LUCY
Usłyszała śpiew ptaków...
Usłyszała szczekanie psa...
Usłyszała niosące sie z oddali dźwięki, które nie powinny docierać do podziemi fabryki. Mimo to gdy zamykała oczy, widziała domek na wsi. Dach przeciekał, każdej wiosny musiała wchodzić na jego dach i z obolałą nogą po ciężkich, mroźnych nogach klepach dechy, by jakoś dożyć kolejnego roku. Jednak uśmiechała się.
Nie narzekała na trudy, które napotykała.
Nie szukała wymówek, by wrócić do dalszego życia. Trwała w swoim własnym
świecie, czerpiąc radość z każdego poranka, z każdej kromki świeżego chleba i
nowej koszuli.
I wtedy ktoś ją budził...
Otworzyła niepewnie oczy. Porlyusica
poklepała ją delikatnie po policzku. Siłą rozchyliła powieki i poświeciła jej
latarką.
— Za jasne, weź to — narzekała, odsuwając
od siebie dłoń kobiety.
— Żyje, to dobrze — fuknęła. — Dzieciaku, w
coś ty się znowu wpakował.
— Dzieciaku? ONA? — Strzelec wskazał na
Lucy. — Takie dobre, grzeczne dziecko. Nic nikomu nie zrobiło, a ten... a ten...
Jakie ty masz śliczne włosy?
Zatoczył się pod stopy Igneela i ujął jego
twarz. Szarpnął się, ale Rak złapał go od tyłu w mocnym uścisku i nie puścił.
Strzelec uśmiechnął się niewinnie. Złapał za włosy Igneela. Rzucił je do góry,
patrząc jak opadają. Zagwizdał z zadowolenia.
— Masz takie piękne włosy — przyznał.
— Czy ty się naćpałeś? — Westchnęła
Porlysica. — Po co w ogóle pytam? Oczywiście, że tak.
— Nie "naćpałem", tylko wziąłem
odpowiednie lekarstwa. I weź mnie zostaw, Aquarius!
Lucy zamarła w połowie kroku, zmuszając
Porlysicę do przystanięcia w progu. Odwróciła wzrok z zawstydzenia. Zarumieniła
się. Kilka razy spojrzała w kierunku zdezorientowanej Lucy, ale ani razu nie
odważyła się z własnej woli przyznać do tego, że jest Wodnikiem.
Śmiech Strzelca rozniósł się między
korytarzami podziemia, jakby na potwierdzenie słowa, które padło chwilę
wcześniej.
Lucy zacisnęła wargi w wąską linijkę.
Stłamsiły ją niepotrzebne uczucia, ale i fakt, że to jeszcze się nie skończyło,
że z każdym krokiem dowiaduje się czegoś nowego. Krzyczała w myślach, by wraz z
wyjściem z tej fabryki, zamknąć za sobą ten rozdział w życiu i nigdy więcej do
niego nie wracać.
Dlatego stała i cierpliwie czekała.
— Jestem Wodnikiem — wyznała Porlyusica
ciężkim, zmęczonym głosem. — A w zasadzie byłam.
— Święci niepojęci — parsknął Igneel,
przyduszony do stołu przez Raka i Strzelca.
— A żebyś wiedział, chłopcze.
Do środka weszła i Aries. Stuknęła laską o
podłogę, Byk wbiegł za nią. Chwiał się, jakby coś wypił przed przyjściem. A to
potwierdziło się, gdy chuchnął Lucy w twarz.
— Może jeszcze ostatnią rzecz jej
zdradzicie! He?! Oczywiście, że Jude dobrał się do spódnicy mojej żony.
Oczywiście, że to wszystko było zaplanowane. Acnologia od początku, od kiedy
zabił moją siostrę, opiekował się mną.
