[Pozory czasem mylą] Rozdział 95 Jest lepsza od braku miłości [KONIEC]

 

DZIESIĘĆ LAT PÓŹNIEJ

Zeref wyjrzał przez okno, wyglądając śmieciarki, która miała przyjechać dwie godziny temu i zabrać dwa kubły ze śmieciami, w których zgnił kurczak. Odór unosił się za każdym razem, gdy przechodził obok, a do tego kilka sierściuchów już zdążyło się zebrać, niuchając zepsute żarło.

— Tato, co robisz? — spytał August, wyjmując z lodówki karton z mlekiem. Napił się z niego bezpośrednio.

— Mówiłem ci tyle razy. — Zabrał dziecku karton. — Szklanka. Nie pij w ten sposób niczego! — Nalał trochę do szklanki.

— Już nie chcę.

— Nie chcesz, chcesz, eh... A czego chcesz?

— Hm... Kurczaka.

— Kurczak zaczął nowe życie w śmietniku.

— Jasne, tato. Jeszcze powiesz, że odleci.

— Mam właśnie szczerą nadzieję, że zostanie tam, gdzie jego miejsce.

 — Mówiłem ci, że coś śmierdziało w lodówce! — oburzył się August, nadymając policzki. nie wyszło to mu, jak zawsze zresztą. Był chudzieńki i niski, nawet jak na swój wiek. Chyba dlatego spożywał tyle mleka prosto z kartonu...

— Tak, tak, miałeś rację. — Pogmerał ze włosach dziecka i wrócił do obserwowania śmietnika.

— A kiedy wróci tata?

— Tata wróci po pracy i wtedy dopiero pojedziemy.

— Ale ja chcę już do cioci Lucy!

— Ciocia Lucy nigdzie nie ucieknie, a uwierz mi, że sporo nam każą płacić za te śmieci, więc poczekaj.

— A ty, tato?

— Co "ja"?

— Nie cieszysz się?

— Bardzo, bardzo się cieszę — odparł bez przekonania w głosie. — Naprawdę cieszy cię ta wycieczka?

— No tato, my nigdzie nie wyjeżdżamy. Kamil i Asiek mówili mi, że ze swoimi rodzicami to jeżdżą w każde wakacje za granice. A my?

— A my co jakiś czas odwiedzamy ciocię Lucy.

— No tak, ale... — Westchnął smutno. — Ale ja też chciałbym gdzieś pojechać. Pochwalić się. W klasie śmieją się ze mnie, bo mówią, że... Mówią, że... ale ja was bardzo kocham i się nimi nie przejmuję. Mama Aśka też czasem mówi mu, żeby się ze mną nie zadawał. On wtedy krzyczy na nią!

— Tak? — Zmarszczył czoło ze złości. Cieszył się, że mały był taki szczery. Chętnie porozmawia z mamą Aśka. — To jak spotkasz następnym razem Aśka to powiedz mu, że nie wolno krzyczeć na rodziców.

— Tato... — Tupnął w podłogę. — Oni się ze mnie nabijają, bo jesteście gejami.

Zeref parsknął śmiechem.

— To powiedz im, że tego powinni się najmniej obawiać.

— Ta, jasne...

— Mimo wszystko jestem zbiegiem, byłym przestępcą, który pracował dla jednego z największych mafiozów Fiore, i do tego mordercą, złodziejem i ojcobójcą. Nie wiem, czy o czymś jeszcze nie zapomniałem.

— Bardzo śmieszne. — August posmutniał. — Tato...

— Tak?

August stanął na stołku. Pocałował Zerefa w policzek i przytulił go mocno.

— Kocham cię bardzo i tatę też.

— My ciebie też, a teraz leć się spakuj do końca. Ja popilnuję dalej śmietnika...

Zgodził się mocnym kiwnięciem. Uciekł do swojego pokoju, a Zeref wrócił wzrokiem do śmietnika. Na podjazd właśnie wjechał Mard Geer. Był ubrany w ten swój elegancki, czarny garnitur z jasnymi guzikami i krawat, który dostał w prezencie od Lucy na gwiazdkę. Wyjął z bagażnika zakupy.

Z domu wybiegł August.

Zeref zmrużył oczy ze zdziwienia. Odwrócił się i faktycznie drzwi od domu były otwarte. Kiedy to dziecko...?

