— Adrien, obudź się!
Marienette szarpnęła jego ciałem i zaczęła prowadzić w kierunku skwerku, ślepej uliczki, w której wałęsał się bezdomny kot. Wyskoczył przerażony z kosza na śmieci i uciekł miedzy nogami Adriena na ulicę.
Ukryli się za tym samym śmietnikiem.
— Adrien, Adrien… ADRIEN!
Nic do niego nie docierało.
Natalie.
Krew.
Jeden obraz przedzierał się przez jego podświadomość i
dawał szansy, by dotarły inne. Widział oczywiście dziewczynę. Jej piękne oczy i
to, że bez ustanku go wołała, ale nie umiał jej odpowiedź.
W końcu poddała się.
Zrezygnowana opuściła bezwładnie ręce. Zgasł ten blask,
nie znalazła w sobie więcej nadziei. Tylko pustkę. Tę samą, którą żywił się w
tej chwili Adrien.
Plagg wysunął się z jego kieszeni. Zamachnął się łapką i
strzelił go prosto w policzek, rozmazując na nim krew Natalie.
— Dzieciaku, obudź się. To AKUMA! Możesz ją uratować,
Marinette może…
Dotarło do niego.
Podniósł głowę i zerknął na dziewczynę. Kiwnęła
zdecydowanie głową, potwierdzając, że Natalie jeszcze można uratować.
Zagryzł zęby, tak mocno, że aż zazgrzytały i podniósł się,
ocierając twarz. Na koszuli został czerwony ślad. Nie zmyje go…
Pokręcił głową. Nie, to nie czas na to.
— Plagg, wysuń pazury! — Przemienił się. Marinette
dołączyła do niego chwilę później.
— Do roboty — rzekła.
— Musimy uratować Natalie za wszelką cenę — oświadczył
jej.
Marinette zmarszczyła czoło.
— Nie za wszelką cenę — dodała.
Adrien udał, że jej nie słyszy. Wyskoczył w postaci
Czarnego Kota na ulicę. Rozległy się niespodziewane wiwaty, a gdy pojawiła się
Biedronka, strach zniknął z twarzy ludzi. Zmienił się z radość — czy to z
powodu ulgi, czy faktu, że będą mieli możliwość zobaczenia bohaterów w akcji.
Rozciągnął koci kij i przeskoczył nad nimi, lądując
pośrodku samochodu, którym jeździła Natalie i ochroniarz. Natalie leżała na
trawie nieruchomo, wyglądała blado. Ktoś zabezpieczył jej ranę i ułożył w
bezpiecznej pozycji, z daleka dobiegał sygnał karetki.
— Nie zawsze trzeba mieć supermoce, aby zostać bohaterem —
przypomniała mu Biedronki. — I czasami trzeba po prostu je mieć, by uratować
innych.
Natalie…
Ile by oddał, aby zostać przy niej i zaopiekować się
ranami do czasu przyjazdu karetki… Marinette na szczęście mu przypomniała, że
jako bohater Paryża musiał nie dopuścić do zranienia kogokolwiek innego w
Paryżu.
— Idziemy — ogłosił dziewczynie i ruszył śladami
złoczyńcy, za jego ciężkimi, głośnymi krokami, które dudniły Adrienowi w
uszach.
Złoczyńcy zmienili się, dojrzali. Początkowo atakowali ich
przebierańcy, których udawało się pokonać przy pomocy szczęśliwego trafu
Biedronki. Ostatnio było inaczej. Akumy celowały w serca ludzi, stawały się
niebezpieczniejsze. Nie dało przewidzieć ich ruchów.
A przede wszystkim nie żądali miraculum od Biedronki i
Czarnego Kota.
— O czym myślisz? — Z zamyślenia wyrwała go Marinette.
— O Władcy Ciem.
— Hm, ja też — zgodziła się z partnerem. — Nigdy nie
postępował aż tak brutalnie. On… — nie dokończyła.
Cienki kolec przeleciał tuż obok policzka bohaterki.
Adrien zakręcił koci kij w dłoni i odepchnął przedmiot na bok, chociaż w ten
sposób mogąc ochronić ukochaną. Biedronka skoczyła i wylądowała prosto na
szpikulcu, przygniatając go do ziemi. Zakręciła jojem i pobiegła w kierunku
superzłoczyńcy. Adrien podążył jej śladem.
