Trwali w milczeniu. W wymownym, jednoznacznym milczeniu, które Adrien poniekąd zapamiętał z dzieciństwa. Obiad przy cichym stole, przy którym nikt ani razu nie wydobył z siebie ani jednego zdania. Jedli w ciszy, a Adrien obawiał się, że z jego powodu rodzicom zrobiło się przykro.
Zaśmiał
się w myślach. Dlaczego całe zło tego świata przypisywał tylko sobie? Co
takiego uczynił, że uznawał siebie za tego gorszego?
Pomylił
się.
Adrien
westchnął cicho i okręcił się na paluszkach, aby wrócić do pomieszczenia przed
rodzicami.
— Adrien, gdzie idziesz? — odezwała się nagle
Natalie.
Zamarł
z przerażenia. Przełknął ostrożnie ślinę, po twarzy spłynął mu pot. Wystarczyło
udawać dziecko? Może niczego nie zauważą?
— Ja… Ja… — próbował z siebie wydusić. —
Zobaczyłem motyla! — krzyknął. — Motyl leciał i wtedy… wtedy… zniknął.
— Oj, kochanie!
Emilie
stanęła nad Adrienem. Pogłaskała syna po głowie, włosy od tego stanęły mu dęba.
Przygładził je do głowy, ale te rozeszły się we wszystkie strony jeszcze
mocniej.
— Wracajmy na obiad. Pewnie już wszystko
wystygło! — pisnęła mama, zwracając się do wszystkich w pomieszczeniu.
Znowu
przez twarz Natalie przemknął wyraz pełen bólu.
— Ja zostanę u siebie — obwieściła.
— Nie. Nie. Nie. — Emilie złapała Natalie za
ramię. — Odpuściłam ci ostatnim razem, ale nie tym. Jesteś moją rodziną.
Najdroższą przyjaciółką! Na pewno Adrien się ucieszy, prawda? Hy? Prawda?
Przechyliła
głowę na bok i uśmiechnęła się szeroko. Wymuszała na Adrienie odpowiedź.
— Tak — odpowiedział nieprzekonywująco. — To
znaczy, ja…
— Jak wyglądał ten motyl? — przerwał mu
gwałtownie ojciec.
Motyl?
Adrien otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Nie takiego pytania spodziewał się
od ojca, szczególnie w porze obiadowej.
— On… — Jak opisać coś, czego nigdy nie
widział.
Ojciec
nie odpuścił. Przyklęknął przed Adrienem i położył dłoń na jego ramieniu.
Zacisnął palce, tak może że z ust Adriena wydobył się pisk pełen bólu. Ojciec
dalej nie puścił. Ściskał go mocniej i mocniej, aż w końcu Adrien szarpnął
drobnym, słabym ciałem.
Nie
uciekł od ojca. Mama mu nie pomagała, Natalie stała na uboczu, nie patrzyła na
nich.
— Tato, puść! — krzyknął w końcu Adrien.
Bał
się. Wszystkie lęki skumulowały się w jednym momencie w ciele dziecka, którego
ojciec nagle zachował się inaczej. Nie kojarzył, by kiedykolwiek coś podobnego
miało miejsce. Dlaczego? Przecież przed zniknięciem mamy było wszystko dobrze,
nie działo się nic niepokojącego, więc co się zmieniło? Dlaczego inaczej wyglądał
ten dzień.
Bolało.
Bolało.
Bolało.
Twarz
ojca zaczerwieniała ze złości. Szarpnął Adrienem i potrząsnął nim, by mówił,
odpowiedział na jego pytanie, zrobił cokolwiek. Zamiast tego… Adrien rozpłakał
się. Łzy odruchowo popłynęły po jego policzkach i skapnęły na ręce Gabriela.
Uścisk
się zwolnił, choć ojciec nadal nie puścił Adriena. Czekał uparcie na odpowiedź,
której Adrien nie umiał mu dać.
Otaczały
go obce twarze. Otaczali go obcy ludzie.
Czuł
się, jakby ktoś zanurzył go w zimnej wodzie. Przytrzymał za głowę. Nie pozwalał
zaznać oddechu. A go tracił. Robiło się Adrienowi coraz słabiej.
— Puść go! — Natalie złapała ojca za rękę i
pociągnęła go w swoją stronę, wyswobadzając Adriena.