Ech, machnął ręką i wyszedł na zewnątrz. Pochwycił Augusta i podniósł, żeby mógł ucałować Mard Geera w policzek.

— Pakuj się! — rozkazał.

August pokazał Zerefowi język i uciekł.

— Nie zabrali śmieci — zauważył Mard Geer, podając Zerefowi jedną z siatek. — Przecież ten kurczak...

— Nawet mi nie mów. — Nawet stąd czuł ten odór. — Może jeszcze zabiorą. Miszczykowa zawsze powtarza, że jak nie zabiorą przed dziewiątą, to i do nocy będą zbierać. Masakra... Mam nadzieję tylko, że koty tego nie rozgrzebią.

— Nie wiem, czy jakiekolwiek zwierze by się tego czepiło.

— A daj spokój. Podobno kot Rośki zje wszystko.

— Nawet roczny ser. — Zaśmiał się. Postawił na stole zakupy.

— O rocznym serze nie wspominaj. Aż się dziwię, że August nie dostał szlabanu na telewizor na... powiedzmy... wieki!

— Oj, przecież tylko włożył za szafkę ser, który nie dał rady zjeść.

— A ja się dziwiłem, co tak u niego śmierdzi.

— Ja też...

Mard Geer ujął Zerefa od tyłu i ucałował go w kark.

— Przestań, zaraz zejdzie, a już nie może się doczekać wyjazdu. — Zeref próbował się odsunąć, ale ukochany złapał go w uścisku z powrotem.

— Ja też, Lucy się zajmie małym, a my... sam na sam...

— W głębokiej Rosji...

— W zimnie...

— Aż tyłki nad odmarznął.

— Ja tam bym się martwił o stopy.

— Tak, zimne stopy to zło.

Pocałowali się delikatnie, potem mocniej, aż w końcu złapali się cudownych pocałunkach, które przerwało pipczenie na zewnątrz. Zeref wyjrzał. W końcu zabrali śmieci. Odetchnął z ulgą.

— No, możemy jechać — poinformował domowników. — Zrobiłeś przegląd?

— Tak, męczyłeś mnie z tym od tygodnia.

— Praca?

— Urlop na całe dwa tygodnie.

— Paszporty?

— Podrobione jak reszta dokumentów.

Zeref przewrócił oczami.

— Żeby lepiej August tego nie usłyszał, ty demonie. — Palnął Mard Geera w ramię. — To ja zajmę się jedzeniem na drogę. Spakujemy się do końca. Potem jeszcze powyłączamy sprzęty w domu. I... Coś jeszcze?

— A ty?

— Z pracą?

— Hm.

— Pracuję na dzieło. Dałem znać, że póki co nie przyjmuję zleceń. I tak za dużo ostatnio pracowałem.

— Wiem. Bardzo było źle mi z tym.

Zeref spojrzał krzywo na partnera.

— Mard Geer... — zaczął niepewnie.

— Tak?

— Przypominam ci, że po ostatnim razie nie mogłem pracować. Przez ciebie — podkreślił.

— Przepraszam, panie. Następnym razem będę delikatniejszy, wezmę przykład od ciebie. — Ucałował Zerefa w czoło.

— "Panie"? — powtórzył, unosząc prawą brew w zdziwieniu.

— Tak, panie. Nigdy nie zapomnę starych czasów. Szczególnie że odwiedzamy Lucy...

— Tak, szczególnie.

— I słyszałem... — Schował do lodówki śmietanę.

— Co słyszałeś?

— Że... ktoś jeszcze ją odwiedzi...

 

***

 

Grupa dzieci, śpiewających wiejskie piosenki przebiegła obok, zabierając od siebie nawzajem nowy rower. Każdy chciał się na nim przejechać. Jedna dziewczynka wyrwała drugiej, potem jakiś chłopiec szarpnął dziewczynkę za warkocz i sam złapał rower, aż na samym końcu zdenerwowana babcia krzyknęła na dzieci.

Zeref z Mard Geerem i Augustem przeszli obok, witając znajome twarze ciepłym uśmiechem. Zmienili buty na gumowce, Augustowi dali specjalne, z postaciami z uniwersum Marvela. Po wejściu w błoto oczywiście było niewiele widać, ale mimo to dzieciak cieszył się jak głupi, chwaląc przed pozostałymi dziećmi.

