[Pozory czasem mylą] Rozdział 92 Każdego z nas czeka śmierć

 

NATSU

Schował się za murkiem i wyjrzał zza niego na moment, po czym znowu się ukrył...

Naprawdę wierzył, że w ten sposób zdoła wedrzeć się niespostrzeżony do podziemi fabryk? Westchnął ciężko kręcąc głową i ostatecznie wyszedł z na plac, rozglądając się za samochodem Igneela. Dostrzegł go dalej, przy budynku, który jako jedyny nie ucierpiał po ostatnim pożarze.

Tam się skierował.

Drzwi zostawili uchylone. Popchnął je ostrożnie, nasłuchując, czy nie skrzypią. Na szczęście udało mu się wejść do środka w ciszy.

Głosy dobiegały z poziomu niżej, jeszcze nie krzyki, więc odetchnął z ulgą, że może zdążył na czas. Wierzył, że Igneel z Lisanną jeszcze nie zdążyli zabrać się za Lucy. Znając ich, odwlekali zabawę na później, najpierw chcąc dodzwonić się do Acnologii i z nim zawrzeć pierwsze warunki umowy.

Mylili się...

Pewnie Lucy już nie raz próbowała ich wyperswadować pomysł na zemstę, wątpił, że ją posłuchali. Wciąż szli za złudnym przekonaniem, że Acnologii na kimkolwiek zależy. Nie, on już dawno wyparł ze swojego serca wszystkich i wszystko, w tym i własną rodzinę. Przestała się dla niego liczyć już dawno. Może nawet w momencie, w którym nie pomógł im po utraceniu majątku przez Jude'a, a może i wcześniej. Porwali Lucy i nikt nie wpłacił okupu...

Rozmowy słyszał wyraźniej. Mówił Igneel, coś o jakiejś siostrze i rodzicach. Podszedł bliżej. Przylgnął do ściany i zaczął nasłuchiwać opowieści o zmarłej w męczarniach siostrze Igneela, o jego powiązaniu z Acnologią i o tym, dlaczego akurat wybrał Lucy...

Niedobrze mu się zrobiło, gdy tego słuchał. I kiedyś tęsknił za tym ojcem? Za szaleńcem? Zwyrodnialcem?

Usłyszał czyjeś kroki. Zamarł. Wstrzymał oddech. Ktoś przeszedł niedaleko niego, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

Odetchnął ciężko i podszedł bliżej, prawie pod same drzwi. Nie śmiał zajrzeć przez rozchylony otwór, trzymał się uboczu, choć gotowy, by w każdej chwili wejść. Zadzwonili do Acnologii, oczywiście, że im odmówił, a chwilę później rozpętało się piekło.

— Ty dziwko! — usłyszał i bez chwili zawahania wszedł do środka.

Naprzeciw niego stała Lisanna, ubrana w jeden z jego kompletów — ulubioną koszulę, starą, wytartą bluzę i zdecydowanie zbyt luźne spodnie. Rozgrzany pręt przyłożyła do piersi Lucy.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Zobaczył stojący nieopodal palnik Podniósł go i w tym samym momencie trzy pary oczu spojrzały na niego. Natsu przełknął ślinę, myśląc o tysiącach wymówek. Przypadek? Nie. Specjalnie? Nie...

Nie, nie, nie, nic nie pasowało.

Wtedy napotkał na zmęczony wzrok Lucy. Utkwiło w nim błaganie o pomoc. Z żadnej z wcześniejszych rozmów, z ani jednego słowa, które padło z jej ust, nie odczytał tak głębokiego niepokoju. Wydawało mu się, że trwa silnie przy swoim, nie bojąc się... Pomylił się i ten raz.

— On kłamał — powiedział zdecydowanym tonem, wychodząc z cienia. — Acnologia bardzo troszczy się o Lucy. A przynajmniej tak mi powiedział, kiedy zadzwonił i oznajmij, że jeśli nie spełnię jego warunków, to zgotuje nam wszystkim los gorszy od tego, który spotkał moją ciocię... — kłamał bez żadnych skrupułów.

Odtrącił Lisannę na bok, zabierając od niej metalowy pręt. Stanął nad Lucy i wytarł twarz z drobnych łez. Nie odważył się uśmiechnąć. Bał się, że przerodzi uśmiech w coś, co na zawsze utkwi w myślach Lucy jako trauma.

— A więc jednak...

Igneel poklepał go po ramieniu.