Upadł
na podłogę i zakaszlał, z trudem łapiąc kolejne wdechy. Natalie odsunęła ojca,
po czym przyklęknęła przed Adrienem i poklepała go troskliwie po plecach. Mama
nic nie zrobiła. Stała nadal wpatrzona w Adriena jak w obcą osobę, której los
jej nie obchodził.
— Adrien, musisz następnym razem uważać —
zwróciła mu uwagę.
Uważać?
Czy ona sobie żartowała?
Ten
obraz mamy był fałszywy. Nie wierzył w to kłamstwo. Ktoś go oszukał i nadal
próbował wmówić nieprawdę, zamazać prawdziwie wspomnienia i zastąpić je tym…
czymś.
Niech
go ktoś uratuje! Dłużej tego nie wytrzyma. Nie tak wyglądała mama w jego
wspomnieniach, tata nie był taki okrutny.
— Przepraszam, przesadziłem — odezwał się w
końcu Gabriel. Poprawił muszkę i zakaszlał, nim dodał: — To pomyłka.
— Gabriel! — skarciła go Natalie.
Ojciec
zmierzył kobietę ostrym wzrokiem.
— Nie powinnaś się w to mieszać. To sprawa
rodzinna.
Czara
goryczy się przelała.
Adrien
odepchnął Natalie. Zebrał w sobie wszystkie siły, jakie pozostały w tym małym
ciele, i wykrzyczał:
— Natalie to rodzina!
Wszyscy
znieruchomieli, nawet mama, która twierdziła, że faktycznie Natalie jest
członkiem ich rodziny. Teraz milczała, rozglądając się nerwowo po holu. Ojciec
stał jak zawsze wyprostowany, pełny chłodu i stoicyzmu, zero emocji, zero bólu.
A Natalie płakała… Jej oczy zaczerwieniały już od pierwszych łez. Szukała
wyjaśnień w oczach Adriena. Znajdowała w nich pewnie tylko więcej pytań. W
końcu się poddała.
— Nie
zasługuję na to — wymamrotała.
Adrien
nie zgadzał się z jej stanowiskiem.
Wstał
i natarł na ojca, uderzając go drobną piąstką w kostkę. Zabolało. Pewnie jego
mocniej niż ojca kiedykolwiek, ale spróbował jeszcze jednej raz, tym razem
celując w łydkę. Mam powstrzymała go od tyłu. Podniosła i zaczęła nieść w
stronę pokoju, coś krzycząc.
Nie
słuchaj jej.
Dlaczego
miał słuchać?
Emilie
przycisnęła Adriena mocniej do swojej piersi. Pogładziła jego głowę, chyba
chciała, by się uspokoił, ale chłopak szarpał się bez ustanku. Walczył
zaciekle. Wiedział już, że to nie jest prawdziwy świat. Musiał się stąd
wydostać, ostrzec Biedronkę, ale jak? Zabrakło mu pomysłów. Ech… Był od
działania, ale myślenie zostawiał zawsze Biedronce.
Wierzył,
że Marinette po drugiej stronie znajdzie rozwiązanie, ale to nie znaczyło, że
miał nie walczyć.
W
końcu matka wrzuciła go do pokoju. Zabrała konsolę do gry i ruszyła w stronę
wyjścia. Zatrzymała się tylko na chwilę w progu, rzucając Adrienowi krótkie,
choć pełne wyrzutów spojrzenie.
—
Przemyśl swoje postępowanie — powiedziała i zatrzasnęła drzwi.
Usłyszał,
jak przekręca klucz w zamku. Odczekał chwilę, przysłuchując się oddalającym się
krokom i dopiero wtedy kiedy umilkły, ruszył. Sprawdził drzwi, faktycznie mam
zamknęła go od zewnątrz. Rozejrzał się więc po pokoju, aby znaleźć inne możliwe
wyjście.
Nie
istniało.
Nie
otworzy tymi rączkami tych drzwi, nawet jeśli spróbuje w tym wszystkich swoich
sił. Dlaczego tak głupio myślał? Że mu się uda? Że może magicznie przemieni się
w dziecięcą wersję Czarnego Kota i uratuje świat?
Był
głupi i naiwny. Chyba bardziej naiwny.
Wziął
głęboki wdech i rzucił się na sofę.
Fortepian,
biurko, kolejny stolik, szafka z książkami, garderoba…
Pokój
wydawał się pusty. Dowcipne uwagi Plagga zanikały w czterech ścianach, które
milczały. Nie słyszał już dłużej swojego własnego śmiechu, a zapach camemberta
odszedł z zapomnienie. Nic. Cisza. Doceniał przyjaciela, ale dopiero w tych
okolicznościach zrozumiał, jak ważny jest dla niego mały kot. Przynajmniej było
zabawnie, ktoś przy nim trwał.
