Adrien przykrył Natalie kocem. Poprawił jej poduszkę i zanim zasnęła, zasłonił okna. Pielęgniarka poleciła kilka godzin snu i podanie leków przeciwbólowych przed odpoczynkiem. Poprosiła również, aby nie przeszkadzać Natalie przez najbliższe dni, pozwolić jej zregenerować siły i załagodzić stres.
Podziękował
kobiecie za wskazówki. Wziął sobie do serca wszystko, co mu powiedziała.
Odpoczynek. Spokój. Zregenerowanie sił. Nie powinien zadręczać Natalie
przeszłością w jej stanie, nie powstrzymał się i teraz zbierał plony swojej
głupoty.
—
Przepraszam — wyszeptał Natalie na ucho. Pocałował ją w policzek przed
odejściem, a następnie zamknął drzwi od pomieszczenia.
Po
drodze poprosił jeszcze pielęgniarkę o otwarcie okna w pokoju Natalie, choćby
na chwilę, żeby w pomieszczeniu się przewietrzyło. Natalie nie znosiła duchoty,
choć jeszcze mocniej nienawidziła szpitali. Ale póki spała i odpoczywała, nie
martwił się tym.
Odetchnął
ciężko na zewnątrz. Nie świeżym powietrzem, a dymem tytoniowym wydobywającym
się ze skrętów, które palili pacjenci szpitala wraz z personelem medycznym pod
bocznym wejściem do budynku.
Adrien
zakasłał odruchowo. Cała piątka mężczyzn wybuchnęła śmiechem na widok jego
reakcji. Jeden szturchnął drugiego i nawet zaproponowali mu papierosa. Odmówił
grzecznie, po czym uciekł. Kto proponował piętnastolatkowi skręta?
—
Adrien! — ktoś za nim zawołał.
Na
parkingu czekała na niego Marinette z opakowaniem pełnym crossaintów i innych
wypieków jej rodziców. Były jeszcze ciepłe, kiedy wziął pierwszego z nich,
jakby Marinette wyjęła wszystkie z pieca chwilę przed tym, jak pojechała do
niego. Rodzice Marinette byli wspaniali, pełni troski i miłości. Na samą myśl,
że tak mógłby wyglądać jego dom, robiło mu się ciepło na sercu. Jego ojciec
nawet nie zadzwonił...
—
Może... odpocznij? — zaproponowała Marinette kładąc dłoń na policzku Adriena.
Uśmiechnęła się do niego troskliwie, jakby rozumiała, przez co przechodzi i
czego potrzebuje.
Usiedli
razem na ławce, w drugiej części szpitala, gdzie przechadzali się pacjenci po
zabiegach. Panowała błoga cisza, nie było tu tłumów i na spokojnie mogli
porozmawiać.
—
Czegoś się dowiedziałeś? — spytała Marinette, wyjmując mu jeden z wypieków.
—
To był wypadek. — Wziął pierwszy gryz i z pełną buzią mówił dalej: — Moja mama
upadła na schodach i poroniła. Nikt nie przyszedł z pomocą — streścił rozmowę z
Natalie w trzech zdaniach.
—
Współczuję.
Położyła
głowę na jego ramieniu i odsapnęła wśród hałasu dobiegającego z ulicy.
Samochody trąbiły w korku, a z parkingu niosły się krzyki kierowców, który
stuknęli się w wąskim przejściu. Mimo to Adrien uważał to miejsce za spokojne.
—
To jeszcze nie koniec — mruknął, zagryzając ostatni kęs pieczywa.
—
To początek. Bo… twoja mama naprawdę miała powody, aby…
—…
zebrać miraculum Czarnego Kota i Biedronki, aby wypowiedzieć życzenie? —
dokończył za dziewczynę.
—
Tak, dokładnie.
Motyl
przeleciał mu przed twarzą.
