Promienie słońca padły prosto na Shinę i jej załzawioną twarz, na której po chwili zagościł spokój. Odetchnęła z ulgą i ogarnęła się, kiedy Lucy wciąż trzymała na swoich kolanach martwe ciało jaszczura.
Z ran na jego plecach wydzielił się ostry zapach. Lucy roztarła
palcami planki krwi i powąchała.
Shina zainteresowała się reakcją Lucy. Przysunęła bliżej i spytała:
— Coś nie tak?
Nie odpowiedziała. Odłożyła głowę jaszczura na bok i wstała. Wyżej zapach
stał się jeszcze intensywniejszy, czego nie zauważyła Shina.
— Wstań — rozkazała jej Lucy.
Shina podniosła się bez chwili zawahania. Wstrząsnęły nią konwulsje.
Przyklęknęła i wymiotowała wprost na ciało jaszczura.
Nie zdążył nic powiedzieć, gdy rozległ się ryk bestii. Lucy chwyciła
Shinę na rękę i pociągnęła, by uciec w głąb lasu. Nim jednak zdążyła postawić
pierwszy krok, Shina przyciągnęła ją do siebie. W ostatniej chwili nie upadła w
kałużę wymiocin.
— Bestie się tu zaraz...
— To nie jest normalny zapach — przerwała jej dziewczyna.
— Wiem, że nie jest. Zostawmy to.
— Nie.
Szarpnęła Lucy i postawiła za siebie. Shina rozejrzała się wokoło.
Kroki bestii zdawały się coraz cięższe, ziemia drżała, a zapach stawał się
intensywniejszy. Lucy zacisnęła zęby ze złości. Wyrwała się dziewczynie.
Odwróciła ją w swoim kierunku i wbiła jej palec prosto w pierś.
— Co. Ty. Robisz?! — spytała ją ostro.
— Ja... — zająknęła się. — Musimy odkryć, dlaczego ten jaszczur
wydziela taki zapach! — wytłumaczyła.
Lucy odsunęła się o Shiny.
— Nie — odpowiedziała jej krótko i stanowczo.
Odeszła wolnym, niepewnym krokiem, co chwilę zatrzymując się i
oglądając za siebie. Shina nie ruszyła się z miejsca. Kilka razy luknęła na
Lucy z nadzieją, że zmieni zdanie i wróci, ale ta nie zamierzała tu zostać.
Czarne chmury zbierały się nad lasem. Ten zapach nie należał do naturalnego
odoru wydzielanego przez martwe zwierzę. Poza tym było za wcześnie. Zginęło
dopiero chwilę temu.
Niepokoje w Lucy narastały, choć i Shina nie przeszła obojętnie obok
znaków, które pozostawiała im natura. Coś się zbliżało. Coś wielkiego i
siejącego strach w tym lesie.
Nagle przez twarzą Lucy przemknął ptak. Zatrzymała się gwałtownie.
Spódnica rozdarła się jej w szwie. Złapała ją nieudolnie od tyłu i spojrzała na
dziurę. Wystające nicie najeżyły się.
— Co jest... — zanim zdążyła dokończyć, ryk rozniósł się donośnym
echem po całym lesie.
Król lasu zmierzał ku nim.
Ziemia trzęsła się pod stopami dziewczyn. Nieudolnie machały rękoma,
próbując zachować równowagę. Dwa drzewa przewaliły się — jedno za Shiną, drugie
przy lewym boku Lucy.
Lucy szybko odskoczyła na bok. Podparła się dłonią o ziemię, odbiła od
niej i kilka razy odskoczyła, aż wylądowała obok Shiny. Chwyciła ją i tym razem
nie wysłuchując żadnych sprzeciwów, przerzuciła ją przez swoje ramię. Shina
była ciężka, ważyła więcej niż sądziła Lucy, więc kobieta użyła na sobie
odrobinę mocy Taurusa. Siła byka przeszła przez jej mięśnie. Ulżyło jej na
moment.
