Igneel przywiązał jej oczy czarną przepaską, ręce związał z tyłu. Przerzucił Lucy przez ramię i poniósł w nieznane jej miejsce przy uciesznych komentarzach Lisanny. Kręciła się wokół, cały czas mamrocząc coś o torturach, o Acnologii. Dalej do nich nie dotarło, że nikt nie będzie targował się o jej życie.
— Mówiłeś coś o
swojej siostrze? — zagadnęła Igneela.
Rzucił ją na
twardą powierzchnię, chyba na stół. Odwiązał oczy. Nad Lucy zamigotała stara
lampka, kołysząca się na metalowym pręcie. Gotowa, by spaść na nią w każdej
chwili.
Igneel zapalił
również boczne światło. Lisanna przymknęła drzwi, rzucając pod nie torbę. Coś w
niej załomotało. Lucy przełknęła głośno ślinę, obawiając się, że to właśnie w
jej wnętrzu trzymali narzędzia do zabawy z nią.
— Tak, mówiłem. —
Igneel wyjął z kieszeni pogięte, złożone w pół zdjęcie. Podstawił je pod nos
Lucy.
Uśmiech małej
dziewczynki przebił się nawet przez stary papier. Jej twarz była pomarszczona,
wyblakła. Fotografia czarno—biała. Obok niej stał chłopiec, trzymający
dziewczynkę w silnym uścisku. W wiadrze skakały świeżo złowione ryby, wędki
leżały przy drzewie.
— Zachorowała.
Moja babcia miała swoje własne metody. Metody z dawnych, dawnych czasów.
Podobno uwielbiały je stosować "czarownice" z Lamia Scale... Jest gorączka,
więc jest choroba, trucizna, której trzeba się pozbyć, a więc należy wypalić
ją. — Zawahał się na moment. Wziął głęboki wdech, idąc wokół Lucy. Dotykał jej
ciała, jakby naznaczał miejsca, w których dokona egzekucji. — Matka zamknęła ją
w piecu i rozpaliła go. Byłem wtedy w szkole... Wracając, usłyszałem krzyki.
Nie rozumiałem, dlaczego rodzice modlą się przed piecem. Nie rozumiałem,
dlaczego babcia tak chętnie im przytakuje. Brakowało siostry. Gdzie ona jest?
Pytałem i pytałem, aż ktoś zastukał w piecu. Otworzyłem go. Ogień buchnął w
moją stronę. Cofnąłem się, oczywiście. Niejednokrotnie rozpalałem w piecu. I
wtedy wyskoczyła ze środka postać. Płonęła. Im więcej lat minęło, tym trudniej
opisać moją siostrę. Ubrania spaliły jej się, była naga, cała czerwona.
Cierpiała przeraźliwie...
— I co zrobiłeś? —
zapytała Lucy.
— Nic. Ojciec
mnie odciągnął, matka spoliczkowała, babcia zaczęła wyzywać od szatanów, bo
przecież przeze mnie ta bestia przyszła z samych ogni piekielnych. Zabawne jest
to, że ktoś wezwał policję. Chyba miejscowy drwal. Nieważne... Moi rodzice
poszli do więzienia, babcia wcześniej zeszła na zawał, a moja siostra? Wciąż
żyła. Rozumiesz? Tyle oparzeń, tyle cierpienia, a ona wciąż żyła?
Niewyobrażalne? Jak to się stało? Lekarze też uznali to cud. Próbowali ją
ratować. Wiesz... Zrobili z niej mały eksperyment i trzymali przy życiu chyba z
tydzień. Niesamowite. Patrzyłem jak cierpi, jak błaga, by ją zabić. Środki
przeciwbólowe nie działały. A ona żyła...
Lucy zmrużyła
oczy, oddychając spokojnie, miarowo. W myślach zachowała spokój, choć pytania
nieustannie przebijały się przez świadomość. Czy miała być drugą siostrą
Igneela? Czy pragnął dowiedzieć się, ile ona przetrwa?
— Jak umarła?
— Nie umarła,
została zamordowana. Wiesz... Sprawa ucichła. Dlaczego? Ponieważ do szpitala
przybył Acnologia... Usłyszał o mojej siostrze, przyszedł do niej i kazał
lekarzom... — zacisnął palce na łydce Lucy — odłączyć ją od aparatury. Kazał...
Moja siostra umarła, patrzyliśmy razem na jej śmierć. On, uśmiechał się. Ja,
płakałem. I nie myśl sobie, że twoje porwanie to była zemsta czy coś. Nie,
nie... To nie tak. Chodziło o co innego. Poniekąd wybaczyłem Acnologii.
Uwierzyłem, że ulżył siostrzyczce w cierpieniu. Ale on dokładał mi bólu, on i
twoja rodzina. Jude zgwałcił mi żonę, jego syn odebrał mi drugie dziecko,
spłacałem długi, a i tak odsetki rosły... On robił wszystko, żeby mnie
zniszczyć...
Nie... Nie...
NIE!
Lucy odepchnęła
dłoń Igneela. Zebrała ślinę w ustach i splunęła na niego. Wytarł policzek, a
potem zaśmiał się, patrząc na zaślinione palce. Przybliżył je do piersi Lucy,
tam nakreślając znak krzyża. Pochylił się. Ku zaskoczeniu dziewczyny, ucałował
ją w mostek. Wykręcił nadgarstki i przypiął kajdankami do metalowego stołu.
— Dlaczego ty? —
wyszeptał pytanie, które i ona chciała zadać. — Dlaczego nie ktoś inny?
