[Pogromca smoków] Rozdział 9

Położyli ją na wyłożonej na wozie słomie, klepiąc ją ciaśniej, żeby Lucy odpoczęła na wygodnym łożu. Zeref wyciągnął z kieszeni kilka ziół ze wschodnich krain, które trzymał zasuszone w małym woreczku. Wszystko wysypał na brzuch Lucy. Wciąż krwawił, ale stan kobiety był stabilny. Oddychała równo, jakby tylko spała po ciężkim i wyczerpującym dniu, a nie umierała.

Zeref zmierzył jej puls. Był właściwy. Potem jeszcze zajrzał pod jej powieki. Źrenice nie reagowały na światło właściwie.

Zmieszany odrobinę mag rozpoznał kilka ziół i wrzucił je do ogniska. Niezwykły zapach podziemnej lawendy rozniósł się dokoła. Starszy mężczyzna kichnął w reakcji na mocny zapach.

— Czy ty chcesz mnie otruć? — zaczął narzekać.

— Wybacz proszę, panie Iggis. — Zeref skinął głową w ramach przeprosin. — Zapewne popełniłem kilka błędów przy wyliczaniu płatków lawendy. To zdradzieckie rośliny. Zaczynając od czasów pierwszych władców Fiore, stanowiły nie lada...

— Nawet nie zaczynaj — przerwał mu Iggis. Zabrał ze sobą butelkę z whisky i odszedł lekko chwiejnym krokiem w stronę swojego wozu. W drugiej karawanie spała smacznie cała rodzina z dzieckiem.

Shina usiadła przy Lucy. Pogładziła jej blady policzek i uśmiechnęła się chłodno. Zeref zapatrzył się na nią. Na drobną twarzyczkę, na rozpuszczone włosy i na cienką bliznę za jej uchem.

— Nie powinno cię tu być.

Shina parsknęła śmiechem.

— Ciebie też, więc nie narzekaj — fuknęła.

— Nie narzekam. Zwyczajnie jestem zaniepokojony. Moje czyny to jedno, ale twoje to czysta głupota.

Walnęła pięścią o powóz ze złości.

— Naprawdę?! — oburzyła się. — Ze wszystkich ludzi na świecie akurat ty masz prawo, żeby mówić mi cokolwiek. Uratuj ją, to mi wystarczy. Więcej mi nie potrzeba.

— Gdyby to było proste, to nie spotkalibyśmy się dzisiaj. Jesteś naiwna Na...

— Shina! — przerwała mu gwałtownie. — Mam na imię Shina, zapamiętaj, proszę.

Zeref skinął głową ze zrozumieniem i powtórzył kilka razy wspomniane imię jak mantrę. Sięgnął ku twarzy dziewczyny. Położył dłoń na jej policzku.

— Miło cię widzieć — odparł.

Zarumieniła się delikatnie i położyła swoją rękę na dłoni Zerefa.

— Nie powinno mnie tu być — powtórzyła jego własne słowa. — Może...

Zeref zabrał rękę. Wyrwał z głowy Shiny jeden, długi włos, a potem wrócił do Lucy. Zadrżała tym razem, kiedy położył włos na brzuchu kobiety. Z rany wyciekła gęsta, ciemna krew. Zeref włożył palce do otworu.

— Przynieś mi lawendę — rozkazał Shinie.

— A gdzie "proszę"?

— Próbuję uratować jej życie.

— Dziękuję!

— Proszę.

Shina wydobyła z popiołów lekko zwęgloną lawendę. Drobne kwiatki całkowicie opadły, kiedy poruszyła rośliną. Podała gołą łodygę Zerefowi. Włożył ją wprost do rany.

Ciałem Lucy zawładnęły spazmatyczne drgawki. Podskoczyła w miejscu. Zeref wciąż trzymał rękę w jej ranie. Zmarszczył czoło z niepokoju.

— Z czym walczyłyście? — zapytał.

— Z wężem z nizin, Lucy nazwała go pasożytem.

— Wąż. Do tego z nizin. Pasożyt...

Zeref wyciągnął palce, między którymi zwijał się malutki, prawie przezroczysty wąż. Ścisnął go, zmieniając w głutowatą miazgę.

— Świat skrywa intrygujące tajemnice, a odpowiedzi zdają się fascynować mnie coraz bardziej.

