[Faux pas] Rozdział 18


Adrien przez całą drogę do stołówki zastanawiał się nad tym, co wyznała mu pani Bustier. Nigdy tak nie myślał o mamie ani o jej zaginięciu. Czasami nawet akceptował, że może zwyczajnie odeszła i nic więcej nie kryło się za dniem, w którym wyszła i już nigdy nie wróciła. Jednak to „więcej” go teraz dopadło w postaci pani Bustier i jej opowieści, która zmieniła wspomnienia Adriena, ukazała w nowym świetle odejście mamy. Również pozostawiła kolejne wątpliwości do wyjaśnienia.

Tylko nie teraz. Nie kiedy jako Czarny Kot ratował Paryż, a jako Adrien Agreste przygotowywał się do egzaminu z fortepianu, wydarzenia związanego z rocznicą założenia szkoły i tego próbował ułożyć swoje życie miłosne.

Westchnął.

Stało się. Nie zmieni czegoś, na co nigdy nie miał wpływu. Może porozmawia wieczorem sam na sam z Marinette i wtedy ustalą stosowne kroki.

I jak na złość, kiedy wspomniał Marinette, zauważył Lukę. Siedział w stołówce obok dziewczyny, obejmując ją od tyłu. Gitarę oparł o ławkę.

— Adrien! — zawołała Chloe, machając w kierunku chłopaka.

Zacisnął pięść. Nie miał teraz czasu na tę dziewczynę. Ominął ją, ignorując każde słowo, które zwróciła w jego stronę i zaczął iść w kierunku Marinette.

Dlaczego? Może i obiecali sobie przyjaźń, ale czy oznaczało że nie dadzą sobie szansy?

Nie, z trudem wierzył, by dziewczyna bez powodu zaczęłaby znajomość z Luką. I to do tego stopnia.

Czuł się zwyczajnie… zdradzony. No, może „zdradzony” nie pasowało tu najlepiej, bo formalnie nie byli w żadnych relacjach, ale mimo wszystko uważał, że inaczej powinna wyglądać ich „szansa”. Nie zaczęli. Nie starali się.

Marinette uśmiechnęła się słodko w stronę Luki. Gitarzysta poprawił jej włosy, zakładając za ucho kosmyk włosów. Zarumieniła się i odwróciła na moment wzrok.

— Ktoś tu jest zazdrosny — wyszeptał spod bluzy Plagg.

— Teraz się odzywasz — fuknął Adrien, a potem wepchnął przyjaciela głębiej w kieszeń.

Poprawił T—shirt. Czuł się niezręcznie, do tego ubrania dziwnie go uwierały. Każdy krok stawiał wolniej, zastanawiając się, czy postępuje właściwie, idąc w tym kierunku. Nie zamierzał przeszkadzać w rozmowie, może nikt go tam nie oczekiwał? Tak, ucieknie. Ze stołówki, do szatni i tam się schowa. Nikt go tam nie znajdzie?

— Adrien? — wtrąciła się Alya, wyglądając zza jedzenia. — Co tak stoisz?

— Ee, ja… — zająknął się. — Już do was dołączam — poprawił się szybko i usiadł obok Marinette. — Cześć, Luka — zwrócił się do chłopaka mniej przyjaznym tonem niż w przypadku reszty przyjaciół.

— Co tam, Adrien? — Uśmiechnął się szeroko. — Słyszałem już od Mari, że pomożesz nam z występem?

— Ta… — odpowiedział niepewnie. — Nie mógłbym zostawić Marinette samej.

— Naprawdę? — Uniósł brew ze zdziwienia. — Ja tam uważam, że świetnie sobie radzi z tworzeniem dla nas kostiumów. To geniusz! Zobaczycie! Poczekamy z parę lat i wtedy usłyszymy o słynnej projektantce z Paryża. I wtedy… — nim dokończył, Marinetti palnęła go w brzuch.

— Oj, weź, Luka. Zawstydzasz mnie — dodała ciszej.

— A czym tu się wstydzić. Jesteś niesamowita i zawsze będę ci to powtarzał!