Jeszcze
niedawno nie dopuszczał do siebie myśli, że jego matka zeszła na drogę zła jako
Władca Ciem. Jednak im dłużej przyglądał się temu motylowi, tym głębsze było
przekonanie, że faktycznie za tym wszystkim mogła stać jego matka.
***
Rozciągnął
palce. Poprawił smoking i przylizał włosy do tyłu, jak radził mu nauczyciel
fortepianu — starszy mężczyzna o postawie dyrygenta i uśmiechu szatana. Nosił
długą brodę o siwiejących bokach, zaplecioną w drobny warkoczyk na samym jej
końcu. Nos miał krzywy, podobno po sprzeczce z poprzednim uczniem napił się za
dużo i w przypływie pijanych fantazji uderzył nosem o ścianę. Nie udało się w
pełni wyprostować nosa. Ale tak poza tą jedną sytuacją, stronił od alkoholu i
świecił przykładem, nieustannie powtarzając, że uczniowie to jego dzieci, które
musi naprowadzić na właściwą drogę w tym świecie.
Dzisiaj
był jednak niespokojny. Mężczyzna błądził po pokoju bez większego sensu,
głowiąc się i martwiąc o występ Adriena, do którego sam chłopak podchodził bez
większych emocji. Stukał nieustannie napastowanym butem po podłogę i mruczał
pod nosem, że może warto pomyśleć o emeryturze. I garbił się, a nigdy wcześniej
nie pozwolił sobie, by chodzić z niewyprostowanymi plecami.
—
Będzie dobrze, Adrien, będzie dobrze — zwrócił się do chłopaka, choć ten usiadł
na sofie i zaczął czekać na swoją kolej.
Rozbrzmiały
pierwsze brawa po występie młodszego o dwa lata chłopaka, który talentem
prześcigał większość uczniów ze szkoły fortepianu. Nawet Adrien życzył temu
dzieciakowi w przyszłości kariery. Bo grał przepięknie. Przepięknie nie
oznaczało zgodności z oryginałem, tego że grając Chopina, słyszało się melodię
samego twórcy. Ten młody chłopak grał jak on, z rytmem i dostojnością, którą
nabierało się przez lata praktyki. On posiadał to w genach, prawdziwym talencie
i pasji, którą dzielił się ze światem.
Zasłony
rozsunęły się i chłopiec wszedł do środka, śmiejąc się i podskakując na cześć
udanego występu. Jego ojciec dumnie kiwał głową, był zwykłym robotnikiem
budowlanym. A matka, słynna piosenkarka operowa, gratulowała synkowi i ciągle
pytała, czy kocha fortepian. Nieustannie odpowiadał, że tak.
Adriena
aż ścisnęło w żołądku z zazdrości.
Pasja…
Lubił
grać, ale nigdy nie uznawał fortepianu za pasję. To stawanie się Czarnym Kotem,
walka ze złem, skakanie po ulicach Paryża sprawiało, że czuł życie. Zapach
miasta przywoływał go za każdym razem, gdy przywdziewał maskę. To pod nią
pojawiał się uśmiech, nie w smokingu i przylizanych włosach.
—
Adrien, tylko spokojnie, będzie IDEALNIE — nauczyciel fortepianu próbował
pocieszyć chyba tylko siebie.
Wstał.
Chłopiec
życzył mu powodzenia.
Wyszedł.
Oślepiły
go światła reflektorów, które ktoś z ekipy nieudolnie ustawił, aby padały
prosto na wchodzącą osobę. Rozległy się brawa, a najgłośniej biła je Chloe
siedząca w pierwszym rzędzie. Pomachała w jego kierunku, odpowiedział na to
widocznym kiwnięciem. Zarumieniła się z wrażenia.
Ojciec
nie przyszedł. Za to Marinette i Luka usiedli w ostatnim rzędzie. Prawie by ich
nie zauważył, ale akurat podniósł się jeden ze słynnych paryskich dyrygentów,
który szukał młodych talentów po różnych szkołach muzycznych.
