[Faux pas] Rozdział 24

 

Nie spał.

Lampka chybotała się nad jego głową bladoniebieskim kolorem, z dziwnej żarówki, którą kupiła Natalie na próbę. Nie sprawdziła się. Padało zbyt ostre światło, które raziło Adriena w oczy.

Noc winna przynosić trochę odpoczynku, a odnosił wrażenie, że zmartwienia narastają w nim. Jako kot powinien cieszyć się z nocy, przeskakiwać między budynkami Paryża i cieszyć się wolnością. W rzeczywistości znów zamknięto go w czterech ścianach.

Tik tak — słyszał dźwięk niewidzialnego zegara. Obawiał się, że kolejne tyknięcie może oznaczać kłopoty.

Adrien wyprostował się. Głowa zawisła nad plikiem dokumentów, które znalazła dla niego Marinette.

Czytać czy też nie?

Znalazła w nich odpowiedzi. Sprawiły, że zwróciła się z nimi prosto do Adriena. Pomogła mu jak tylko mogła, a mimo to ich nie otwierał. Nie przeglądał. Nie zastanawiał się, nad ich właściwą treścią.

Były tam.

Czekały na niego w świetle tej rażącej żarówki.

I przez całą noc ani razu do nich nie zajrzał.

***

Adrien włożył bukiet kwiatów do wazonu, nalał do środka wody i postawił przy oknie. Niedaleko niego leżała Natalie. Czytała właśnie książkę, w przerwach między pracą i badaniami lekarskimi. Wyniki były zadowalające i lekarze sugerowali, że za kilka dni, jeśli stan się nie pogorszy, dostanie zgodę na opuszczenie szpitala.

— Nie musisz tu przychodzić — burknęła pod nosem. W gardle jej zaschło, głos miała niewyraźny. Sięgnęła po szklankę z czystą wodą i się napiła. Wzięła tylko jeden łyk.

Ułożył kwiaty, tak aby wyglądały piękniej, kiedy kobieta będzie się im przyglądać w trakcie zachodu słońca.

— Nie muszę, ale chcę — odparł stanowczo. — Uratowałaś mi życie.

— To nic — wymamrotała pod nosem. — Poza tym chronić cię to mój obowiązek.

— Obowiązek, a ponoszenie takiego ryzyka? Nie, Natalie, nie uwierzę ci. Zresztą… Gdzie indziej miałbym pójść?

Natalie zacisnęła usta w wąską linijkę, a potem spytała:

— Jak twój ojciec…

— Nie odzywa się, omija mnie, nie zna mnie — odpowiedział obojętnym, suchym tonem.

Dom nie istniał. Pusta klatka, do której można jedynie swobodnie wejść, nie oznaczała ciepłych czterech ścian, gdzie zasiadała szczęśliwa rodzina. Namalowany fałszywy obraz już dawno temu uległ zniszczeniu. Farba zmarszczyła się i pękła, wykrzywiając malowidło w swojej prawdziwej odsłonie. W bólu i fałszu, który tkwił w milczeniu i ciszy.

Gdyby tylko ojciec nakrzyczał na niego, wyraził swoje niezadowolenie czy zwyczajnie się odezwał, Adrien nie zmieniłby się w zniszczoną postać na obrazku. Uśmiechniętą, a jednak wciąż łzawiącą na widok dokonującego się zniszczenia.

Nawet Natalie przywdziewała tam fałsz. Właśnie dlatego Adrien pragnął to zniszczyć.

— Powiedz mi, Natalie… — Schylił głowę. Włosy przysłoniły jego oczy cieniem. — Kto zepchnął mamę?

Natalie znieruchomiała, jednak aparatura szpitalna wskazała nagły skok ciśnienia. W innych okolicznościach Adrien wezwałby pielęgniarkę, ale tym razem się powstrzymał. Podjął już decyzję i uważał ją za słuszną.

Wyciągnął z plecaka plik dokumentów, które przyszykowała dla niego Marinette i podał je Natalie. Rzucił je na kolana kobiety. Jej ręka zadrżała, ale mimo to sięgnęła do spakowanych w teczkę dokumentów. Otworzyła je i wyjęła kolejne notatki, rozkładając je na łóżku.

Fragmenty artykułów z gazet pojawiły się najpierw, potem przyszła kolej na jakieś rozmowy z forum, na końcu Marinette przyszykowała dla niego kilka notatek. Kochana dziewczyna. Napracowała się dla niego.

Ach, nagle zrobiło mu się gorąco. Poklepał policzki, próbując się uspokoić.