Dziwne. Konwersacja między tą dwójką brzmiała inaczej niż między nim a Marinette. Adrien czuł się przy tym stole jak piąte koło u wozu, nie jak przyjaciel, którego chcieli poznawać. Może to tylko chwilowe, ale nie zamierzał trwać w tym stanie. Obiecał przecież walczyć.

Przysunął się bliżej Marinette.

— Zgadzam się z Luką, jesteś niesamowita. Może ten występ to dla ciebie szansa — zauważył i miał szczerą nadzieję, że tak się właśnie stanie. Poznał się już na talencie, teraz wystarczyło, by Paryż ją dostrzegł.

Luka przytaknął Adrienowi.

— Dokładnie. Masz już konkretne pomysły? — dopytał się, skubiąc boki kanapki.

— Mniej więcej — odparła nieśmiało. Jej policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. — Myślałam, żeby wykorzystać image z poprzednich występów. Tylko dopracować stroje i wykonać je w bardziej… profesjonalny sposób. Dodatkowo można by wykorzystać do tego motywy związane z naszą szkołą. Czytałam gdzieś, że uczęszczali tu słynni muzycy. Mogę dowiedzieć się coś na ten temat i zrobić z tego motyw przewodni. Powrót do przeszłości — gwiazdy, które zrodziła ta szkoła.

Adrien nie dał rady ukryć zaskoczenia, jak wszyscy zresztą. Już nie tylko Alya, Nino i Luka przysłuchiwali się wywodom dziewczyny. Kilka osób z pozostałych klas przerwało posiłek, wsłuchując się w jej pomysły. Jedna dziewczyna z boku zanotowała dokładnie uwagi, a potem niewinnie się odwróciła, udając, że nic nie pisała.

— Świetny pomysł! — zauważył ktoś ze starszych klas. — My chcieliśmy zrobić jakiś konkurs, ale serio niezła gratka z tym „powrotem do przeszłości”.

— No! — Wstała dziewczyna ubrany w ciemny kombinezon. — Mój tata tu chodził i zawsze powtarza, jak to jadł przy tym stole z Jagget Stonem!

— Serio? I ty się nigdy nie chwaliłaś! — Koleżanka dziewczyny palnęła ją w bok. — Takie sławy gościć.

— Oj, weź, ale wiecie, co mam na myśli — zwróciła się w stronę pozostałych. — Ja chcę kiedyś zostać makijażystką. No aż się prosi, by przybyła tu jakaś sława.

— A ja, to co? — Podniosła się tym razem Chloe. — Słynna bohaterka. Gwiazda lśniąca u boku Biedronki! Ja się już nie liczę? He? He?

Sabrina zaklaskała, ale tylko ona.

— Zero wdzięczności — oburzyła się i usiadła z powrotem na miejsce.

Chloe nic się nie zmieniła…

Adrien pokręcił głową i wrócił do pozostałych. Marinette ukryła twarz za dłońmi. Teraz jej twarz prawie płonęła ze wstydu. Aż chciało się Adrienowi śmiać. Powstrzymał się dla dobra Marinette.

— Ej, nic się nie dzieje — zapewnił ją.

— Wszyscy na mnie patrzą.

— A to… źle? No wiesz… — Dotknął jednego z jej kolczyków. — Robaki.

— Robaki? — Przewróciła oczami. — Wymyśliłeś…

Oparł się o blat i położył brodę na ręce. Czasem zwyczajnie nie rozumiał kobiet. A jak inaczej powinien dać do zrozumienia, że chodzi mu o Biedronkę?

 — I to co innego — zwróciła mu uwagę. — Wtedy nie pokazuję twarzy.

 — Tak, tak, zupełnie co innego — powiedział ironicznym głosem.

Zmarszczyła czoło ze złości, ale dłużej nie komentowała. Wróciła do jedzenia, przerwa powoli się kończyła, a Adrien przypomniał sobie, że w zasadzie jeszcze nic nie zjadł. Wziął ze szkolnego jedzenia najtańszy zestaw. W tym czasie Marinette znów zaczęła swobodną rozmowę z Luką.

