ZEREF
Ukołysał Augusta w zziębnięty ramionach. Dziecko zapłakało. Jeszcze raz potrząsnął chłopcem. Dał mu ostatnią butelkę z ciepłym mlekiem, reszta była za zimna dla niego. Rozejrzał się po okolicy. Nie wyjechali jeszcze z miasta. Krążyli między uliczkami, bez większego celu.
Jellal jechał wolno, nie tylko ze względu na panujące
warunki na drodze. Wydawało się, że nigdzie się nie spieszy, jakby w ogóle nie
uciekał przed Acnologią, a jedynie czekał na okazję, by wrócić pod rezydencję.
Zeref przełknął głośno ślinę w obawie, że tym razem musi
podporządkować się Jellalowi i jego decyzjom. Nie zamierzał narażać ani Mard
Geera, ani Augusta. Dlatego ani razu go nie spytał, co planuje dalej.
— Co... — usłyszał głos Mard Geera.
Obejrzał się przez ramię. Chłopak dopiero się wybudzał.
Trzymał się niepewnie za głowę, próbując usiąść na tylnym siedzeniu, ale zatrzymał
go pas. Chwycił się za brzuch i zgiął z ból. Wziął kilka głębokich wdechów.
— Mard, weź się w garść! — skarcił go Zeref, choć żałował
tonu, jakiego użył wobec partnera.
— Panie? — wymruczał półsennie.
— Nie paniuj mi tu. Zeref, mówiłem ci już, jak się nazywam!
— Ach, tak, Zeref. Co się stało? Tak mnie głowa boli...
Gdzie my... Jellal! — wrzasnął nagle, rzucając się w kierunku kierowcy. Pasy
powstrzymały Mard Geera, zatrzymując go w połowie. Szarpnęło jego tułowiem. Z
powrotem przylgnął do siedzenia, tym razem o mało nie wymiotował.
— Uspokój się. Przecież widzisz, że nic mi nie jest.
— Ale on...
— Wiem, że cię uśpił, nic na to nie poradzę. Sam... —
zawahał się, ale ostatecznie dokończył: — nie wiem, co planuje, ale póki co
musimy za nim podążać. Lucy mu zaufała...
Mard Geer rozejrzał się po samochodzie.
— A w ogóle gdzie ona jest?
Zeref pochylił głowę przed Augustem. Ścisnął policzki
dziecka i ten zaśmiał się, palcem wskazując za szybę.
— Dzięki niej uciekliśmy z Augustem — wyjaśnił krótko. —
Ktoś ją zatrzymał. Kazała nam uciekać.
— Ktoś? — zapytał szeptem.
Chwycił się za oparcie fotela, na którym siedział Zeref, i
przyciągnął się bliżej. Na jego widok August całkowicie rozpromieniał.
Wyciągnął rączki, jakby chciał, żeby Mard Geer wziął go ręce. On jednak zdołał
jedynie pogłaskać dziecko po głowie. Zawiedzione burknęło, na szczęście się nie
rozpłakał.
— To Loki — odezwał się niespodziewanie Jellal.
Równocześnie spojrzeli w jego stronę. Zeref pokręcił głową,
nie wierząc w oskarżenia, które padły z ust Jellala... A przynajmniej na
początku nie wierzył. Ostatnio dziwnie się zachowywał, dokładnie po rozmowie z
Ichiyą stał się wyobcowany, odtrącił Lucy, nawet nie pojechał na pogrzeb
Koziorożca, tylko wyjechał. Czyżby wrócił?
W głowie Zerefa kłębiły się pytała. Bał się zadać Jelallowi
choćby jedno z nich. Luźna rozmowa z nim to jedno, ale prośba o wyjaśnienia to
jak podpisać cyrograf z samym diabłem. Wystarczyło mu już paktów na życie...
— Nie zapytacie o nic więcej?
Mard Geer spojrzał pytająco w kierunku Zerefa. W odpowiedzi
pokręcił głową.
— Jeśli chcesz, mów. Jeśli nie, ja o nic nie zapytam —
zwrócił się do Jellala. Tamten parsknął śmiechem.