— Właśnie, opiekował — przerwała mu Aries. —
Czasami nawet miałam wrażenie, że gdybyście porozmawiali wtedy szczerze. Raz,
jeden, jedyny raz, to może wtedy zostalibyście braćmi. Ale nie... Twoja duma
nie mieściła się w twoim zadufanym ciele. Musiałeś zawsze być na przekór
wszystkiemu. Ot historia o zaufaniu i trosce, ot historia o nieporozumieniach i
zdradzie. Ty głupie dziecko, to Jude był wszystkiemu winien. I ty głupie
dziecko, Acnologia zabił twoją siostrę z litości. Porla, powiedz jej. Powiedz
jej, kim była Amelia. Dlaczego tak pamięta ten uśmiech.
Porlyusica westchnęła ciężko. Zacmokała.
Wolną dłonią przeszukała kieszeń i wyjęła z niej paczkę papierosów. Nie dała
rady zapalić.
— Amelia była Panną, służącą i twoją drogą
opiekunką, której ciągle plotłaś bukiety, gówniaro.
— Virgo — wyszeptała z trudem. Czuła ucisk
w piersi. Nie miała już sił się śmiać. Świat już dawno się załamał, żeby
jeszcze raz coś ją zszokowało. Stało się i chyba to wystarczyło.
Porlyusica ujęła ją w mocnym uścisku, głowę
kładąc na ramieniu. Pogłaskała po krwawiącej głowie.
— Moja mała Lucy, to już koniec, uwierz mi,
gówniaro.
— Zakończymy to dziś — obwieścił Byk,
opadając na ścianę. — I będziemy pić do końca!
— Niczego nie będziemy żałować — zapewnił
Rak.
— Ej, ej, kochani, przestańcie, bo i się
rozpłaczę — dołączył do nich Strzelec. — Porla, ale ty zmykaj z dzieckiem.
Wystarczy jej wszystkiego.
— Nie, niech zaczeka moment — zatrzymała je
Aries. — Lucy nie jest dzieckiem i warto, żeby zaakceptowała to, co się stanie
z Igneelem. Nie są jej potrzebne kolejne lata w niepewności.
— Że co? — wyszeptał Igneel, próbując
wyrwać się Rakowi i Strzelcowi. Ci przygnietli go mocniej do stołu. Obiecali,
że za żadne skarby go nie puszczą.
Lucy otarła oblaną potem twarz. Ze
zmęczenia kręciło jej się w głowie, ale stała wyprostowana wytrwale.
Przynajmniej na samym końcu nie zasłabnie. Zobaczy zakończenie, które zgotował
jej Igneel, ale które sam zazna. Mogła nawet zacząć, jeśli w ten sposób
pomogłaby reszcie uporać się z porywaczem sprzed jedenastu lat.
— Nie! — odparła stanowczym tonem Aries. —
Nie, nie tym razem. Nie pozwolę ci niczego zrobić.
— Ale...
— Baran ma racje! — fuknął Byk. Podniósł
się i rzygnął porządnie w kąt ściany. Pustą butelkę po alkoholu rzucił w kąt. —
Mi w więzieniu będzie cieplej, najem sie porządnie i może znajdę miłość swojego
życia!
— Mi tam wystarczy, jeśli się umyjesz —
zażartował Strzelec. — A tak w ogóle, mojej miłości nie chcesz? Jeśli się
umyjesz, to możemy nieźle się zabawić!
— Stare dziady! — wrzasnęła Porlyusica,
zasłaniając uszy Lucy. — Nie gorszcie dziewczyny!
— Wystarczy, że stoi obok ciebie, to
wystarczy do zgorszenia — ciągnął dalej Strzelec.
— Pieprz się.
Lucy popatrzyła na bezradnego Igneela.
Śmiali się, żartowali przed jego egzekucją, wydłużając jej czas. Nie wydawał
się jednak na zniecierpliwionego, raczej na wkurzonego, że nie mogą bawić się
po jego śmierci.
Puściła Porlyusicę i podeszła do stołu,
przyklękując przed nim. Chwyciła za włosy Igneela i pociągnęła za nie, nie
wyrwała ani jednego.
— Co robisz? — spytał. — To nawet nie boli.
