Natsu wtopił się w tłum gapiów, którzy zebrali się nad leżącym przed gospodą mężczyzną. Miał przerażającą twarz — posępną, przepełnioną bruzdami po starych ranach i cuchnął tak strasznie, że Natsu wyczuł ten zapach z drugiego końca miasta. Do tego nosił stary, wyświechtany płaszcz, pod którym trzymał w pół pełną butelkę gorzałki.
— Ty, staruchu, zejdź z drogi! —
krzyknął pierwszy z tłumu.
— Kto pozwolił temu
śmierdziuchowi tu leżeć? — zapytał inny mag.
Gapie popatrzyli się na siebie.
Nikt nie chciał odpowiedzieć stojącemu na przodzie mężczyźnie. Rozległy się
szepty. Niosły się wśród ciekawskich ludzi, których bardziej zainteresowała
sama scena, aniżeli los biednego człowieka.
— Zabrać go! — polecił jakiś
człowiek, na pewno nie strażnik miejski. Nosił za kolorowy strój i najpewniej
należał do jednej z okolicznych gildii, a przynajmniej tak Natsu wywnioskował
po odznace, którą nosił na piersi.
Jego dwaj koledzy podnieśli
pijaka za ręce i nogi, po czym zakołysali nim. Mężczyzna obudził się.
Wybałuszył oczy i rozejrzał wokoło zdezorientowany całą sytuacją. Otworzył
usta, aby krzyknąć, ale pech sprawił, że czknął przez wypitą wcześniej gorzałę.
Gapie wybuchnęli głupim
śmiechem, a trzymający pijaka mężczyźni z wrażenia wypuścili go. Walnął głową o
kostkę brukową. Łupnęło, ale nikt tego nie usłyszał, bo wszyscy się śmieli.
Natsu pokręcił głową ze
zrezygnowaniem.
Odepchnął od siebie dwie
kobiety i zrobił sobie przejście do mężczyzny, który zdołał jakoś o własnych
siłach się podnieść po pozycji siedzącej. Rozmasował tył głowy, w miejscu gdzie
pękła mu skóra.
— Co? — szepnął ze zdziwienia,
kiedy zobaczył krwawy ślad na swojej dłoni.
Natsu przyklęknął przed
mężczyzną i złapał go pod ramię. Wstali na trzy razem.
— Oj, staruszku, staruszku, nie
śpi się w takich miejscach — zwrócił mu uwagę chłopak.
— Nie pouczaj mnie! — fuknął. —
Tu czy tam, i tak by mnie gdzieś przerzucili. Zawsze tak jest.
— Ha ha — Natsu parsknął
śmiechem. — Co? Naprawdę to robią? Mają na to czas?
— A mają — burknął znowu. —
Ludziom się nudzi i taki tego efekt. Zajęci nie zwracają na mnie uwagi. Zwykłej
drzemki nie może sobie zrobić człowiek.
— Prawda? Chyba oboje nie
zasłużyliśmy na porządny sen! — Znów się zaśmiał, a wraz za nim podążył i
mężczyzna, który wręcz zaraził się śmiechem od chłopaka. — Ty wiesz,jak często
JA sobie robię jakieś drzemki na ulicy? Ludzie to przebrzydłe świnie. Ile razy
coś na mnie wylali?! Jeszcze wodę da się wytrzymać, ale...
—... pomyje to inna historia.
Złapał ich kolejny atak
śmiechu, przerywany pijackimi pochlipywaniami mężczyzny, którego mimo to Natsu
uwielbiał. Na ulicy, w zwyczajny dzień, a można było spotkać fajnego kompana do
rozmowy i zabawy.
Prawie jak w Fairy Tail...
Natsu poklepał mężczyznę po
ramieniu i wprowadził go do budynku. Kilka ciekawskich spojrzeń zwróciło się ku
nim, ale gdy barczysta kelnerka wyszła zza baru, wszyscy jak zaczarowani
wrócili do poprzednich zajęć. Kobieta była cudowna, umięśniona bardziej od
niejednego mężczyzny i wysoka. Wyższa od Natsu o całą głowę.
Chłopak przełknął ślinę z lekka
poddenerwowany wizytą w nieznanym mu miejscu. Nie przypominało ono Fairy Tail.
Panował tu nienaturalny spokój, którego na pewno pilnowała kelnerka. Ludzie nie
znali się w tym budynku. Byli obcymi — wchodzili i wychodzi, zabierając i
akceptując kolejne misje.
Fairy Tail wyglądało inaczej...