— August, nie wolno — skarcił go Mard Geer. Zeref mógł tylko sobie wyobrażać jak jego serce pękło po raz kolejny na widok gromadki, którą nie było stać na lekarza, a tym bardziej a wypasione gumowce.

— Ale tato... — Westchnął. — Przepraszam...

Wyciągnął z plecaka torbę miętówek i podał pozostałym dzieciom. Babcia pokiwała z zadowoleniem głową, a potem wskazała na oddaloną od wsi chatkę, z której ulatywał słaby dym.

— Ona umerla — powiedziała niewyraźnie przez starą protezę zębową.

— Kto?

— Staryja.

— Porlyusica?

Kobieta skinęła głową. Splunęła na ulicę. Jej młoda wnuczka przeszła z krową, pozdrawiając gośki. Potem jej mąż podał im dwie butelki z mlekiem, wskazując na dom Lucy. Rzeźnik też ich zatrzymał na moment, proponując kawałek łopatki. Mard Geer kupił od niego i zostawił dla syna mężczyzny drobny podarunek w postaci starych ubrań Augusta. Podziękował, podając szczupłemu chłopaczkowi, który w tym roku miał skończyć osiem lat.

Pisnął z radości, kiedy zobaczył na wierzchu składanego robota.

— Ja się już nim nie bawię — powiedział August, pokazując chłopcu, jak nim poruszać. Dzieciak o mało się nie rozpłakał ze szczęścia.

— No, idziemy — pogonił go Zeref.

August chwycił ojców za ręce.

— Żyją tu dobrzy ludzie — podsumował wizytę przez wieś Mard Geer tymi samymi słowami co zawsze.

— Trochę tak, trochę nie. — Odepchnął ciężko. — Na pewno dla nas dobrzy.

Miał ochotę dodać, że dzięki Lucy, ale nie odważył się wspomnieć dziewczyny. Dopiero gdy doszli pod domek, ktoś wyjrzał zza płotu. Głowa Lucy była owinięta chustą, pochylała się nad grządkami pełnymi ziemniaków. Zauważyła ich. Podniosła się i pomachała na powitanie.

— Dobrze was potraktowali? — spytał na początek.

— Tak, mamy mleko i łopatkę. — Zeref przekazał jej prezenty.

— To świetnie, krowa Zawilijców daje przepyszne mleko. W sklepie takiego nie kupicie. A do kawy będzie idealne!

— Tak, tak, posłuchaj Lucy, Porlyusica...

Uśmiech na twarzy Lucy zgasł. Odstawiła motyczkę i zdjęła chustę. Włosy miała zaplecione w warkocz.

— Nie żyje — wyznała. — Ze starości, spokojnie. Narzekała na kości, na serce, na krzyż, na oczy, na wszystko... Umarła... — urwała na moment — spokojnie. Zwyczajnie zasnęła. Nie obudziła się. Z rana chciałam zaprosić ją na śniadanie, przygotowałam wtedy jajecznicę na skwarkach. Nie udało mi się, więc zjadłam wszystko sama. Zadzwoniłam po chłopaków, po księdza i odprawiliśmy jej pogrzeb. Nic wielkiego.

— Dlaczego nie zadzwoniłaś? — Zeref domyślał się, ale wolał usłyszeć prawdę z ust Lucy.

— Ktoś dalej obserwuje linie. Szukają mnie.

— Igneel i Acnologia nie żyją — odparł stanowczym tonem Mard Geer.

— Wiem. — Uśmiechnęła się blado. — Ale na zaś warto pomagać chłopakom. Nie tylko im, opłaca się. Mało kogo w tej wsi stać na dobrą karkówkę, a ja mam nawet dobry piec. Obiecali mi, że za miesiąc doprowadzą do mnie prąd i dadzą komputer. Wystarczy mi czytnik na książki, z resztą sobie poradzę — gdy to powiedziała, z dachu odpadła jej jedna z rynien. Uderzyła w banię z wodę.

Lucy pokręciła głową z niezadowoleniem, mrucząc pod nosem, że teraz będzie znowu musiała pójść po wodę do studni.

Zerefa za pierwszym razem to zamroczyło, za drugim lepiej przyjął nowy dom Lucy, ale już za kolejnym... niechętnie to tolerował.

— Zamieszkaj z nami — zaproponował znowu.

— Boże, daj mi już z tym spokój. — Przewróciła oczami, odstawiając rynnę na bok. Z bani wylała resztę wody w grządki. — Teraz lepiej mi urosną zioła.

— Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, Lucy — zauważył Mard Geer, biorąc Augusta na ręce i prowadząc go przez błotnistą ścieżkę.

— Cześć, ciociu. — August pomachał do Lucy. — Przywieźliśmy ci trochę słodyczy!

— To cudownie! Będzie jak znalazł do kawy. Mam nawet nowy zestaw filiżanek. Dostałam od chłopaków na urodziny.

Lucy owinęła się mocniej szalikiem. Słońce powoli zachodziło. Przyjechali za późno, pewnie będą musieli zostać w ciasnej chałupinie. Nie było to marzeniem Zerefa, ale w ten sposób przynajmniej spędzi trochę czasu z Lucy. Trykała z niej energia, uśmiechała się, krzątała w tę i na zad, aż stanęła przed drzwi. Dłoń zatrzymała na klamce.

— Tylko nie... bądźcie zdziwieni — ostrzegła i wpuściła ich do środka.

Chata wewnątrz nie zmieniła się zbytnio. Nadal pachniało słomą i ziołami, w pokoju po prawej stronie od wejścia Lucy urządziła sobie salę zabiegową z narzędziami lekarskimi, drobną apteczkę, ziołami i podrobionymi pieczątkami. Po lewej prowadziły schody na strych. Było nisko, ale chyba ktoś odnowił jej sufit. I co najbardziej zaskakujące, zaraz przy kuchni uniosła się woń mocnej, świeżo parzonej kawy. Podążył za zapachem.

W środku ktoś śpiewał, guzdrając się od kąta do kąta i przygotowując kawę. Odwrócił się, gdy zobaczył wchodzących gości i powitał ich szerokim uśmiechem.

Zeref cofnął się odruchowo. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Włosy miał zafarbowane na głęboką czerwień, szerokie oprawki przysłaniały jego twarz — tak podobną do Igneela.

— Natsu? — wypowiedział imię drżącym głosem.

— Dokładnie! Pewnie Lucy wam nie powiedziała? Na pewno nie powiedziała. Macie miny, jakbyście samego diabła zobaczyli. — Zaśmiał się. — Spokojnie, spokojnie, Igneel siedzi w piekle, a ja razie odmrażam sobie tyłek. Z wielką ochotą napiłbym się czegoś ciepłego, ale woda jest tu taka twarda. Jeszcze raz zagotowałem. Nie wiem, czy coś to da. Kawa mi się zważyła. No co?

Zeref zacisnął usta, pochylił głowę i załkał, przymykając oczy. Widok Natsu poruszył jego serce, a szczególnie ten uśmiech. Pomimo śmierci ukochanej, listów gończych, ucieczki i samotności... Uśmiechał się szczerze, niewymuszenie. Zeref sięgnął w stronę brata. Ujął je twarz i przyłożył czoło do czoła. Był od niej o wiele niższy, niepodobny, ale Zeref stanął na palcach, by dosięgnąć brata.

— Cudownie cię widzieć — wyszeptał.

— Ciebie też. — Przytulił Zerefa. — I twojego chłopaka, i syna też. No patrzcie jak wyrośliście. Nie to, że kiedykolwiek wcześniej was widziałem, ale pewnie wyrośliście. — Puścił Zerefa i przykucnął przed Augustem. — Kurde, jeszcze chwila i przerośniesz tych dwóch debili. Pewnie dużo mleka pijesz!

— Codziennie karton! — pochwalił się.

— No, no, niezły wyczyn, dzieciaku. Ja też piłem dużo mleka i patrz jak wyrosłem. A twój tata już nie, tak przy okazji, i patrz jak skończyć. — Wskazał na Zerefa.

— Odwal się! — fuknął, wycierając twarz z łez. — Od kiedy ty taki złośliwy?

— Od kiedy zacząłem spędzać czas z Ichiyą — odpowiedział. Zadrżał, pewnie na samą myśl o chwilach spędzonych z tym dziwnym mężczyzną. — Ale miło was wszystkich widzieć! — wykrzyczał, przytulając mocno Augusta.

Mard Geer zabrał chłopaka. Natsu zamrugał z zdezorientowania. Wstał, nie wszczynając żadnej awantury. Zamiast tego zdjął czajnik z kuchenki i jeszcze raz zalał świeżo zmielone ziarna kawy. Znowu uniósł się ten aromat.