— Nie musi — wyszeptała. — Chodzi mi tylko
o twoją uwagę. Chcę ci coś powiedzieć. Przegrałeś — wyznała mu prawdę, której
najbardziej się obawiał. Jego źrenice zwęziły się. Zacisnął spierzchnięte usta
i w milczeniu przyjrzał się lampce, którą wcześniej i Lucy oglądała. — Nie będę
się więcej bać. Ucieknę i znajdę nowy dom. Uda mi się, bo tym razem uwierzę w
siebie.
— Ktoś zawsze będzie chciał cię zabić —
wysyczał.
— Tak, bardzo możliwe, ale nie ty. Bo w tej
chwili to nie ja leżę na tym stole.
Podniosła się przy wsparciu Raka i
Porlyusici. Nogi praktycznie nie czuła, bała się, że po tych wszystkich
przygodach już nigdy więcej nie stanie normalnie. Całe życie z laską... Chyba
tak miało być.
Aries podała jej swoją — drewnianą, startą
przy rączce. Lucy wyprostowała się, przyjmując prezent. Nigdy więcej nie będzie
jej już potrzebna. Kiwnęła zdecydowanie, aby pozbyć się wszystkich wątpliwości —
i ze swojego serca, i z Lucy.
Dziewczyna ścisnęła laskę i objęła mocno
starszą kobietę, którą ledwie pamiętała. Wspomniała mieszały się, były tak
niejasne, ale w głębi czuła, że ci ludzie są jej bliscy. Prawdziwa rodzina,
której zawsze jej brakowało.
— Kocham was — wyznała. — Naprawdę was
kocham wszystkich.
— My ciebie też, mała wrednoto — burknął
Byk. — Wyrosłaś na tak piękną panienkę. A mówiłem zawsze, zawsze powtarzałem,
że panienka to prawdziwie urodziwa kobieta jest, tylko musi trochę poczekać,
żeby zakwitnąć.
— Ty już nie gadaj, bo sam się zaraz
popłaczę! — Strzelec wytarł twarz z łez. Już się rozpłakał i wcale nie próbował
tego ukryć. — Moja duża Lucy, kiedyś ty tak wyrosła? Koziorożec chyba sam ryczy
w niebie.
— Albo w piekle — skomentowała złośliwie
Porlyusica.
— Oj, ty już nie kracz stara jędzo. Tam w
piekle już dawno mają dla ciebie gotowe lokum. Nawet z podpisem. Tylko ciągle
odwlekasz w czasie swoje wczasy w ognistym przytułku dla jędz.
— Żeby twoje lokum było przygotowane, bo
inaczej nie zaproszę cię do swojego apartamentu!
— Jaka wredna. — Strzelec nadął usta. —
Ech, szkoda, że wcześniej się nie spotkaliśmy. Nie pogadaliśmy. Nie... —
Zaśmiał się smutno. — Wszystkie pieniądze, jakie mam, wyciągnąłem z banku.
Porla je ma, Lucy.
— Moje też, moje też. — Zgłosiła się Aries,
z trudem człapiąc w stronę stołu. Chwyciła Igneela za bark, żeby nie stracić równowagi.
— Mieszkania nie udało mi się sprzedać, ale wzięłam pożyczkę.
— Moje drobniaki nic nie znaczą — wtrącił
się Byk. — Rak chyba najwięcej przekaże w spadku.
— Tak, tak, cały majątek! Oddałem zakład
cudownej osobie! Na pewno się nim dobrze zajmie! — zapewnił. — Lucy... Żyj
dobrze i nie przejmuj się nami, naprawdę.
— Tak, tak, żyj, dzieciaku! — wykrzyczał
Strzelec.
— Lucy, bądź sobą, kochanie. — Troskliwy
głos Aries przebił się przez niepokojącą atmosferę panującą w podziemiach. —
Nie żałuj. Nie oglądaj się. Idź na przód dziecko. Przeżyj nowe przygody.
