Nie
spał.
Lampka chybotała się nad jego głową bladoniebieskim kolorem, z dziwnej żarówki, którą kupiła Natalie na próbę. Nie sprawdziła się. Padało zbyt ostre światło, które raziło Adriena w oczy.
Noc
winna przynosić trochę odpoczynku, a odnosił wrażenie, że zmartwienia narastają
w nim. Jako kot powinien cieszyć się z nocy, przeskakiwać między budynkami
Paryża i cieszyć się wolnością. W rzeczywistości znów zamknięto go w czterech
ścianach.
Tik
tak — słyszał dźwięk niewidzialnego zegara. Obawiał się, że kolejne tyknięcie
może oznaczać kłopoty.
Adrien
wyprostował się. Głowa zawisła nad plikiem dokumentów, które znalazła dla niego
Marinette.
Czytać
czy też nie?
Znalazła
w nich odpowiedzi. Sprawiły, że zwróciła się z nimi prosto do Adriena. Pomogła
mu jak tylko mogła, a mimo to ich nie otwierał. Nie przeglądał. Nie zastanawiał
się, nad ich właściwą treścią.
Były
tam.
Czekały
na niego w świetle tej rażącej żarówki.
I
przez całą noc ani razu do nich nie zajrzał.
***
Adrien
włożył bukiet kwiatów do wazonu, nalał do środka wody i postawił przy oknie.
Niedaleko niego leżała Natalie. Czytała właśnie książkę, w przerwach między
pracą i badaniami lekarskimi. Wyniki były zadowalające i lekarze sugerowali, że
za kilka dni, jeśli stan się nie pogorszy, dostanie zgodę na opuszczenie
szpitala.
—
Nie musisz tu przychodzić — burknęła pod nosem. W gardle jej zaschło, głos
miała niewyraźny. Sięgnęła po szklankę z czystą wodą i się napiła. Wzięła tylko
jeden łyk.
Ułożył
kwiaty, tak aby wyglądały piękniej, kiedy kobieta będzie się im przyglądać w
trakcie zachodu słońca.
—
Nie muszę, ale chcę — odparł stanowczo. — Uratowałaś mi życie.
—
To nic — wymamrotała pod nosem. — Poza tym chronić cię to mój obowiązek.
—
Obowiązek, a ponoszenie takiego ryzyka? Nie, Natalie, nie uwierzę ci. Zresztą…
Gdzie indziej miałbym pójść?
Natalie
zacisnęła usta w wąską linijkę, a potem spytała:
—
Jak twój ojciec…
—
Nie odzywa się, omija mnie, nie zna mnie — odpowiedział obojętnym, suchym
tonem.
Dom
nie istniał. Pusta klatka, do której można jedynie swobodnie wejść, nie
oznaczała ciepłych czterech ścian, gdzie zasiadała szczęśliwa rodzina.
Namalowany fałszywy obraz już dawno temu uległ zniszczeniu. Farba zmarszczyła
się i pękła, wykrzywiając malowidło w swojej prawdziwej odsłonie. W bólu i
fałszu, który tkwił w milczeniu i ciszy.
Gdyby
tylko ojciec nakrzyczał na niego, wyraził swoje niezadowolenie czy zwyczajnie
się odezwał, Adrien nie zmieniłby się w zniszczoną postać na obrazku.
Uśmiechniętą, a jednak wciąż łzawiącą na widok dokonującego się zniszczenia.
Nawet
Natalie przywdziewała tam fałsz. Właśnie dlatego Adrien pragnął to zniszczyć.
—
Powiedz mi, Natalie… — Schylił głowę. Włosy przysłoniły jego oczy cieniem. —
Kto zepchnął mamę?
Natalie
znieruchomiała, jednak aparatura szpitalna wskazała nagły skok ciśnienia. W
innych okolicznościach Adrien wezwałby pielęgniarkę, ale tym razem się
powstrzymał. Podjął już decyzję i uważał ją za słuszną.
Wyciągnął
z plecaka plik dokumentów, które przyszykowała dla niego Marinette i podał je
Natalie. Rzucił je na kolana kobiety. Jej ręka zadrżała, ale mimo to sięgnęła
do spakowanych w teczkę dokumentów. Otworzyła je i wyjęła kolejne notatki,
rozkładając je na łóżku.
Fragmenty
artykułów z gazet pojawiły się najpierw, potem przyszła kolej na jakieś rozmowy
z forum, na końcu Marinette przyszykowała dla niego kilka notatek. Kochana
dziewczyna. Napracowała się dla niego.
Ach,
nagle zrobiło mu się gorąco. Poklepał policzki, próbując się uspokoić.