— Tak, ojcze, a więc jednak... — Odpowiedział na uścisk. — Zrobię, co do mnie należy, ojcze.

— Czyli?

— Nie chcę, żeby Lisanna brudziła sobie ręce. Poza tym, nie chcę, żeby Lucy zbyt długo cierpiała. Nie zasłużyła na to, naprawdę — starał mówić przekonująco.

— I myślisz... — Igneel nagle wyrwał pręt z rąk Natsu — że my ci uwierzymy?! Jak mogłeś? Natsu, własnego ojca... Naprawdę chcesz ją uratować?

Natsu zadrżał. Odkręcił gaz w palniku i puścił pierwszą iskrę. Skierował strumień ognia wprost na Igneela.

Ojciec uskoczył do tyłu, zasłaniając twarz. Lisanna zamarła przy drzwiach. Po chwili jednak otrzeźwiała i zamknęła je od wewnątrz.

Syknął.

Pognał w kierunku Igneela i tym razem ogień przyłożył do skóry jego dłoni. Ojciec zawył z bólu. Zamachnął się prętem i walnął Natsu w lewy bok. Ból sparaliżował go na moment.

— Jak mogłeś? — spytał jeszcze raz Igneel, zawiedziony zachowaniem syna ojciec...

— Jak ty mogłeś?! — odpowiedział tym samym pytaniem, nadeptując Igneelowi na stopę.

Mężczyzna zachwiał się i upadł, uderzając tyłem głowy o ścianę. Czerwone jak krew włosy wysunęły się spod upięcia i rozlały po betonie. Igneel zaczesał je do tyłu, wzdychając ciężko i zawodząco. Pokręcił głową. Natsu dostrzegł w oczach ojca głęboki zawód. Może przez chwilę miał myśl, że syn faktycznie stanie po jego stronie, ale nadzieja wygasła, gdy zwrócił się przeciw niemu.

— Nie ruszaj się! — wrzasnął Natsu, kierując płomień na Igneela.

— Matka przewraca się właśnie w grobie...

— Nie mów o niej! — Przełknął głośno ślinę. Nie dawał rady. Nie ten obraz. Nie wisząca matka... — Nie było cię, gdy zabiła się. Nie było cię, gdy dyndała nad podłogą. Mokrą, zalaną sikami i gównem podłogą. Mieliśmy obejrzeć wspólnie film! Mieliśmy uczyć sie do szkoły! Dlaczego? Dlaczego ona wtedy postanowiła zostawić mnie samego?

Cofnął się o parę kroków w tył. Napotkał za sobą stół i leżącą na nim Lucy — zatrzymał się.

— Natsu, posłuchaj mnie, to jej... — Zaczął wskazywać na Lucy, więc Natsu mu przerwał:

— TO NIE JEJ WINA!

— Ty nic...

— NIE! NIE! NIE! Nawet jeśli to... Nie rozumiem... Dlaczego ze sobą skończyła? Dlaczego mnie zostawiła? Dlaczego była tak samolubna? DLACZEGO?! NIe Lucy, ona tam nie stała, ona tam nie patrzyła na nią, nie ona zarzuciła na jej szyję pętlę. NIE ONA! A TY! — Spojrzał wprost na ojca. — Ciebie tam nie było... — Głos Natsu załamał się.

— Nie było — przyznał Igneel. — Wiem, popełniłem parę błędów...

— Parę?

— Tak, wiele, przyznaję, ale chcę to naprawić?

— Naprawić? Torturując Lucy? Zabijając ją? Taką sprawiedliwość reprezentujesz? Jak ci nie wstyd... — Przypomniał sobie historię o siostrze Igneela i wtedy zrozumiał, jak niedaleko pada jabłko od jabłoni. — Nie jesteś lepszy od swoich rodziców...

— Że co?

— Wystarczy, że zniszczysz Acnologię, ale ty zamiast tego wrzucasz Lucy do tego pieca. Chcesz patrzeć jak ktoś niewinny płonie? Może sam tam wejdź? Przekonaj się, jak tam jest ciepło!

— Natsu, synu, proszę, to nie jest zabawa.

— WŁAŚNIE! Nie jest...

Lisanna przesunęła się kawałek w stronę Lucy. Obejrzał się przez ramię i zmierzył ją wzrokiem. Znów trzymała w rękach pręt. Podszedł do dziewczyny i wyrwał go z rąk, rzucając pod drzwi.

— Nawet nie próbuj — fuknął Natsu.

— Mnie też zdradzisz?