Zeref usiadł na ławie przy przekrzywionym stole i na nim położył mleko. Kawałek łopatki podał Lucy. Schowała go do lodówki. Aż nie mógł uwierzyć, że w końcu dostała lodówkę. Ile się można męczyć bez niej? Jeszcze chciał zainstalować jej normalny piec gazowy i kuchenkę elektryczną... Powoli. Poczeka trochę i zaproponuje, kiedy Lucy w końcu uzna, że przydałoby jej się żyć w normalnych warunkach, jak na dwudziesty pierwszy wiek.

— A co u Jellala? — zapytał nagle Mard Geer, usadzając Augusta na swoich kolanach. Rozpiął dziecku kurtkę i zdjął czapkę, przygładzając mu włosy.

Lucy obejrzała się przez ramię.

— Sprawdziliście płytę? — odpowiedziała pytanie, usadawiając się obok mężczyzn.

— Znowu mi nie wyszła! — wrzasnął Natsu, wylewając zwarzoną kawę do wiadra na pomyje. — Lucy, jak mam tu zrobić kawę? Tak się nie da! Musisz mieć tu normalny dostęp, a nie... — rozłożył ręce i rozejrzał się — to — dokończył. Ok, wezmę z butelki. Trudno.

Wyszedł na moment. August zeskoczył z Mard Geera i powiedział, że obejrzy sobie dom. W rzeczywistości pognał za Natsu.

Zostali w trójkę sami. Lucy pogładziła kubek z zimną herbatą. Napiła się trochę i znów spojrzała na Zerefa, oczekując odpowiedzi.

— Zniszczyła się podczas naszej ucieczki. Nigdy nie dowiedziałem się, co tam było — wyznał jej zgodnie z własnym sumieniem.

— Jellal zdradził mi, że widziałeś.

Przygryzł wargę. Mard Geer ujął go za dłoń. Położył głowę na ramieniu ukochanego i odetchnął ciężko. Nie spodziewał się tak ciężkiej rozmowy z Lucy. Oczywiście, że widział fragmenty. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a on chyba zaszedł prawie do samego dna podziemia.

— Lucy, dlaczego teraz? Czy ci nie wystarczy?

— Wystarczy. Po prostu... Porlyusica zostawiła mi parę listów. Przeczytałam je, a potem spaliłam. I tak wyszło, że dopytałam się Jellala.

— A więc tu był — chwycił ją za słówko.

— Tak — burknęła. — Był, później odszedł i znów wrócił z Natsu. Kazał mu ze mną zostać. Żebym nie była sama.

— A ty tego chcesz? — tym razem wtrącił się Mard Geer.

— Może. — Wyjrzała za zaparowane okienko. — Może nie... Może tak... Na razie go nie wygonię. Poczekam... Poczekam, aż zrobi dobrą kawę.

— A jak mu wyjdzie? — Zeref sprawdził, czy August nie wraca z Natsu. Na razie rozmawiali w izbie obok.

Założyła luźne włosy za ucho i zarumieniła niewinnie.

Natsu otworzył gwałtownie drzwi, dźwigając butlę z wodą. Wlał ją do czystego garnka, a potem podniósł Augusta i pokazał mu pomieszczenie z góry.

— Zrobię dobrą kawę — zadeklarował.

Zeref miał taką nadzieję. Obiecał ją Lucy już dziesięć lat temu. Wtedy nie wyszło, ale niezależnie od tego, ile czasu minęło, nie wolno łamać obietnic. Poza tym... patrząc na nich, zastanawiał się, czy właśnie tak nie będzie lepiej. Nie chodziło o miłość, nie chodziło o przyjaźń, a o samotność, o potrzebę, żeby ktoś był obok.

Woda zagotowała się. Natsu przełknął ślinę i zalał filiżanki. Odczekał chwilę. Kawa wydawała się w porządku, więc dolał trochę wiejskiego mleka, z którego wcześniej Lucy zdjęła śmietankę. Cukiernicę postawił na środku stołu.

— Smacznego. — Pierwszą filiżankę podał Lucy.

Napiła się i uśmiechnęła, kiedy rozległo się pukanie w drzwiach. Kolejni goście przybyli...


2 komentarze:

  1. Przeciągnięte i słabe jak barszcz. Tyle jeśli chodzi o tę serię.

    OdpowiedzUsuń

Obserwuj!