— Puść mnie — zaczęła nagle narzekać Shina. — Musimy..
— Co? Walczyć? — spytała ją, uciekając z leśnej polany.
Biegła jak opętana, nie zważając na zwierzęta zmierzające w tym samym
kierunku, co one. Wilcze duchy, ozłocone sarny, czarne króliki... Lucy z każdą
z tych bestii kiedyś stoczyła pojedynek, z kolei Shina patrzyła na magiczne
stworzenia, jakby po raz pierwszy w swoim życiu zobaczyła coś podobnego.
Szpiczaste uszy królika obróciły się w jej stronę. Kilka razy zamachały, jakby
w powitaniu, na co Shina odpowiedziała ciepłym uśmiechem.
— Skup się! — kazała jej Lucy.
— Ale dlaczego? — oburzyła się dziewczyna. — Przecież możemy walczyć.
— Z władcą lasu? Czyś ty totalnie oszalała? Moja moc jeszcze się nie
zregenerowała, więc swoje umiejętności oceniasz na wystarczająco wysokie, by
pokonać bestię najwyższej rangi?
Shina otworzyła usta, by powiedzieć "tak", lecz w ostatniej
chwili zrezygnowała, przegryzając sobie wargę.
— Nie wierzysz we mnie? — zapytała słabym głosem.
— Nie znam cię. — Odpowiedź Lucy była prosta. Prostszej nie znalazła.
Oczy dziewczyny przepełniły się bólem. Lucy tylko na moment zerknęła w
jej stronę, zaniepokojona nagłym milczeniem dziewczyny. Uśmiech zanikł,
tryskająca z niej nadzieja gdzieś umknęła, a pośród hałasów, które wydawała
zwierzyna, nie było słychać ani jednego dźwięku wydawanego przez Shinę. Zwisała
na ramieniu Lucy bezwładnie, ogarnięta własnymi myślami i jednym zdaniem, z
którym pozostawiła ją magini.
"Nie znam cię".
Lucy skręciła nagle w prawo, wiedziona instynktem Taurusa. Zwierzęta
podążyły za nią w nadziei na ratunek. Ale bestia zbliżała się ku nim. Pot
spłynął po twarzy Lucy. Sapnęła ze zmęczenia. Noga podwinęła jej sie przy
korzeniu.
Upadla, a wraz z nią przeturlała się zdezorientowana Shina. Obie
uderzyły ciałem w pień.
Lucy podniosła się szybko, nim jeszcze Shina zdążyła zorientować się,
że właśnie upadła. Obie pobiegły za zwierzętami. Zostały za nimi daleko w tyle.
Lucy nie starczyło już sił na ucieczkę. Ból wdarł się w jej prawą nogę.
— Krwawisz — zauważyła Shina.
— Obudziłaś się? — spytała sarkastycznie Lucy.
Shina odwróciła wzrok, na jej policzkach wyskoczyły rumieńce ze
wstydu.
— Przepraszam — burknęła. — Więcej... nie będę — wysapała.
Szarpnęła Lucy za nadgarstek, przyciągając do siebie. Obniżyła się i
wzięła magini w ramiona. Odepchnęła się od ziemi i skoczyła daleko, niosąc siebie
i Lucy poza gromadę biegnących bestii. Królik tylko spojrzał na nie czerwonymi
ślepiami, a potem stanął, jakby się poddał.
— W końcu uciekasz? — Lucy wskazała Shinie kierunek, w którym ma biec.
Posłuchała się jej i skręciła, ufając instynktowi Lucy.
— Ja... — zawahała się. Zacisnęła usta w wąską linijkę i na chwilę
umilkła. Ostatecznie powiedziała: — Ja chciałam dobrze. Przepraszam. Ja... do
niczego się nie nadaję.
