Tańczyliśmy i nie zrodziła się przeszkoda, której byśmy nie
pokonali.
W dniu dzisiejszym i na wieki.
Porwałem Marinette w tańcu na złotej sali, gdzie
rozbrzmiewała muzyka stulecia, gdzie goście stali wokół parkietu. Klaskali w
rytm tanecznej muzyki.
Zakręciłem ukochaną dwa razy, prowadząc ją, gdy dźwięki
wydobywające się ze skrzypiec przyćmiły resztę instrumentów. Śmiały dla się dla
mnie, a ja poruszałem się tak, jak mi zagrały. Miały wyrysowane motyle na
obudowie. Smyczek poruszał się sprawnie.
Melodia rozbrzmiewała w uszach słodkimi brzmieniami, które
kochałem. Dla Marinette tańczyłem do nich w czarnym smokingu z białymi motywami
na marynarce. Zakręcałem cienkim, kocim ogonem, by złapać nim jej nogę.
Uciekła mi, śmiejąc się z kolejnej gry, którą toczyliśmy.
Nie mieli znaczenia inni ludzie. Tylko my, w tym wiecznym
tańcu, w tej wiecznej grze.
Czerwona jak krew suknia mignęła mi przed twarzą. Zakręciłem
Marinette, a ona podskoczyła dla mnie. Wylądowała w moich ramionach, więc
opuściłem ją i się skłoniłem. Owinęła ręce w białych rękawiczkach wokół mojej
szyi.
— Pocałuj mnie — wyszeptała.
Za wcześnie. Podniosłem ją i tańczyłem dalej, bo jeszcze nie
przyszedł czas na pocałunek. Nadal nosiłem maskę…
0 Comments:
Prześlij komentarz