Nie przysłuchiwał już dłużej ich wymianie zdań, lecz uśmiech, którym obdarowywali sprawiał, że w Adrienie budziły się nowe uczucia. Inne. Dotąd nieznane. „Odejdź na bok”, „Nie przeszkadzaj” — różne głosy pojawiały się w jego myślach za każdym razem, gdy zamierzał postąpić wbrew sobie, wbrew innym osobom, wbrew ojcu. Posłuszeństwo było jako jedyne uznawane przez ojca, uczył go przez lata, jak należy się zachowywać i postępować w danych sytuacjach. W innych okolicznościach odszedłby, zrobił tak, jak należało.

Nie ruszył się.

Skoro Marinette przed nim dłużej nie ucieka, i on pozostanie. Poobserwuje i zaakceptuje wszystko, co się wydarzy.

Jednak chwilę później Luka objął Marinette w pasie i przysunął do siebie. Pokazała mu ostatni pomysł z szkicownika. Miała tam projekty nie tylko na występ. Adrien zauważył kostiumy, które pasowały bardziej do koncertu na żywo, nie szkolnej uroczystości z okazji rocznicy.

 — To jest niesamowite — mówił Luka, wskazując na każdy ze szkiców. — A co ty sądzisz, Adrien?

 — Ee, tak, tak, są świetnie — odparł machinalnie wyuczony tekst, jakby chwalił projekt, który mu się nie podoba.

 — Ja tam uważam, że genialne, co nie? — tym razem Luka zwrócił się w stronę Alyi i Nino.

 — No jasne, zdolna jesteś. Kiedy ty w ogóle rysujesz? — zdziwił się Nino. — Szkoła i te sprawy…

 — Eee, ja… — Podrapała się po głowie zawstydzona. — W międzyczasie. Ot tak. Kiedy znajdę chwilę.

 — Kiedy ja znajduję chwilę, to odpoczywam.

Alya palnęła Nino w bok.

 — Leń — skomentowała.

Obcy.

Adrien odsunął się kawałek, inni tego nie zauważyli. Wbił widelec w swój zestaw lunchowy i niechętnie skubnął trochę z talerza.

 — Dziękuję wam wszystkim — wymruczała Marinette. — Jesteście wspaniali. — Spojrzała w stronę Adriena. — Adrien? — zaczepiła go. — Wszystko… w porządku?

 — Aa, tak, tak — zapewnił, choć sam nie wierzył w te zapewnienia.

 — Jak w ogóle poszło z panią Bustier? Bardzo było źle? — rozmowę przywołał Nino.

Adrien zadrżał odruchowo. Niekoniecznie chciał poruszyć ten temat przy pozostałych uczniach.

 — Możemy… później… o tym? — zaproponował nieśmiało.

 — Jasne — odparł Nino ze zrozumieniem.

Ktoś ujął jego dłoń. Zajrzał pod stół — to była Marinette. Ścisnęła ją nawet mocniej, gdy ich spojrzenia się na spotkały na chwilę. Dziewczyna otworzyła usta, chcąc coś dodać od siebie, ale wtedy rozległ się wrzask.

 — To superzłoczyńca! — ktoś krzyknął.

Adrien i Marinette zerwali się z siedzenia jak na rozkaz i obejrzeli się w kierunku, z którego dobiegał wrzask. Drzwi od stołówki roztrzaskały się wraz z nastaniem dziwnego, głuchego huku, który nie powinien zabrzmieć w ten sposób.

Kurz opadł na podłogę. Stukot obcasów rozniósł się echem po wyciszonym pomieszczeniu, w którym nastała cisza.

Stuk. Stuk. Stuk, stuk, stuk…

Kroki przyspieszyły. Nadal brzmiały dostojnie.

Do środka weszła pani Bustier. Usta zabarwiły się złotem wraz z długimi włosami, które otoczyły się lśniącymi kwiatami rozrastającymi się po całym jej ciele. Kwiaty kwitły, pąki rozwijały się, puszczając płatki w kierunku uczniów.