— Witamy w wolnej gildii! —
przywitała go ciepło kelnerka i przy okazji rozwiała wiele wątpliwości. Choć w
sumie do tej pory nie słyszał jeszcze o wolnej gildii.
Fiore zmieniło się w ciągu tych
dwóch lat jego nieobecności.
— Hej! — odpowiedział równie
otwarcie, unosząc wolną rękę. — Natsu Dragneel, mag ognia, posiłek i grzaniec
dla nas dwojga. I jakaś rybka dla kota, wezmę mu na podróż.
— Hoho! Natsu Dragneel? Niech
mnie ktoś uszczypnie, największy dupek w całym Fiore zjawia się w moich
skromnych progach. Wejdź, wejdź, śmiało. Stawiam obiad!
Kobieta poklepała trzy
siedzenia przy barze, po czym puściła oczko w kierunku lekko zdezorientowanego
Natsu. Chłopak zamrugał kilka razy ze zdziwienia. Stał jak kołek w przejściu,
blokując drogę wchodzącym i wychodzącym magom. Każdy na moment przyglądał mu
się, jak cennemu zabytkowi na wystawie. Zlałby tym gamoniom mordy, ale obiecał
sobie, że póki nie odnajdzie Lucy, będzie grzeczny.
Będzie.
Na pewno.
Nie wpadnie w kłopoty.
Zacisnął pięści i przepchał się
przez trzech magów, którzy właśnie wybrali jedną z misji, a kelnerka
zaakceptowała zlecenie. Wszyscy zazgrzytali zębami ze złości. I Natsu, i tamci
trzej. Tylko kobieta i bezdomny pozostali niewzruszeni.
— Masz problem, o wielki magu? —
zaczepił go jeden z mężczyzn.
— Tak, twoją brzydką gębę przed
moją twarzą. A co? Chcesz się bi... — nim dokończył, rozległo się uderzenie.
Kelnerka jeszcze raz podniosła
kufel z piwem i gwałtownie go opuściła na blat. Fala uderzeniowa przeszła przez
cały budynek. Meble podskoczyły, a ludzie poprzewracali się na podłogę.
— Spokój — rozkazała. — Wynocha
— zwróciła się nawet do mężczyzn. — Siad — nakazała później Natsu.
Posłusznie usiadł, a następnie
dostał od kobiety grzańca w tym samym kuflu, którym przed chwilą uderzyła o
blat. Na drewnie pojawiło się pęknięcie.
— Dziękuję — odburknął Natsu. —
Przypominasz mi przyjaciółkę. Też ma zdolność do... przekonywania... Talent...
Wypił z kufla i rozejrzał się
po miejscu zwanym "wolną gildią". To był pierwszy raz, kiedy spotkał
się z gildią, do której wszyscy mogli przychodzić i z której wszyscy mogli
wyjść. Bez konsekwencji. Bez znaku przynależącego tylko do tej jedynej gildii i
do żadnej innej.
Jak Fairy Tail...
Natsu sięgnął do różowego znaku
na swoim ramieniu, który trzymał ukryty pod warstwą grubych bandaży. Od kiedy
odszedł z gildii na trening, nigdy nie pokazywał go obcym. I nie pokazywał go
sobie.
Wstydził się ucieczki i tego,
że błąkał się z miasta do miasta, z wsi do wsi, jak wygnaniec, a teraz jeszcze
skończył w wolnej gildii.
Idiotyzm!
Jednak pomimo tego idiotyzmu,
nie tylko on chował swój znak za ubiorem. Jedna z kobiet stojących przy tablicy
ogłoszeń zakrywała znak Lamia Scale za szalem, który zsunął się po jej nagiej
skórze. Dalej siedział barczysty mężczyzna popijający trzeci kufel piwa nad
zerwaną kartką z misją. Czoło miał przywiązane chustą, na skroniach były
widoczne cienkie zakończenia jednej z gildii Crocus.
— Przyjmujemy tu wyrzutków —
wtrąciła się kelnerka. — Czuj się, jak u siebie Natsu. — Znowu puściła w jego
stronę oczko. — Przy okazji, Juren.
Podała mu dłoń. Uścisnął ją
mocno, choć to nie on miał krzepę w ręce, a ta przeklęta kobieta. Jednym
uściskiem zgniotła mu dłoń, bez wysiłku, jakby niechcący. Uśmiechnął się na
widok kogoś silnego. Nie walczył z nikim od miesięcy, napotykał same płotki, a
tu w wolnej gildii stał przed nim potwór.