Shina przewróciła oczami. Czasami nie miała ochoty słuchać tych bzdur, tylko dostać konkretne wyjaśnienia, których Zeref nigdy jej nie dawał. Zakaszlała, zwracając swoją uwagę. Podeszła do Zerefa od tyłu i wyszeptała mu do ucha:

— Gadaj.

— Świat składa się z materii, która wciąż się rozwija. Mimo upływu lat niektóre rzeczy pozostają niezmienione. Trzysta lat temu, nad rzekami, które już nie istnieją, narodziły się pasożyty. Węże z nizin. Choć dawniej je zwano wężami bogów. Kiedy umierała matka wydająca na świat dziecko, popijała od zielarki specjalny napój z małymi jajeczkami, które składał dorosły osobnik węża bogów. Matka nie umierała. Dziecko nie umierało. Oboje żyli, a wiesz dlaczego?

Shina zapaliła delikatny ogień między palcami. Między organami Lucy wiły się drobne, choć wciąż rosnące węże, które przechodziły z jednego miejsca na drugie, wędrując po całym ciele.

— Pasożyty...

— Zabiły ją, ale i ją teraz ratują. Ona daje im życie....

— CO?! — wykrzyczała. Szarpnęła Zerefa za ramię i potrząsnęła nim kilka razy, aż biały pas zsunął się z jego barku.

Chwycił dziewczynę i odsunął ją od siebie. Strzepnął brud z ubioru, poprawiając drogą togę. Odwrócił się plecami do dziewczyny.

Zacisnęła powieki z bólu.

— Nie sądziłam, że kiedyś...

—... odwrócę się do ciebie plecami? — dokończył za nią. — O wielu rzeczach nie wiedziałem. Wielu też nie przewidziałem. Dlatego nie możesz...

— Mogę! — tym razem ona mu przerwała. — Uratuj ją, błagam, to moja jedyna prośba.

— Je... Jedyna?

Machnął dłonią. Shina uskoczyła daleko, gdy cienie zebrały się wokół chłopaka, śmiejąc się i płacząc. Nagle zniknęły. Opadły w mrok nocy, choć ich śmiech nadal trwał. Shina zacisnęła gniewnie pięść. Ogień zaszalał, gromadząc się wokół jej skóry, paląc trawę i zajmując całą partię drewna na ognisko, które Iggis zebrał tego dnia. Został tylko popiół.

— Który raz to słyszę? — Zeref powiedział spokojnym, opanowanym tonem. — Uratuję ją, ale to już ostatni raz Shino, kiedy wypowiadasz te słowa. I to już ostatni raz, kiedy wysłuchuję cię...

— Dziękuję — wycedziła przez zęby. — Wiedz, że...

Zeref pokręcił głową, a Shina zamilkła. Niektórych słów lepiej było nie wypowiadać. Zamknięte za ustami brzmiały lepiej, nie sprawiały kłopotów i choć oboje mieli jeszcze wiele do powiedzenia, zapadła cisza.

Noc uspokoiła się, wchodząc w głęboki, nostalgiczny stan. Księżyc oświetlał drogę jasno, otoczony trzynastoma gwiazdami na znak nadchodzącego nieszczęścia. Zerefowi nie podobało się to, co zwiastują. Nigdy nie przynosiły dobrych wieści, poza tym ostatnie dni i kłopoty, które nieustannie podążały za Lucy, wystarczająco zaniepokoiły Zerefa.

— Uratuję ją — zapewnił dziewczynę. — Potrafię przynosić tylko śmierć. Pamiętaj o tym, kiedy już ona otworzy oczy. Nie ma odwrotu. Jest tylko cierpienie. Nawet jeśli jutro rozpocznie się nowy dzień, a ona wkroczy w niego pełni sił, to zegar będzie tykał.

— Wiem — odparła krótko.

— Wiesz czy nie, trudno. Uświadom tylko sobie, że za te wszystkie zmiany ty będziesz odpowiedzialna.

Zeref zgromadził czarną magię przy paznokciu. Podciągnął długi rękaw od tuniki i przeciął skórę nadgarstka. Wokół rany zebrała się czarna, gęsta krew. Zeref przesunął rękę bliżej Lucy, zawieszając ją nad otworem w jej brzuchu. Pierwsze krople kapnęły na kobietę.

Kap, kap...

Dźwięk rozbrzmiał w uszach Shiny, powtarzając się w nieskończonym echo. Kolejna kropla spadła. Shina złapała się za ramiona, ogarnięta nagłym zimnem. Ognisko zgasło. Nastała ciemność oświetlona bladą powłoką padającą z księżyca. Ale i ją przykryły chmury.

