[Pogromca smoków] Rozdział 4

Shina położyła głowę Lucy na swoich kolanach. Zebrała leżące wokół gałązki i złożyła je w stos, który rozpaliła pstryknięciem palca. Lucy sapnęła ciężko, nie otworzyła oczu. Jej skóra była chłodna, oblana potem i w kilku miejscach zraniona po walce z królem lasu. Szczególnie jej talia i biodra. Wyszły na niej ciemne ślady po zduszeniu. Jedno z żeber było złamane, ale najgorzej wyglądały zgniecione biodra.

Spódnica rozsunęła się, odsłaniając siniejące ślady, które zaniepokoiły Shinę. Na moment odłożyła Lucy na bok. Pogrzebała po kieszeniach, aż w końcu wyjęła metalowe pudełko. W środku znalazła trzy kuleczki, które latały po całym pojemniku. Każda o innym kolorze. Shina popatrzyła się na Lucy z troską i obawą, że nie przeżyje tych obrażeń.

Początkowe wahania minęły. Zacisnęła powieki i wzięła zieloną kulkę, którą włożyła do ust Lucy Zmusiła ją do połknięcia lekarstwa. Zapach ziół uniósł się po skraju lasu.

— Powinnam cię była posłuchać — powiedziała Shina do nieprzytomnej Lucy. Usiadła obok niej i podłożyła kilka kijów do ogniska. — Czasem jestem trochę głupia. Musisz mi wybaczyć. Tak bywa i tyle... Po prostu... — Pogładziła policzek Lucy. — Chciałam ci udowodnić, że jestem kimś, że mogę zrobić coś, dzięki czemu zostanę przez ciebie zapamiętana. — Zaśmiała się smutno. — Chyba mi się nie udało, prawda?

Lucy rozchyliła powieki.

— Głupia — wyszeptała słabo.

Shina otworzyła szeroko oczy, rzuciła się na kolana i przyklęknęła przed Lucy, sprawdzając jej obrażenia. Zelżały. Ślady po zgnieceniach praktycznie zniknęły. Bała się jeszcze o złamane żebro.

Lucy podniosła się do pozycji siedzącej. Oparła o drzewo, ciężko sapiąc. Shina podała jej bukłak z wodą. Wypiła wszystko na raz.

— Powoli — ostrzegła ją Shina, wycierając twarz.

Wypuściła bukłak na ziemię. Dotarła się sama, a potem spojrzała na swoje rany. Ze zdziwieniem dotykała się po odsłoniętym brzuchu, zaczerwienionym ramieniu, z którego ślad powoli schodził, aż w końcu gwałtownie wstała, łapiąc Shinę za ramiona. Potrząsnęła dziewczyną kilka razy. Nagle ból złapał ją w boku. Straciła na moment dech.

— Uważaj — powiedziała Shina, układając Lucy przy pniu.

— Co mi dałaś?

— Ja... — zawahała się. — Chciałam cię tylko uratować, przepraszam. Wiem, popełniłam błąd, nie musisz mi już tego wypominać. Po prostu... — Westchnęła ciężko. — Podałam ci lekarstwo, więc spokojnie. Nie musisz się już dłużej złościć.

Lucy złapała się za czoło.

— Czy ty, głupia, wiesz, co zrobiłaś?

— Ja? — zdziwiła się Shina.

— A kto inny?!

— Ja... Chyba pokonałam władcę lasu? — odpowiedziała ostrożnie, oglądając się w kierunku lasu, który zostawiły za sobą.

— Dokładnie — wycedziła przez zęby Lucy. — Władca lasu stoi na jego straży przez wieki. Pilnuje spokoju i zabrania innym potworom atakować ludzi. Jeśli jego zabraknie... — nie dokończyła.