W około nie znajdowali się cywile. Na szczęście zdążyli
uciec. Adrien odetchnął z ulgą, choć ta chwilowa cisza zapowiadała jedynie
burzę.
Musiał się obudzić.
Musiał walczyć.
Zacisnął koci kij i skoczył, nacierając na zamazaną
sylwetkę. Uderzył kij i ten odbił się od ciała superzłoczyńcy. Nie miał ciała,
składał się z fragmentu cienia, który zebrał z cienia drzew, ławek i budynków.
Z jego dłoni rodził się szpikulec. Kolejny. Inny od tego, na którym stała
Marinette. Jego grubość sięgała maksymalnie kilku centymetrów, ale przerażała.
Kolec natarł na Czarnego Kota.
Odskoczył przed atakiem i zaczął gnać w kierunku latarni.
Złapał się za nią i okręcił kilka razy, unikając zranienia. Gwałtownie puścił
się i natarł na cień. Przeleciał przez niego. Uderzył prosto w ławkę. Zjechał
po oparciu, świat stanął do góry nogami.
— Kocie, uważaj! — krzyknęła Marinette.
Odepchnął się od drewnianych obramowań i wzbił w
powietrze. Koci kij zahaczył stopą, pod jego plecami przeleciał kolec.
Wzdrygnął się na jego widok. Ten przedmiot zamierzał go zabić. Nie zranić, nie
przestraszyć.
— Zabić — powtórzył szeptem.
Nawet Biedronka zamarła. Ta wielka bohaterka, która
obiecała ratować świat i Paryż. Dopiero teraz oboje na własne oczy ujrzeli, do
czego był zdolny Władca Ciem.
Nie… Adrien zdał sobie sprawę z czegoś poważniejszego.
Pytanie brzmiało, co Władca Ciem potrafi poświęcić. Odpowiedź brzmiała:
wszystko.
Wzniósł się na kocim kiju wyżej, a potem opadł razem z nim
na złoczyńcę — prosto w jego cieniste ciało. Wylądował w środku. W pustce. W
nicości.
„Przepraszam, tato. Odwiedzę cię, obiecuję. Nie traktuj
mnie tak, jakbym stała w twoim cieniu. Zobacz mnie” — rozbrzmiał czyjś głos;
kobiety, słodki i pełen wyrazu. Brzmiał jak głos zatroskanej osoby, która
ubiegała się o uwagę kogoś bliskiego, ale stała za daleko. Wyciągała daleko
dłoń. Błagała, by ktoś ją chwycił.
Zamknięta w czyimś cieniu, jak Adrien.
Zacisnął mocno powieki i uciekł z tego więzienia. Inaczej
patrzył na złoczyńcę, bo akceptował ból tej kobiety i to, dlaczego poddała się
mocy akumy.
— To nie twoja wina! — zwrócił się do kobiety.
Cień poruszył się w dziwnych drganiach. Jeden z kolców
cofnął się, dając Biedronce pole manewru do walki. Wykorzystała to i złamała
bron w pół. Złoczyńca nie zareagował w żaden sposób na dokonane na nim
zniszczenie…
Do oczu Adriena przedostały się łzy.
— Ty… — Nawilżył usta śliną. — Też jestem tchórzem. Nie
umiem walczyć i stawiać na swoim. Kocham ojca, ale nie potrafię dłużej żyć tak,
jak on chce. Wiem, że jest rodzicem. Ma prawo się o mnie troszczyć, pomagać mi,
stawiać warunku, zakazywać i nakazywać, ale… on już dawno przekroczył granice.
Cień zdeformował się. Fragment na jego twarzy przybrał
inny kształt, przypomniał łzę, która zsunęła się po policzku.
— Rozmawiaj z nim dalej — zaproponowała Marinette.
— To ona — zwrócił bohaterce uwagę. — I ma przepiękny
głos. Usłyszałem w środku.
Ręce cienia opadły z wrażenia. Kolec, który gnał po
Adriena, całkowicie zanikł. Dlatego jako Czarny Kot zaryzykował i zbliżył się,
krok po kroku.
— Uważaj — ostrzegła go. — Jestem obok, jakbyś potrzebował
pomocy.
— Wiem — skłamał. Do tej pory nie liczył Biedronki jako
kogoś, w kim mógłby znaleźć wsparcie. Kilkanaście dni i tak wiele się zmieniło.