Otworzył usta, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć, odłożył palnik na bok i oparł się o stół. Chwycił za łańcuchy, którymi skuli Lucy i wystawił dłoń w kierunku Igneela. Podaj mi klucze — chciał rozkazać ojcu. Słowa przeszły bezgłośnie przez jego gardło. Mimo to Igneel zrozumiał. Podał Natsu klucze. Uwolnił Lucy z więzów.

— Tak — wyszeptał, nie odważając się spojrzeć w stronę Lisanny. — I nie. Chyba myśleliśmy podobnie. Oboje pomyliśmy się...

— Pomyliliśmy?! — wybuchła nieopanowanym gniewem. Rzuciła się na Natsu z pięściami.

Dalej nie odwrócił się w jej stronę. Stał w miejscu, osłaniając Lucy w milczeniu, kiedy Lisanna okładała go pięściami, kopała, wrzeszczała, pluła, aż w końcu spoliczkowała Natsu. Chwyciła się za nadgarstek i cofnęła o kilka kroków.

— Natsu, ja... — zaczęła słabym, niewyraźnym głosem — nie chciałam — dokończyła, choć Natsu nie był pewien, czego nie chciała. Uderzyć go? Zdradzić? Czy jeszcze o czymś nie wiedział?

— To nie ma sensu — wtrącił się Igneel. — On i tak nie pojmie! Nie zrozumie, co próbuję...

— A co próbujesz? — wszedł w zdanie ojcu. — Co niby próbujesz? Ty tylko niszczysz! Dlaczego?! Dlaczego najzwyczajniej w świecie nie mogliśmy wyjechać?

— I żyć w strachu przez całe życie?!

— Jakoś dalibyśmy radę... W jakimkolwiek kraju. Gdziekolwiek. U kogokolwiek... Gdzieś, ale razem. — Natsu sięgnął po dłoń Lucy i chwycił ją w mocnym uścisku, którego teraz potrzebował najbardziej na świecie. — Gdziekolwiek, tato... A co teraz za życie mamy? Mogliśmy wyjechać, zmienić imiona, zaszyć się w jakiejś chatce w górach i sprzedawać pamiątki turystom... Albo malować płoty... Albo śpiewać... Albo grać... Umiem grać na gitarze, umiem, naprawdę... Bardzo umiem... Nigdy... Ty chyba nigdy mnie nie kochałeś. Myślałem, że przez te wszystkie lata czekałeś, żeby mnie zobaczyć. A ty?

— A ty co?! — ryknął Igneel. — Sądziłeś, że co? Że ojca z bajki dostaniesz? Żebraka zobaczył i uciekł jak tchórz!

— A ty czego ode mnie chciałeś?! PIENIĘDZY, PIENIĘDZY, PIEPRZONYCH PIENIĘDZY! Niczego więcej, tylko pieprzonych pieniędzy! A gdzie byłem ja w tych twoich planach? Jako pachołek? Bankomat? Sługus? A gdzie twój syn? Czy naprawdę zemsta tak bardzo cię zaślepiła, że zapomniałeś o własnym dziecku?

Igneel odgarnął włosy do tyłu i wstał. Już nie był młody, już nie był piękny, ani władczy, ani mądry, tylko rządny zemsty. Za długimi, czerwonymi włosami kryła się twarz człowieka, który przegrał. Skórę miał zniszczoną, pokrytą licznymi bruzdami, których nie zdołał zakryć makijażem. Cienie pod oczami przebiły się przez cienką warstwę skóry. Natsu patrzył i patrzył na ojca, aż w końcu pojął... Zawiódł się....

— Każdego dnia, każdej nocy, każdego poranka, każdego wieczoru myślałem o tobie — wyznał Igneel. — Myślałem o swoim drogim dziecku, które zostało same, o synu, który wspomoże ojca, gdy ten wyjdzie z więzienia...Jak się okazało, pomyliłem się.

Nagle rozbrzmiał radosny śmiech. Natsu obejrzał się przez ramię, Lucy w tej samej chwili poklepała go kilka razy po plecach, a potem odchyliła się do tyłu i upadła na ścianę, zanosząc się jeszcze głośniejszym śmiechem.

— Co cię tak bawi? — fuknęła Lisanna. Machnęła ręką w stronę Lucy, lecz ta pozostała niewzruszona. Śmiała się nadal, uderzając pięścią o podłogę.

Uspokoiła się dopiero po minucie. Wzięła głęboki wdech, choć w zamkniętym pomieszczeniu powietrze było ciężkie, metaliczne i do tego wilgotne. Ściany pokrywała pleśń.