 — Smutek… — głos kobiety zabrzmiał obco i jednocześnie nostalgicznie.

Serce Adriena chwycił nagły ból. Zacisnął pięść i cofnął się odruchowo w głąb przestrzeni pod stołem, gdzie ukrywali się Alya i Nino. Patrzyli w przestrzeń bez wyrazu. Pomachał dłonią przed ich oczami. Nie odpowiedzieli.

Siedzieli wpatrzeni w pustkę, jakby ktoś odebrał im duszę.

Płatki otaczały salę coraz mocniej. Adrien sięgnął do kieszeni, w której siedział Plagg.

 — Musimy działać.

 — Nie tutaj — ostrzegło go kwami. — Pamiętaj, że cię widzą. Nie możesz…

 — Marinette? — zwrócił się do dziewczyny, ale znikła z jego oczu.

Rozejrzał się po sali przerażony. Stała przed chwilą obok niego. Gdzie zniknęła w tak krótkim czasie? Nagle dostrzegł dwie sylwetki biegnące w kierunku kuchni. W ostatniej chwili rozpoznał Lukę. Chłopak zabrał ze sobą Marinette i ukryli się w kuchni.

 — Co? — spytał lekko zdezorientowany.

Po chwili dotarło do niego.

Drzwi rozwarły się gwałtownie i przez otwór przeleciało rozciągnięte jojo. Owinęło się wokół przemienionej pani Bustier. Kobieta nie przejęła się tym. Stała dumnie wyprostowana, z lekko rozchylonymi wargami, zza których ulatywała cienka stróżka pyłu. Uśmiechnęła się powabnie, okręciła wolną dłoń i musnęła linkę od joja.

 — Biedronko, zabierz to! — krzyknął bez zastanowienia Adrien.

Wyskoczył z ukrycia i pobiegł do linki, chwytając ją z całej sił. Pociągnął. Pani Bustier okręciła się kilka razy, nadal uśmiechając, nadal mając ten dziwny, nostalgiczny wyraz twarzy, który doprowadzał Adriena do łez.

Zachłysnął się tym wszystkim. Wokół opadały płatki kwiatów.

Skóra pani Bustier przybrała jaśniejszy kolor wraz z pąkami, które rozwijały się intensywniej na całym jej ciele.

 — Współczuję. Nie zmienię. Jaka szkoda…

Adrien zamarł. Ten głos go przerażał. Zabierał dech, nie pozwalał w ogóle oddychać, a potem oddawał wszystko i nic. Był w nim dziwny szept, który brzęczał w jego uszach. Nieustanne jęki. Nieustanne przypominanie o czym, o czym chciał zapomnieć. Nie pamiętać.

 — Synku… — Nagle ten głos stał się znajomy. Przypominał mu mamę…

Płatek od jednego z kwiatów opadł na jego ramię.

Przymknął powieki. A kiedy otworzył oczy, nie znajdował się już w szkolnej stołówce. Siedział przy stole, na podwyższeniu, które kiedyś załatwiła mu mama, bo nie sięgał do blatu w salonie. Pomachał nogami, nie dawał rady dosięgnąć podłogi.

Skurczył się?

Nie, to niemożliwe. Jakaś pomyłka. Bo w takim wypadku, co robił przy tym stole.

 — I jak tam, mój mały bohaterze?

Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Fala wspomnień zalała go ze wszystkich stron i zaprowadziła do miejsca, o którym niekoniecznie chciał pamiętać.

 — No co tam? Wstydzisz się mamy?

 — To tylko dziecko, daj mu trochę spokoju. Musi się jeszcze wiele nauczyć.

Dlaczego oni brzmieli tak znajomo?

Adrien nawet w najcieplejszych, najcudowniejszych snach nie sięgał aż tak daleko. Nie raz zatrzymywał się wśród wydarzeń z dzieciństwa. Kiedy siedział na ulubionym fotelu mamy, ona klęczała obok niego i czytała jego ulubioną książkę.