— Wy naprawdę... — Zaśmiał się. — Wy naprawdę myślicie, że
chcę wam coś zrobić? Nie żartujcie sobie ze mnie. Jesteście zabawni, ale
pomyślcie, dlaczego wam w tej chwili pomagam?
— Nie pomagasz nam. — Zeref ścisnął mocniej Augusta. Był to
odruch. Nie zamierzał wyskakiwać z samochodu ani atakować Jelalla, ale na zaś
chciał chronić brata z całych sił.
— Otóż to. Nie pomagam wam. Pomagam sobie. Czekam na okazję
i nic więcej, a chyba zaraz się jakaś nadarzy.
— Już się nadarzyła... — powiedział nieświadomie Zeref.
Skarcił się w myślach za chwilę słabości.
— Tak, masz rację. Idealna i najgorsza okazja. Idealna, bo w
końcu mogę dopaść Acnologię, a najgorsza, bo Lucy jest w niebezpieczeństwie.
Szczególnie teraz, gdy została zatrzymana przez Lokiego.
— Cholerny Loki! — wysyczał Mard Geer. — Pewnie jeszcze
powie, że robi to z miłości.
— Raczej tak — zgodził się niespodziewanie Jellal.
Zerefa zmroziło. Tylko na początku. Wystarczyło, że pomyślał
chwilę, przypomniał sobie ostatnie wydarzenia i tę jedną rozmowę z Ichiyą, po
której się tak zmienił. Nie pamiętał, czy Lucy wspominała, ile trwała. Na pewno
kilkanaście minut, może więcej, sądząc po tym, że zdążyła się zaprzyjaźnić się
z Natsu.
— Przekonał go, że Lucy naprawdę jest chora — zdał sobie
sprawę Zeref.
Jellal kiwnął w odpowiedzi.
Więcej nie było mu potrzeba do zrozumienia poczynań Lokiego.
Bezmyślny gnój.
Chwyciła Mard Geera za ramię i popchnął na tylne siedzenia.
Nie stawiał się, nie miał wystarczająco sił, by zareagować. Potem spojrzał na
Augusta. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów.
— Kocham cię — wyznał dziecku, całując je w czoło. — I
ciebie też — zwrócił się tym razem w kierunku Mard Geera. Chłopak wydał z
siebie ciche "eh", a nim zdołał powiedzieć coś więcej, Zeref
kontynuował: — Zostawię tobie, Augusta. W tym stanie nie pomożesz. Proszę, nie
chcę cię szantażować czy błagać, chcę żebyście oboje byli bezpieczni, dlatego
ucieknijcie. Postaram się do was dołączyć.
Mard Geer zacisnął usta w wąską linijkę i posłusznie skinął
głową, choć jego serce najpewniej ściskał teraz ogromny ból. Powstrzymał jednak
łzy. Położył się, by jeszcze przez chwilę odpocząć i odzyskać siły, zanim weźmie
na ręce Augusta.
— Dziękuję — wyszeptał Zeref.
— Nie zapytasz, co ja w tej sytuacji zrobię? — wtrącił się
Jellal.
— Nie.
— Dlaczego?
— Ponieważ nie zostawisz za sobą tej sprawy. Pojedziesz ze
mną, uratujemy Lucy, a później... a później...
— Zamordujmy Acnologię — dokończył poważnym tonem. Nie
rozbrzmiała w nim ani jedna nuta żartu czy drwiny. Jellal zamierzał dotrzymać
słowa i pozbyć się Acnologii, ale na ten moment chyba jeszcze oboje nie do
końca wiedzieli, w jaki sposób tego dokonają.
Myśleli długo, a przynajmniej Zeref zastanawiał się przez
całą drogę przez miasto. Obserwował ulice, szukając w nich inspiracji.
Brakowało jej. Wydawało się, że pustka ostatnich dni pogłębiła się. Chyba nie z
powodu Acnologii? Wyszedł na wolność. Czyżby w ludziach pojawił się strach o
własne życia? Przez rok kpili ze zbrodniarza, nie spłacili długów, a teraz
nagle się pojawił w ich życiu.