Uśmiechaj się. I pamiętaj, zawsze ją złe dni, ale są i dobre. Czasem będziesz
płakać, ale czasem i się śmiać. Nie warto myśleć, że jesteśmy do niczego, bo w
każdym jest coś, co nas wyróżnia, więc proszę, mała dziewczynko sprzed lat,
zapomnij o tym, co było, i rusz przed siebie, patrząc ciągle na przód. Nigdy w
tył. Nigdy się nie oglądaj. Kochamy cię wszyscy.
Rak zatknął Igneelowi usta. Przywiązali go
mocniej do stołu, tak że nie dał rady się już ruszać. Jako pierwszy podszedł
Byk. Zamrugał kilka razy nad Igneelem. Rak położył na piersi mężczyzny nóż. Byk
chwycił za jego rączkę i przyjrzał się prostemu kształtowi i naostrzonemu
ostrzu. Ujął nóż w obie ręce i opuścił go na ciało Igneela. Ranny wydał z siebie
jęk. Chwycił go nieprzemierzony, ostry ból. Nie mógł wrzasnąć, nie mógł się
ruszyć.
Strzelec wyjął nóż i dwa razy go włożył
najpierw w przedramię Igneela, potem w jego udo.
— Po kolei, nie śpiesz się — skarcił go
Rak, kręcąc głową z dezaprobatą. Sam zranił Igneela w podbrzusze.
Aries nie była taka delikatna. Bez chwili
zawahania wcisnęła nóż w oko Igneela, wyjmując gałkę. Strząsnęła ją z ostrza i
skrzywiła się z niesmakiem. Z jednego oka mężczyzny płynęła krew, z drugiego
łzy. Był zmęczony. Powieka opadła mu, jakby chciał zasnąć. I wtedy Porlyusica
podała Strzelcowi strzykawkę z płynem.
— Adrenalina — wytłumaczyła pokrótce Lucy.
Lucy zrobiło się niedobrze na widok męki,
która dotknęła mężczyzny. Nie żałowała go, wyobrażała sobie tylko, że ten sam
los zamierzał jej zgotować. W innym scenariuszu stałby tutaj, a Lisanna
zajmowałaby się półprzytomną Lucy.
Strzelec podwinął rękaw od koszuli Igneela,
przywiązał tasiemkę na przedramieniu i w żyłę w zgięciu łokciowym wbił
strzykawkę, podając płyn. Wstrząsnęło mężczyzną. Szmatka zdusiła krzyk.
Byk znowu przejął nóż i tym razem przeciął
wzdłuż brzuch Igneela w okolicy pępka. Płytko, bo Strzelec pokręcił głową z
dezaprobatą. Zabrał mu nóż poza kolejną i poprawił.
Lucy odwróciła wzrok, zaciskając mocno
powieki.
— Nie przeżyje — zapewniła do Porlyusica. —
Tylko musicie się pospieszyć. Jeszcze pojawi się policja i go odratują.
— Fakt, sorki — przeprosił Strzelec. — W
takim razie tak go urządzimy, że go nie odratują. Może nerki? — zaproponował reszcie.
— Nie wiem, nie wiem... A co chciał zrobić
Lucy? — zastanawiała się Aries.
— Pewnie chciał jej zrobić to samo, co
Acnologia tym dzieciom? — Rak postukał w blat stołu. — To chyba bez znaczenia.
Idźcie już, Lucy chyba nie da rady tego oglądać.
Porlyusica chwyciła Lucy w pasie i
pociągnęła w stronę wyjścia. Pożegnała bliskich w ostatnim, krótkim spojrzeniu
pełnym smutku i świadomości, że już nigdy więcej się nie zobaczą. Jej twarz
zalały łzy.
— Dziękuję! — wykrzyczała, nim drzwi się
zamknęły.
Po raz ostatni pożegnała drogą rodzinę... i Igneela, a potem zwróciła się ku Porlyusice. Sygnał policyjny rozbrzmiał na zewnątrz, więc pognały w przeciwnym kierunku. Gdzie czekał na nie inny świat. Gdzie staną się innymi osobami, gdzie skończy się ta historia...
0 Comments:
Prześlij komentarz