Po raz kolejny rozpłakała się, a w tych łzach było coś niezrozumiałego
dla Lucy. Oderwała myśli od pytań i skupiła wzrok na przestrzeni za sobą.
Drzewa opadały — coraz szybciej, biegnąc w ich stronę. Dystans między kobietami
a bestią zmniejszał się, a Shina zwalniała kroku. Dyszała. Nie umiała uciekać z
Lucy na rękach. Shina trzęsła od ciężaru kobiety, ramiona miała wyćwiczone, ale
niewytrzymałe, choć chwilę wcześniej niosła jaszczura. Nie potrafiła oszczędzać
sił i mimo że świetnie zdawała sobie z tego sprawę, wciąż pomagała Lucy
wydostać się z lasu.
— Puść mnie — rozkazała jej Lucy. — Dam sobie radę. Ty spróbuj
wydostać się z drugiej strony.
— Nie — wysapała, nie rozluźniając uścisku ani odrobinę.
— Nie myl głupoty z odwagą.
— Nie mylę, to rozsądek.
— Gdzie ty tu widzisz rozsądek?!
Lucy nie czekała na jej odpowiedź. Sama zrzuciła się z jej ramion.
Podparła się dłonią o ziemię, odbiła się i uskoczyła na bok. Zaczęła biec ramię
ramię z dziewczyną, choć ta wyraźnie opadała z sił. Jej oczy zamykały się.
Kroki stawały niepewne. Każdy mógł być ostatnim.
— Rozsądek... — zaczęła nagle. — A jak mam ci pokazać, kim jestem?
Inaczej... Nie, to moja jedyna szansa — mówiła niewyraźnie, kiedy dopadła ją
gorączka. Twarz zalał pot. — Cholera, dlaczego teraz?
— Nie przeklinaj! — skarciła ją Lucy.
Lucy chwyciła Shinę pod ramię, ale zdołała zaprowadzić ją tylko
kawałek dalej. Usadziła ją przy drzewie i sprawiła jej czoło. Płonęło. Nie była
to naturalna temperatura ludzkiego ciała. Jej skóra zdawała się płonąć. Shina
sapnęła ciężko, trawiona gorączką. Jej usta poruszały się w nieznacznych
ruchach, które chciały powiedzieć Lucy, by ta uciekała.
— Nie zostawię cię — odpowiedziała dziewczynie.
Otworzyła szeroko oczy w głębokim zdumieniu. Uniosła dłoń i sięgnęła w
kierunku Lucy, lecz magini ją odepchnęła. Podniosła się, otrzepując rozdartą i
zniszczoną spódnicę. Z worka wyjęła trzy pigułki z zapasową mocą i połknęła je
na raz. Narkotyki. Uzależniały lepiej od większości ziół, większość magów
stosowała je w trakcie każdej misji, w pewnym momencie blokując całkowicie
dostęp do magii. Był to pierwszy raz, kiedy Lucy je zażyła.
W żyłach kobiety popłynęła moc. Zacisnęła pięść i ją rozluźniła, kiedy
łagodne prądy przeszły przez jej ciało. Wyciągnęła klucze i stanęła przed
Shiną, która zdołała wydusić:
— Nie.
Lucy obejrzała się przez ramię, mierząc dziecko srogim, karcącym
wzrokiem.
— "Nie" mówiłam na samym początku. Kiedy miałaś zostawić
jaszczura w spokoju. Kiedy miałyśmy uciec z lasu. — Wzięła głębszy wdech. — Nie
słuchałaś i znalazłyśmy się w takiej sytuacji.
— Odej..dź... — wyszeptała niewyraźnie.
Lucy uśmiechnęła się słabo. Odwróciła się, niosąc za sobą krążące
wokół niej drobinki mocy. Nie należały do Lucy, ale przez moment czuła płynącą
w jej żyłach siłę. Pan lasu zbliżał się ku nim. Uskoczyła w prawo, zostawiając
Shinę za sobą z jednym zdaniem:
— Uratuję cię.