Daj im widły, a sami nabiją na nie Acnologię. Tak działali
ludzie... Tylko że Zeref nie zamierzał podawać komuś wideł. Chciał sam trzymać
za nie, gdy wbije narzędzie w ciało w poniekąd przybranego dziadka. Nikt go nie
wyręczy. Jeśli masz splamić czyjeś ręce krwią to swoje, nie czyjeś.
Jellal zatrzymał się. Przy dworcu. Pociągów było więcej niż
zazwyczaj, tłumy cisnęły się do kas, wykupując ostatnie bilety na pociąg.
Zerefa przeraził widok tłoczących się ludzi którzy za nic mieli drugiego
człowieka. Rzucali się na siebie, jedna kobieta ugryzła kogoś, inna przydepnęła
obcasem. W środku ktoś leżał... Nieruchomo, przygnieciony przez ciągle
napierającą masę.
— Mój bilet!
— Nie, to mój! — Wyszarpał bilet z czyiś rąk.
— Oddawaj!
— Ania, Ania!
— Widział ktoś moje dziecko?!
— To moje miejsce!
— SZYBKO, DO POCIĄGU!
Usta Zerefa zadrżały.
— Nie wpuszczę ich tam!
— Wiem. Sami mnie zaskoczyli. Nie bój się, to inny pociąg.
Poza tym wykupiłem wszystkie miejsca w wagonie. Na zaś. — Jellal uśmiechnął się
krzywo. — Niech jadą do Erzy i Graya, pomogą im. Stamtąd to już będzie
prościej. Muszą uciec za granicę.
— Za... Za granicę?
— Tak. Przez parę państw, aż dotrą do Polski. Kupiłem tam
dom na lubelszczyźnie. Raczej Acnologia nie będzie ich tam szukał.
— A ja? Czy ja ich znajdę?
— Nie wiem — odparł chłodno. — To już zależy do ciebie. Nie
będę ich narażać, kiedy sam nie jesteś pewien, jak to wszystko się potoczy.
Możesz jeszcze uciec. Chyba nikt nie będzie miał ci tego za złe, ale...
—... wtedy zostawię Lucy.
Jellal spojrzał na niego ostrym, przenikliwym wzrokiem,
czekając na konkretną odpowiedź.
Zeref zaśmiał się żałośnie. Wszystko się pochrzaniło, bardziej
niż kiedykolwiek mógł przewidzieć, ale... radowało go to. Życie byłoby nudne
bez takich niespodzianek, a szczególnie jego. Wszystko się pochrzaniło, nie
teraz, nie wczoraj, dawno temu, kiedy jeszcze nie było ich na świecie. Ktoś
podsunął im nuty i kazał grać, dyrygował nim zawsze ktoś inny. Dlaczego przez
tak wiele lat był ślepy i wierzył, że ma cokolwiek do powiedzenia? Nic nie
miał...
— To ja mam instrument — wyszeptał na głos.
— Co? — zdziwił się Jellal.
Zeref wysiadł z samochodu. Mard Geer podążył za nim, choć
jego ruchy wciąż były niepewne. Plątało mu się pod nogami i kiedy sięgnął po
Augusta, potknął się o wystającą kostkę. Pokicał na jednej nodze pod Zerefa.
Wyprostował się gwałtownie, wstrzymując powietrze.
Wziął Augusta na ręce. Maluch zapłakał, nie chcąc odrywać
się od Zerefa. Na szczęście puścił brata i pomachał drobnymi rączkami na
pożegnanie, jakby rozumiał, że wkrótce się rozstaną.
Zeref położył dłoń na szyi Mard Geera. Palcami przejechał po
jego zaskakująco gładkiej skórze, aż dotarł do związanych w kuc włosów.
Rozplątał je. Długie kosmyki rozsunęły się na boki.
Wykorzystał moment nieuwagi i przyciągnął do siebie
chłopaka. Złapał go w namiętnym pocałunku. Całował, jakby miało to być ich
ostatnie spotkanie, a gdzieś między nimi przeciskał się August. Mard Geer
próbował odsunąć się, lecz Zeref przyciągnął go jeszcze mocniej, niemal
zduszając w cudownym pocałunku.