Natalie
mu przerwała:
—
Skąd to masz? — zapytała stanowczym głosem.
—
Czy to istotne?
—
Tak, istotne, bo… bo… — zająknęła się. — Adrien, miałeś się nigdy nie
dowiedzieć.
—
A o czym? — Założył ręce na piersi. — Bo nie przeczytałem tych notatek.
Otworzyła
szeroko w oczy, nie dowierzając temu, co właśnie do niej trafiło. Przejrzała
jeszcze raz pobieżnie dokumenty. Nic z nich nie rozumiała, bądź świetnie to
udawała. Niemniej, strach był prawdziwy.
Nagle
wymówiła imię matki Adriena. Emilie, Emilie — zaczęła powtarzać jak mantrę
dziwnym szeptem. A potem głośniej i głośniej. Przerwała. Podniosła wzrok.
—
Jak dużo wiesz? Czy chcesz… — Przełknęła głośno ślinę. — Chcesz znać prawdę —
tym razem stwierdziła.
Zakaszlała.
Złapała się za pierś i wzięła kilka głębokich wdechów, aż raptem znów zaczęła
się dusić. Adrien odchylił ją do tyłu i pomógł wydusić gromadzone w płucach
powietrze. Serce kobiety łomotało jak szalone. Gnało za czymś, jakby za
śmiercią.
Odruchowo
sięgnął do dzwonka.
Zadzwonić
czy nie?
Wziął
głęboki wdech, pełen przerażenia i zrozumienia, co zamierzał właśnie uczynić.
Tym razem bez chwili zawahania podbiegł do dzwonka i wezwał pielęgniarkę.
Wbiegła do pomieszczenia chwilę później.
—
Doktorze! — zawołała lekarza. Imienia nie dosłyszał.
Adrien
odsunął się na bok, wyszedł na korytarz i opadł na długą ławę ciągnącą się
przez korytarz. Czekali na niej pacjenci w kolejce do lekarza, który właśnie
wbiegł do Natalie.
—
Brakuje im lekarzy? Doktor powinien przyjmować albo tu, albo tu, a nie w dwóch
miejscach na raz! — oburzyła się jakaś starsza kobieta. — Słyszałam, że leży w
tym pokoju jakaś młoda osoba. Pewnie wezwała doktora do jakiejś kolki, a my tu
czekamy… Ach, ludzie nie mają szacunku do osób starszych.
—
Niech się pani zamknie — fuknął mężczyzna siedzący dalej. Drugi w kolejce. —
Jeśli ma pani sił na takie biadolenie, to i wysiedzi pani na tej dupie przez
godzinę.
Adrien
z resztą pacjentów oniemiali. Przez moment wpatrywali się w młodego mężczyznę,
koło trzydziestki, już z zakolami i drobnymi ranami od golenia na policzkach.
Nosił w szpitalu cienki szal w kwiaty. Podjadał z kieszeni cukierki miętowe.
—
Palenie — zwrócił się do Adriena. — Nie pal, lepsze są cukierki. Rzuciłem,
kiedy urodziła mi się córeczka. Wcześniej? Jarałem jak smok. Po takim śniadanku
ciemno było w pokoju, żona o mało mnie nie zostawiła. Więc nie pal, chłopie. To
nie pomaga, to tylko dokłada problemów.
—
Ee… ja… — zająknął się Adriena. — Dziękuję — podziękował za radę, ale i za
obronienie Natalie przed starszą kobietę.
Mężczyzna
zamlaskał, kończąc kolejnego cukierka. Rozłożył się na ławie, rozpychając
siedzących obok niego ludzi. Spod kurtki wyłonił się ręcznie uszyty sweter w
świąteczne wzory.
—
Jak pan śmie?! — oburzyła się w końcu kobieta, którą wcześniej obraził.
—
Proszę pani, to szpital, proszę nie krzyczeć — zwrócił jej grzecznie uwagę. —
Poza tym zaraz doktor wyjdzie i panią zbada. Mogę się założyć, że jest pani w
pełni zdrowa.
—
A pan jest doktorem, skoro tak zakłada? — zapytała ciszej, ku zadowoleniu
pozostałych pacjentów.
—
Ja? — Wskazał na siebie i parsknął śmiechem. — Zabiłbym swojego pierwszego
pacjenta, zanim dostałbym go w swoje ręce. Nie, nie, psze pani. Jestem w sumie
bezrobotny, ale kocham swoją robotę. Szkoda tylko, że nie mogę sobie pozwolić
na normalną służbę zdrowia. — Przewrócił oczami. Sięgnął po kolejną miętówkę.
Adrien
nie mógł się nadziwić mężczyzną. Tak zwyczajnym i niezwykłym zarazem.