Przez moment czas stanął w miejscu. Głosy zwierząt zaniosły się
skowytem przez las, aż w końcu umilkły. A wraz z ciszą nadszedł donośny ryk,
który zmusił Lucy do odwrotu. Ostatni raz spojrzała na Shinę, która w słabych,
nieznacznych ruchach próbowała zatrzymać kobietę.
Jednak Lucy uciekła w bok, gnając w przeciwną stronę lasu. Wyciągnęła
z kieszeni klucz Lokiego i Taurusa. Mogła tylko użyć jednego z nich. Jeśli za
wcześnie zużyje moc, nie zdoła wydostać się z lasu.
Plany migały w jej myślach w szalejących prądach, wymijając się jedna
za drugą, aż w końcu stanęła. Rozejrzała się. Odeszła wystarczająco daleko od
Shiny. Kolejne stąpnięcia pana lasu zmierzały w jej stronę.
Usiadła przy drzewie, podpierając się o pień. Złączyła dłonie i
zamknęła oczy, kumulując w dłoni magię. Nawet z pigułkami nie zostało jej wiele
sił. Czuła, że jeden najbliższy atak wyczerpie cały jej zapas, szczególnie na
władcę lasu. Powinna odpocząć przed wyprawą. Wiedziała od początku, że wyjście
z miasta zaraz po skończonej misji nie przyniesie jej nic dobrego. Nie
spodziewała się tylko Shiny. Tej dziewczyny, której nie umiała zostawić samej.
— Co ja wyprawiam? — spytała na głos, gdy kolejne drzewa waliły się po
drodze do niej.
Złapała się za obolałą głowę i jęknęła. Król lasu, pan tych terenów
kroczył dokładnie w jej stronę niesiony zapachem zmarłego jaszczura. Miał
więcej niż kilka tysięcy lat. Żył w spokoju na skraju swojego królestwa, gdzie
nie dotarł nigdy żaden człowiek. I akurat ona, Lucy Heartfilia, doznała
zaszczytu nie tylko obudzenia jednej z najpotężniejszych bestii tego świata, to
jeszcze oczekiwała na moment, w którym stanie z nim do walki.
Zaśmiała się.
Trochę z siebie, trochę z Shiny, a poniekąd i z radości. Krew buzowała
w jej ciele na myśl o wyzwaniu, którego do tej pory nie mogła doświadczyć.
Śmierć zbliżała się wielkimi, śmierdzącymi stopami, które poruszały niebo i
ziemię, i tylko dla niej. Dla zwykłego, szarego człowieczka.
Choć Shina umierała ze strachu, siedząc w tym samym miejscu, w którym
pozostawiła ją Lucy, to sama kobieta odliczała kolejne sekundy w
niecierpliwości.
— Witam — wyszeptała i w tej samej chwili małpa łapa uderzyła w ziemię
naprzeciw niej.
Włosy uniosły się jej do góry. Piach rozsypał wokoło, ale Lucy w porę
przymknęła oczy. Wstała, podpierając się o wyschniętą korę, a potem nisko
pochyliła głowę, witając króla lasu.
Małpa poruszyła nozdrzami. Wypuściła z nich powietrze, zdmuchując
liście z ćwierci drzew, które opadły w jednym momencie na ziemię. Magia rozniosła
się wśród korzeni. Napięcie zamieniło się w złote żyły, biegnące przez cały las
na znak połączenia z królem tego miejsca.
— Pragnę cię powitać — zaczęła Lucy, ani razu nie uniosła głowy, by
spojrzeć na bestię. — Wybacz, że zakłóciłam twój spoczynek. Razem z moją
towarzyszką uratowałyśmy jaszczura. Niestety zmarł...
— GŁUPIA! — głos rozgrzmiał po całej okolicy.
Lucy wstrząsnął strach. Jej nogi zaczęły drżeć. Przyklęknęła na jedno
kolano, lecz chwilę później upadła, z trudem podpierając się dłońmi o ziemię.
