— Mam słodkie bułeczki w środku — powiedziała staruszka. Lucy odstawiła ją na ziemię na postoju w trasie między Wzgórzami Rosy. Wyprostowała się i rozciągnęła zmęczone mięśnie. W tym czasie Shina rozłożyła pakunek kobiety. Wydobyła z samego dna kilka bułeczek otoczonych nasionami i brudem. Oczyściła je trochę, zdmuchując wierzchnie zanieczyszczenia, a potem podała dwie z nich starszej kobiecie. Sama zjadła jedną z ochotą. W brzuchu Lucy aż zaburczało. Shina parsknęła śmiechem, o mało co nie wypluwając bułki. Napiła się
trochę wody z płynącego obok nich źródła. Kilku podróżnych zatrzymało się obok kobiet, napełniając bukłaki ze
źródła. Kilku mężczyzn zdjęło koszulę i sięgnęło do wody, aby się przemyć i
schłodzić. — Tylko się tu nie myjcie — Lucy ostrzegła mężczyzn. — Ech, daj spokój! — Jeden z nich machnął ręką od niechcenia. Lucy zebrała między palcami kilka jednostek magii, po czym rzuciła
kulą wprost w mężczyznę. Odleciał daleko za karawan, którym podróżowali, i
upadł w sam środek plotkujących kobiet. Rozległy się piski. Lucy przewróciła oczami od niechcenia. Zagryzła jedną z bułek i w tym
samym momencie napotkała na wściekłe spojrzenie drugiego z mężczyzn. Przełknęła
kawałek jedzenia. — Coś się stało? — spytała obojętnym tonem. — Co się stało!? To mój brat! — Wskazał na leżącego w bezruchu
mężczyznę. Kobiety próbowały go ocucić poklepując po policzku, ten jednak
pozostał nieprzytomny. — Co?! Nie można się już wykąpać?! — Można, ale nabierz wody do wiadra i wymyj się z dala od źródła. Będę
z niego jeszcze piła — wyjaśniła w skrócie Lucy, kończąc pierwszą bułkę. — A podobno to ja sprawiam kłopoty — odburknęła Shina. Lucy trzepnęła dziewczynę w głowę. — Nie wymądrzaj się tak. Shina złapała się za głowę i rozmasowała obolałe miejsce. — Auć — powiedziała z opóźnieniem. — To bolało. — I dobrze, to cię nauczy nie gadać głupot. — Lucy puściła do niej oczko.
— A teraz wy — zwróciła się do mężczyzny. — Jak mówiłam, do wiadra i wtedy się
myjcie. — Ty... Braci Tai Tai...— Mężczyzna zacisnął szczękę tak mocno, że aż
zęby mu zazgrzytały. — Czy ty chcesz... — No, czego chcę? — przerwała mu. Wbiła palec w nagą pierś mężczyzny.
Cofnął się z zaskoczenia. — Mogę waszej dwójce zapewnić wycieczkę w jedną
stronę do medyka. Nie pozwolę, żeby biedni ludzie pochorowali się przez waszą
głupotę. Podniosła dłoń i pstryknęła mężczyznę w czoło. Upadł na ziemię. Pozostali zeszli Lucy z drogi. Zamknęła oczy, ale nie przestała uważać
na otoczenie. Kilku przyjaciół braci Tai Tai już stało za karawaną z
przygotowanymi nożami za plecami. Spojrzała w ich stronę. Jedno mignięcie jej
wzroku rozproszyło zapędy gówniarzy do walki. Opuścili broń i wrócili do
przeglądania prowiantu na podróż. Lucy wróciła do Shiny i staruszki. Usiadła na ziemi naprzeciw młodej
matki z dwójką dzieci. Jedno karmiła piersią, a drugie zajadało się bułką od
Shiny. Lucy pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Otworzyła ostatni worek z
prowiantem, który zabrała ze sobą staruszka. Zostało tylko kilka bułek.