Adrien
ukłonił się i nastała cisza.
Usiadł
przy fortepianie, położył palce na klawiszach i… nic. Nie znał utworu, w głowie
pojawiła się zupełnie inna melodia. Taka, której pory nigdzie nie słyszał.
Tylko czy aby na pewno? W tej melodii rozbrzmiało coś magicznego, jakby
pojawiła się ze snu.
Tak,
to była ta sama melodia, która rozbrzmiała spod palców jego i Chloe.
Zawahał
się. Czy jeśli to zagra, przegra? Coś zmieni się w jego życiu?
Początkowo
obawiał się tej gry, ale jego palce poruszyły się z własnej woli. Dźwięki
rozniosły się po całym pomieszczeniu, zamieniając je w jedną, wielką salę
koncertową. Piękno dźwięków było nieziemskie. Inne od wszystkiego, co do tej
pory znał. Mieszało się z melodiami życia, bólem i samotnością, która mu tak
długo doskwierała. A dalej pojawiła się miłość i odrzucenie.
Marinette
w końcu się stała dla niego Biedronką. Nawet jeśli siedział obok niej Luka, to
co z tego? Kochał ją i będzie dla niej walczył, niezależnie od wszystkiego, co
stanie im na drodze. A ta melodia mu pomagała. Rozbrzmiewała w cudownych
dźwiękach, które kochał.
I
przy okazji się uśmiechał. Po pierwszy ogarniała go tak głęboka radość, gdy
grał na fortepianie. Bo robił to dla siebie, dla nikogo więcej. Pochłaniając
się w dźwiękach muzyki stworzonej tylko dla Adriena Agresta. To oto chodziło w
jego śnie, całej tej podróży przez umysł. Aby odnaleźć siebie!
Przestał.
Pojawiły
się pojedyncze oklaski, w tym najgłośniejsza była Chloe. Wyprostowała się i z
jeszcze większym entuzjazmem mu gratulowała, choć inni milczeli. Trochę
zmieszana widownia w końcu zaczęła gratulować Adrienowi, ale nie przekonały go
te oklaski.
—
Słyszałeś kiedyś ten utwór?
—
Pierwszy raz, to jakiś nieznany autor?
—
Nawet nie wiem. Słuchałem już wielu, ale nigdy tego — mówili między sobą.
Adrien
podniósł się i pokłonił przed komisją egzaminacyjną, po czym odszedł. Nie
usłyszał werdyktu ani komentarza ze strony dyrektora szkoły, wystarczył wyraz
jego twarzy. Był pełen rozczarowania. Gniew wstrzymywał, z całej siły
zaciskając pięść.
Występ
Adriena niewątpliwie nim poruszył, choć nie w takim znaczeniu, jakim sam
mężczyzna by sobie życzył.
Adrien
schodził ze sceny jak zwycięzca. Presja, która narastała w nim od momentu
odejścia matki, rozmyła się wraz z dźwiękami utworu. Postawiła w sercu pustkę,
którą zamierzał wypełnić dobrymi uczuciami. To właśnie tej melodii potrzebował
od samego początku.
—
Miałem złe przeczucia, miałem złe przeczucia — mamrotał jego nauczyciel
fortepianu. — Cudowne zagranie, ale to nie był utwór na egzamin. Adrien, co to
było?
—
Chyba… — położył dłoń na piersi — melodia mojego serca.
—
Melodia czy nie, nie zaliczyłeś egzaminu. Twój ojciec się wścieknie.
Parsknął
śmiechem.
—
Wścieknie się? Ha ha — znowu się zaśmiał. — To dobrze, ostatnimi dniami jestem
dla niego jak powietrze.
—
Adrien, chłopcze, nie marnuj tak wiele dla dziecinnej… zabawy? — dobrał słowo,
ale nieodpowiednie. Nikt tu w nic się nie bawił.