Tylko… jaka to była książka?

Nie pamiętał niczego. Okładki. Tytułu. Autora. Ani nawet tego, o czym konkretnie opowiadała historyjka.

 — Adrien?

Uniósł głowę i spojrzał prosto w zatroskane spojrzenie mamy. Pogładziła jego policzek i usiadła obok. Na stole była rozstawiona ich najlepsza zastawa, Natalie powoli wnosiła do środka potrawy. Była tam kaczka. Tłuczone ziemniaki. Sos grzybowy.

Adrienowi na sam widok potraw zrobiło się niedobrze. Cofnął się wraz z krzesłem i uciekł pod stół. To jakiś koszmar! Dlaczego akurat znalazł się w tym miejscu? Cofnął się w czasie? Powrócił do jakiegoś wspomnienia?

 — Adrien, nie bawimy się, tylko jemy — ostrzegła go mama.

Wychylił się. Nie widział jej twarzy. Była zamazana grubymi, czarnymi kreskami, jakby ktoś wydarł jej oblicze. Mimo to nadal czuł na sobie to zatroskane spojrzenie, przepełnione miłością i dobrymi intencjami.

Mama odsunęła krzesło i również weszła pod stół, siadając obok Adriena.

 — No i co tam, mały bohaterze? Co tam się dzieje? Nowa przygoda?

Pokręcił intensywnie głową.

 — Czyli nie zgadłam! — Zaśmiała się i po raz pierwszy w życiu Adrien poczuł, że ten śmiech jest… sztuczny, nienaturalny. Jakby oglądał grę aktorską mamy, a nie jej szczerą rozmowę z nim.

 — Szkoła… — burknął niewyraźnie.

Emilie zamilkła. Położyła dłoń na głowie syna i pogładziła jego włosy, co chwilę ciężko wzdychając.

 — Świat jest niebezpieczny — zaczęła w końcu. — Jest tam wiele potworów, a będzie ich jeszcze więcej. I to nie takie potworki, jakie oglądasz w filmach. Tymi potworami są ludzie. Raz oszukują. Raz coś wydarzy. Jeden zły dzień może zmienić ich w potwory. Innym razem to tylko chwila. Martwię się o ciebie i zrobiłabym wszystko, aby uchronić cię przed tymi potworami.

 — Dlaczego? — wymsknęło mu się.

Znowu westchnęła.

 — Bo wiem, jacy są ludzie. Bałabym się, że niektórzy… traktowaliby cię inaczej. Zrozum, synku, to dla twojego dobra. Kocham cię. Oj, kocham cię, mój mały potworku i zrobiłabym dla ciebie wszystko.

Wszystko? Adrien nie rozumiał. Dlaczego mama miała robić dla niego wszystko? Potwory? Zagrożenie? Przecież życie nie polegało na ciągłym siedzeniu w domu i ukrywaniu się za czterema ścianami…

Jednak w ramionach mamy było mu tak dobrze. Tuliła go do siebie. Użyła tych samych perfum o zapachu róż, co zawsze. Nie znał marki, ale ta słodka woń obudziła w nim dawno zapomniane wspomnienie. Jak się szykowała do wyjścia i złośliwie rozpylała wszędzie te perfumy. Natalie karciła ją za to, ale Emilie robiła i tak swoje.

 — Podano do stołu — ogłosiła Natalie, a potem stanęła na boku. Nigdy nie jadła z nimi.

 — Oj, Natalie. — Emilie zaśmiała się. — Nie bądź taka formalna. To rodzinny obiad, a ty jesteś rodziną.

 — Nie, nie jestem… — Odwróciła zawstydzony wzrok. — Pójdę, jeśli to wszystko.

Skinęła delikatnie głową, nadal odwrócona plecami w stronę Emilie, a potem wyszła z pokoju w milczeniu.

Adrien nie tak to pamiętał. Za każdym razem wydawało mu się, że Natalie coś czuje do ojca i z tego powodu cierpi. W ostatnim czasie zaproponował mu, by spróbowali razem… skoro mama odeszła, ale odprawił Adriena z niezadowoleniem. Tylko że w tej chwili zwątpił w swoje przeczucia względem Natalie. Czy na pewno kochała ojca czy może…

Przeniósł wzrok na mamę.