Natalie mu przerwała:

— Skąd to masz? — zapytała stanowczym głosem.

— Czy to istotne?

— Tak, istotne, bo… bo… — zająknęła się. — Adrien, miałeś się nigdy nie dowiedzieć.

— A o czym? — Założył ręce na piersi. — Bo nie przeczytałem tych notatek.

Otworzyła szeroko w oczy, nie dowierzając temu, co właśnie do niej trafiło. Przejrzała jeszcze raz pobieżnie dokumenty. Nic z nich nie rozumiała, bądź świetnie to udawała. Niemniej, strach był prawdziwy.

Nagle wymówiła imię matki Adriena. Emilie, Emilie — zaczęła powtarzać jak mantrę dziwnym szeptem. A potem głośniej i głośniej. Przerwała. Podniosła wzrok.

— Jak dużo wiesz? Czy chcesz… — Przełknęła głośno ślinę. — Chcesz znać prawdę — tym razem stwierdziła.

Zakaszlała. Złapała się za pierś i wzięła kilka głębokich wdechów, aż raptem znów zaczęła się dusić. Adrien odchylił ją do tyłu i pomógł wydusić gromadzone w płucach powietrze. Serce kobiety łomotało jak szalone. Gnało za czymś, jakby za śmiercią.

Odruchowo sięgnął do dzwonka.

Zadzwonić czy nie?

Wziął głęboki wdech, pełen przerażenia i zrozumienia, co zamierzał właśnie uczynić. Tym razem bez chwili zawahania podbiegł do dzwonka i wezwał pielęgniarkę. Wbiegła do pomieszczenia chwilę później.

— Doktorze! — zawołała lekarza. Imienia nie dosłyszał.

Adrien odsunął się na bok, wyszedł na korytarz i opadł na długą ławę ciągnącą się przez korytarz. Czekali na niej pacjenci w kolejce do lekarza, który właśnie wbiegł do Natalie.

— Brakuje im lekarzy? Doktor powinien przyjmować albo tu, albo tu, a nie w dwóch miejscach na raz! — oburzyła się jakaś starsza kobieta. — Słyszałam, że leży w tym pokoju jakaś młoda osoba. Pewnie wezwała doktora do jakiejś kolki, a my tu czekamy… Ach, ludzie nie mają szacunku do osób starszych.

— Niech się pani zamknie — fuknął mężczyzna siedzący dalej. Drugi w kolejce. — Jeśli ma pani sił na takie biadolenie, to i wysiedzi pani na tej dupie przez godzinę.

Adrien z resztą pacjentów oniemiali. Przez moment wpatrywali się w młodego mężczyznę, koło trzydziestki, już z zakolami i drobnymi ranami od golenia na policzkach. Nosił w szpitalu cienki szal w kwiaty. Podjadał z kieszeni cukierki miętowe.

— Palenie — zwrócił się do Adriena. — Nie pal, lepsze są cukierki. Rzuciłem, kiedy urodziła mi się córeczka. Wcześniej? Jarałem jak smok. Po takim śniadanku ciemno było w pokoju, żona o mało mnie nie zostawiła. Więc nie pal, chłopie. To nie pomaga, to tylko dokłada problemów.

— Ee… ja… — zająknął się Adriena. — Dziękuję — podziękował za radę, ale i za obronienie Natalie przed starszą kobietę.

Mężczyzna zamlaskał, kończąc kolejnego cukierka. Rozłożył się na ławie, rozpychając siedzących obok niego ludzi. Spod kurtki wyłonił się ręcznie uszyty sweter w świąteczne wzory.

— Jak pan śmie?! — oburzyła się w końcu kobieta, którą wcześniej obraził.

— Proszę pani, to szpital, proszę nie krzyczeć — zwrócił jej grzecznie uwagę. — Poza tym zaraz doktor wyjdzie i panią zbada. Mogę się założyć, że jest pani w pełni zdrowa.

— A pan jest doktorem, skoro tak zakłada? — zapytała ciszej, ku zadowoleniu pozostałych pacjentów.

— Ja? — Wskazał na siebie i parsknął śmiechem. — Zabiłbym swojego pierwszego pacjenta, zanim dostałbym go w swoje ręce. Nie, nie, psze pani. Jestem w sumie bezrobotny, ale kocham swoją robotę. Szkoda tylko, że nie mogę sobie pozwolić na normalną służbę zdrowia. — Przewrócił oczami. Sięgnął po kolejną miętówkę.