Dlaczego nie Lisanna? Dlaczego nie Jude? Dlaczego nie Layla? Bo Acnologia musi
cierpień, a tylko ty go obchodzisz... Tylko ty...
Splunęła jeszcze
raz Igneelowi w twarz, śmiejąc się z niego i wyklinając go.
— Zrozum
wreszcie, NIC DLA NIKOGO NIE ZNACZĘ! NIC! Mam dosyć. Mam cholera dosyć, że
wszyscy wierzą w tę bezgraniczną miłość Acnologii wobec mnie. To on podstawił
mi Mirajane. Nie chciałam ją zabić, to był tylko wypadek!
— Tylko wypadek? —
wtrąciła się Lisanna, wracając palnikiem i cienkim prętem. — Zabiłaś moją
siostrę, to fakt! Zabrałaś mi nawet Natsu! Zabrałaś mi go! Zabrałaś, czy ty to
rozumiesz?! Nie, bo jesteś nikim. Totalnie nikim, zerem. Nic nie rozumiesz!
Myślisz, że cokolwiek dla kogokolwiek znaczysz, ale to nieprawda. Jesteś sama i
zwyczajnie mam ochotę cię zabić. Nie obchodzi już mnie nawet Acnologia!
Odebrałaś mi wszystko!
Lucy zazgrzytała
ze złości zębami. Dlaczego tylko ona miała ponosić winę za grzechy tego świata?
Nikt inny, tylko ona?
Szarpnęła rękoma,
ale łańcuchy były zbyt silnie przymocowane do łóżka. Odchyliła głowę do tyłu,
lustrując pomieszczenie. Wyglądało dziwnie znajomo. Jakby... kiedyś już była.
Dawno. Nie w tym konkretnym miejscu. Stół wtedy tu nie stał, tylko...
— To tutaj mnie wtedy
trzymałeś... — zdała sobie sprawę.
— Przykro mi, że
rozpoznałaś to miejsce — odparł ze sztucznym współczuciem. — Boisz się?
Paliło się
światło, nikt nie przykuł ją do ściany, więc jeszcze wszystko było dobrze.
Nie na długo.
Lisanna włączyła
palnik i przyłożyła do niego cienki pręt. Czekała aż rozpali się do
czerwoności. Wyjęła go z ognia, po czym przyjrzała sie rozgrzanemu metalowi.
Patrzyła to raz na niego, to raz na Lucy, słodko śmiejąc się pod nosem.
Wstała. Jej kroki
były chwiejne, nierównie. Ubrania Natsu wisiały na niej, rękaw dawno opadł i
nie podciągnęła go, bo w tej samej ręce trzymała drut.
— Zaczekaj! —
zatrzymał ją Igneel. — Musimy najpierw zadzwonić do Acnologii. Wtedy dopiero...
— pogłaskał Lucy po włosach — się nią zajmiesz.
Twoja łaska nie
zna granic, pomyślała, przeklinając Igneela, przeklinając jego istnienie, jego
chore myślenie.
— Może
odbierze... — prychnęła.
Igneel zadzwonił.
Ustawił na głośnomówiące i czekał... Czekał... Najpierw kilka sygnałów, potem
kilkanaście, aż w końcu minęła minuta. Lisanna tupała ze zniecierpliwieniem,
przenosząc wzrok to na Igneela, to na Lucy, jakby mieli cokolwiek zrobić i
skrócić czas oczekiwania. W końcu coś pyknęła w słuchawce.
— Igneel, to ty? —
odezwał się głos Acnologii.
— Tak, to...
— Zamilcz, gówniarzu.
Wiem, że spaliłeś szpital. Wiem, że pozostawiłeś tam Laylę. Wiem, że zabrałeś
mi Lucy. Nie zadawaj sobie trudu i nie kontynuuj rozmowy. Odpowiedź brzmi NIE.
Zawiodłem się na Lucy. Może i ona nie jest moją wnuczką....
— Co? — Głos
Igneela był niepewny. Pomału, ale z czasem dotarł do niego sens słów Acnologii.
— Ty chyba...
— Rób z nią, co
chcesz.
Rozłączył się, a
w tym samym momencie Lucy wybuchła gromkim śmiechem. Machałaby nogami,
machałaby rękoma, gdyby nie były skute, a tak tylko się śmiała żałośnie. Miała
ochotę wykrzyczeć Igneelowi w twarz: "a nie mówiłam", ale
powstrzymało ją surowe spojrzenie Lisanny. Mimo to nadal się śmiała, nie
obawiając dłużej tortur. Może tym samym szybciej zakończą jej los? Nie będą się
trudzić i zabiją od razu?
— Ty dziwko!
Lisanna podbiegła
do Lucy. Szarpnęła za jej koszulę i podniosła do góry. Drut przyłożyła do jej
piersi. Był gorący, ale zdążył ostygnąć, więc tylko delikatnie poparzył skórę.
Lisanna z zdezorientowaniem odsunęła metal. Przyjrzała się mu. Puściła gwałtownie
Lucy i wtedy pobiegła z powrotem do palnika.
Ktoś zdążył go
podnieść. Wzdrygnęła się, stając w połowie drogi.
— On kłamał —
rozbrzmiał znajomy głos. — Acnologia bardzo troszczy się o Lucy. A przynajmniej
tak mi powiedział, kiedy zadzwonił i oznajmij, że jeśli nie spełnię jego
warunków, to zgotuje nam wszystkim los gorszy od tego, który spotkał moją
ciocię...
Natsu wyszedł z
cienia, a uśmiech na twarzy Lucy zgasł bezpowrotnie.
Kolejny raz się pomyliła...
0 Comments:
Prześlij komentarz