— Chcesz powalczyć? —
zaproponował, gdy wciąż trzymała jego rękę.
Zastanowiła się przez moment.
— Nie — odpowiedziała krótko. —
Nie będę zbierać cię ze ścian.
Pozostali goście wybuchli
gromkim śmiechem.
— Juren jest najlepsza! —
wykrzyczała jakaś z kobiet.
— Chłopczyku, uważaj, bo zaraz
nie będzie, czego zbierać, hahha! — zażartował jeden ze stojących bliżej magów.
Natsu puścił rękę Juren i
podszedł do mężczyzny. Uśmiechnął się do niego szeroko. Maga oblał zimy pot,
chwilę przed tym jak Natsu przygniótł go stopą do podłogi. Jeden raz, drugi,
potem trzeci wbijał go w podłogę i wbijał, przy nieustannych jękach mężczyzny i
krzykach przerażenia innych. W końcu Natsu przestał. Przykucnął. Chwycił maga
za włosy i grzecznie zapytał:
— Jeszcze obijania mordy?
— Błe omi moldy — powiedział
niewyraźnie mężczyzna. Dwa zęby wykruszyły się i wypadły całkowicie z dziąseł.
Dla Natsu był to znak, że
wystarczy. Puścił mężczyznę i wrócił do baru, gdzie czekała na niego
zawiedziona Juren. Bezdomny jadł już drugą porcję jedzenia.
— Aleś ty głodny — skomentował
Natsu.
— Dają za darmo? Bierz! Głupi
by nie wziął.
— Też racja — zgodziła się z
nim Juren. — Tak więc siadaj i jedz, bo kolejnej bójki w mojej gildii nie będę
tolerować!
Przeszyła Natsu ostrym
wzrokiem.
Przełknął głośno ślinę i
posłusznie zabrał się za jedzenie kawałka mięsa.
Uważał się za silnego, ale w
obliczu tej kobiety, nie był pewien, czy dałby radę wygrać. Nie w starciu na
pięści. Nie z tymi rękoma.
— Jesteś... magiem? — zagadnął
Natsu.
Juren wytarła dwa kufle i
odstawiła je na miejsce.
— Magiem? A w życiu! Gdybym
była, chyba bym zrezygnowała. Daj spokój, po co mi magowanie? Są w życiu lepsze
rzeczy do robienia.
— Prowadzenie wolnej gildii?
— Prowadzenie wolnej gildii —
przyznała mu rację, kiwając głową. — A ty? Magu? Jak się czujesz z tym
wszystkim? Z misjami? Z dziewczyną, którą zostawiłeś?
Wbił widelec w kolejny kawał
mięsa.
— Niekoniecznie dobrze, ale... —
urwał.
"Dziewczyna, którą
zostawił"? Skąd wiedziała o Lucy? Nie... Juren nie tylko wiedziała o Lucy,
posiadała na jego temat informacje, których nie powinna.
Rozejrzał się dookoła.
Wolna gildia.
Misje.
Nie trzeba przynależeć do tej
konkretnej gildii.
Można formalnie należeć do
innej...
Lucy tu była — myśl przeszyła
go boleśnie. Od dwóch lat zastanawiał się, gdzie jest Lucy, czy wciąż spędza
czas w Magnolii, przez pewien moment słyszał, że rozpoczęła karierę modelki,
ale mag na misjach?
— Tak — odpowiedziała mu Juren,
zanim zdążył zapytać. Uśmiechnęła się chytrze, jakby czytała w jego myślach.
Kobieta oparła się o blat i
spojrzała z ukosa na chłopaka. Patrzyła na niego drwiąco, z przekonaniem, że
jest głupim, niedojrzanym chłopcem, który dalej czegoś nie pojął. Bawiła się
nim. Od początku. Od momentu, w którym wszedł do tego budynku.
— Lucy Heartfilia tu była?!
Wstał gwałtownie, uderzając o
blat, o który opierała się Juren. Cały budynek zadrżał, ale zamiast hałasów czy
krzyków, nastało milczenie. Wszystkie twarze zwróciły się ku niemu, pełne
strachu, zdumienia. Jakby wypowiedział zakazane imię.
Parę osób wstało i odłożyło
swoje ogłoszenia na tablicę, po czym wyszli w ciszy z gildii, jak najszybciej
się tylko dało. Ci, którzy zostali, wahali się. Niektórzy przyjęli już misję.
Zerkali na Juren, szukając w niej wsparcia, ale kobieta jako pierwsza przerwała
ciszę głębokim śmiechem.