— Ja… — zwrócił się bezpośrednio do złoczyńcy. — Też mam ciężko. Walczę do
swoje i dlatego rozumiem, że trudne. Czasem nikogo obok nas nie ma. Idziemy
sami. To też nieprawda. Ktoś tam jest. Mama. Babcia. Przyjaciel. Kot. Sąsiad.
Listonosz. Pani w sklepie. Nauczycielka. Koleżanka z ławki obok. Uśmiechnie
się, poda długopis. Życie wydaje się czasem złe, ale to nieprawda.
Zmalał. Cień pochylił się nad Adrienem, lecz uznał, że
jest dla niego za wysoki. Oddał cień drzewu i ławce w parku. Stanęli naprzeciw
siebie, jak odbicia w lustrze. Podobni, a jednak zupełnie inni.
Adrien podniósł dłoń, cień wykonał ten sam ruch. Zetknęli
się, uczucia przepłynęły przez nich, jakby na moment stali się jednością.
Dzielili ból i smutki, troski i zaniedbania, ale w tym wszystkim odnaleźli i
uśmiech. Adrien zobaczył piękny, starczy uśmiech, przynależący do babci. Piekła
chleb, z makiem na wierzchu w starym piecu, jeszcze takim z cegły. Był w domku
wiejskim. Siedział przy stole i rozmawiał z babcią. Opowiadała o swojej
młodości, niespełnionej miłości i o tym, jak poznała dziadka.
Obudził się.
— Przepraszam — odparł znów ten sam kobiecy głos.
Otworzył oczy. Cień zniknął całkowicie. Akuma wyleciała z
ciała płaczącej kobiety o drobnym nosie i krzaczastych brwiach. Marszczyła
czoło, na które opadały jej nierówno ścięte włosy.
— Przepraszam — powtórzyła, nie puszczając dłoni Czarnego
Kota.
— Już dobrze, będzie dobrze — pocieszył ją. — Biedronko! —
zwrócił się do bohaterki.
Zakręciła jojem i zapała akumę, nim ta zdążyła uciekł z
powrotem do kryjówki Władcy Ciem. Sapnęła ciężko. Zacisnęła pięści ze złości,
nie cieszyła się z pokonania złoczyńcy.
— Co się stało?
— Kocie, ja… — Odetchnęła. — Ja nie użyłam szczęśliwego
trafu. Ja nic nie naprawię.
Puścił gwałtownie uratowaną kobietę. Zapłakała jeszcze
głośniej na wieść, że nie cofnie tego, co zrobiła, nie uratuje tych, których
skrzywdziła.
— Jestem najgorsza — stwierdziła całość swojej egzystencji
w jednym krótkim zdaniu.
— Nie, to nieprawda!
Biedronka podbiegła do niej. Chwyciła za ramiona i
potrząsnęła tak mocno, że aż kiwnęła głową kilka razy. Przestała płakać.
Marinette zatrzymała się, przysunęła kobietę pod samą jej twarz i przypomniała
stanowczym głosem:
— To Władca Ciem skrzywdził tych ludzi. Wykorzystał chwilę
twojej słabości. To potwór, który ma jakiś chory plan. Nie. TY. NIC. NIE.
ZROBIŁAŚ. A teraz weź się w garść. Nie daj się nigdy więcej zmanipulować. Nie
płacz, chyba że ze szczęścia. A my idziemy — z ostatnim zdaniem zwróciła się do
Adriena.
Zgodził się z nią.
Uciekli do zaułka, gdzie z powrotem przemili się w swoje
prawdziwe tożsamości. Wyjrzeli na chwilę zza ścianę i dopiero wtedy wyskoczyli,
biegnąc w kierunku trawnika, na którym leżała Natalie. Modlili się oboje, aby
karetka zdążyła ją zabrać.
Kiedy dotarli na miejsce, nie zastali kobiety na trawniku.
Tłum gapiów rozszedł się, a obok miejsca zbrodni pozostał tylko jeden człowiek.
— Tata? — zdziwił się Adrien.
Gabriel Agreste się odwrócił. Ręce trzymał założone za
plecami. Wyprostował się i wziął głęboki wdech, który zawsze oznaczał zawód.
Adrien cofnął się odruchowo ze strachu. Uciekłby, ale Marinette złapała go za
ramię.
