— Jestem zmęczona! — zaczęła narzekać Shina na cały głos. Ziewnęła szeroko po nieprzespanej nocy gdzieś na starej, zwilgotniałej słomie, po czym wyciągnęła się mocno. Czekała, aż Lucy odwróci się i coś jej powie, ale kobieta milczała, niekoniecznie słuchając problemów dziewczyny.
Shina machnęła ręką, uznając, że chyba nie zdoła przykuć uwagi Lucy.
Przyspieszyła trochę kroku i dogoniła towarzyszkę, która właśnie wyjęła z worka
pasek suszonej wołowiny. Podała go Shinie, a sama wzięła drugi z dna wora.
Zdziwiła się. Z początku Shina otworzyła usta, by zapytać się,
dlaczego ją poczęstowała, ale w końcu zrezygnowała. Odsunęła się kawałek i
chwyciła pierwszy kęs trudnego w zgryzieniu mięcha.
Lucy obejrzała się w kierunku nieba. Było czyste. Wiał spokojny,
melancholijny wiatr zapowiadający ciepłe, nie upalne dni. Weszły właśnie na
trasę handlową. Pierwsze wozy zaczęły mijać je, a traktem podróżowali magowie
poszukujący przygód i dobrych zarobków. Nie brakowało też robotników
migrujących między miastami. Lucy wybrała się w prawą stronę, do wioski, w
której miała się podjąć z zalecenia Juren.
— Czarny mag — powtórzyła tytuł, którym określano Zerefa.
— Co z nim? — zainteresowała się Shina, wychodząc naprzeciw Lucy.
— Znasz go?
— A kto nie? — zdziwiła się. — Od wieków krążą o im legendy. Podobno
to nieśmiertelny. Niektórzy twierdzą, że podpisał pakt ze złymi siłami. Inny
snują teorię o rzekomym paraniu się alchemią, wiesz... Kamień filozoficzny. A
jeszcze są tacy, co opowiadają o nim zwyczajne bajki.
— Też trochę o tym słyszałam. — Zamyśliła się na moment. Oderwała się
od myśli, by sprawdzić jeszcze raz zapiski w misji. — Nie podoba mi się ta
misja.
Shina wyrwała jej pergamin.
Misja dotyczyła plądrowania grobów z ciał. Mieszkańcy prosili o pomoc
w odnalezieniu zwłok bliskich i sprawcy całego zajścia.
— Tylko tyle? — Shina nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. — Dlatego
uwielbiam chodzić na misje. To kot w worku. nigdy nie wiesz, co ci się trafi.
Takim opisem to można jedynie wystraszyć.
— Mylisz się.
— He?
— Przeczytaj ostatnie zdanie.
— "Całe zajście ma miejsce w nocy. Jedynym pozostawionym śladem
jest symbol Czarnego maga" — przeczytała. Zwinęła pergamin w rulon i
oddała go Shinie. — Nie jestem pewna...
— Misja dotyczy plądrowania grobów, ale nie z drogocenności, a ciał.
Do zdarzenia dochodzi nocą. Symbol Czarnego maga. Misja musi dotyczyć czegoś
większego, tylko mieszkańcy bali się wyjawić szczegóły, by nie zniechęcić
magów.
— I tak cena ich wystraszyła. Aż szkoda wyruszać w podróż za takie
pieniądze...
— Pewnie mieszkańcy są biedni. Dlatego zwrócili się do wolnej gildii.
Tam raczej gromadzą się słabsi i biedniejsi magowie. Zarejestrowane gildie
kosztują zbyt dużo.
— Fairy Tail też?
Lucy westchnęła ciężko. Weszła na pakt i podążyła za wozem pełnym
słomy.
— Fairy Tail też — odpowiedziała po chwili. — Nie ma w tym nic
niezwykłego, rachunki ot co. A nasz gildia wymagała częstych napraw.
— Słyszałam o tym wiele! — Shina aż podskoczyła z ekscytacji. Chwyciła
Lucy pod ramię i od razu spytała: — Opowiesz mi o nich więcej? Jacy byli? Mówi
się...
Lucy położyła dłoń na głowie Shiny i pogłaskała dziewczynę, kiedy w
jej oczach stanęły łzy. Nie rozpłakała się, choć jej twarz wykrzywiła się w
grymasie pełnym bólu.