— Ty durniu!!! — ryknęła na
cały budynek. — Nie znasz wielkiej Lucy Heartfilii?
— Wielkiej? — powtórzył po
kobiecie powoli.
— Tak, wielkiej, co nie? He? —
Szukała wsparcia, ale nikt nie podniósł głosu. — Tsy... Tchórze. W sumie, co
się dziwić? Lucy to moja ulubiona klientka. Bierze misje, których nikt się nie
podejmie. I wykonuje te misje — podkreśliła.
— Lucy... ale... jakie?
— Słyszałeś o wilkołaku z lasu,
o topielcach przygranicznych, o niebieskiej łunie, która pojawiała się tylko na
przełomie zimy i wiosny, o pięknej dziewicy, która porywała młodych mężczyzn, o
duchu, który straszył w środku tygodnia... Wszystkie te misje wypełniła Lucy.
— Nie, nie, nie... LUCY?! —
wrzasnął. Zaczął machać rękoma jak opętany. Szukał czegoś. Odpowiedniego słowa?
Wytłumaczenia? Odpowiedzi? Nie, niczego nie znajdował. Tylko coraz więcej
pytań. Coś było nie tak. Jak przez tak krótki okres czasu Lucy miałaby się stać
tak silna.
Silniejsza od niego?
Pokręcił głową. Nie to
niemożliwe. Jeszcze za wcześnie. Przecież...
—... to ja ją opuściłem, by
stać się silniejszy — dokończył na głos. — Juren, czy ona...
— Jest cholernie silna, a do
tego niezły z niej strateg. Podchodzi z głową do walki, więc nie przegrywa.
Poza tym jest jednym z ostatnich Gwiezdnych Magów, więc czego od niej
oczekiwałeś?
— Że...
— No że co? — nie dała mu dojść
do słowa. — Jesteś strasznie zarozumiałym dupkiem, jak zresztą większość magów.
Gratuluję ciężkiej pracy i treningów, ale nie każdy ma takie możliwości.
Niektórzy muszą pracować ciężej, a i tak nie ma gwarancji, że osiągnął efekty
podobnych do tych, co ty. Podziwiam Lucy, bo dla wielu stała się nie tylko
ostrzeżeniem, ale również nadzieją. Osiągnęła coś wykraczającego poza naturalny
talent.
Poza naturalny talent.
Natsu otworzył i zamknął w
dłoni ogień, który przynależał do niego od chwili narodził. Urodził się jako
potężny smok, którego moc nie znała granic, w przeciwieństwie do Lucy.
— Skrzywdziłem ją — stwierdził.
— Brawo. — Juren zaklaskała. —
Miło, że to w końcu do ciebie dotarło, tylko czy nie za późno?
Natsu odsunął gwałtownie
krzesło i ruszył jak opętany w kierunku tablicy z misjami. Odepchnął do drodze
wszystkich. Został sam, wśród misji, których nikt jeszcze nie wybrał. Chwycił
pierwszą z nich, potem drugą, trzecią, czwartą i przeglądał każdą po kolei,
licząc, że...
Zatrzymał się.
Co właściwie robił? Czego
szukał? Lucy nie wybierze misji, którą on dla niej zostawi. Nie umiał jej w tej
sposób odnaleźć. Ona... odeszła po tym, jak ją zostawił. Nie była słaba. Ona...
Zaśmiał się słabo i przykucnął,
mając przed oczami widok jej roześmianej twarzy. Szła za nim na każdą misję,
nie zważając na niebezpieczeństwo kryjące się za każdą z nich. Walczyła, choć
niejednokrotnie jej przeciwnik był silniejszy. A mimo to uznał ją za słabą, by
mu towarzyszyła w treningu?
— Nie powiesz mi, gdzie ona
teraz jest? — zwrócił się Juren.
— A w życiu — odparła. — Nie
przekonasz mnie. I odłóż na miejsce wszystkie misje. Masz na to chwilę, inaczej
zaraz będą cię zeskrobywać z sufitu.
Natsu podniósł się szybko i
odwiesił ogłoszenia na miejsce. Żadnego z nich by nie wybrała. Nie obecna Lucy.
Pewnie kochała niebezpieczeństwo i pomagać ludziom. Nikt nie wziąłby marnych
groszy za trudną misję, a ona się na nie decydowała.
— To może sam zostaw
ogłoszenie? — zaproponował bezdomny, kończąc czwartą dokładkę ziemniaków z
mięsem. Zaraz poprosił o kolejną. Jure podała mu ją bez zająknięcia.