To za mało...
Ujął Mard Geera za podbródek i ścisnął. Rozsunął zęby. Zeref
porwał jego język w rozkosznej bitwie. Żałował, że nie stoczyli jej wcześniej.
Mard Geer szarpnął nagle głową, uciekając do tyłu. Jellal
tylko zaklaskał, a potem wsiadł do samochodu, udając, że nie interesują go ich
igraszki. Mimo to pochylił się, sprawdzając, jak dalej potoczy się ich
pożegnanie.
— Mard... — Zeref podszedł bliżej i zostawił usta przy uchu
chłopaka. — Jak już się to skończy, dokończymy...
Przełknął głośno ślinę i zaczerwienił się. Zeref nie
skończył na tylko tym wyznaniu.
— Kocham cię, więc przyszykuj, co trzeba. Jeśli wiesz... co
mam na myśli... Balsam... No... Rozumiesz... — zająknął się w najmniej
oczekiwanym momencie.
— Tak... — wysapał Mard Geer. — Będę czekał, mój panie...
— Zerefie.
— Zerefie — poprawił się.
Pochylił się i złożył ostatni, krótki pocałunek na wargach
Zerefa. Potem odszedł z małym Augustem i walizką z ubraniami i pieniędzmi.
Zeref uśmiechnął się, odprowadzając ich wzrokiem. Wrócił do
samochodu, gdzie napotkał ciekawskie spojrzenie Jellala. Wzruszył tylko
ramionami. Odjechali w milczeniu, pozostawiając za sobą ślady kół na zbitym
śniegu. Nie było już odwrotu...
Wjechali za obwodnicę, kierując się w stronę zakładu, w
którym przebywała Layla. Zeref włączył radio. W tym samym momencie zagrało
"I've just call to say I love you", przełączył od razu stacje. Na
drugiej leciała już muzyka klasyczna. Chyba Mozart. Nieważne, liczyło się, że
nie nikt nie śpiewał piosenek miłosnych. Wystarczyło mu romantyzmu po
rozstaniu.
— Skoro już skończyliśmy razem... — Milczenie przerwał
Jellal. — Wiesz, muszę ci coś powiedzieć. Trochę was oszukałem. W zasadzie, nie
tylko o to mi już chodzi. Wiedziałem o Lokim, wiedziałem o Natsu, Igneelu i
Acnologii... Nawet Mard Geer wiedział o niektórych sprawach, ale nie chciał ci
mówić, bo bał się, że prawda cię zrani.
— Ech... — Westchnął. — Niewiele się pomylił.
— Niewiele się pomylił co do Lucy. Ona naprawdę jest chora.
Ma coś na wzór rozdwojenia jaźni... Ciężko mi mówić, bo się na tym nie znam.
Lekarz lepiej by to określił, ale najprościej mówiąc, ona chyba nadal nie zdaje
sobie sprawy ze swojego zachowania. Loki musiał to widzieć i martwił sie o nią.
Dlatego Acnologia go wykorzystał. No i jeszcze dobił go fakt, że był męską
prostytutką.
— Lucy też to musiało dobić.
— Czy ja wiem? Wydaje mi się, że bardziej ją zabolało, że
Loki ją zostawił. Naprawdę mu ufała.
— I naprawdę go kochała...
— Czy kochała? Meh, mam wątpliwości, Zerefie. Potrzebowała
miłości i ją otrzymała, ale nie wiem, czy to jest to, o czym ludzie mówią.
Kochasz Mard Geera, więc chyba widzisz, jaka jest różnica.
Policzki mu zaróżowiały. Odwrócił się w stronę okna, udając,
że nic sie nie wydarzyło, ale Jellal dostrzegł jego zawstydzenie i parsknął
śmiechem.
— Widzisz? Mówiłem, że go kochasz.
— Proszę, daj mi już spokój. Nie zawsze w życiu układa się,
jak chcemy. — Zamrugał kilka razy ze zdziwienia i w końcu przewrócił oczami. —
Nie, nigdy się nie układa, jak chcę. Zawsze się wszystko po kolei wali.