Nie
do tego świata przynależał.
Podniósł
się. Podbiegł do okna i wyjrzał za nie w poszukiwaniu pani Bustier. Przecież
nie odjechała.
Nie
mylił się.
Kobieta
tam stała, wciąż wpatrzona w rezydencję z tym samym niepokojem w oczach, jak
wtedy gdy rozmawiała z jego rodzicami. Otworzył raptownie okno i krzyknął:
—
Pani Bustier!
Spojrzała
na Adriena.
— Że…
co? — powiedziała na tyle głośno, by mógł usłyszeć.
—
Proszę mnie stąd zabrać! I się obudzić!
—
Adrien, ja… — Rozejrzała się dookoła. — Wracaj do środka, uważaj, bo coś ci się
stanie.
Nie,
nie, nie… Żadnych wymówek.
—
Proszę pokonać akumę! — próbował dalej.
—
Akumę, ale… co? — zdziwiła się, choć przez moment zdawało się, że coś do
kobiety dotarło. Obejrzała się za siebie. — Akuma… — wypowiedziała słowo, jakby
przypomniała sobie. — Adrien, ja…
—
Proszę tylko nas uwolnić, nic więcej! — krzyknął.
— Nie
dam rady — wyznała kobieta. — To dla mnie za wiele, okłamałam cię i chyba nie
mogę uwolnić ciebie. Nie mogę nawet uwolnić siebie. Ja… Ja…
Urwała.
Odwróciła
się i ruszyła w kierunku bramy, zostawiając za sobą Adriena.
—
Proszę nie uciekać! — Nie chciał wypominać tego nauczycielce, ale nie pozostawiła
mu innego wyboru.
Zatrzymała
się. Obejrzała przez ramię. Czekała. Na nic i chyba na wszystko. Przechyliła
głowę na bok, włosy opadły jej na czoło. Pełen nostalgii wzrok podążył za
wspomnieniami, aż odchyliła głowę i spojrzała w kierunku nieba.
Pękło
w pół. Magiczne jojo przedarło się przez chmury i wylądowało na panią Bustier.
Potem wyłoniła się sylwetka Biedronki. Bohaterka odepchnęła nauczycielkę. W
pierwszej chwili zamierzała z nią walczyć, ale wtedy dostrzegła, że kobieta
wcale nie jest superzłoczyńcą.
Cofnęła
się.
—
Tutaj! — Adrien pomachał w jej stronę. — Biedronko!
—
Adrien? — Skrzywiła się ze zdziwienia. — Jesteś… Jakiś mały?
—
Urosnę, poza tym chyba cofnęło mnie w czasie, nie wiem!
—
Dobra, czekaj tam na mnie!
Przewrócił
oczami. A gdzie miał się ruszać?
Odsunął
się tylko kawałek, aby Biedronka zahaczyła jojem o ramę okiennic. Zwinęła je i
przyciągnęła siebie do chłopaka. Wyciągnęła go z pokoju, po czym skoczyła. Jojo
skierowała na chmury.
— Tam
jest wyjście? — spytał zaskoczony.
— Tak,
w zasadzie tak. Oj, to skomplikowane! — wrzasnęła, przyciągając się w kierunku
chmur.
Minęli
puch, minęli mokre warstwy. To, co widział, mijało się z rzeczywistością,
ocierało się raczej o fantazję, której nie umiał pojąć. Nie wystarczały słowa,
by opisać minięte miejsca. Piękny uśmiech jakiejś kobiety. Płacz dziecka.
Zakrwawione schody. Piszczącą dziewczynę. Kraty więzienne. Ale na końcu i tak
otworzył oczy.
Klęczeli
przed nim Luka i Biedronka.
— Co
tam? — zapytał słabym, zachrypłym głosem.
—
Potrzebujemy Czarnego Kota — odezwał się jako pierwszy Luka.
Zamarli,
nie sam Adrien, ale także i Biedronka. Zamrugała kilka razy, a na końcu nawet
otworzyła szeroko usta. Adrien zrobił tak samo, a potem popatrzyli na siebie.
Luka
obu zamknął buzie.