Westchnęła. Spakowała je z powrotem, a potem rozejrzała się za karawaną z
jedzeniem. Czasami wędrowni handlarze zatrzymywali się, by sprzedaż
podróżującym prowiant i drobne wyposażenie, ale tym razem nie dostrzegła
żadnego z takich wozów. — Dziwne — skomentowała. Powietrze było złe. Unosił się w nim nadal
ten obrzydliwy zapach drażniący nozdrza i zapowiadający, że są coraz bliżej
czegoś, z czym nie chcą się zmierzyć. Powietrze było też złe, bo wisiało w nich coś niepokojącego. Ludzie
zachowywali się inaczej niż na nich przystało. Tylko bracia Tai Tai
zainteresowali się kąpielą w źródle. Nikt wcześniej i nikt później nie próbował
skorzystać z orzeźwienia, nawet umyć twarzy czy rąk. Lucy zmarszczyła czoło, a wraz z nią Shina uczyniła to samo. Spojrzała
na przejeżdżające wozy. Tym razem podróżujący nie zatrzymali się na odpoczynek,
choć ognisko iskrzyło się w chłodny wieczór, a gałązki lawendy odganiały
robactwa. Kolejny obóz znajdował się dwa bądź trzy drogi stąd, więc obie nie
rozumiały decyzji woźnicy. Zaszumiało. Shina przerwała na moment jedzenie. Odłożyła na bok bułkę i wstała jak
na rozkaz. — Co się stało? — spytała Lucy. Nim zdążyła otrzymać odpowiedź, rozległ się krzyk. Młoda kobieta
upadła na ziemię wraz z trzymanym na jej rękach dzieckiem. Shina skoczyła bez
zastanowienia, w ostatniej chwili łapiąc niemowlę. Oddała je drugiej z kobiet. — Tttam! — odparła drżącym głosem. Wskazała na źródło. Woda zamieniła się w krew. Shina przyklęknęła przed źródłem, pochyliła się nad wodą i wzięła
głęboki wdech przez nos. Otworzyła gwałtownie oczy. Skierowała zdenerwowane
spojrzenie w kierunku Lucy. Kobieta wyjęła pęk kluczy. Zabrzęczały w jej dłoni, a dźwięk potężnej
magii rozbrzmiał po całej okolicy. Shina cofnęła się zalękniona, zasłaniając
twarz w obawie, że zaraz ta moc ją zrani. — Ty jesteś... — zawahała się — silna — dokończyła z mniejszym
przekonaniem w głosie. Magia Lucy rozpłynęła się wokół niej złotą poświatą, powoli zamieniającą
się w drobne kuleczki, z oddali przypominające gwiazdy. Kobieta obróciła się
wokół własnej osi. Klucz wbiła w powietrze i przekręciła go. Brama między dwoma
światami rozwarła się, a wejście pochłonęło ziemię nawet pod stopami Shiny. — Lwie! — Lucy wezwała przyjaciela. Brama zamknęła się i obok Lucy stanął ubrany w garnitur Loki. Trzymał
w zamkniętych dłoniach energię światła skierowaną na drogę. Obejrzał się przed
ramię. Rzucił Lucy łagodny, pełen tęsknoty uśmiech. — Miło cię widzieć — wymruczał, kiedy wiatr rozwiał jego grzywę. — Ciebie... — zarumieniła się — też. Ale teraz nie ma czasu, coś się
dzieje. Shina natychmiast pokręciła głową. Ocuciła się z chwilowego
zaskoczenia magią Lucy. Sama zebrała w dłoniach ogień. Stanęła przed kobietą z
dzieckiem. Nasłuchiwała. Nastała cisza. Nawet bracia Tai Tai zamilkli. Ich
twarze wykrzywił ból i przerażenie. Cofnęli się o kilka kroków. Rozległ się syk węża. Po plecach Lucy spłynął zimny pot. Gwałtownie obróciła się, unosząc
nogę w obronie. Ogon węża uderzył w nią w całą siłą. Przejechała kawałek,
ocierając się obcasem o ziemię, aż udało jej się zatrzymać, wpierając drugą
nogą. Shina skoczyła. Wbiła pięść w łuski potwora pokrytego w całości lepkim
śluzem, po czym dłoń Shiny się ześlizgnęła. Wąż zasyczał, zwijając dolną część
czasie w rulon, metry ogona, na którego końcu drżała mała grzechotka. Nie
wydawała jednak dźwięku w przeciwieństwie do syku padającego z paszczy gada o
sześciu kłach. — Para na dole, dwie na górze, to wąż z nizin! — wrzasnęła Lucy.
Chwyciła się za nogę. Rozmasowała ją na szybko. Wąż z nizin. Shina zacisnęła szczękę ze złości. Zamachnęła się dłońmi, kształcąc
między dłońmi kulę ognia. — NIE! — ryknęła Lucy. Rozproszyła magię. Rozmyła się w powietrzu, a wraz z nią ognista kula.
Shina pomachała wężowi. Zwrócił się ku niej. Zeskoczyła na ziemię, przeturlała
się pod wozem. Ogon przemknął przed jej twarzą, niszcząc górną część powodu.