Nie, wydawało mu się to niemożliwe. Więc dlaczego wątpliwości nie odeszły?

 — Coś się stało, kochanie? — Wyjęła Adriena spod stołu i usiedli razem na krześle. Nie posiedział jednak zbyt długo na kolanach matki, gdyż od razu przesadziła go obok. — No, mów.

Uszczypnęła Adriena w nos.

 — Mamo… — zaczął niepewnie. Ręce mu drżały ze strachu.

Emilie poprawiła włosy, zakładając opadający na jej twarz kosmyk za ucho.

 — Adrien? — pierwszy raz wypowiedziała jego imię.

 — Mamo, ja chcę iść do szkoły — powtórzył. Wtedy też poruszył ten temat. — Ja chciałbym mieć przyjaciół!

Kobieta zaśmiała się pod nosem.

 — Oj, ty głuptasie. Przecież przyjaźnisz się z Chloe, to bardzo dobra osoba.

Nie.

Nie.

Nie.

Jedno słowo zaczęło wypełniać myśli Adriena. Gdyby tylko wiedział wcześniej, gdyby w tym momencie, w tym czasie odważył się przeciwstawić rodzicom, może poszedłby do szkoły. Poznał innych ludzi. Był innym człowiekiem. Zamiast tego wyszeptał to, co chcieli usłyszeć:

 — Dobrze, mamo.

 — No, i problem z głowy, mój głuptasie. Teraz tylko poczekamy na tatę, bo gdzieś nas zniknął.

Nagle zza drzwi rozległ się hałas. Mama gwałtowne wstała, Adrien odruchowo podniósł się razem z nią. Emilie zatrzymała go, usadzając z powrotem na krześle bez podwyższenia.

 — Zaczekaj — nakazała synowi i wybiegła z pomieszczenia.

Wtedy poczekał. Grzecznie poprawił się na krześle i nawet nałożył sobie porcję kaczki na talerz. Tym razem nie zamierzał popełnić tego błędu. Podążył od razu za matką. Rozchylił delikatnie drzwi, wystarczająco, aby mógł zobaczyć główny hol.

Cztery osoby stały obok siebie. Mama, tata, Natalie i czwarta osoba, którą ledwo rozpoznał. Przynajmniej z samego początku.

 — Pani Bustier? — zdziwił się.

No tak, to stąd mógł zajrzeć do tego wspomnienia z zupełnie innej strony. To wszystko dlatego że pani Bustier faktycznie była w ich domu tego dnia. Tylko po co?

Rozmawiali. Do Adriena dochodziły tylko niewyraźne szepty, z których nic nie rozumiał.

Sprawdził otoczenie. Nikt nie patrzył w jego kierunku. Wykorzystał ten moment i przemknął przez drzwi. Podążył w stronę schodów, tam się ukrywając.

 — Nie, nie poślemy Adriena do szkoły. Nie ma mowy — odparł stanowczym tonem ojciec.

 — Zgadzam się z Gabrielem, to niebezpieczne — dodała jeszcze mama.

Natalie milczała.

 — Wiem, że się martwicie o niego. To zrozumiałe, to wasze dziecko, ale nie możecie trzymać go w zamknięciu. Potrzebuje kontaktu z rówieśnikami. Zabawy. Miłości — broniła go pani Bustier.

Zaraz… Jeszcze przed chwilą przeprowadził z nią rozmowę, w której nauczycielka jasno podkreśliła, że straciła kontakt z jego rodzicami po studiach. Kłamała? Nie, nie wydawało mu się, by w jej wyznaniu znajdował się fałsz. Tylko w takim wypadku co tu robiła?

 — Adrien otrzymuje od nas wystarczająco dużo miłości i szczęścia — podkreślił ojciec. W charakterystyczny dla siebie sposób założył ręce za plecami i wyprostował się, dumnie, na miarę wielkiego Gabriela Agresta.