Adrien nie mógł się nadziwić mężczyzną. Tak zwyczajnym i niezwykłym zarazem. Bezrobotny, ale kochał swoją pracę… Była to gra słów czy może kryło się za tym stwierdzeniem coś więcej? Adrien próbował go odczytać. Jego manierę i słowa, zachowanie i brak jakiekolwiek kultury osobistej.

Mężczyzna odwrócił się w jego kierunku. Ich spojrzenia się spotkały. Adrien nie uciekł wzrokiem, wpatrzył się w mężczyznę, jakby wierzył, że w jego spojówkach znajdzie odpowiedzi. Odkrył jedynie wory pod oczami.

— Mógłbym cię wziąć na swojego asystenta — mruknął mężczyzna.

— Mnie? To znaczy… — zmieszał się Adrien.

— Asystent jak asystent. Do roboty. Do pracy.

— Przed chwilą pan gderał, że jest bezrobotny — wtrąciła się starsza kobieta. Uśmiechnęła się złośliwie, kpiąc z mężczyzny.

— A pani, że jest osobą starszą, a widzę, że werwy i ducha ma pani za cały szpital — odpowiedział złośliwością. — A wracając do ciebie, zastanów się, jeśli… — nie dokończył.

Drzwi od pokoju, w którym leżała Natalie, otworzyły się. Doktor westchnął ciężko i przymknął powieki, by przetrzeć porządnie oczy. Miał głębokie wory pod oczami, stał niepewnie.

— Pan nie straci przytomności? — upewnił się ten sam mężczyzna, który mówił chętnie od kilku minut. Wstał. Podparł lekarza i zaczął go prowadzić do gabinetu.

— Tak, tak — odparł lekarz dopiero po chwili. Rejestrował wolno to, co się wokół niego działo.

Potknął się o własne nogi. Mężczyzna chwycił go mocniej pod ramieniem i zapobiegł upadkowi, choć oboje walnęli o przejeżdżający wózek z pacjentem. Przeklęli oboje. Ale wyminęli wózek, drzwi od gabinetu otworzył inny pacjent. Adrien poszedł za mężczyzną i lekarzem w nadziei, że się dowie czegoś o stanie zdrowia Natalie.

Zamknął za sobą drzwi od gabinetu. Wysunął fotel zza biurka i pomógł usadzić lekarza. Stary doktor ważył więcej niż wyglądał. Adrien wyczuł fałdy tłuszczu pod jego fartuchem, do tego pocił się przeraźliwie. Twarz miał bladą, krople potu zalewały mu ją całą.

Zmartwił się stanem lekarza. Czy to przez Natalie nie wysypiał się przez ostatnie dni?

— To nie twoja wina, chłopcze. — Lekarz jakby przeczytał jego myśli. Sięgnął po szklankę wody i jeszcze dodał: — To wina życia. Nie układa mi się ostatnio, więc się nie martw. Natalie to i tak jeden z przyjemniejszych przypadków.

Zaśmiał się na pocieszenie.

— To dobrze — zgodził się nieśmiało Adrien.

Nalał lekarzowi trochę wody do szklanki.

— Dziękuję — odparł doktor. — A teraz wracaj do niej. My z panem Arsenem mamy swoje sprawy do załatwienia. — Obejrzał się przez ramię, na mężczyznę stojącym za nim.

— Mów mi Ars! — przedstawił się Adrienowi. — I pamiętaj, oferta nadal aktualna, jakbyś chciał ze mną pracować.

Adrien zatrzymał się w przejściu jeszcze na moment. Oferta… Zastanawiał się, czego właściwie dotyczyła, skoro tak chętnie dzielił się z nią Ars. Czyżby pokazów mody? Był znanym projektantem? Jednak w całym Paryżu nie pojawiła się dotąd żadna sława, większa od jego ojca.

— A czym konkretnie się pan zajmuje? — spytał dla uściślenia propozycji.

— Hm… — Przez moment się zastanowił. — Powiedzmy, że szukam rzeczy zagubionych i oddaję je prawowitym właścicielom. Zazwyczaj.

Zagubił się jeszcze mocniej. Arsa to ucieszyło, bo uśmiechnął się od ucha do ucha. Choć w tym uśmiechu utkwiła i drobna kpina, wywyższenie, dzięki któremu Adrienowi przyszedł ktoś na myśl… Ale właściwie kto… Czasami pojawiał się chyba obok mamy?

— Dobra, idź już do swojej opiekunki — ciszę przerwał Ars. — I się zastanów. Jak tylko trzeba będzie, znajdę cię.