— Masz...
Źrenice Jellala zwęziły się. Zacisnął mocno zęby i nagle
samochód przyspieszył.
— Co się dzieje? — krzyknął Zeref, łapiąc się za oparcie od
fotela.
Jellal nadusił pedał gazu jeszcze mocniej. Puścił kierownicę
tylko na moment, by wskazać Zerefowi kierunek.
Ostrożnie pochylił się i spojrzał stronę nieba, teraz
okrytego czarnym kłębem dymu. Zbladł. Jego ciało zadrżało, a serce chwyciły
nierówne uderzenia, które nasiliły się, gdy zdał sobie sprawę, skąd wydobywa
się ten dym.
Sięgnął do kieszeni — tam zawsze trzymał telefon, ale tym
razem go tam nie znalazł. Spakował komórkę z resztą rzeczy, którą podał Mard
Geerowi? Przeklął w myślach. Nie miał jak powiadomić straży pożarnej.
Obejrzał się przez ramię, licząc, że dostrzeże z oddali
jadący wóz. Nic jednak nie widział. Droga ciągnęła się w pustce. Oprócz nich,
nikt nie znajdował się w okolicy.
Nagle zza zakrętu wyjechał samochód. Pędził szybciej niż
oni. Poznawał to auto. Skądś, nie pamiętał dokładnie, dlaczego wydaje mu się
tak znajome. Minęło ich, a potem pognało w kierunku mniejszych miejscowości,
skręcając przy zamkniętej stacji benzynowej.
Zeref obrócił się i pogonił Jellala.
— Staram się! — wrzasnął, zaciskając szczękę ze złości i z
niepokoju. Wyglądało na to, że i plany wielkiego Jellala się posypały. Tego
Zeref najbardziej się obawiał — nic już nie mogli przewidzieć.
— Cholera, czy Lucy...
Jellal zatrzymał się gwałtownie. Szarpnęło nimi, pasy wbiły
się w tułów i zahamowały w połowie ruchu. Oboje zakaszleli, jęcząc z bólu.
— Zabiję cię kiedyś — odburknął Zeref.
— Daj mi spokój.
Niezależnie od bólu, wygramolił się z auta. Wpadł w kałużę
aż pod kostki. Zachwiał się, ale zdołał przytrzymać drzwi. Wyciągnął but z
błota. Zostawiła na nim wielka gruda. Otrzepał się z niej i ruszył dalej, ale
każdy krok był coraz cięższy. Nie tylko przez rozorane pole przed zakładem.
Powietrze było ciężkie, pochłonięte ciemnym dymem.
Wszędzie szalały płomienie. Ogień trawił budynek od
fundamentów. A zakratowanych okien wystawały czarne, spopielone ręce, błagające
o ratunek.
Klamkę od drzwi związano drutem.
Przerażenie pochłonęło Zerefa. Odruchowo ruszył w kierunku
wejścia, ale wtedy silne ręce powstrzymały go od tyłu.
— Zwariowałeś?! — Zatrzymał go Jellal. Objął go w pasie i
przyciągnął bliżej siebie.
— Nie! — Próbował się wyrwać. — Oni tam... Oni...
— Umrą! A ty razem z nimi, jeśli nie zmądrzejesz!
— Jellal, błagam cię! Tam jest...
— Nie ma jej! — Nadepnął mu na buta. Zeref przyklęknął. —
Lucy tam nie ma! — ryknął. — Opamiętaj się! Na pewno już ją stąd zabrali. On...
On chciał ją torturować.
— Kto... Igneel? On... — Nagle przypomniał sobie o aucie. —
Znam je, to był Igneel!
Odepchnął od siebie Jellala i ruszył pospiesznie w stronę auta,
lecz wtedy na jego drodze stanęła kobieta. Jej twarz była zmasakrowana,
przecięta jakby sto razy. Ciało pokrywała czerwona skorupa po poparzeniach.