— Co... Co ty robisz? — Głos dziewczyny zadrżał.

— To, co jest konieczne, Shino.

Agonia. Noc. Zabij. Trzy pierścienie czasu... Słowa padły bezgłośnie z ust Zerefa. Nie poruszył nimi, a mimo to kolejne fragmenty inkantacji rozbrzmiewały w nowym języku, gromadząc starą moc nad ciałem Lucy.

W końcu zamilkł.

Przejechał palcem po ranie, a ta zasklepiła się w ciągu jednego mrugnięcia, jakie zdołała wykonać Shina.

Zeref sprawdził brzuch Lucy. Otwór zasklepił się. Był to proces powolny, odbudowujący zniszczone tkanki i naprawiający powiązania między organami. Jednak wszystko goiło się, choć wraz z uleczeniem węże pozostały zamknięte w środku.

— Ona nigdy się ich nie pozbędzie — poinformował Shinę.

— Nie ma sposobu?

— Jest, ale wtedy ona zginie. Taka to ironia natury i tego świata. Oddawanie wiąże się z dawaniem, a dawanie z oddawaniem. Te węże może i są pasożytami, ale ironia tego świata jest taka, że bez ich żerowania, Lucy nigdy by nie przeżyła...

Usiadł przy powozie. Ogień znów zapłonął wraz z pojawieniem się księżyca zza chmur.

Zeref wyjął ze skórzanej torby dwie kolby kukurydzy, które wrzucił prosto w ogień.

— Lubisz?

— Chyba... tak — wysapała. Przysiadła się do Zerefa. Kolana przyciągnęła aż pod piersi. Było jej niewygodnie. Strój lepił się do jej spoconego ciała, cały dzień się nie myła, a na dodatek nie skończyła ostatniego posiłku przez atak węża. Na samą myśl o jedzeniu zaburczał jej brzuch.

Shina wstała, rozpinając ciasny kombinezon. Zrzuciła najpierw płaszcz, a potem zdecydowała się pozbyć i spodni, buty zrzuciła na samym końcu. Po wszystkim usiadła w samej bieliźnie.

— Ach, jak cudownie — wyszeptała z ulgą. — Uff, to był ciężki dzień. Kolba kukurydzy niewiele pomoże.

— Nie musisz...

— Zjem! — przerwała Zerefowi. — Dziękuję ci za wszystko. Za pomoc. Za... zwyczajnie wszystko. Będę mogła przynajmniej spojrzeć Lucy w oczy po tym wszystkim, co się wydarzyło. Inaczej chyba nie dałabym rady.

— Na pewno nie dałabyś rady. I ty, i Lucy byłybyście już wtedy martwe.

Shina przewróciła oczami.

— Czasami się zastanawiam, czy jesteś naprawdę zabawny, czy tylko udajesz. Ech, nie ważne. — Machnęła ręką od niechcenia. — Zjem kukurydzę z przyjemnością. A nie chciałbyś mięska?

— Nie jem mięsa — odpowiedział, popisując z bukłaka wodę.

— Nie jesz, nie jesz, ale to bez sensu. Zwierzęta są po to, żeby je jeść. Mięsko jest pożywne. Tata zawsze mi to mówił... Tata...

Nagle zbladła. Ogień spotężniał, spalając obie kukurydze na wiór. Przeniósł się dalej, aż pod powóz, w którym spali podróżujący. Zeref pstryknął palcami, zamykając ogień w cieniu.

— Przepraszam. — Wzięła głęboki wdech na uspokojenie, wraz z nim płomienie zelżały. — Wiem, że nie powinnam wspominać o tym, ale śmierć matki... wciąż... Zerefie, ja ją pamiętam. Ojciec i matka... Próbowałam, ale to wciąż tkwi...

— Shina... — Słaby głos Lucy rozbrzmiał wśród ciszy nocy.

Kobieta poruszyła delikatnie palcem, oczy nadal pozostawiła zamknięte. Była zbyt słaba, czuła się podejrzanie otępiała, jakby ciało nie należało do niej. Nie mogła wstać. Brzuch za bardzo ją bolał. Pamiętała niewiele. Na pewno walkę z wężem, dyskusję z Shiną, a potem... ból.

— Ty... — próbowała dalej.

— LUCY! — wykrzyczała Shina.

— Ciszej tam! — odkrzyknął zaspany Iggis z namiotu.