Nie chciała o tym mówić, ale wiedziała, że Shina nie odpuści.
— Wszyscy mnie opuścili — wyszeptała słabym, łamiącym się głosem. —
Kiedyś byliśmy nierozłączni. Każdego dnia wybuchały jakieś walki. Bili się o
wszystko. O ciastka. O słup. O złą pogodę. Gray i Natsu kłócili się, Erza
zajadała się ciastkiem, Wendy z Carlą siedziały gdzieś w kącie, Juvia
obserwowała Graya, Laxus dumał na piętrze, Gajeel z Levy coś czytali, Happy
latał za Carlą, Mira podawała alkohol, Cana upijała się bardziej niż była
upita, no i mistrz podglądał dziewczyny. Zawsze było żywo, radośnie, nigdy nie
spotkałam się z ciszą, chyba że o poranku po upojnej nocy. Wokół mnie było
wielu wspaniałych ludzi, ale ostatecznie wszyscy gdzieś odeszli...
— Nie szukałaś ich?
— Szukałam, ale nie znalazłam. — Pokręciła głową. — Z początku
wydawało mi się to takie proste. Odnaleźć przyjaciół. Jeden kraj... A jednak
natrafiłam na parę wskazówek i nic więcej. Nie wiem, gdzie przebywa Natsu, co
robi i czy w ogóle o mnie pamięta. Zostawił mnie z niczym. List... — Zaśmiała
się żałośnie. — List mu wystarczył, żeby mnie opuścić...
— Pewnie to bolało.
— Bolało? To mnie wciąż boli. — Położyła dłoń na piersi. — Czasami
zdaje mi się, że to tylko zły sen. Obudzę się. A obok mnie będzie już grymasił
Natsu, narzekając, że nie zrobiłam mu śniadania.
— Ja...
— Nic nie mów — przerwała Shinie. — Chciałaś wiedzieć. A więc już
wiesz. Dlatego nie chcę się w nic angażować. Chyba nie zniosłabym kolejnej
rozłąki.
— Ja... — Wyszła przed Lucy i obróciła się. Jej długi warkocz
zatańczył na wietrze. Był piękny. Tak piękny, że przyciągnął uwagę mężczyzn. Ci
starsi i ci młodsi wpatrzyli się w młodą dziewczynę, aż jej włosy opadły, a ona
wyznała: — Na pewno cię opuszczę.
Lucy otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Wiele wątpliwości pojawiło
się w jej myślach. Oświadczenie dziewczyny sprawiło, że zatrzymała się na
moment. Zablokowała przejazd woźnicy. Nakrzyczał na nią w obcym języku, ale nie
zeszła. Ani Lucy, ani Shina nie odeszły na bok, tylko stały wpatrzone w siebie.
— Opuścisz mnie? — powtórzyła ostrożnie Lucy.
— Tak, jeszcze nie jestem pewna kiedy dokładnie, ale możesz się
spodziewać, że pewnego dnia zniknę. Tak się stanie. Po prostu. Muszę wrócić
pewnego dnia z miejsca, z którego przybywam. Może przestanie istnieć, jak
zdecyduję się tam wrócić, ale wtedy z przyjemnością wejdę do świata, który na
mnie czeka. Więc weź mnie na tę podróż z myślą, że cię opuszczę.
Shina założyła ręce na piersi. Tupnęła mocno o ziemię, aż poruszyła
piachem, który wzbił się w powietrze. Uniósł się na wysokość jej twarzy i
wleciał prosto do oczu.
Pisnęła z zaskoczenia. Szturchnęła o dzban zwisający z przejeżdżającej
karawany. Spadł. Stłukł się na drobne kawałeczki. Woźnica wyskoczył ze środka i
z biczem na woła zaczął wyzywać Shinę w starofiorskim, jeszcze zza czasów prapradziadków
Lucy.
— Przepraszam! — krzyknęła Shina, ocierając oczy z piachu. Całe jej
zaczerwieniały.
Lucy uśmiechnęła się delikatnie. Minęła dziewczynę, zostawiając ją z
krótkim zdaniem:
— I tak jesteś za uparta, by teraz odpuścić.
Shina zamarła na chwilę. Zignorowała krzyki woźnicy, aby odwrócić się
w stronę Lucy i podążyć wzrokiem za jej oddalającą się sylwetką. Niedowierzała.