Torby rozleciały się w powietrze. Dźwięk tłuczonego szkła zaszumiał w uszach
Shiny. Odłamki poleciały ku niej. Nie zasłoniła się. Zamiast tego pobiegła
wprost przed siebie. Czas jakby spowolnił się. Każdy ruch dziewczyny był
ostrożny, dokładnie wymierzony, a szczególnie dłonie. Poruszały się zgodnie z
trajektorią odłamków szkła. Łapała każdy kawałek między palce pokryte rękawicami ze skóry...
smoka. Lucy oniemiała z wrażenia. Przez moment zamarła w bezruchu wraz Lokim
czekającym na rozkaz. Nie mogła dłużej się tak zachowywać. Potrząsnęła
gwałtownie głową. Wystawiła kawałek przed siebie prawą nogę, podwijając
spódnicę do góry. — Uważaj... — rozbrzmiał słaby głos staruszki kryjącej się za Lucy. — Niech pani uważa. Węże zazwyczaj nie atakują na otwartych terenach. — To tylko w ramach sprostowania, Lucy — wtrącił się Loki. — Co ten tu
robi?! — A gdybym wiedziała, to bym ci powiedziała! — ryknęła w odpowiedzi. Skoczyła na bok. Ogon węża zagrzechotał przy samej stopie Lucy. Wąż z
nizin rzadko kiedy miał grzechotkę, należały one do pustynnych bestii kryjących
się w piasku, nie do tych z lasu i nizin. Zmartwiona odsunęła się dalej, stając obok Lokiego. Shina skinęła w
kierunku Lucy i weszła na drzewo. Wzięła głęboki wdech powietrza i nagle
dmuchnęła płomieniami wprost na pysk węża. Zwinął się z bólu. Płomienie
przedarły się przed wierzchnią warstwę skóry, paląc go żywym i niegasnącym
ogniem. — Widzisz! — pochwaliła się Shina, wskazując palcem na węża.
Podskoczyła kilka razy na gałęzi z radości. — Pokonałam go... — Nie, uwa... Gałąź pękła. Shina poleciała w dół przez wszystkie warstwy drzewa,
łamiąc jedną gałąź za drugą, aż padła z hukiem na ziemię. —...żaj — dokończyła Lucy krzywiąc się z bólu na widok upadku Shiny. — To bolało — skomentował Loki. — Nic jej? Lucy wzruszyła ramionami. — Wątpię. Jest twarda i uparła. Strasznie uparcie. Westchnęła i podeszła do dziewczyny. Chwyciła ją w pasie. Pomogła
wstać, nasłuchując wielu stęknięć i jęków. Shina rozciągnęła się w obolałej
szyi. Całe jej ciało zesztywniało od upadku, choć poruszała się sprawnie. Żadna
kość nie złamała się, na jej skórze nie pozostały najmniejsze obtarcia i
jedynym dowodem na sam upadek, były ciągłe narzekania Shiny. — Ale pokonałam węża — odparła dumnie. Lucy przemilczała odpowiedź. Z niepokojem zwróciła się w kierunku
skwierczącego truchła węża nieruszającego się już od chwili. To koniec? Nie
była tego pewna. Co więcej, nie raz już spotkała się z bestiami z nizin. Nie
były łatwe do pokonania, choć... Popatrzyła się na roześmianą twarz Shiny. Dumnie wypięła pierś i
oczekiwała na pochwałę od kobiety, lecz czas mijał i jej uśmiech zgasł. Znowu
ją zawiodła. Znowu popełniła błąd i nie rozumiała gdzie, a przecież starała
się. — Znowu... — Shina wzięła głęboki wdech. — Znowu nie spełniam twoich
oczekiwań? — Co? — zdziwiła się Lucy. Loki wszedł pomiędzy kobiety. Przeniósł wzrok najpierw na Lucy, a
potem na Shinę. — Jesteście kuzynkami? — zapytał bez skrupułów. Shina pobladła. Kuzynki... Słowo utkwiło w gardle dziewczyny.
Otworzyła usta, by zaprzeczyć teorii Lokiego, lecz zanim zdążyła, Lucy
odpowiedziała obojętnym tonem: — Zwariowałeś, nigdy. — Pomachała przed twarzą dłonią. — Skąd w ogóle
taki pomysł? — A ja wiem... Jakieś podobne do siebie jesteście. — Złapał obie w
swoje objęcia. — Takiego piękna nie można pomylić. Lucy walnęła Lokiego w całej siły w głowę. Wbił się twarzą w ziemię, a
Lucy na dodatek przygniotła go swoim butem. — Nie lubię sado—maso — skomentował niewyraźnie. — Zamknij się, durniu. Przepraszam za niego — z przeprosinami zwróciła
się ku Shinie. — I nie wydaje mi się, żebyśmy były podobne. — Ha ha, prawda? — Shina zaśmiała się słabo. — Na pewno nie jesteśmy.