— Przepraszam — rzuciła na szybko, a potem podbiegła do Lucy. Przyklęknęła przed nią. Ujęła dłoń kobiety i rozpłakała się ze szczęścia, widząc Lucy całą i zdrową.

— Znowu... prze... — Zakaszlała. Dusiła się. Ucisk w piersi przeszkadzał jej normalnie oddychać.

Zeref odszedł z ogniska. Wyjął sproszkowane skrzydła feniksa i dodał je do swojego bukłaka z wodą. Siadł za Lucy, podniósł ją i pomógł się napić lekarstwa. Zdołała zaczerpnąć kilka kropel, nim zachłysnęła się. Reszta wody pociekła po jej brodzie.

— Powinno wystarczyć — zapowiedział Zeref, odkładając bukłak na miejsce. — Sproszkowane pióro feniksa jest niezwykle rzadkie, doceń więc trud, jaki włożyłem, by cię uratować, Lucy.

— Kim... — zaczęła, ale Shina przerwała jej w porę:

— To mój przyjaciel. Ma na imię Zeref...

Lucy zamrugała kilka razy. Wzrok miała nieobecny, patrzyła gdzieś w kierunku nocnego nieba, poruszając słabo ustami. Przestała, kiedy zrozumiała, że nie da rady.

— Odpoczywaj. — Shina pogładziła mokre, rozpalone przez gorączkę czoło. — Tym razem dam radę. Uwierz we mnie.

Obróciła delikatnie głowę w kierunku dziewczyny. Kąciki jej ust uniosły się słabo w próbie wydobycia uśmiechu. Zawiodła. Powieki kobiety opadły, a ona sama straciła przytomność.

Shina podniosła głowę Lucy i położyła na swoich kolanach. Zaczęła gładzić jej włosy. Zeref posłał jej spojrzenie pełne dezaprobaty, ale poza tym nic więcej nie zrobił. Włożył do ogniska kolejne kolby, tym razem zostawił je na skraju ognia, aby przypiekły się delikatnie.

— Jak się obudzi... — zaczęła niepewnie Shina. — Czy jak się obudzi, mam jej powiedzieć prawdę?

— Nie — odparł szybko Zeref.

— Powinna wiedzieć.

— Nie.

W nocy stanowcze "nie" zabrzmiało inaczej, szczególnie gdy padło z ust Zerefa. Nie ośmielił się zawyć wilk, łania odskoczyła w kierunku lasu, a sam księżyc stracił swój blask, blednąc i zabierając poświatę, która jako jedyna przenikała przez ciemności tej nocy. Chłód ogarnął obozowisko i nawet Shina to poczuła. Siedziała w samej bieliźnie, jej rzeczy leżały porozrzucane przy ognisku.

Zeref dokończył posiłek. Złożył dłonie w geście modlitwy, a potem dorzucił do ogniska wyjedzoną kolbę. Ułożył się obok, na gołej ziemi, wzrokiem skierowanym ku niebu, na którym jeszcze świeciły gwiazdy. Kochał je. Kochał te małe, świecące punkty, dzięki którym świat wydawał się za wyciągnięcie ręki. Cały kosmos był blisko niego, ale kiedy w rzeczywistości próbował go dosięgnąć, osiągał porażkę.

— Moc. Potęga. Władza. Możesz mieć wszystko, ale nadal są rzeczy, które pozostaną poza twoim zasięgiem. Możesz starać się osiągnąć wszystko, wtedy pozostają wyzwania, którym nigdy nie sprostasz. Po prostu są na tym świecie pragnienia nieosiągalne i musimy to uszanować.

— Uszanować? — powtórzyła ostrożnie Shina. — Czy to znaczy, że należy się poddać w dążeniu do tych marzeń?

— Czasem... tak — przyznał jej rację. — Nie jest to ani proste, ani trudne. To kwestia wyboru, a jego dokonanie okazuje się najgorsze.

— Ja już podjęłam decyzję — oświadczyła Shina.

— W takim razie... — Zeref odwrócił się plecami do dziewczyny — następnym razem spotkamy się jako wrogowie.

Shina ułożyła się obok Lucy. Założyła jej luźny kosmyk za ucho i uśmiechnęła się ciepło w stronę spokojnie odpoczywającej kobiety. Cmoknęła ją w policzek na dobranoc, choć dobrze wiedziała, że ta noc nie może już dłużej być ani dobra, ani spokojna...



0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!