— Nie
czas na to. Przecież łatwo się domyślić, że jesteście bohaterami. — Puścił im
oczko. — Powodzenia. I spokojnie, nikomu nie powiem. Mari wie o tym.
Kiwnęła
kilka razy, aby potwierdzić. Adriena wcale to nie przekonało. Mimo to zaufał
Luce. Skoro już domyślił, nie warto dłużej ukrywać prawdę.
Rozsunął
koszulę. Z kieszeni wyleciał lekko zaspany Plagg. Kwami rozciągnęło się i
rozejrzało po kuchni.
—
Chyba za dużo osób o tym wie — zwrócił się do Adriena. — A poza tym jestem
Plagg, miło poznać. — Podał Luce łapkę.
—
Luka — przedstawił się również. — Słyszałem, że lubisz ser?
Sięgnął
w kierunku blatu kuchennego i zdjął z niego kawałek świeżego camemberta. Adrien
nie widział sera, ale umiał wyczuć ten smród z kilometra. Po pobudce wydawał
się jeszcze gorszy, aż zrobiło mu się niedobrze. Oczywiście w przeciwieństwie
do Plagga, który z przyjemnością przyjął prezent i zjadł go na jeden kęs.
— Od
dziś jesteś moim drugim najlepszym przyjacielem — ogłosił Plagg.
—
Dobrze, że nadal jestem pierwszym — mruknął pod nosem Adrien z zadowoleniem.
—
Eee, tam. — Plagg machnął łapką. — Pierwsza jest Marinette.
Nastała
cisza, a po chwili Luka i Marinette zaśmiali się pod nosem.
Adrien
spojrzał krzywo na przyjaciela. Naprawdę musiał? Na pięć minut nie mógł
zrezygnować ze złośliwości? Nawet jeśli tylko żartował, nadal bolało…
— W
takim razie Marinette i Luka będą dostarczali ci camemberta, a ja przy okazji
pozbędę się wszystkich śmierdzących zapasów z domu. — Adrien fuknął, udając
obrażonego.
— Oj,
przepraszam — zaczął od razu Plagg. — Nie znasz się na żartach, młody? Jestem
stary, musisz mi wybaczyć.
Plagg
nie skończyłby swojej przemowy, gdyby za kuchnią nie rozległ się hałas.
Marinette stanęła, gotowa do walki. Osłoniła Lukę i Adriena. Nie było czasu na
kłótnie.
—
Plagg, wysuń pazury!
Przemienił
się. Magia przepłynęła przez Adriena ze zdwojoną siłą. Rzadko czuł taką
potrzebę, by walczyć przeciwko zakumanizowanej osobie, ale teraz miał powód.
Musiał za wszelką cenę odwrócić proces i zwrócić pani Bustier wolność.
—
Prawda — wyszeptał w postaci Czarnego Kota.
— Co?
— zdziwiła się Marinette.
—
Później ci opowiem, a teraz…
Kiwnęli
do siebie, a potem kopnęli drzwi i wyskoczyli w tym samym momencie z kuchni.
Pani Bustier skierowała na nich swoje puste, złote oczy. Mrugnęła. Bardzo
powoli i na spokojnie, jakby w ogóle się ich nie obawiała.
Kolejne
kwiaty rozrastały się po jej ciele. Pył wydobywał się z płatków, zatruwając
wszystko wokoło. Trwała dlatego cisza. Uczniowie leżeli na ławkach uśpieni,
jakby moc złoczyńcy pochwyciła ich coś w rodzaju snu.
— Nie
oddychaj — zwróciła mu uwagę Biedronka.
Zamrugał
ze zdziwienia.
—
Technicznie rzecz biorąc, oddychanie jest dość ważne, aby żyć — przypomniał
dziewczynie, gdyby przypadkiem zapomniała.
Przewróciła
oczami.
—
Wiem — powiedziała bez wyrazu. — Ale ten pył przenosi się podczas oddychania.
—
Prawie jak alergia — zauważył. — Gdyby tylko padało…
Oboje
popatrzyli się w górę. Zraszacze. Marinette sięgnęła do kieszeni i wyjęła
zapalniczkę w kropki. Wyglądało jak jeden z przedmiotów Szczęśliwego Trafu, ale
mógł się mylić, więc pytająco spojrzał na Biedronkę.
—
Tak, to to…
Adrien
sięgnął po leżącą na blacie gazetę. W tym samym momencie pani Bustier ruszyła.
Wolnym, dostojnym krokiem, który niekoniecznie przerażał. Bardziej fascynował.