Ja... Jestem za dobrze zbudowana na pokrewieństwo. Patrzcie na te mięśnie! Napięła ciało, eksponując zahartowane treningiem mięśnie. Nie należały
one do młodej dziewczyny, która dopiero niedawno rozkwitła. Oczy miała młode,
pełne życia i radości tryskającej z niej wraz uśmiechem, którym obdarowała
każdego, kto na nią spojrzał. Jednak dla Lucy była za silna. Za mocno
umięśniona jak na ten wiek. — Jak często trenujesz? — spytał ją jeden z braci Tai Tai, którzy
wyszli zza wozu po ustaniu niebezpieczeństwa. — Masz niezłe ciałko! Na pewno... — Codziennie — odpowiedziała szybko, nim brat Tai Tai zdążył dokończyć
zdanie. Wiedziała, co zamierzał powiedzieć, ale nie chciała tego usłyszeć. Codziennie. Każdego dnia. Z rana i wieczorem. Czasem nim jeszcze słońce
wzeszło... Shina pokręciła głową. Przykucnęła i dmuchnęła na palący się na wężu
ogień. Nadal skwierczał, wierzch skóry przypalał się nierównomiernie, trochę
łuszczył. Shina zdarła kawałek skóry. Zszedł z węża zaskakująco łatwo. Lucy nagle sobie przypomniała. — To nie wąż, to pasożyt! — krzyknęła. — On... Ciało węża pękło. Wnętrzności rozrzuciły się we wszystkie strony
zgniecioną, niemającą kształtu pulpą, która nadal ruszała się. Drżała powoli,
przyciągając ciekawskie spojrzenia podróżujących. — Nie! — próbowała ich ostrzec Lucy. — Shina spal to! Wnętrzności pękły. Tysiące malutkich węży rozprzestrzeniło się po
całym polu odpoczywających ludzi. Pojedyncze stworzonka wsiąkały w ziemię, lecz
większość zmierzała ku ludziom. Wchodziły przez oczy, pory w skórze, uszy, a
nawet pępek. Nie zanosiły się żadne wrzaski. W bezlitosnej ciszy małe istoty
przenikały do ciał nosicieli, przejmując je i zajmując. W ciszy kończyły się
ostatnie wdechy i wydechy. Loki skoczył i zabrał staruszkę ze sobą, wskakując na najwyższą gałąź
drzewa. Z kolei Lucy zabrała za sobą Shinę. Obie weszły na ciało węża. Lucy
wskoczyła do środka, do pozostałości, których kwas rozpuszczał giętki kręgosłup
i serce. Ze ścian komory wzięła krew i rozmazała ją po sobie. Wsmarowała ją w
Shinę. — Co ty... — Nie gadaj! — ryknęła. — Matka zawsze umiera. Rodzi tysiące
pasożytów, które pochłaniają inne istoty i w nich rosną. — Uu, obrzydliwe. — Skrzywiła się Shina. — Ale dlaczego... — Matki nie zjadają. Nie wchodzą w matkę, więc musimy się tym
nasmarować. Loki wskoczył do środka wraz ze staruszką, którą wrzucił w sam środek
krwawej pulpy pozostałej po śmierci węża. Wymiotowała wprost pod swoje nogi po
raz pierwszy. Shina pomogła jej wstać, lecz wtedy i drugi raz rzygnęła, tym
razem na jedną ze ścian węża. — Przepraszam, ale musiałam — oświadczyła Lucy. — Co się dzieje? Nigdy
wcześniej... — Lucy, coś jest nie tak — przerwał jej Loki. — Zauważyłam, ale nie rozumiem. — Bestie zachowują się dziwnie. Nawet jeśli były aktywne, to nie aż
tak! — Nie aż... — urwała. Złapał się za obolałą od tego wszystkiego głowę.
— Zginął król lasu. — Możliwe, ale nawet jeśli tak się stało, zwierzęta nie powinny się
zachowywać się w ten sposób. Jakby podążały za kimś czy za czymś i... Wzrok Lucy padł od razu na Shinę. Na ustach dziewczyny zatrzymało się
jedno zdanie. "To moja wina" — powtarzała bezgłośnie słowa raz za
razem. Cofnęła się o parę kroków, aż natrafiła na krwawą ściankę brzucha węża.