— Nic... — Położyła dłoń na czole. — Jesteście najgorsi...

— Jesteś szalona!

— A myślisz, że czemu mnie umieszczono w zakładzie? — zadrwiła sobie. — Chociaż w tym wszystkim jedna rzecz mi nie pasowała. Brakowało mi wewnątrz paru osób. Dla przykładu, ciebie, Igneela, Acnologii i jeszcze mogłabym parę osób do tego dodać.

— Ty...

— Co ja?! — Podniosła się nagle. — Co znowu ja? Ja?! JA?! Co takiego znowu zrobiłam? Odetchnęłam zbyt głośno? A może zbyt długo żyję? Jesteście chorzy! Jesteście najgorsi! Mam was dosyć! ZGIŃCIE! NO JUŻ! ZAMORDUJCIE SIĘ I DAJCIE MI SPOKÓJ!

Natsu zagryzł wargę. Zbliżył się do Lucy i położył dłoń na ramieniu, uśmiechając się smutno. Może w ten sposób doda jej otuchy, trochę nadziei w tej beznadziejnej sytuacji. Nie odepchnęła go, co więcej posłała mu podobny, gorzki uśmiech.

— To mnie tak powinieneś pocieszać! — oburzyła się Lisanna. — Nie ją! Czemu ona? CZEMU?! Natsu, proszę, porozmawiajmy. Zrozumiesz... Zabijemy ją i wszystko wróci do normy. My, twój ojciec, będzie wszystko dobrze. Ułoży się jakoś. Mamy tak piękny dzień... Natsu... Natsu...

W odpowiedzi pokręcił głową. Nie dał jej ani jednego słowa.

Lisanna zachwiała się na słabych, giętkich nogach i upadła na podłogę, przyklękując. Łzy miała w oczach, w których utkwiło spojrzenie pełne bólu i niezrozumienia. Załkała głośno, żeby każdy ją usłyszał, aż nagle zamarła.

Kąciki jej ust uniosły się w szerokim uśmiechu. Otrzepała się z kurzu i nawet poprawiła ulubioną kaszkietówkę Natsu, którą zabrała z jego osobistych rzeczy.

Pobiegła wprost na Lucy, Igneel w tej samej chwili odszedł od ściany, sięgając do gardła Natsu. Lucy chwyciła szybko za palnik, który Natsu zostawił na stole i bez chwili zawahania walnęła nim o głowę Lisanny. Rozległ się trzask.

Dziewczyna chwyciła się za głowę i cofnęła się o parę kroków. Krew spłynęła pod jej czapką, schodząc na policzek, aż w końcu pierwsza kropla krwi opadła na podłogę.

Igneel zastygł, z rękoma skierowanymi w stronę Natsu. Nim zdołał je cofnąć, Lucy zamachnęła się kolejny raz, waląc prosto w nadgarstek mężczyzny. Ryknął z bólu.

Lucy odsunęła Natsu, mówiąc:

— Nic nie rób.

Złapał Lucy za koszulę, otworzył usta i wtedy słowa ugrzęzły w jego gardle. Zdołał wycharczeć niewyraźne słowo — znaczyło mniej czy więcej dla Lucy. Nie mniej, nie odsunęła się. Podeszła bliżej do Igneela i szarpnęła za jego włosy, odchylając głowę do tyłu. Nic nie powiedział.

Lucy podniosła palnik na wysokość własnego czoła i obniżyła go gwałtownie, prosto na nos Igneela. Zachrzęściło. Krew trysnęła z nosa mężczyzny. Szarpnął głową, Lucy przytrzymała go jeszcze mocniej. Wtedy znów spróbował. Włosy pozostały między palcami Lucy, wyszarpane i zniszczone.

Machnęła ręką, oczyszczając ją z kosmyków. Lisanna ruszyła na nią. Po pierwszym kroku zawiodła. Upadła, uderzając twarzą o podłogę.

Natsu przyklęknął przed dziewczyną i chwycił ją za ramię, pomagając wstać. Położyła rękę na jego piersi, próbując odepchnąć. Nie pozwolił jej na to.

— Pomogę ci — zapewnił ją. Dreszcze przebiegł mu po plecach. Spojrzał na Lucy i zacisnął usta w wąską linijkę. Zadrżał kolejny raz, napotykając na jej chłodne oczy. — Tak nie wolno...

Rozchyliła wargi, nic nie mówiąc. Popatrzyła na palnik i odsunęła się od Igneela. Stanęła za stołem.