—
Musiałem to zagrać — podkreślił. — Wolę słuchać fortepianu i grać dla
przyjemności, nie z obowiązku. Kiedyś chciałbym coś zagrać swojej dziewczynie,
może i przyszłej żonie — wpadł na głupi pomysł. — A w końcu i dzieciom? Chodzi
mi o to, że…
Nauczyciel
westchnął ciężko, Adrien zakończył swój wywód.
—
No dobrze — zgodził się. — Szkoda mi twojego talentu, ale skoro się tym nie
pasjonujesz, to nie ma sensu przedłużać lekcji. Poinformuję twojego ojca o
decyzji. Poza tym… — zwrócił się w stronę sceny — ta gra chyba przekreśliła
twoje szanse.
—
Dlaczego?
—
Właściwie to chyba nikt będzie znał odpowiedzi na to pytanie. Po prostu… ta
gra… była inna.
Odszedł,
a kolejny uczeń szkoły ruszył w kierunku sceny, by zagrać.
Adrien
rozczesał przylizane włosy i rozluźnił smoking, który za bardzo go uwierał.
Wierzchnią część rozpiął. Opadł na sofę.
—
Adrienku, Adrienku! — usłyszał piskliwe wołanie Chloe.
Nie
zamierzał się ruszać z sofy, więc zaczekał na nią. Jakoś nie znalazł sił na to,
by wstać. Poza tym było mu wygodnie.
—
To był cudowny występ! — krzyknęła Chloe i rzuciła mu się w ramiona. Przytuliła
go mocno, zgniatając chyba wszystkie części jego ciała. A do tego czymś zaczęła
go łaskotać po plecach.
Chwycił
dziewczynę za ramiona i odsunął od siebie. Nadęła policzki z oburzenia, po czym
jeszcze raz rzuciła się na niego. Tym razem zatrzymał Chloe.
—
Spokojnie, spokojnie — błagał. — Jestem trochę zmęczony. Muszę odetchnął.
Podstawiła
mu pod nos bukiet pełen przepięknych, złoto—żółtych kwiatów, których słodki
zapach wypełnił całe pomieszczenie. Adrien przyjął podarunek. Na myśl mu
przychodziło wczesne lato, pełne kwiatów w ogrodach i pierwszych bukietów z
nich. Kojarzyły mu się z wsią. Kochał miasto i Paryż, ale sobotnie wieczory
spędzone na łonie natury wydawały się kuszącą propozycją.
—
Dziękuję. — Przytulił do siebie Chloe. — Wiele to dla mnie znaczy. Że
przyszłaś.
—
Eee, ja… Adrien, no musiałam, no oczywiście — zakłopotała się w pierwszej
chwili, ale zaraz odwzajemniła uścisk. — To było piękne.
—
Sam nie wiem, co zagrałem.
—
Ja tym bardziej, ale jesteś wspaniały! — wykrzyczała na całe pomieszczenie.
Adrien
poprosił ją, by zachowania ciszę. Jeszcze inni uczniowie nie przystąpili do
egzaminów, a z tego miejsca niosło się echo. Skinęła ze zrozumieniem.
Zeskoczyła z Adriena i usiadła obok niego. Zaczęła machać jak małe dziecko,
które dostało prezent pod choinkę i właśnie je rozpakowało.
Nagle
odchyliła się do tyłu i otworzyła szeroko usta, wskazując palcem w kierunku, z
którego przyszła.
—
Co ona tu robi? — spytała niskim, groźnym głosem. — Chyba nie… Ty…
Marinette
pomachała w kierunku Adriena, Luka podążał za nią. Parsknął cicho pod nosem,
kiedy dotarło do niego, z jakiego powodu Chloe się tak oburzyła. Przynajmniej
zachowała się w miarę cicho, co zasługiwało na pochwałę. Dlatego pogładził ją
po włosach. Zarumieniła się kolejny raz tego dnia.
—
To jakaś nowa melodia, bo nigdy nie słyszałem czegoś podobnego — tym razem Luka
zadał mu to pytanie.