Był nieodłącznym elementem jej pięknej aparycji. Naprawdę miała potencjał do
zostania modelką.
— Nie
gap się tak na naszą nauczycielkę — zwróciła mu uwagę Biedronka.
Uśmiechnął
się chytrze.
—
Zazdrosna?
Palnęła
go w tył głowy.
— Do
roboty! — rozkazała, a potem przyłożyła zapalniczkę do gazety. Zajęła się
ogniem. Adrien odsunął od siebie dziewczynę. Wyjął koci kij i okręcił go w
rękach. Stanął na drodze pani Bustier. Zapach kwiatów stał się intensywny. Może
to był właśnie ten moment, żeby wstrzymać oddech, ale… zapomniał.
Zamroczyło
go. Zakręciło się w głowie.
Pani
Bustier wysunęła dłoń. Kwiat zakwitł na jego oczach. Płatki rozsunęły się, a
potem zostały porwane w powietrze, niby przez wiatr. Rozpadały się, lecąc w
kierunku Adriena.
Zatoczył
się. Zacisnął mocniej rączkę od kociego kija, zdeterminowany, by tym razem nie
poddać się magii Władcy Ciem.
Zaczął
kręcić kijem, wytwarzając pęd powietrza, który spowolnił płatki. Pył nie
dostawał się do niego, a przy okazji zyskał na czasie. Dla Marinette. Dla
Biedronki.
Dziewczyna
stanęła na stole i przyłożyła kilka płonących gazet do czujników dymu.
— No
dalej — powtarzała, co chwilę zerkając na Adriena.
—
Możesz się pospieszyć? — zachęcił ją.
— Nie
widzisz, że się staram?
—
Widzę, ale…
Zapach
przechodził przez koci kij. Nie umiał dłużej go powstrzymać. Cofnął jeszcze
kawałek z nadzieją, że uda mu się zyskać jeszcze troszkę na czasie.
Nagle
rozbrzmiał alarm. Woda spłynęła z góry, rozpraszając zbliżające się pyły.
Kwiaty opadły na ciele pani Bustier. Płatki zamieniły się w obrzydliwą, czarną maź,
która spłynęła po złotym ciele kobiety. Przywołały na myśl zgrozę, a nie
piękno, które wcześniej dostrzegli.
Adrien
aż zadrżał na ten widok.
—
Szybko! — krzyknęła Biedronka.
— Co
„szybko”? — zdziwił się. Szukał przedmiotu, w którym mogła znajdować się akuma,
ale nie znalazł niczego.
—
Kwiat! — Wskazała palcem na ostatni kwiat. Pani Bustier ściskała go w
zamkniętej dłoni.
Adrien
zrozumiał.
Skoczył,
odbijając się kijem od podłogi. Wylądował przed nauczycielką i wbił koniec
kociego kija w nadgarstek. Odruchowo otworzyła go, pozwalając roślinie wydostać
się z uścisku.
—
Kotaklizm! — przywołał moc, a potem złapał kwiat, unieszkodliwiając go.
Fioletowy
motyl wyleciał ze środka w kierunku Biedronki.
Misja
zakończona, wszystko potoczyło się idealnie, więc skąd przeczucia, że nie tak
powinna wyglądać ich walka z Władcą Ciem. Pani Bustier nie żałowała swojego
czynu, nie ogłosiła, jaki jej jest plan unicestwienia bohaterów, nie zażądała
Miraculous w zamian za wolność uczniów.
Nic…
nie zrobiła. I tak samo się stało, gdy czar minął, a szkoła została uwolniona
spod mocy Władcy Ciem. Pani Bustier nadal klęczała przed Czarnym Kotem. Wzrok
trzymała odwrócony, jakby bała się spojrzeć w oczy bohatera.
Nie
pasowało Adrienowi już nic…
—
Mogę… z powrotem? — spytała słabym głosem.
Domyślił
się, że chodziło o kwiat. Podał go kobiecie. Była nim złota róża, na dodatek
sztuczna i zniszczona przez czas. Mimo to pani Bustier wzięła ją i przyciągnęła
do piersi, troskliwie gładząc płatki.
—
Przepraszam, Adrien, okłamałam cię — wyznała.
Adrien
w postaci Czarnego Kota zasłabł. Nie wiedział, czy faktycznie zwracała się do
niego, czy do róży, której przypisała imię.
0 Comments:
Prześlij komentarz