— Jeśli nic nie zrobią, nie skrzywdzę ich — obiecała Lucy.

— Dziękuję.

— Ale to nie oznacza, że nic im się nie stanie — dodała zaraz.

— Lucy, proszę, oni też cierpieli. Nienawidzę ich, nienawidzę oboje, ale ktoś musi przestać.

— I niby to mam być ja?

Natsu sapnął ciężko. Serce biło mu jak szalone, gdy wypowiedział jedno, proste słowo:

— Tak...

Igneel odepchnął się od podłogi i rzucił na Natsu, przytwierdzając go do stołu. Wrzasnęli razem — i z bólu, i z gniewu. Igneel sięgnął po palnik, lecz Lucy zdążyła uskoczyć. Lisanna wykorzystała ten moment. Przykucnęła, po czym złapała Lucy za nogi, przewalając ją na ziemię. Rąbnęła głową o ścianę i wrzasnęła.

— Tutaj — Natsu usłyszał czyjś głos.

Zamachnął się i kopnął ojca. Ten syknął ze złości, ale nie puścił syna. Usiadł na nim i zacisnął ręce na szyi. Jego twarz płonęła z gniewu. Ściskał Natsu coraz mocniej, nie dając mu zaczerpnąć powietrza. Dusił się, rzucał we wszystkie strony, ale Igneel był silniejszy. Po omacku zaczął za sobą czegoś szukać. Ale czego... Niczego tam nie było...

Igneel nieświadomie popatrzył za Natsu.

To ten moment!

Natsu pochwycił za twarz Igneela i wbił kciuki prosto w jego gałki oczne. Mężczyzna ryknął, rozluźniając uścisk. Odsunął się. Natsu przyciągnął kolana do piersi i z pełnej siły odepchnął Igneela.

— To tak się im ufa — fuknęła Lucy, przytrzymując Lisannę za bluzkę. Krew rozmazywała się jej na twarzy, płynęła z rozciętego czoła rzadkim strumieniem. Otarła się, tylko mocniej rozorując ranę.

— Przepraszam — wysapał Natsu, podnosząc się. — Oni chyba nic nie zasługują...

Padł strzał.

Minęła chwila. Igneel chwycił za postrzelone ramię, padając na kolana przed Natsu. Zacisnął mocno szczękę, nie pozwalając, aby jeden krzyk wydobył się z jego ust. Lisanna odepchnęła Lucy i uciekła w kierunku wyjścia. Popchnęła kogoś i uciekła.

— Idź za nią! — rozkazała Lucy.

Kiwnął w jej stronę i oczywiście pobiegł, mijając dwóch mężczyzn. Na korytarzu stali kolejni ludzie, w cieniu i w milczeniu czekając, aby wejść do środka. Natsu przedarł się między nimi, wołając za Lisanną. Ta wbiegła na schody. Zrzuciła z góry jakąś pustą beczkę. Natsu odskoczył na bok i pobiegł dalej, mijając lepiej oświetlone części budynku. Wcześniej i tu było ciemno... Dlaczego?

Niezależnie od tego, ile miał teraz pytań, musiał chwycić Lisannę nim zdąży uciec. Samochód Igneela stał dalej, nie miała prawa jazdy, ale umiała jeździć...

— Ty pieprzony zdrajco, gdzie Lisanna?!

Pocisk wbił się w kolumnę przed Natsu. Obejrzał się przez ramię. Elfman wyciągnął ramiona z bronią i wymierzył po raz kolejny w kierunku schodów. Natsu wskoczył w boczny korytarz, nim padły kolejne strzały. Słyszał za sobą odbijające się echem kroki Elfmana. Przed sobą miał Lisannę, a przynajmniej tak sądził, kiedy znów zmienił kierunek biegu. W górę, w górę, powtarzał sobie bez ustanku, omijając pokryte pajęczynami korytarze. Twarz łaskotała go od nich. Coś zaczęło łazić mu po plecach. Zignorował to i skręcił w prawo.

Wyjście przed Lisannę...

— Zaczekaj! — zawołał za nią.

Odwróciła się..., nie w kierunku Natsu, a za siebie. Uśmiechnęła się delikatnie, z nadzieją i spokojem. I ten uśmiech zgasł, gdy padły dwa słowa:

— Mam cię...