Natsu myślał. Nie umiał tego
robić i wolał kierować się instynktem w swoich działaniach, ale tym razem to
nie wychodziło. Propozycja bezdomnego była najlepszą i pewnie jedną z opcji,
jakie miał.
Wyciągnął z kieszeni portfel i
wyłożył na stół zaliczkę na poczet misji. Juren schowała pieniądze pod blat,
szczerząc się głupio. Osiągnęła swój cel, ale Natsu wciąż obawiał się tego, do
czego w sumie dążyła.
Juren nie dała mu tej
odpowiedzi. Zamiast tego położyła puste pergaminy naładowane małymi wiązkami
magii. Pióro pobłogosławiła słowami z dawnych wierzeń i podała je Natsu.
Dźgnął końcem pióra kciuka i
napełnił je odrobiną krwi, którą przelał na papier. Znał tylko trzy miejsca.
Trzy, ale wystarczyły, by zachęcić Lucy.
Pierwszy z nich to była legenda
o zawieszonej na drodze dziewczynie.
Druga dotyczyła zniknięć ciał w
nikomu nieznanym miasteczku.
A trzecia zaczynała i kończyła
się w cudownym mieście, do którego nikt nie miał wstępu, a w którym wszystko
miało miejsce. A przynajmniej w ten sposób wszyscy je określali. Sam czegoś
podobnego, by nie wymyślił.
Natsu oddał wypełnione
ogłoszenia.
— Jesteś głupi — podsumowała
Juren, przybijając na pergaminach pieczęć gildii.
— Jestem, ale muszę ją
odnaleźć.
Przewiesił przez ramię cały
swój dobytek i skierował się w stronę drzwi. Pierwotnie umówił się z Happym
przy fontannie i przyjaciel wciąż na niego tam czekał. Ech, zapomniał, zamówił
dla niego świeżą rybkę.
***
Juren zawiesiła ogłoszenia na
tablicę, odsunęła się kawałek i objęła wzrokiem dobytek swojego życia, śmiejąc
się bez ustanku. Jak te trzy misje nie pasowały tu! Ale właśnie dlatego Lucy je
podejmie. Kobieta była tego pewna.
— Nudny chłopak — stwierdził
mężczyzna, którego Natsu uznał za bezdomnego.
— Iggis, wyglądasz strasznie,
postarzałeś się?
— Umieram głupia. Poza tym
wkurzają mnie ludzie. Ten debil chciał, żebym sprawdził, co u jego brata. Nie
pomyślał, że mogę się zrobić głodny po drodze. On o niczym nie myśli tylko o
sobie.
— Nie mów tak, nie mów. —
Poklepała Iggisa po ramieniu. — Czasy się zmieniły, musimy sobie jakoś radzić.
Ty i tak możesz umrzeć sobie w spokoju, a ja? Ile bym oddała, żeby wyrwać się z
tego piekła i znów rozprostować skrzydła?
— Ja też — burknął pod nosem
Iggis. — Dałbym wiele, żeby dawne czasy wróciły, ale...
—... świat się zmienił —
dokończyła za niego Juren. — Możemy marzyć, żeby powróciły tamte piękne dni,
ale to tylko marzenia. Utkwiliśmy w złudzeniu, że kiedyś będzie inaczej, ale co
tu mówić, stary przyjacielu?
— Nic. — Odstawił talerz na
bok. — Juren, my umieramy.
— Umieramy, Iggisie. Tak.
Zawsze coś umiera, tym razem przyszła kolej na nas.
Gromada magów przy jednym ze
stołów ożywiła się. Wielu oderwało się od swoich czynności i jak jeden mąż
ruszyli w stronę popijającego dziesiąty kufel maga o czarnych jak śmierć oczach
i poranionej, młodej twarzy.
— Czarny Mag nie był zawsze
Czarnym Magiem — zaczął. Nawet Juren postawiła się mu przysłuchać. — Słuchy
chodzą, że to biedne dziecko było, które całą rodzinę straciło — mówił
niewyraźnie po wypiciu zbyt dużej ilości trunku. — Mocy poszukiwał, gagatek
jeden, aż pochwycił ją i odtąd śmierć wiernie za nim chodziła. Milczał, ukryty
przed światem przez wiele lat, ale mówią ludzie, że pragnie znów sprowadzić
rodzinę do żyjących. Ja tam wam mówię, on jeszcze doprowadzi do jakiego nieszczęścia,
a magów coraz mniej. Niektórzy wracają, a niektórzy odchodzą bezpowrotnie...
0 Comments:
Prześlij komentarz