyodrębniły się na jej twarzy głębokie zmarszczki. — A co konkretnie szuka?

— Jakiś… notatek?

Bibliotekarka znowu westchnęła.

— A o Internecie słyszał? — spytała. Chyba z niego drwiła? A przynajmniej takie odniósł wrażenie.

Ziewnęła szeroko i włączyła czytnik e—booków.

— Polecam zajrzeć do bazy uczelnianej i e—kroniki, świetny pomysł studentów. Jest tam wiele artykułów, a i było tam parę smaków, o których uczelnia nie za bardzo chciała pamiętać. Masz kartę?

— Tak, tak. — Adrien kiwnął energicznie głową. Wyciągnął z kieszeni portfel, ręce mu się trzęsły. Z trudem wyciągnął kawałek plastiku, który podał kobiecie.

Wyszarpała od niego kartkę. Przyłożyła do czytnika i wymruczała:

— Stanowisko dwudzieste, maksymalnie godzina. Potem przychodzą studenci i oni mają pierwszeństwo, bo jakiś tam projekt jest szykowany.

— Tak, tak — zgodził się i odszedł.

Zabrał ze sobą Marinette i usiedli przy stanowisku dwudziestym. Było czyste, schludne i wytarte, jakby po każdym użytkowaniu studenci i odwiedzający zostawiali za sobą porządek. Marinette zabrała jedno z krzeseł z pobliskiego stołu. Obiecała później oddać. Usiadła razem z nim.

— Czego konkretnie mamy szukać? — zainteresowała się dziewczyna. Mówiła jak najciszej tylko mogła, by przeszkodzić innym studentom.

— Gabriel Agreste? — zaproponował hasło, ale po jego wpisaniu odnalazł się w gąszczu wyników wyszukiwań. Większość z nich należała do zbioru tych informacji, które znał dobrze.

— Może… coś się stało w czasie ich studiów? Nie wiem... Wypadek? Nieszczęście? Kiedy studiowali?

— Siedemnaście, osiemnaście lat temu — policzył na szybko. — To nie tak dawno.

— Szybko im się urodziłeś — zauważyła Marinette.

— Tak, podobno wkrótce po studiach i ślubie mama zaszła w ciążę. Bardzo się cieszyła na moje przyjście. Ojciec zresztą też. Natalie została z nami.

— Ale coś się zdarzyło w trakcie studiów?

— Na pewno tak. — Przetarł wierzch dłoni. Przeszukiwanie przeszłości ojca i matki powoli doprowadzało go do mdłości. Jeśli coś znajdą… Cokolwiek…

Marinette zaczepiła go.

— Ej, dasz radę. — Szturchnęła Adriena w ramię kilka razy. — Jesteś wielki — przypomniała chłopakowi.

Zgodził się niepewnie i wrócił do poszukiwań. Zaczął od wydarzeń, które miały miejsce w czasie trwania studiów rodziców. Począwszy od konferencji naukowych, aż po wypadki, afery i inne tragiczne wydarzenia. Adrien przystanął na jednym.

Odchylił się na krześle. Marinette zerknęła na niego na krótki moment, niesiona chyba tymi samymi obawami.

— Wypadek, kobieta traci dziecko, sprawca nieodnaleziony — przeczytał uważnie każde z haseł artykułu. Zostało im niewiele czasu. Zniecierpliwiona bibliotekarka co chwilę rzucała krótkie spojrzenie w ich stronę, sprawdzając, czy już nie skończyli.

Jeszcze nie, dopiero zaczynali. Dla Adriena ta zdawkowa informacja była przełomowa. Jedna wskazówka ruszyła wahadłem pozostałych konspiracji. Długo nie podejrzał rodziców o cokolwiek, wydawali się, że są szczęśliwą rodziną… Bez tajemnic.

W rzeczywistości całe życie Adriena było oparte na kłamstwie, a za moment miał się przekonać, czy jego przypuszczenia są słuszne.

Załadował artykuł. Marinette przysunęła się bliżej, przeczytała pierwsze zdania i nagle cofnęła się. Usta przysłoniła ręką. Spojrzała na Adriena, potem znowu na ekran i w końcu wysapała:

— Nie wierzę…

Adrienowi nie było obojętne, co tam zobaczy. Przewidywał wiele, może niepotrzebnie zagłębiał się w teorie przed przeczytaniem czegokolwiek z artykułu, ale przerosła go prawda.

— Jest bardzo źle? — dopytał się Marinette.

Chwyciła za jego podbródek i przekręciła głowę w stronę ekranu. Adrien zamarł. Jego serce zadudniło w katatonii ciągłych myśli.

„Emilie”, „ciąża”, „wypadek”, „została popchnięta przez nieznanego sprawcę”, „straciła dziecko”, „trauma”, „wyjazd rehabilitacyjny w góry”… Adrien chwytał kolejne słowa z coraz to większą gorączką. Nie dawał rady czytać całości artykułu. Pomijał istotne czy nieistotne informacje, aby tylko przerwać te duszności, nie dać się prawdzie jako całości, ale to było zbyt wiele.

Szarpnęło nim. Odsunął gwałtowni krzesło, aż przewaliło się z hukiem na podłogę, i wybiegł z biblioteki, nie oglądając się za siebie. Nie słuchał nikogo ani niczego, choć Marinette na pewno za nim wołała.

Znajdziesz mnie tutaj:
Możesz mnie wesprzeć tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!