Ogień przygasł. Shina dołożyła kolejne gałązki, lecz płomienie ich nie zajęły. Przyklęknęła przed ogniskiem i włożyła w jego środek dłoń. Ognisko odżyło intensywnym światłem. Ciepło dotarło do Lucy. Odetchnęła ze spokojem, pozostawiając przyjemnej temperaturze wymasować jej zmęczone ciało.

— Jesteś magiem ognia? — spytała dziewczynę Lucy.

Shina obejrzała się przez ramię na krótki moment.

— Nie do końca — wyszeptała.

Zabrała gałęzie w jeden stos, ognisko obłożyła kamieniami.

Królik wyskoczył przed twarzą Shiny. Złapała go za łapy, nim zdążył wylądować na ziemi. Zrobiło to szybko. Lucy zdążyła jedynie mrugnąć i ta chwila starczyła dziewczynie, by chwycić dorosłego królika z rodziny mieszańców. Skóra zwierzęcia wygląda na twardą, futro miał bialutkie jak śnieg, ale najbardziej charakterystyczne były szpiczaste uszy, zakończone jakby dzwoneczkami.

Shina skręciła królikowi kark. Do Lucy doszedł jedynie chrzęst, który moment później przechodził się jakby w mlaskanie. Shina przecięła skórę królika nad łapami i w okolicach szyi. Krew ściekła po białym futerku, plamiąc je czerwonymi śladami. Włożyła palce w ranę i sprawnym ruchem dłoni pociągnęła za skórę. Oskórowała królika i wyrzuciła niepotrzebną część do ogniska. Zaskwierczało w środku.

Nabiła martwe zwierzę na patyk, a potem zwróciła się w stronę Lucy. Rozmazała sobie krew na policzku.

— Będziemy miały przepyszną kolację — powiedziała z uśmiechem na twarzy.

— To dobrze. Zjemy i odejdziesz.

— He? — zdziwiła się Shina. — Ale... Nie, ja nie rozumiem. Ja muszę tu być. Ty nic nie rozumiesz, Lucy. Mam swoją misję!

— To dobrze. Nie będę ci przeszkadzać w jej wypełnieniu.

— Nie... — Pokręciła głową. Złapała się za nią i wstała. Przeszła obok ogniska. Wróciła. Znowu ruszyła w przeciwnym kierunku. — Musisz zmienić zdanie. Weź mnie ze sobą! Umiem gotować. Walczyć.

— Widziałam.

— No więc... — Rozłożyła ręce i zamarła w tej pozycji, aż ramiona opadły jej bezwładnie. — Dlaczego?

— Królik.

Przypiekał się. Shina zdjęła go z ognia. Przyprawiła trochę solą, którą miała przy sobie przy pasie, i obrała królika z mięsa na kawałku skały. Położyła kawałki na dwóch kromkach chleba, po czym przykryła je słodkimi liśćmi z jednego z jadalnych drzew z okolicy. Podała Lucy jedzenie.

— Dlaczego? — spytała ponownie, kiedy nie uzyskała odpowiedzi.

Lucy ugryzła chleb. Skromne danie było pyszne. Soki z królika spływały po jej brodzie, mięso było delikatnie przyprawione i soczyste. Rozpływało się w jej ustach, poza tym ten jeden liść nadał aromatu kanapce.

— Nie myślisz — wyjaśniła nagle. — Działasz i nie masz na uwadze konsekwencji, które cię mogą czekać. Natsu... Natsu był taki sam. — Odetchnęła. — Nie chcę znowu przeżywać tego samego.

— I tak będziesz musiała.

Shina opuściła głowę.

— Niby dlaczego? — zaciekawiła się Lucy.

— Ponieważ on wróci i pewnego dnia znów wyruszysz z nim na kolejną przygodę.

Lucy parsknęła śmiechem.

— A skąd ty to niby możesz wiedzieć?

— Takie przeczucie. — Wzruszyła ramionami. Jej słowa nie brzmiały przekonująco. — Poza tym nie możesz przez całe życie być sama. Na swojej drodze zawsze napotyka się na kogoś. Czy chcemy, czy nie...