Pot spłynął po twarzy kobiety, skapując na rozruszaną ziemię.
Zapach Lucy dotarł do ciągle poruszających się nozdrzy króla lasu.
Oczy bestii zaniosły się krwistą czerwienią. Napiął mięśnie, a szorstkie włosy
stanęły małpie w gotowości do walki.
Król lasu był wieczną małpą.
Uniósł dwie przednie łapy i, rycząc, zaczął walić o swój tors. Podmuch
przesunął Lucy do tyłu. Zaczepiła się o drzewo, lecz korzenie naruszyły się od
ryku i zaczęły odrywać wraz z wciąż trwającym okrzykiem bitewnym bestii.
Nie było czasu.
Lucy odbiła się od ziemi, wzywając Lokiego. Światło zstąpiło nad nią,
skumulowała siłę w nogach, aby przeskoczyć między walącymi się drzewami. W
końcu wylądowała na jednej z łap bestii. Walił od niej odór śmierć, gorszy od
tego, który wydał jaszczur.
— On był władcą... — doszła nagle do wniosku. Nie wiedziała, jak łowcy
mieliby upolować władcę jaszczurów, ale jeśli faktycznie Shina sprowadziła do
lasu jednego z królów... Jeśli po jego śmierci zapach dotarł do tutejszego
władcy, to całe rozjuszenie miało sens. A przynajmniej w to wierzyła Lucy.
Otworzyła szeroko oczy. Krew jaszczura wsiąknęła w jej ubiór. To
dlatego król podążał za jej zapachem. Sądził, że wyzwała go na pojedynek o
władzę nad tym lasem...
Zacisnęła mocno szczękę z wściekłości. Głupia dziewczyna... Shina od
początku nie powinna mieszać się w losy jaszczura, choć dotarło do niej coś
jeszcze. Coś, czego do tej pory Shina jeszcze nie zrozumiała. Gdyby nie zabrała
jaszczura z miasta, to najpewniej władca tego lasu podążyłby za zapachem na
pełne ulice.
— Głupia — wyszeptała, a potem zadała władcy cios w twarz. Strumień
białego światła wydobył się z jej nogi. Uskoczyła na sam szczyt drzewa i
stanęła na wolnej gałęzi na palcach.
Wzięła głęboki wdech, gdy wiatr przyniósł ze sobą świeży powiew, jakby
powietrze po długim, orzeźwiającym deszczu.
Uśmiechnęła się.
Przez długi czas nie rozumiała zamiłowania Natsu do walki,
niebezpieczeństwa czyhającego za każdym atakiem przeciwnika i tej niepewności
przed końcem potyczki. Dziś jednak jej twarz zdobił uśmiech. Serce poruszało
się w namiętnych drganiach, jakby w końcu dotarła do swojego kochanka.
Skoczyła na bok, obróciła się jeszcze w powietrzu. Jej spódnica
zatańczyła wraz z nią. A potem dostojnie wylądowała na grząskiej ziemi.
Zacisnęła obie pięści i skierowała je na ryczącą bestię. Dym ulatywał ze skóry
goryla, oczy pokryły się czerwonymi liniami, które zbierały się ku krwistej
tęczówce.
Korzystając z okazji, pobiegła. Odbiła się od ziemi, zbierając w
prawej nodze moc Lokiego. Światło oplotło jej łydkę. Okręciła się w powietrzu i
znów uderzyła bestię, tym raz prosto w oko.
Oślepiona bestia zaryczała z bólu. Fala okrzyku znów odepchnęła Lucy.
Z trudem zdołała się złapać najbliższego drzewa. Zjechała po nim aż na sam dół,
a potem cofnęła Lokiego z powrotem do świata duchów. Zdjęła bicz z pasa i
trzasnęła nim o podłoże. Szła. Krok za krokiem, aż zostawiła za sobą głębokie
ślady na grząskiej ziemi.