Tak
jak poprzednim razem, wzruszył ramionami.
—
Sam nie wiem, co to było — przyznał. — Mówię, że melodia mojego serca.
—
Tak właśnie myślałem. Aż żałowałem, że nie mam ze sobą gitary. Dźwięki zgrałyby
się z twoimi i powstałoby coś nieziemskiego — ogłosił Luka.
—
Uważajcie, on naprawdę potrafi uchwycić melodię serca — ostrzegła pozostałych.
—
A ty co tu niby robisz? — fuknęła Chloe. Przylepiła się do pleców Adriena i
chwyciła, jakby zamierzała go powstrzymać, gdyby przypadkiem za bardzo zbliżył
się do Marinette.
—
Przyszłam na występ przyjaciela, nie mogę?
—
Możesz, możesz. — Chloe przewróciła oczami. — Ale dzisiaj to ja mam przywileje,
a nie ty.
—
Tak, tak, królowo i władczyni. A teraz nie marszcz tak czoła, bo ci zostaną
zmarszczki — odpowiedziała kąśliwie Marinette. — A Adrien, znasz jakieś Arsena?
—
Prosił mówić do siebie „Ars” — wtrącił się Luka. — Dziwny szal i mówił coś o
znajdowaniu różnych rzeczy.
—
W sumie poznałem kogoś takiego w szpitalu, a co chodzi?
Przestąpił
z nogi na nogę. Niosły go gdzieś, a wszystko przez niepokój, który go ogarnął.
Skąd znali tego mężczyznę? Nie kojarzył, by kiedykolwiek wspominał o nim
Marinette…
—
Minęliśmy go, niedawno — podkreśliła Marinette.
Adrien
zacisnął pięść. Śledził go? Czy ten mężczyzna zamierzał podążać za nim
wszędzie? Nie, to nie przypadek…
—
I co… — nim dokończył, przerwał mu Luka:
—
Prosił, żebyś jeszcze raz rozważył jego propozycję.
—
Jaką znowu…
—
ZŁODZIEJ!!! ZŁODZIEJ! — rozległ się głęboki, męski wrzask, który dobiegł do
nich z pomieszczenia egzaminacyjnego.
Dyrektor
wraz z zastępcą wybiegli ze środka, sapiąc i bez ustanku krzycząc słowo
„złodziej”. Tupecik dyrektora przechylił się na bok. Śmiesznie zaczął okręcać
się po jego łysej głowie, ale mężczyzna nie zaprzątał sobie tym myśli. Biegł
jak opętany, a zastępca próbował go zatrzymać.
—
Dyrektorze, serce! — zwrócił mu uwagę.
Marinette
zastawiła ich drogę. Dyrektor gwałtownie się zatrzymał. Opadł na kolana, zaczął
ciężko oddychać. Złapał się za pierś, jakby zaraz miał dostać zawału.
Luka
wziął wodę z dystrybutora, w tym czasie zastępca sięgnął po pudełko z
pigułkami. Podali jedną dyrektorowi. Wyszarpał ją od zastępcy, Lukę objął
chłodnym, pełnym goryczy wzrokiem, jakby patrzył na samego przestępcę.
Po
chwili zjawili się goście wraz uczniami, kilku nauczycieli również wyjrzało, by
zobaczyć, co się dzieje.
—
Wynocha! — Dyrektor machnął ręką, jakby chciał odgonić otaczające go stado
much. — Niech ktoś wezwie policję, Biedronkę, Czarnego Kota. KOGOKOLWIEK!
Zostałem…. Zostałem… okradziony.
Z
kieszeni wysunęła mu się wizytówka. Adrien podjął ją przez białe rękawki. Ktoś
wydrukował ją na czarnym papierze, a na odwrocie widniał napis: „Nieuchwytny
złodziej wraca do gry”.
I
wszystkie światła zgasły.
0 Comments:
Prześlij komentarz