Lucy otworzyła dłoń w poszukiwaniu wcześniejszej rany. Zagoiła się. Tak samo jak pozostałe obrażenia zniknęła.

Poprawiła się przy drzewie, kiedy Shina dokładała kolejne kawałki drewna do ogniska. Płonęły szybko, trawione przez gorący, nieokiełzany ogień. Płomienie umykały poza krąg wyznaczony przez kamienie. A Lucy, nawet jeśli siedziała w oddali, czuła rozprzestrzeniające się po jej ciele ciepło.

— Nie umiesz kontrolować mocy — doszła do wniosku.

Shina odrzuciła na bok kości po króliku. Podłubała w nosie, a potem usiadła naprzeciw Lucy, zwróciła wprost na nią.

— Tak, nie umiem — skonfrontowała się z prawdą.

— Nie uważałaś pewnie na lekcjach — zażartowała Lucy. — Jesteś za narwana. Ile razy zdarzyło ci się uciec z lekcji?

— Tylko czasami — przyznała.

— Rodzice pewnie byli na ciebie wściekli.

Zamarła.

Shina zagryzła dolną wargę, kiedy po jej ciele rozniosły się drgawki. Dłoń zacisnęła na materiale od kostiumu.

— Ja... nie mam rodziców — wyznała nagle.

Lucy uniosła rękę. Najpierw skierowała ją w stronę Shiny, ale po chwili przybliżyła ją bliżej własnej twarzy i trzepnęła z całej siły w policzek. Kilka kropel krwi chlusnęło z naruszonego nosa. Shina wydała z siebie nieznaczne "co", a potem oniemiała z wrażenia.

Otrząsnęła się. Podbiegła do Lucy i ujęła jej twarz, głaszcząc policzek kciukiem.

— Bardzo boli? Na smoków, co ja gadam? Boli! Dlaczego? Lucy, ty... Dlaczego?

— Daj spokój. — Odsunęła od siebie dziewczynę. — Zasłużyłam na ten policzek od ciebie. Przepraszam.

— Że co? Ty... Jesteś inna. Ja, nie rozumiem. — Shina faktycznie nie rozumiała. W jej myślach tkwiło wiele wątpliwości, które nachodziły na siebie. Nie tej reakcji oczekiwała. Nie tego zachowania się spodziewała. I przez moment nawet przestała wierzyć, że osoba, z którą rozmawia, to ta sama Lucy, którą szukała. —Ty... Ty jesteś Lucy Heartfilia?

— Chyba tak, chociaż po takim czasie, tylu dniach pełnych samotności, sama mam wątpliwości.

Shina zmarszczyła czoło.

— Dziwnie też gadasz. Spokojnie. — Shina ujęła dłoń Lucy, tę samą, którą przed chwilą kobieta sie spoliczkowała. — Czasem jest źle, czasem jest dobrze. Zmieniamy się i to chyba też dobrze, ale... Wydaje mi się, że chyba wolałaś dawną Lucy.

Lucy wyrwała się z uścisku Shiny i odwróciła wzrok.

— Dawna Lucy została z przyjaciółmi. Ale oni wszyscy odeszli. — Wzięła głęboki wdech. — Zostałam... sama.

Przewróciła się na bok i zamknęła oczy, by przespać chociaż kilka godzin przed poranną wyprawą. Znalazła się po drugiej stronie lasu, w zupełnie przeciwnym kierunku do tego, który winna była obrać. Poza tym do samego lasu obawiała się teraz wchodzić. Król lasu został pokonany, zwierzęta nie miały władcy. Wolała sobie nie wyobrażać, jaki chaos zapanował wewnątrz. Obiecała sobie, że obierze dłuższą trasę, dookoła.