Rozległ się huk. Natsu zamarł na korytarzu, gdy ciało Lisanny odchyliło się do tyłu. Czapka zsunęła się po jej włosach i opadła pierwsza, za nią podążyła Lisanna. Huknęła głucho o schody, zjeżdżając kilka schodków niżej — tak, że jej twarzy zwróciła się ku Natsu. Pośrodku jej czoła pojawiła się czerwona dziura, a niej płynęła krew. Oczy zamarły w ostatnim spojrzeniu, na którym wymalowało się przerażenie. Usta miała otwarte... Ostatnie słowa? Wola? Nadzieja?

Niedosłyszał jej...

Natsu cofnął się o parę kroków, o mało nie potykając o własne nogi. I wtedy wyszedł Elfman. Przyklęknął nad Lisanną i ujął jej drobne ciało w masywne ręce. Potrząsnął siostrą kilka razy, ta nie chciała się obudzić.

— Dlaczego? — wyjęczał. — Ty... Nie Natsu? Przecież... Ubrana... Lisanna... Ty... Dlaczego? Nie, to jakiś... Jakiś żart? Prawda? — Płakał, tuląc do siebie ciało siostry.

Odsunął się jeszcze dalej. Natsu nie dał rady patrzeć, chciał podejść, złapać Lisannę w swoje ramiona i kazać się jej obudzić, ale i wtedy by go nie posłuchała. Nigdy go nie słuchała. Ignorowała wszystkie jego prośby. Robiła inaczej niż prosił. Nigdy, ani razu nie dała mu dokończyć. I teraz...

Teraz...

Teraz...

Elfman odłożył Lisannę. Podjął ze schodka broń i przyłożył do skronie.

— Przepraszam, siostrzyczki... Ja...

— Nie! — wrzasnął Natsu, rzucając się w stronę Elfmana, lecz policjant pociągnął za spust.

Kula z krwią wystrzeliły z drugiej strony głowy. Dłoń z bronią opadła wzdłuż ciała, które po chwili osunęło się na Lisannę.

Natsu wybiegł z ukrycia i chwycił oboje,by nie upadli. Usadził Elfmana bliżej schodów. Otarł jego twarzy i napotkał na martwe, pełne łez oczy, które patrzyły wciąż na ukochaną siostrę.

Przyklęknął przed Lisanną. Ujął jej głowę i położył na kolanach, głaszcząc po sklejonych krwią włosach.

— Natsu, bądź prawdziwym mężczyzną! — Ichiya otworzył nagle metalowe drzwi i rozchylił je szeroko, trzymając załadowaną broń przed sobą. Rozejrzał się podejrzliwie na boki, a potem rozluźnił się, kiedy nikogo więcej nie dostrzegł.

— Oni...

— Tak, niestety. — Złapał Natsu za ramię i pociągnął za sobą. — Idziemy.

— Nie mogę ich zostawić! — Wyrwał się i chwycił znów Lisannę. Jej głowa uderzyła o schodek niżej. Zapomniał się, opuścił ją i teraz przez niego znów upadła. — Nie mogę ich tak zostawić! — powtórzył łamiącym się, słabym głosem.

— Możesz, a nawet musisz!

— Nie! Oni... Oni...

— Chcieli cię zabić! Niech nie będzie ci ich nawet żal, bo nie warto! Zdradzili cię, myśl trochę idioto!

— Oni...

Ichiya złapał go w pasie i podniósł, ciągnąc ku wyjściu.

Wyrywał się, szarpał, wyciągał dłoń ku Lisannie, ale była za daleko i coraz dalej. Patrzyła na niego, błagała o pomoc i znów miał ją zostawić samą? W tym ciemnym, obrzydliwym miejscu?

Nie, nie, nie!

Krzyczał do Ichiyi, żeby go puścił, wziął ich ze sobą, ale mężczyzna ciągnął go w stronę samochodu bez żadnych skrupułów. Czekało tam więcej ludzi, wszyscy gniewnie mierzyli wzrokiem Natsu.

— Przestań!

— Nie! — odpowiedział Natsu. — Zabierz ich ze sobą, proszę, błagam! Nie zostawiaj ich tutaj samych! Proszę, oni tutaj... Oni... To nie tak, proszę...

— Ty głupi... Dajcie szybko... — nie usłyszał dalej, zagłuszył Ichiyę własnym wrzaskiem.

A potem zamknął oczy. Zamrugał jeszcze dwa, trzy razy, wyciągając słabą dłoń w kierunku Lisanny. Jednak i ta upadła, gdy ogarnęła go ciemność.

— Żyj, idioto! — były to ostatnie słowa, które usłyszał.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!