Osunęła się po niej na ziemię. Lucy podbiegła do Shiny. Z obu stron walnęła ją w policzki.
Przybliżyła twarz dziewczyny do swojej, tak żeby już więcej jej nie uciekła.
Przez moment zapanowała cisza. Niepokojąca i lekko irytująca, szczególnie dla
Lokiego, który z niecierpliwości zaczął kopać wnętrzności węża. — Możesz przestać? — skarciła go Lucy. — Tak, moja pani. — Skłonił się nisko. — Dla ciebie wszystko. Puścił w stronę Lucy oczko. Zignorowała jego głupie próby podrywu w
trakcie walki z pasożytami i skupiła się na wciąż trzęsącej Shinie. — To nie twoja wina. — Nie moja?! — wykrzyczała Shina. — Znowu, znowu, ZNOWU to moja wina.
Myślałam, że cokolwiek naprawię, a niszczę wszystko na drodze. Powiedz mi.
Powiedz, co ja mam zrobić?! Ja już nie daję rady! Powiedz mi, powiedz! Dlaczego
zawsze wszystko psuję?! Okładała pięściami Lucy. Raz za razem uderzała ją, czasami w pierś,
innym razem w mostek, ale ani jedno z uderzeń nie bolało. Pięści ledwo dotykały
skóry Lucy, ale mimo wszystko czuła ból, który odczuwała w tej chwili Shina.
Dziewczyna nienawidziła siebie. I chyba najbardziej za to, że zawiodła osobę,
której najmocniej pragnęła coś udowodnić — samą siebie. Lucy położyła dłoń na jej głowie. — Skoro popełniłaś błąd, wyciągnij z niego jakieś lekcje. — Jaką lekcję?! Nic już nie naprawię! Przeze mnie zginęli ludzie! — I zginie ich jeszcze więcej, jeśli nie powstrzymasz tych bestii! —
Lucy pociągnęła z całej siły za policzki Shiny. Nawet nie jęknęła. — Posłuchaj.
— Westchnęła. — Każdy popełnia błędy, szczególnie kiedy wypełnia się misje. Nie
idealizuj mnie, bo nigdy jeszcze mi się nie udało uratować wszystkich. Kiedy
pracuję sama... Kiedy... — Zacisnęła powieki. Odwróciła głowę w kierunku
staruszki, wciąż nieradzącej sobie z krwią jaszczura. A potem wróciła do Shiny.
— Kiedy jestem sama, zawsze mi się coś nie udaje. — Ale nie poddajesz się? Lucy nie to miała na myśli. Dlatego pochyliła głowę ze wstydem. Ta
dziewczyna nie rozumiała jej. Widziała jedynie idealnie odbicie, o którym
gdzieś kiedyś usłyszała, ale nigdy jeszcze nie próbowała spojrzeć na prawdziwą
Lucy, na kobietę, której odbicie ukrywało łzy i zepsucie. — I często się poddaje. Nie umiem walczyć. Nie umiałam nawet walczyć o
Natsu. Posłuchaj mnie, nie możesz się poddać po jednej porażce. Wiem, że
najłatwiej jest rzucić problemy i gdzieś uciec. Rozumiem cię, naprawdę, ale
jeśli teraz przestaniesz walczyć, sprawa się pogorszy. Lucy obejrzała się przez ramię i skinęła na Lokiego. Skrzywił się z
niesmakiem, ale w końcu wysmarował się krwią węża. Zdjął marynarkę i rozluźnił
krawat. Światło wydobyło się z jego zaciśniętych pięści. — Dasz radę, Lucy? — spytał się zatroskany. — Mi nic nie będzie. A co z tobą, Shino? Wstała gwałtownie. Otarła twarz z łez, jednocześnie rozmazując się
krwawą mazią przez oczy. Zapłonęła. Była gotowa. Ominęła Lucy i przyklęknęła przed staruszką. — Proszę tu zostać, poradzimy z tym sobie — obiecała kobiecie.
Przykrywała ją marynarką Lokiego. Cała trójka zwróciła się ku górze. Nikt z nich nie był przygotowany na walkę, ale wszyscy zaakceptowali, że muszą ją stoczyć. Możesz mnie wesprzeć tutaj: Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD Znajdziesz mnie tutaj: Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9 Tumblr – https://rolaka.tumblr.com Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/ Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995 |
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 Comments:
Prześlij komentarz