Shina z kolei niezależnie od tego, gdzie się znalazła albo jak daleko odeszła od pierwotnych zamysłów, zawsze wiedziała, dokąd zmierzy. A ten kierunek podążał za Lucy...

***

Ranek okazał się niespokojny. Mgła przysłoniła większość terenów przyrolniczych, na których spędziły noc. Świergot koników polnych roznosił się wokoło w słodkiej melodii poranka wraz z orzeźwieniem płynącym znad wyrywającej się z brzegów rzeki.

Lucy zabrała ze sobą kilka maści z mieszka. Uklęknęła nad rzeką i przemyła kilka razy twarz, po czym natarła się maściami.

— Ciepła? — spytała Shina, rozbierając się z ciasnego kostiumu.

Dotknęła wody palcami głębiej.

— Zimna jak lód — przyznała Lucy.

Shina w moment rozebrała się, zostając tylko w bandażach na piersi, a potem wskoczyła w sam środek rzeczy. Jej włosy całkowicie przemokły. Wypuściła je z warkocza. Rozczesała drewnianym grzebykiem i zanurzyła się, kilka razy płucząc kosmyki z brudów. Zarzuciła włosami. Woda chlusnęła na Lucy. Cała jej bluzka przemokła, spódnica przesiąkła. Chwyciły ją dreszcze od niespodziewanego zimna. Kichnęła.

Shina obróciła się i spojrzała przepraszająco na Lucy. Nagle przewróciła oczami, śmiejąc się podejrzanie. Podeszła do Lucy, grzebiąc się w ciężkiej wodzie i mule. Chwyciła kobietę i przyciągnęła do siebie, wrzucając w sam środek wody.

Lucy wrzasnęła. Ptaki aż poderwały się z drzewa ze strachu. Rozległ się chlust, a potem Lucy stała umoczona po biodra w wodzie. Po włosach spływały jej grube krople. Kosmyki przylepiły się do czoła, odsunęła je i zmierzyła Shinę ostrym wzrokiem. A ta się tylko śmiała.

— Widzisz? Można się dobrze bawić!

— To nie jest zabawa.

— Nie jest, nie jest, ale jest!

Lucy zmarszczyła czoło ze złości. Przetarła mokrą twarz, a w tym czasie Shina śmiała się w najlepsze, dalej chlapiąc w kierunku Lucy.

— Możesz przestać? — krzyknęła w końcu.

— Nie — odpowiedziała złośliwie Shina.

— To nie była prośba.

— Wiem i dalej nie zamierzam przestać. Musisz trochę się rozluźnić. Pobawić. Odpocząć.

Chlusnęła kolejną partią wody. Lucy nie wytrzymała. Odepchnęła dziewczynę w głąb wody. Zanurzyła się aż po pas w rzece. Noga ześlizgnęła się jej po grząskiej powierzchni i jak długa poleciała prosto w wodę, która trysnęła wprost na zdezorientowaną Lucy.

Kobieta stała jeszcze przez moment w głębokim zaskoczeniu.

Zebrała włosy do tyłu dopiero po kilku minutach, a następnie udała się na brzeg, by tam wysuszyć przy tlącym się ognisku ubrania. Zdjęła spódnicę i przepasający jej piersi materiał. Wyjęła zapasowe bandaże i założyła je na nagie piersi. Usiadła na kamieniu. Przetarła zmarznięte dłonie, a Shina w tym czasie podniosła się z wody i westchnęła.

— Poddaję się — obwieściła pełnym rezygnacji głosem.

— Wątpię — burknęła Lucy.

Shina wyskoczyła z wody. Naga podeszła do Lucy i przykucnęła przed nią. Miała trzy rany w okolicach podbrzusza, dwie na łydce, dziwny ślad na udzie, ale najbrzydsza była blizna w okolicach mostka. Lucy odruchowo sięgnęła i dotknęła dawnych ran ostrożnie, obmacując je opuszkami palców.

Skąd ją miała?