Czy Lucy… Czy ona właśnie się zgodziła? Przetarła ostatni raz oczy, a potem
uśmiechnęła się szeroko, biegnąć za Lucy. Złapała ją.
— Dziękuję! Obiecuję, będę grzeczna.
— Nie. — Lucy zmarszczyła czoło. — Nie kłam. I tak wiem, że sprawisz
więcej kłopotów niż w tym momencie się spodziewam.
— Ej, bez przesady.
— Bez przesady? — oburzyła się Lucy. — Jeden dzień, a ty sprawiłaś
więcej kłopotów niż ktokolwiek w ciągu całego swojego życia. A myślisz, że skąd
tu tyle karawan?
— No… — nie dokończyła.
— Ruszaj się! — usłyszały równocześnie krzyk dobiegający zza ich
pleców.
Shina i Lucy obróciły się w tym samym momencie, przekonane, że ktoś
mówi do nich.
Trójka dorosłych mężczyzn otoczyła starszą kobietę. Jej ręce trzęsły
się, trzymając ciężki pakunek pełen nasion i drobnych naczyń. Nie miała laski.
Stała krzywo przez nierówno zrośniętą prawą nogę, która wyginała się na
zewnątrz.
— Przepraszam — wyszeptała słabo. Usta babci zadrżały, nie dała rady
nic więcej powiedzieć.
— No, powtórz, co powiedziałaś! — ryknął jeden z facetów.
— Daj spokój, ona nic nie ma. — Drugi szturchnął pierwszego w ramię. —
Zostawmy ją tak...
Shina zacisnęła pięści. Już miała ruszyć, gdy nagle Lucy ją popchnęła.
Klapnęła pośladkami o ziemię. Lucy odeszła od dziewczyny, zakasując rękawy.
Klucze zabrzęczały jej przy spódnicy. Falą magii odepchnęła trzech mężczyzn.
Zmierzyła ich ostrym, przenikliwym wzrokiem, na którego widok się wzdrygnęli.
Jeden z nich zaczął wypowiadać zaklęcie, lecz towarzysz chwycił go,
powstrzymując od ataku.
— Nie widzisz, że to Lucy Heartfilia!
— Ona? A co niby ona by tu robiła? Przecież las... — zawahał się.
Przełknął głośno ślinę i dodał zdecydowanie ciszej: — Myślisz, że to ona
pokonała króla lasu?
— A kto inny? Nie ma od niej silniejszego maga w tej okolicy!
Lucy przewróciła oczami. I będzie teraz wszystko na nią.
Zabrała ciężki pakunek od staruszki, zawiązując go na mocniejszy
supeł, a potem przykucnęła.
— Zaniosę panią — obiecała, pokazując, by kobieta usiadła na jej
plecach.
— Nie, nie, to...
— Proszę siadać. Pewnie i tak idziemy w tę samą stronę.
— Ale ja...
— Gdzie pani zmierza?
— Bard Town — odpowiedziała nieśmiało.
Bard Town nie leżało na drodze Lucy i Shiny, oddalało się od głównej
ścieżki o dwa dni podróży pieszo. Potem jeszcze pojawiały się trudności, jeśli
chodzi o miasto, które miałaby minąć. Ruksha Town było surową okolicą, ale
jednocześnie dbającą o swoje zasady i ludzi, których wpuszczano do środka. Z
jednej strony ceny żywności i noclegu staniały tam o kilkanaście procent
względem innym miast, a z drugiej strony brakowało jej przepustki.
Lucy pokręciła głową. Przybliżyła się do kobiety i bez ostrzeżenia
wzięła ją na plecy. Babcia, owinęła się rękoma wokół jej szyi i poprawiła, już
mniej upierając. Lucy wzięła z ziemi wór i dołączyła do Shiny, która nadal
siedziała w miejscu, jakby zamieniła się w słup soli.
— Idziemy — rzuciła krótko Lucy.
— He... Że co? — Shina zamrugała szybko kilka razy. Podniosła się i
pognała za Lucy. Wyrwała jej torbę. — Daj, poniosę. Może też wezmę panią? —
zwróciła się do staruszki. — Naprawdę jestem silna.
— Dziękuję wam bardzo. Podróż bardzo mnie zmęczyła. Odwiedzałam
wnuczkę w Crocus.