Zarzuciła bicz do góry. Jego kraniec uderzył w powietrze. Fala mocy
rozeszła się wokoło — z siłą mniejszą niż ta, którą posiadał król lasu, ale
wystarczającą, by zwrócić na siebie uwagę.
— Proszę, odejdź — rozkazała, trzepiąc biczem po raz kolejny.
Król lasu wypuścił powietrze z nozdrzy.
— Głupia — odezwał się po raz pierwszy.
Lucy zadrżała. Cofnęła się o dwa kroki na dygających, słabych nogach,
aż nagle upadła na kolana. Serce zaczęło walić w jej piersi jak szalone. Król
lasu oparł sie przednimi łapami i obniżył cielsko, aż Lucy ujrzała jego
oblicze. Skórę miał starą i wyschniętą, oczy przepełnione gniewem, ale i
zmęczeniem po niespodziewanej pobudce.
— Przepraszam — wyszeptała z trudem.
Kąciki ust bestii uniosły się. Lucy na moment odetchnęła z ulgą, ale
równie szybko straciła nadzieję w chwili, gdy król lasu sięgnął ku niej. Jedna
z łap zacisnęła się wokół jej ciała. Uniosła Lucy i zdusiła tak mocno, że aż
wypuściła bicz.
Zamachnęła odruchowo nogami. Dusiła się. Szukała powietrza, ale każdy
kolejny zacisk wyniszczał jej organy. Kawałek po kawałku miażdżył mięśnie
kobiety, skórę, wnętrzności. Lucy zabrakło wdechu, by wołać o pomoc. Choć z
drugiej strony, w ostatnich przebłyskach podświadomości, docierało do niej, że
i tak nikt by nie przyszedł...
— ZOSTAW JĄ! — rozniósł się donośny krzyk.
W jednej chwili ogień zamknął się w ogromnym kręgu, tańcząc
płomieniami najpiękniejszego słońca. Uwięził w swoich objęciach Lucy i króla
bestii. Małpa zaryczała ze wściekłości. Z kolei Lucy ostatkiem sił spróbowała
się uwolnić. Łapa rozluźniła się. Odepchnęła od siebie twardą, masywną skórę,
aż udało jej się wystawić ręce poza uścisk. Podciągnęła się i na tyle starczyło
jej sił.
Zachwiała się na słabych nogach.
Ogień był za podobny do tego, który znała. Do Natsu... Ale te nie
należały do niego. Źródło tych płomieni tkwiło w długich, różowych włosach,
które uniosły się na wietrze w grubym warkoczu. Shina uniosła się na wietrze,
zatrzymując nad paszczą goryla, który na moment zamarł w bezruchu.
Dziewczyna okręciła dłonie, zbierając w nich magię ognia. Płomyki
rozpaliły się między jej palcami. Jedne za drugimi dołączały do kuli ognia,
którą kumulowała między dłońmi.
Lucy zdała sobie sprawę, co to dziecko zamierza zrobić.
— Nie — ostrzegła ją słabym głosem.
Nie usłyszała jej.
Ogień wydostał się z jej uwięzi i pognał długim strumieniem, który
przeszył pierś bestii na wskroś. Czas wokół zamarł. Sekundy dłużyły się w
okrutnej nieskończoności obarczonej ciszą i niepokojem.
— Nie — powtórzyła Lucy.
Shina obróciła się w jej stronę. Zeszła niżej i chwyciła ją w swoje
objęcia. Tuliła ją delikatnie, mając na uwadze każdy obolały mięsień, każdą
nadwyrężoną kość Lucy. Wzięła ją na ręce i zeskoczyła na ziemię.
Król lasu padł martwy, a jego ciało zajęło się ogniem, który był
ostatnią rzeczą, którą Lucy ujrzała przed zaśnięciem.
0 Comments:
Prześlij komentarz