Kochałem się śmiać. Byłem prostym człowiekiem, którego codzienność wypełniała ciężka praca, brzydkie ręce drogiej żony wyrabiające najlepsze ciasto w mieście i ciepły uśmiech szczerbatej córeczki biegającej w kółko za starą kotką bez ogona.
Nie pamiętam już
tego człowieka. Nie pamiętam imienia żony. Nie pamiętam imienia córki.
W kilku
bezmyślnych aktach straciłem wszystko, co miałem, w tym cudowne wspomnienia z
czasów, kiedy to jeszcze nie musiałem stać pośrodku przesiąkniętej deszczem
drogi, na której utknął powóz z czterema bohaterami tej opowieści.
Patrzyłem na nich
w szczerym zdumieniu, przechadzając się z jednej strony drogi na drugą. Myśli
przychodziły szybko i w tym samym tempie gdzieś zanikały, kiedy Lucy
przemierzała z bólem brzucha błotniste kałuże. Taplała się w nich aż po same
nagie kostki. Spódnicę miała zwiniętą pod biodra. Z kolei Shina i Iggis biegali
w kółko w pełnym obuwiu, chlapiąc we wszystkie strony. A Zeref? Ech, ten mój
drogi Zeref oczywiście, że siedział na wozie, i tak jak ja, patrzył.
Może to właśnie
on będzie bohaterem tej opowieści? Chłodny, niepokonany samotnik żyjący od
wieków i wieków martwiący się tymi samymi problemami, których nie może
rozwiązać.
Zostaje jeszcze
Shina. Ciągle przepraszająca dziewczyna,
nienależąca do tego świata, która kocha ostrą kuchnię i nienawidzi swojego
ojca. Smutna historia, nieprawdaż? A nawet jeszcze się nie wydarzyła.
Iggisa nawet nie
liczę. On już swoje przeżył, a wciąż ma nadzieję, że jego opowieść wciąż trwa.
Nie, dla mnie nic nie znaczy.
Co innego Lucy...
Oj, Lucy. Parę lat temu nie spojrzałbym na nią. Nudna, wpisana w typowy schemat
bohaterki książek przygodowych, która czeka na miłość i szczęśliwe życie z
przyjaciółmi. Zacierałem rączki, czekając, aż ten sen skończy się i wróci do
typowej, nic nie znaczącej rzeczywistości. Upadła boleśnie. Tak samo jak ja
wiele, wiele lat temu. Bolało. Płakałem. Śmiałem się. Ona też. I patrzcie,
gdzie skończyliśmy oboje!
W błocie, w
deszczu bez jedzenia i normalnej wody spożycia.
Podciągnąłem
nogawki od długich, szerokich spodni kupionych targowisku w najbardziej
szemranej okolicy za równie podejrzaną cenę. Przynajmniej dały radę przez
moment utrzymać ciepło. Niechętnie przeszedłem kawałek, wpadając w coraz
większe bagno i zapadając się w błotnistych kałużach. Bogowie jasno dawali do
zrozumienia, gdzie jest moje miejsce. U ludzi. W tych bagnach i gównach, które łaskawe
zsyłali w wysokiego nieba.
Dlatego nigdy tam
nie siedziałem. Było zbyt czysto, zbyt idealnie. Świat ludzi przynajmniej
przedstawiał rzeczywistość. Jak padał deszcz, taplałeś się w błocie. Jak
świeciło mocne słońce, chowałeś się w cieniu, bo było zbyt gorąco. Prosto.
Krótko. Na temat.
— Lucy, proszę
uważaj! — Shina złapała Lucy w pół drogi, kiedy sięgnęła pod wóz, aby wyciągnąć
go z błota. — Czy ty w ogóle myślisz? Jeszcze dzień temu umierałaś! Pomyśl!
Chcesz, żeby znowu...
Lucy zignorowała
Shinę i na trzy podniosła z Iggisem wóz.
Wybuchłem głośnym
śmiechem. Złapałem się za brzuch i upadłem prosto w to bagno, nie umiejąc
powstrzymać natłoku radości. To była Lucy, którą chciałem zobaczyć.
Mimo ostrzeżeń
Shiny, wytarła ręce o mokrą szmatę i stanęła za wozem. Iggis siadł i biczem
zmusił zwierzę, by się ruszyło. Powóz z Zerefem na nim drgnął. Lucy w
odpowiednim momencie popchnęła go od tyłu. Shina w ostatnim momencie dołączyła
się do pomocy. Na raz pchnęły powóz, wygrzebując go na równą powierzchnię.
Luyc odetchnęła z
ulgą. Oddychała ciężko, sapiąc i wciąż przyglądając się odpoczywającemu
Zerefowi. Miałem ochotę znowu paść ze śmiechu, gdyby nie to, że dalej leżałem.
Może oddam mu kiedyś głos w tej opowieści? Jest ciekawy, ale za stary, bez
werwy i chęci do życia. Gdybym tylko go zmusił do działania... Ale jak?
Wiedziałem, że
kiedy dotrę za nimi do miasteczka, siądę na kilka godzin w nocy, kiedy położą
się spać, i wtedy pomyślę. Na pewno przyjdzie mi do głowy jakiś plan. Zawsze
przychodził. Zawsze go realizowałem. Tylko potrzeba mi trochę czasu. A nie mogę
ich opuścić. Nie w tym momencie. Nie w tak istotnym dla wydarzeń historycznych
punkcie i miejscu, do którego zaraz dotrą.
Tak, oddam Lucy
głos. Niech opisze te widoki własnymi oczami. Niech spojrzy na świat ze swojej
cudownej, przerażonej perspektywy. Chcę przeżyć te wydarzenia jej oczami, nie
swoimi.
— Lucy, nie
zawiedź mnie — powiedziałem na głos.
Odwróciła się na
moment. Pewnie kierowana przeczuciem, bo przecież nie mogła mnie usłyszeć.
Sięgnęła po gwiezdne klucze, bacznie przyglądając się otoczeniu, choć nic nie
widziała. Padał zbyt gęsty deszcz. Jednak gdzieś wśród tych kropel wypatrzyła
mnie. Wzrok kobiety padł dokładnie tam, gdzie właśnie leżałem.
Bardziej nie
mogła mnie uszczęśliwić. Jeśli minął kolejne lata, jeśli ta dziewczyna urośnie
w siłę, może nadejdzie w taki dzień, w którym staniemy obok siebie... i wtedy
zdoła mnie zobaczyć.
— Czekam...
0 Comments:
Prześlij komentarz