— Pani Marinette, jak mniemam? — najpierw odezwał się do
dziewczyny.
— Witam, panie Agreste. — Zmarszczyła czoło. — Czy z panią
Natalie wszystko w porządku?
— Słucham? — Ton jego głosu przerażał. Znajdował się wyżej
nad innymi. W tej całej dostojności ukrywała się nuta goryczy i rozczarowania.
— Nie rozumiem, jak miałoby być wszystko „w porządku”. Rzadko się zdarza, aby
osoba z przebitym barkiem nie cierpiała, nie krwawiła i nie miała naruszonej
kości. Zapewniam więc, że nic nie jest w porządku. — Wzrok mężczyzny padł na
Adriena. — A ty, mój chłopcze… Zobacz, co narobiłeś. Mówiłem ci, świat jest
pełen cierpienia. Gdybyś tylko posłusznie dał się zawieść do szkoły, nic
podobnego, by się nie wydarzyło.
— Co takiego? — zdziwiła się Marinette.
— Głupotę należy karać. Swawolę ograniczać. Czy kiedyś
pomyślałeś, że przez twoje zachowanie… — urwał w pół zdania. Dlaczego? Adrien
nie rozumiał. — To ja popełniłem błąd, pozwalając ci… — nie słuchał.
Znowu to samo, tak jak wtedy… W Nowym Jorku… Kiedy
pojechał za zgodą ojca na wycieczkę. Wszystko psuł i mimo jego starań, każde
jego działanie przynosiło tylko więcej nieszczęścia niż pożytku. Może ojciec
miał rację? Podjął złe decyzje i naraził innych na niebezpieczeństwo. Nie
pomyślał o konsekwencjach. Nie rozważył możliwości, że przez jego „ja chcę”
Natalie zostanie ranna. Gdyby tylko siedział w samochodzie, nic by się nie
stało.
On…
On…
On…
Popełnił błąd…
— NIE! — usłyszał nagły krzyk, który rozniósł się między
najbliższymi ulicami miasta.
Gabriel cofnął się z wrażenia, na moment tracąc całą
dostojność, nad którą tak ciężko pracował. A przede wszystkim, zamilknął.
Marinette przekręciła Adriena w swoją stronę i kciukami
otarła łzy z jego policzków. Posłała mu ciepły uśmiech, pełen nadziei, jakby
zamierzała mu powiedzieć, że od teraz wszystko będzie dobrze, a potem rzuciła
wściekłe spojrzenie Gabrielowi. Przysłoniła Adrienowi uszy.
— To nie jest jego wina! — znowu wrzasnęła.
— Panienko Marinette, proszę o kulturalne wyrażanie się.
Wydawało mi się, że wyniosła pani z domu maniery, ale najwyraźniej tak się nie
stało.
— Z szacunkiem można się zwracać tylko do ludzi, którzy na
to zasługują, a pan jest ostatnią osobą, która na to zapracowała. Jak może pan
w ogóle mówić takie rzeczy! Adrien jest niewinny. To wszystko sprawka Władcy
Ciem. To on zakumanizował tę osobę, to on napadł na Adriena. Natalie tylko
obroniła Adriena, jak prawdziwy rodzic, na którego on zasługuje. Szkoda, że ma
tylko perfidnego ojca, któremu szybko do karania, gorzej z myśleniem.
Ojciec tracił cierpliwość. Spiął mięśnie twarz, jego całe
ciało napięło się z gniewu, który w sobie trzymał.
— Panienko, radzę ci…
— Na pana radach w żadnym wypadku mi nie zależy! Czy panu
nie wstyd? Przecież sam pan dobrze pamięta, jak stał się ofiarą Władcy Ciem.
Bezradność. Całkowite oddanie. Prawdziwy potwór steruje tym wszystkim, więc
zapytam jeszcze raz: w czym zawinił Adrien?
Nastało milczenie.
Adrien ujął nadgarstki Marinette i odsunął dziewczynę od
siebie. Stał głęboko zdumiony, wpatrzony w drobną postać dziewczyny, która
nagle zamieniła się w prawdziwą bohaterkę. I to bez maski, bez kostiumu.
Marinette zawsze była Biedronką, jego prawdziwym bohaterem, który w końcu go
uratował.
— Dziękuję… — Rozpłakał się, tylko tym razem ze szczęścia.
Ojciec odszedł.
0 Comments:
Prześlij komentarz