— W Crucus? — zdziwiła się Shina. — To nie lepiej było iść przez las?
Kobieta spojrzała troskliwie na Shinę.
— To ty nie wiesz — stwierdziła. — Król lasu nie żyje. Magiczne
stworzenia nie mają władcy, więc sieją zamęt. Oj, nie pamiętam, odkąd żyję na
tym świecie, żeby ktoś zabił władcę lasu. Głupota... Całkowita głupota. Magowie
powinni wiedzieć, że króla się nie zabija.
Shina cofnęła się odruchowo. Odwróciła wzrok, aby tylko Lucy na nią
nie spojrzała, na zaczerwienioną ze wstydu twarz, którą pogrążały wyrzuty
sumienia.
— A może pani wyjaśnić dziewczynie dlaczego? — zapytała Lucy,
dolewając oliwy do ognia.
Shina podniosła gwałtownie głowę. Ścisnęła mocniej zawiązanie od
worka.
— A co teraz się dzieje? Nie można przejść przez las. Magiczne bestie
nie mają władcy, który by nimi pokierował. Atakują podróżnych. Magowie nie chcą
wchodzić do lasu. Niech mnie ktoś uszczypnie, tyle lat na tym świecie i
pierwszy raz w życiu muszę iść inną trasą. Dookoła. Gdyby nie wy, moje drogie,
umarłabym po drodze. Co by córka pomyślała. A syn? Pewnie umarły razem ze mną,
tylko ze strachu. Dziękuję, dziękuję, naprawdę.
— Nie ma za co — burknęła Shina.
Obróciła się kilka razy na krótko. Obserwowała idące za nimi karawany,
podążających traktem ludzi i swobodnie przecinające ścieżki zwierzęta. Tych
tłumów nie byłoby, gdyby posłuchała Lucy i nie zabiła króla lasu. Do miast
prowadziło wiele leśnych ścieżek, które skracały trasę o kilka dni podróży,
szczególnie przez główny gaj. Jednak tam zostawiły ciało jaszczura, wabiące
zapach pozostałe zwierzęta.
Do Shiny powoli zaczynało docierać, co Lucy miała na myśli po walce,
dlaczego krzyczała cały czas "nie", gdy uratowała jej życie.
Usta Shiny zadrżały. Wykrzywiły się w niewyraźnym przepraszam.
— Już lepiej nic nie mów...
Lucy poprawiła staruszkę na swoich plecach i przyspieszyła kroku po
nierównej drodze ubitej przez wozy. Zatrzymała się dopiero przy rozstaju dróg.
Pierwsza ścieżka prowadziła w kierunku, który pierwotnie planowała obrać, drugi
w stronę domu kobiety. Przyjrzała się jeszcze przez moment wiszącej na tablicy
ogłoszeń mapie. Ścieżka prowadząca przez lat była najlepsza, wszyscy to
wiedzieli, a mimo to ani jedna osoba nie zmieniła trasy. Kilka osób co najwyżej
odważyło się iść bliżej granicy lasu, choć w swoich grupach mieli
wyspecjalizowanych magów od zaklęć ochronnych.
Mimo dodatkowych zabezpieczeń, Lucy pokręciła głową, żałując
czekającego tych ludzi losu. Sama obrała trasę prowadzącą do domu kobiety. Czekały
ją dwa dni pieszej wędrówki. Obliczyła, że zmarnują co najwyżej jedną noc na
odpoczynek. Jednak kiedy wiatry znad zachodu przyniosły zapach śmierci, z obawą
zwróciła się w kierunku Bard Town.
— Ten zapach... — odezwała się Shina, kierując wzrok w to samo
miejsce, co Lucy.
— Lepiej nic nie mów — powtórzyła własne słowa.
— Ale...
— Wystarczająco wiele już zrobiłaś, a zanim dojdziemy, przekonany się,
do jakich nieszczęść doprowadziła śmierć króla lasu...
Shina wzięła głęboki wdech. Zapach śmierci unosił się wszędzie, z
początku łagodny, lekko drażniący nozdrza. Ale z każdym krokiem robił się
intensywniejszy, aż w końcu kruki wzbiły się w powietrze...
Nie wiem czy to tylko u mnie, ale ucięło tekst od prawej
OdpowiedzUsuńOoo! Dzięki za info, faktycznie!
Usuń