Adrien otworzył drzwi od gabinetu i już miał je zamknąć, gdy usłyszał za sobą:

— Bądź co bądź, przypominasz mi Czarnego Kota. Mówił ci to ktoś?

Drzwi zatrzasnęły, a Adrien zamarł przed nimi. Klamka uderzyła go w plecy. Przesunął się o krok do przodu, ale dalej nie poszedł. Przypominał komuś Czarnego Kota? Nie… Chyba te wnioski zaszły za daleko, może się tylko z nim droczył?

Tak, uznał, że to tylko złośliwość mężczyzny o imieniu Arsene, z którym nic go nie łączyło i łączyć nie będzie.

Dlatego wrócił do Natalie. Oddychała spokojnie, jakby nic nie wydarzyło się chwilę wcześniej i Adrien opuścił ją w trakcie snu. Otworzyła oczy, kiedy zrozumiała, że ktoś wszedł.

— Kochałam ją — wyznała i wskazała Adrienowi siedzenie. Usiadł. — Adrien, ja ją kochałam. Nie jak przyjaciółkę. Ja…

— Rozumiem — przerwał jej. Ujął jej dłoń i ścisnął. — Naprawdę rozumiem.

Natalie ścisnęła powieki. Łzy popłynęły jej po policzkach.

— Kochałam ją, wybrała Gabriela, ale zaakceptowałam to. Byłam przy niej. Kochałam ją nadal. Troszczyłam się. Obiecałam, że nigdy nie opuszczę — mówiła cichym, melancholijnym głosem. Zanurzyła się we wspomnienia, w ich wspólne chwile, które spędziły razem na studiach. — Była pełna życia i dobroci. Wszyscy wokoło niej mówili, że nie ma drugiej takiej Emilie. A z Gabrielem tworzyli cudowną parę. Po pół roku się zaręczyli, a pomiędzy Emilie pochwaliła się mi, że jest w ciąży. Była taka szczęśliwa. Kupiła nawet ubranka. Zaplanowała swoje pierwsze wakacje z maluchem. Nawet napisała piosenkę, którą obiecała śpiewać maleństwu, by zasnęło. I śpiewała, nawet do swojego brzucha. A ja patrzyłam i zazdrościłam, ale życzyłam im szczęścia.

Adrien opuścił głowę. Zagryzł wargę, zduszając w sobie gniew. Ręce mu się trzęsły.

Nie o nim mówiła Natalie.

— Straciła swoje dziecko. — Pociągnęła nosem. Zapłakała głośniej. — Poroniła, bo spadła ze schodów. — Podniosła rękę i osłoniła nią twarz. — Przeze mnie… Straciła je przeze mnie…

Adrien odetchnął z ulgą.

Zrzucił z siebie ciężar, który niósł na sobie od ostatniej nocy, a może i od kilku dni. Wiele części układanki w końcu ułożyło się w jedną całość, dając mu obraz, którego potrzebował.

Potrzebował prawdy. Nie kolejnego kłamstwa, nie bajeczki, którą nakarmi go Natalie, sprzeda ojciec czy ułagodzi Marinette. Tylko ostatecznego rozwiązania potwierdzające wszystko, co przewidywał.

I dlatego poczuł ulgę. Od razu zrobiło mu się lżej na sercu. Oddech stał się łatwiejszy, nawet szpitalne powietrze nabrało innego zapachu, pełnego orzeźwienia i otuchy.

Podniósł się i przysiadł na łóżku, ujął dłoń Natalie.

— Dziękuję.

Natalie zacisnęła usta w wąską linijkę. Zgięła się, drżąc ze strachu i bólu wywołanego trudnymi wspomnieniami. Ale w końcu i ona z siebie wyrzuciła traumę.

— Szłam wtedy na zajęcia, Gabriela nie było. Emilie zawsze chętnie pomagała każdemu. Od jednego z profesorów wzięła książki, na schodach coś było rozlane. Upadła. Usłyszałam krzyk. Poszłam w drugą stronę, bo spieszyłam się na zajęcia. Całe życie będę żałować, że się nie odwróciłam… — jej głos załamał się. — Zawsze będę widzieć w koszmarach Emilie leżącą na podłodze i błagającą o pomoc, kiedy się wykrwawiała. Ona straciła wtedy dziecko, Adrien. A kiedy to się stało, ja straciłam i moją Emilie. Adrien, ona już nie wróciła. To wtedy odeszła, nawet jeśli myślisz, że ta… — urwała. Otarła łzy i uspokoiła oddech. — Ty nigdy nie poznałeś swojej matki, tylko cień, którym się stała po tej tragedii.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!