Bezrobotny, ale kochał swoją pracę… Była to gra słów czy może kryło się za tym
stwierdzeniem coś więcej? Adrien próbował go odczytać. Jego manierę i słowa,
zachowanie i brak jakiekolwiek kultury osobistej.
Mężczyzna
odwrócił się w jego kierunku. Ich spojrzenia się spotkały. Adrien nie uciekł
wzrokiem, wpatrzył się w mężczyznę, jakby wierzył, że w jego spojówkach
znajdzie odpowiedzi. Odkrył jedynie wory pod oczami.
—
Mógłbym cię wziąć na swojego asystenta — mruknął mężczyzna.
—
Mnie? To znaczy… — zmieszał się Adrien.
—
Asystent jak asystent. Do roboty. Do pracy.
—
Przed chwilą pan gderał, że jest bezrobotny — wtrąciła się starsza kobieta.
Uśmiechnęła się złośliwie, kpiąc z mężczyzny.
—
A pani, że jest osobą starszą, a widzę, że werwy i ducha ma pani za cały
szpital — odpowiedział złośliwością. — A wracając do ciebie, zastanów się,
jeśli… — nie dokończył.
Drzwi
od pokoju, w którym leżała Natalie, otworzyły się. Doktor westchnął ciężko i
przymknął powieki, by przetrzeć porządnie oczy. Miał głębokie wory pod oczami,
stał niepewnie.
—
Pan nie straci przytomności? — upewnił się ten sam mężczyzna, który mówił
chętnie od kilku minut. Wstał. Podparł lekarza i zaczął go prowadzić do gabinetu.
—
Tak, tak — odparł lekarz dopiero po chwili. Rejestrował wolno to, co się wokół
niego działo.
Potknął
się o własne nogi. Mężczyzna chwycił go mocniej pod ramieniem i zapobiegł
upadkowi, choć oboje walnęli o przejeżdżający wózek z pacjentem. Przeklęli
oboje. Ale wyminęli wózek, drzwi od gabinetu otworzył inny pacjent. Adrien
poszedł za mężczyzną i lekarzem w nadziei, że się dowie czegoś o stanie zdrowia
Natalie.
Zamknął
za sobą drzwi od gabinetu. Wysunął fotel zza biurka i pomógł usadzić lekarza.
Stary doktor ważył więcej niż wyglądał. Adrien wyczuł fałdy tłuszczu pod jego
fartuchem, do tego pocił się przeraźliwie. Twarz miał bladą, krople potu
zalewały mu ją całą.
Zmartwił
się stanem lekarza. Czy to przez Natalie nie wysypiał się przez ostatnie dni?
—
To nie twoja wina, chłopcze. — Lekarz jakby przeczytał jego myśli. Sięgnął po
szklankę wody i jeszcze dodał: — To wina życia. Nie układa mi się ostatnio,
więc się nie martw. Natalie to i tak jeden z przyjemniejszych przypadków.
Zaśmiał
się na pocieszenie.
—
To dobrze — zgodził się nieśmiało Adrien.
Nalał
lekarzowi trochę wody do szklanki.
—
Dziękuję — odparł doktor. — A teraz wracaj do niej. My z panem Arsenem mamy
swoje sprawy do załatwienia. — Obejrzał się przez ramię, na mężczyznę stojącym
za nim.
—
Mów mi Ars! — przedstawił się Adrienowi. — I pamiętaj, oferta nadal aktualna,
jakbyś chciał ze mną pracować.
Adrien
zatrzymał się w przejściu jeszcze na moment. Oferta… Zastanawiał się, czego
właściwie dotyczyła, skoro tak chętnie dzielił się z nią Ars. Czyżby pokazów
mody? Był znanym projektantem? Jednak w całym Paryżu nie pojawiła się dotąd
żadna sława, większa od jego ojca.
—
A czym konkretnie się pan zajmuje? — spytał dla uściślenia propozycji.
—
Hm… — Przez moment się zastanowił. — Powiedzmy, że szukam rzeczy zagubionych i
oddaję je prawowitym właścicielom. Zazwyczaj.
Zagubił
się jeszcze mocniej. Arsa to ucieszyło, bo uśmiechnął się od ucha do ucha. Choć
w tym uśmiechu utkwiła i drobna kpina, wywyższenie, dzięki któremu Adrienowi
przyszedł ktoś na myśl… Ale właściwie kto… Czasami pojawiał się chyba obok
mamy?
—
Dobra, idź już do swojej opiekunki — ciszę przerwał Ars. — I się zastanów. Jak
tylko trzeba będzie, znajdę cię.
Adrien
otworzył drzwi od gabinetu i już miał je zamknąć, gdy usłyszał za sobą:
—
Bądź co bądź, przypominasz mi Czarnego Kota. Mówił ci to ktoś?