Szła nago, chwiejnie, taplając się w błocie i śniegu. A najgorszy był jej
śmiech.
Wskazała najpierw na Zerefa, potem na Jellala, a na końcu
rozłożyła szeroko ręce, próbując objąć cały szpital. Śmiała się żałośnie, a sam
odgłos tego śmiechu sprawiał, że Zeref miał ochotę płakać.
— Muszę rozczesać włosy — wyszeptała gardłowym, chropowatym
głosem.
Okręciła się na palcach. Zatrzęsła się i padła w błoto.
Zaczęła machać nogami, rękoma, tworząc błotnistego anioła. Brud wżynał się w
jej rany. Ona się tylko śmiała.
Zeref ominął kobietę, patrząc na nią z politowaniem.
— Zemścisz się, zemścisz? — Chwyciła Zerefa w kostce. —
Kocham. Nienawidzę! Oni... Zabrali... Hahaha, KOCHAM!
Złapał ją za ramiona. Zakrzyczała z bólu, wyszarpując się,
jakby to Zeref palił jej ciało.
— Gdzie moje włosy?! WŁOSY?!
— Nie wiem! — odpowiedział jej.
Kobieta zamarła. Łzy spłynęły po jej policzkach, mieszając
się z wciąż sączącą krwią. Kobieta ujęła twarz i jęknęła, upadając na kolana. W
jej oczach po raz pierwszy, odkąd ją ujrzał, zobaczył błaganie o pomoc.
— Layla... — Imię padło z jej spierzchniętych ust.
— Co... Co z nią?
Ujęła dłoń Zerefa. Przybliżyła do swojej nagiej piersi i tam
zostawiła.
Zerefa zalał strach. Krzyknął, zabierając od niej dłoń,
którą wytarł o spodnie. Brud. Brud. Brud. Wszędzie był brud.
Pochylił się i zwymiotował ciężko. Nie jadł od tak dawna,
więc żółć spłynęła po jego gardle. Obrzydzenie chwyciło go jeszcze mocniej, gdy
Layla podeszła do niego. Uśmiech wykrzywił jej rany. Kąciki ust były
przepiłowane. Skóra pękła jeszcze głębiej, ale kobieta nie poprzestawała.
— Odejdź! — Odepchnął ją.
— Oni... Oni ją zabrali... — wyszeptała i ostatni raz
podążyła w stronę szpitala. Tańczyła, wijąc się wśród płomieni. Tańczyła w
szaleńczych ruchach i pozach. Łukiem ominęła stojącego Jellala.
— Zaczekaj! — Sięgnął ku niej, lecz Layla pobiegła.
Zatrzymała sie tuż przed drzwiami i odwróciła w stronę
chłopców... Dla niej to byli tylko chłopcy...
Podskoczyła na słabych nogach. Raz, dwa, wyżej i niżej,
śpiewając "a my już nie chcemy uciekać stąd"...
Zamarła. Obróciła się w kierunku Jellala i Zerefa, a potem
bezgłośnie wypowiedziała jedno słowo. Kolejne łzy wypłynęły z jej podciętych
powiek. Uśmiechnęła się blado.
Jellal chwycił Zerefa i na siłę wcisnął go do auta. Odpalił
silnik. Layla jeszcze odczekała moment. A kiedy w końcu wykręcił i wjechał na
drogę, odwróciła się w kierunku ognia.
Zeref przyklęknął na fotelu, obserwując ostatnie chwile
kobiety, gdy tańczyła i śpiewała, gdy płakała i się śmiała. Ogień szarpał się
wokół niej, zajmując ciało i resztki ubioru. Wtedy też sięgnęła do drutu, który
pokrywał drzwi. Werżnął się w jej dłonie. Nawet nie zająknęła.
Zeref zdusił w sobie krzyk. Zamknął oczy, by nie patrzeć,
ale kiedy lekko rozchylił powieki, Layla otworzyła drzwi. Uwolniła płomienie i
została przed nie pochłonięta...
— Zabijmy ich... — wysyczał.
— Zabijemy...
— OBOJE! — powiedzieli równocześnie.
0 Comments:
Prześlij komentarz