 — Otrzymuje?! — oburzyła się pani Bustier. — Trzymacie go tutaj w zamknięciu. Jak zwierzę w klatce. Naprawdę tego dla niego chcecie? Zamknięcia? Przynajmniej zróbcie to ze względu na naszą dawną przyjaźń.

 — Przyjaźń? — włączyła się w wypowiedź Natalie. Przeszła kawałek i stanęła przed Gabrielem i Emilie. — Zapomniałaś, prawda?

Pani Bustier się cofnęła. Zagryzła wargę i odwróciła wzrok od pozostałych.

 — Ja naprawdę nie zapomniałam, uwierzcie mi — powiedziała, ale bez przekonania w głosie. Nawet Adrien jej nie uwierzył. Zapomniała i w tym zapomnieniu utkwił głęboki żal, który usłyszały dziecięce uszy.

Pamiętał. Krótkie, początkowo nieznaczące wspomnienie wypełniło jego myśli wraz z  tym głosem, który teraz wydał mu się znajomy. Pani Bustier odwiedziła ich tego dnia.

Gabriel zaśmiał się słabo.

 — Nawet ty w to nie wierzysz — wypomniał kobiecie. — Opuściłaś nas wtedy? Nie żałujesz? — Skinął głową, gdy pani Bustier milczała. — Żałujesz — odpowiedział za nią.

 — Teraz to nie ma znaczenia. — Emilie położyła dłoń na piersi męża i pokręciła głową. — To nie ma sensu. Damy sobie radę. Gabriel, ty nie zapomnij. Ona… nie musi o niczym pamiętać?

 — Emilie… — wymówiła imię pani Bustier, jednak nic się za nim nie kryło. Żadne współczucie ani troska.

 — Co takiego? Dlaczego musisz przejmować się rzeczami, od których uciekłaś… Wtedy też — urwała na moment, jakby powróciła wspomnieniami do bolesnej chwili. Emilie zmarszczyła czoło, jej ręka zadrżała. — Uciekłaś — powtórzyła, wypominając pani Bustier coś, o czym nauczycielka na pewno nie wspomniała w czasie ich rozmowy.

Ojciec przytulił do siebie matkę. Pogładził jej włosy troskliwie. Adrien nie pamiętał, by ojciec zachowywał się w podobny sposób wobec niego.

 — Proszę, wyjdź — odparł stanowczo.

 — Nie mogę. — Pani Bustier szła w zaparte. — Popełniłam wiele błędów.

 — Na pewno — wtrąciła się Natalie. — I tego nie zmienisz, niezależnie od tego, co zrobisz.

Słowa uderzyły w panią Bustier. Zbladła, Adrien nigdy wcześniej nie widział jej tak mocno przerażonej. Trzęsła się cała, ale nadal próbowała sięgnąć do torebki. Włożyła drżące palce do kieszeni i wyjęła za środka złożoną w pół kartkę papieru.

 — Jakbyście potrzebowali pomocy — mruknęła pod nosem. Chciała wyjść z tego jak najszybciej. Zostawić za sobą to, z czym przyszła i znowu uciec.

Adrien nie poznawał nauczycielki. Brakowało w jej zachowaniu zdrowego ducha, pełni życia i cudownego uśmiechu, którym zarażała wszystkich naokoło. Bała się. Bała się tak strasznie, że obawiała się nawet uciekać.

Gabriel wziął od niej kartkę. Rozłożył. Oczom ojca ukazała się ulotka z numerem do ośrodka, który zajmował się leczeniem ludzi po głębokiej traumie. Gabriel podniósł wzrok i gniewnie spojrzał na panią Bustier.

 — Wyjdź z mojego domu. W. Tej. Chwili — wycedził przez zęby, a potem podarł ulotkę. Fragmenty rzucił wprost na panią Bustier.

Jej ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Odwróciła się i wyszła, jak nakazał jej wielki Gabriel Agreste.

Znajdziesz mnie tutaj:
Możesz mnie wesprzeć tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!