Drzwi
zatrzasnęły, a Adrien zamarł przed nimi. Klamka uderzyła go w plecy. Przesunął
się o krok do przodu, ale dalej nie poszedł. Przypominał komuś Czarnego Kota?
Nie… Chyba te wnioski zaszły za daleko, może się tylko z nim droczył?
Tak,
uznał, że to tylko złośliwość mężczyzny o imieniu Arsene, z którym nic go nie
łączyło i łączyć nie będzie.
Dlatego
wrócił do Natalie. Oddychała spokojnie, jakby nic nie wydarzyło się chwilę
wcześniej i Adrien opuścił ją w trakcie snu. Otworzyła oczy, kiedy zrozumiała,
że ktoś wszedł.
—
Kochałam ją — wyznała i wskazała Adrienowi siedzenie. Usiadł. — Adrien, ja ją
kochałam. Nie jak przyjaciółkę. Ja…
—
Rozumiem — przerwał jej. Ujął jej dłoń i ścisnął. — Naprawdę rozumiem.
Natalie
ścisnęła powieki. Łzy popłynęły jej po policzkach.
—
Kochałam ją, wybrała Gabriela, ale zaakceptowałam to. Byłam przy niej. Kochałam
ją nadal. Troszczyłam się. Obiecałam, że nigdy nie opuszczę — mówiła cichym,
melancholijnym głosem. Zanurzyła się we wspomnienia, w ich wspólne chwile,
które spędziły razem na studiach. — Była pełna życia i dobroci. Wszyscy wokoło
niej mówili, że nie ma drugiej takiej Emilie. A z Gabrielem tworzyli cudowną
parę. Po pół roku się zaręczyli, a pomiędzy Emilie pochwaliła się mi, że jest w
ciąży. Była taka szczęśliwa. Kupiła nawet ubranka. Zaplanowała swoje pierwsze
wakacje z maluchem. Nawet napisała piosenkę, którą obiecała śpiewać maleństwu,
by zasnęło. I śpiewała, nawet do swojego brzucha. A ja patrzyłam i
zazdrościłam, ale życzyłam im szczęścia.
Adrien
opuścił głowę. Zagryzł wargę, zduszając w sobie gniew. Ręce mu się trzęsły.
Nie
o nim mówiła Natalie.
—
Straciła swoje dziecko. — Pociągnęła nosem. Zapłakała głośniej. — Poroniła, bo
spadła ze schodów. — Podniosła rękę i osłoniła nią twarz. — Przeze mnie…
Straciła je przeze mnie…
Adrien
odetchnął z ulgą.
Zrzucił
z siebie ciężar, który niósł na sobie od ostatniej nocy, a może i od kilku dni.
Wiele części układanki w końcu ułożyło się w jedną całość, dając mu obraz,
którego potrzebował.
Potrzebował
prawdy. Nie kolejnego kłamstwa, nie bajeczki, którą nakarmi go Natalie, sprzeda
ojciec czy ułagodzi Marinette. Tylko ostatecznego rozwiązania potwierdzające
wszystko, co przewidywał.
I
dlatego poczuł ulgę. Od razu zrobiło mu się lżej na sercu. Oddech stał się
łatwiejszy, nawet szpitalne powietrze nabrało innego zapachu, pełnego
orzeźwienia i otuchy.
Podniósł
się i przysiadł na łóżku, ujął dłoń Natalie.
—
Dziękuję.
Natalie
zacisnęła usta w wąską linijkę. Zgięła się, drżąc ze strachu i bólu wywołanego
trudnymi wspomnieniami. Ale w końcu i ona z siebie wyrzuciła traumę.
—
Szłam wtedy na zajęcia, Gabriela nie było. Emilie zawsze chętnie pomagała
każdemu. Od jednego z profesorów wzięła książki, na schodach coś było rozlane.
Upadła. Usłyszałam krzyk. Poszłam w drugą stronę, bo spieszyłam się na zajęcia.
Całe życie będę żałować, że się nie odwróciłam… — jej głos załamał się. —
Zawsze będę widzieć w koszmarach Emilie leżącą na podłodze i błagającą o pomoc,
kiedy się wykrwawiała. Ona straciła wtedy dziecko, Adrien. A kiedy to się
stało, ja straciłam i moją Emilie. Adrien, ona już nie wróciła. To wtedy
odeszła, nawet jeśli myślisz, że ta… — urwała. Otarła łzy i uspokoiła oddech. —
Ty nigdy nie poznałeś swojej matki, tylko cień, którym się stała po tej
tragedii.
0 Comments:
Prześlij komentarz