— Ojciec zabił mamę na moich oczach. — Wyznała, jakby przeczuwała, co chodzi Lucy po myślach.

Lucy wzdrygnęła się. A Shina? Woda wyparowała z niej, więc narzuciła na siebie ciasny kostium, powoli go na siebie wpychając. Machnęła dłonią przy ubraniach Lucy. Wysuszyły się w moment.

— Jak to się stało? — spytała Lucy. Złapała mokre włosy w kuc.

— Myślałam, że zapytasz dlaczego?

Lucy prychnęła.

— Pewnie sama nie wiesz, dlaczego ojciec zabił twoją matkę. Dlatego pytam, jak to się stało…

— Byłam mała — przerwała jej. — Mama była trochę złośliwą, trochę ciepłą osobą. Zawsze przypalała grzanki. I tak lepiej niż tata, on spalał całą kuchnię. Było nam chyba całkiem dobrze. Mieliśmy kota. Przyjaciół. Rodzinę. Na wakacje wyjeżdżaliśmy na misje. A kiedy trzeba było pracować, rodzice pracowali. Podobno tata jak miałam trzy latka wpakował mnie w nosidełko i pognał do drugiego miasta, bo wziął jakąś misję. Mama goniła za nim przez całą trasę. — Zaśmiała się, ale jej uśmiech zgasł, gdy zaczęła: — Zmienili się. Zaczęło się od tego, jak tata po raz pierwszy uderzył mamę. Potem nie przypalał już tylko kuchni, ale i przyjaciół. Tracił kontrolę nad mocą. Aż pewnego dnia mama rzuciła się na tatę. Przebił jej brzuch. Pamiętam ogień. Krew i ogień... — wyszeptała. — Może i byłam mała, ale rozumiałam wiele...

Nastała cisza. Lucy włożyła na siebie wysuszone ubrania. A jak przechodziła obok Shiny, pogłaskała ją po głowie, mówiąc:

— Nie jestem twoją mamą.

— Wiem, ale bardzo mi ją przypominasz — wyznała ze łzami w oczach.

— Nie przypalam grzanek.

— Jeszcze! — dodała Shina. Przetarła twarz, a potem rozciągnęła się mocno, rozgrzewając ścierpnięte mięśnie. — No cóż, chyba czas ruszać. — Pociągnęła nosem. — Wspominałaś coś o tym, że trzeba będzie wybrać trasę dookoła lasu. Nie ma problemu. Mogę być tragarzem!

Wzięła tylko dwa worki, lekkie i poręczne. Lucy zmarszczyła czoło ze złości, obserwując chodzącą w tę i nazad Shinę, która wypatrywała ziół. Wygrzebała z ziemi kilka listów zimowej opowieści, leku na lekki ból i niestrawności, a potem chwyciła z krzaków kilka borówek fiorskich, które wrzuciła do ust. Skrzywiła się, kiedy kwas wypełnił jej usta. Wypluła owoce na ziemię.

Lucy parsknęła odruchowo śmiechem.

— Co to jest? — zaczęła narzekać.

— One są kwaśne. Na zimę się je powinno zbierać.

— Ale AŻ takie kwaśne?

— A czego ty się spodziewałaś?

— Czegoś słodkiego.

— Gdyby były słodkie, nie znalazłabyś ich na tym krzewie. Ptaki dawno by wszystko wyjadły!

Lucy otrzepała spódnicę z resztek kurzu i poprawiła zwisający z jej pasa meszek. Kilka monet, które brzęczały w ogłoszeniu, że skończyły jej się środki do życia. A z drugiej strony była misja. Nie doczytała do końca zwitka. Spoczywał wśród monet, przypominając Lucy, że nie ma wyboru.

Uśmiechnęła się słabo do Shiny, zabrała od niej swój wór i ruszyła wzdłuż obrzeży lasu. Nastała cisza — długa i niepokojąca w zwiastunie nadchodzących nieszczęść.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!