Lisanna wypuściła kubek z kawą. Roztrzaskał się po podłodze, odłamki poleciały pod kaloryfer. Dziewczyna podniosła się, zasłoniła szczelniej szlafrokiem i ostrożnie podeszła do Elfmana, wyciągając ku niemu dłoń. Nie mówiła. Usta może i otwierały się i zamykały raz za razem, ale nie wydobył się przed nie głos. W końcu dotarła do brata i przyklęknęła przed nim. Ujęła jego twarz, ocierając opuszkami kciuków łzy.
— Mirajane nie żyje — powtórzył mężczyzna.
Przegryzła wargę aż do krwi.
— Ona nie żyje! — wykrzyczał jeszcze raz. — Ona ją
zastrzeliła. Niewinną dziewczynę...
— Nie — wyrwało się Natsu. Odsunął się od wszystkich, kręcąc
głową.
Czy to właśnie to mu próbowała wyznać Lucy?
— Ty pieprzony zdrajco! — ryknął Elfman. — Rozmawiałeś z tym
pieprzonym potworem nad ranem. Nie powiedziała ci? Czemu udajesz takiego
zaskoczonego?
Cofnął się jeszcze dalej. Czuł, jakby ktoś odebrał mu
oddech. Dusił się. Rozmawiał z Lucy, ale nie brzmiała jak morderca, a raczej
jak ofiara... Nie, nie rozumiał.... Miała zabić Mirajane z zimną krwią,
zastrzelić w zwyczajny dzień, kiedy nic jej nie zrobiła? Brzmiało to co
najmniej absurdalnie.
— Niestety, ale to prawda — odezwała się niespodziewanie
kobieta. Do tej pory stała niewzruszona, ręce trzymała założone na piersi, a
oczy schowane za grubymi szkłami. — Evergreen — przedstawiła się krótko. —
Współczuję straty, ale niestety... Elfman nie kłamie. Lucy Heartfilia
zastrzeliła Mirajane bez powodu. Mamy na to świadków...
— Mirajane była w zakładzie psychiatrycznym, więc jakich
macie świadków? — przerwał jej Natsu.
— Dwóch lekarzy i oczywiście sami pacjenci. Dobrze pan
sugeruje, że nie są wiarygodni, aczkolwiek kamery zarejestrowały moment, w
którym to się stało. Nie ma więc wątpliwości...
— A samoobrona? — zaproponował. — Z tego, co mi wiadomo,
Lucy kuleje na jedną nogę. Mogła poczuć się zagrożona.
— Niemożliwe. Mirajane nie miała przy sobie żadnej broni.
Dodatkowo wystrzeliła, zanim Mirajane zdążyła cokolwiek zrobić.
— I co?! — syknął Elfman. — Dalej będziesz jej bronił?
— Ja...
— Ty parszywy gnoju! Ty śmieciu! Ona zabiła moja siostrą,
zabiła wielu. Zasługuje na najgorszą śmierć! Jest obrzydliwa. Jest gorsza od
swojego dziadka... Ona...
Natsu zasłonił uszy. Nie mógł już dłużej słuchać. Wspominał
rozmowę, głos Lucy, to jak się zachowywała, żadne z tych nie należało do
mordercy. A nawet jeśli sprytnie to ukrywała, to po co zaczynała temat?
Dlaczego napomknęła o Mirajane? Przychodziły mu do głowy różne wytłumaczenia.
Ani jedno nie brzmiało tak, jak to określił Elfman.
Lucy nie była potworem. Przeżywała śmierć Mirajanie i
zwyczajnie nie potrafił uwierzyć policji.
Lisanna odsunęła się od Elfmana i chwyciła nagle za kurtkę
Natsu, pociągając go w dół. Wtuliła się w niego i załkała. Natsu chwycił ją w
słabym, drżącym uścisku.
— Zabijmy ją — poprosiła Lisanna.
Evergreen zatrzęsła się, słysząc propozycję.
— Nie — odpowiedział zdecydowanym tonem Natsu.
— Dlaczego?! — odwrzasnęła. — Kogo jeszcze zabije? Jak wielu
ludzi skrzywdzi? Natsu, to potwór. Nie widzisz tego? Nie widzisz, że ona z nami
pogrywa. Rozmawiałeś z nią... — przypomniała sobie nagle. — Jaki zbieg
okoliczności. Pewnie ona też wczoraj do ciebie zadzwoniła?
Nie poprawił jej, a nawet skłamał, kiwając głową.
— Sam widzisz. Ona z tobą pogrywa. To manipulator. Ja ci
wszystko wybaczę. Każdy ci wybaczy, bo ona jest wyłącznie potworem. Boże,
Mirajane, dlaczego? Jak to się stało, że cię zabiła? Musiała specjalnie tam
pojechać.
— Nie, ona... — Natsu urwał w ostatniej chwili. — Ona tam
pojechała, dlaczego? — udał zdziwienie.
Pojechała do matki, ale ani Evergreen, ani Elfman o tym nie
napomknęli. Dlaczego zataili tę informację, kiedy innymi tak ochoczo się
dzielili?
— No właśnie. Musiała celowo to zrobić. Zabić Mirajane z
zimna krwią. Acnologia też tak zrobił. Kazał nam patrzeć, jak umierają nasi
rodzice! — mówiła dalej. — Natsu, podpalmy ich, zabijmy! Zadzwonię do niego!
Zadzwonię i...
— Do kogo? — spytał ją Natsu.
Pochyliła głowę nad podłogą.
— Do Igneela — wyszeptała żałosnym, pełnym pogardy głosem. —
Zaprosiłam go tutaj — wyznała.
— Słucham? — Natsu odepchnął od siebie Lisannę.
Poleciała w stronę drzwi, w ostatniej chwili złapał ją
Elfman. Z nienawiścią w oczach zwrócił się do Natsu:
— Uważaj!
— Ale... Ona... — I do jego oczu napłynęły łzy. — Kiedy?
Dlaczego?
— I wczoraj, i dziś. On przynajmniej działa, a nie siedzi
bezczynnie i pozwala tym potworom się panoszyć po tym mieście. Sprawiedliwości
musi stać się zadość!
— Sprawiedliwości? — powtórzył, nie wierząc temu, co słyszy.
— Lisanna, ty zwariowałaś.
— Nie, nie zwariowała — odpowiedział za nią Elfman. —
Wszyscy bierzemy się do roboty. Spalimy żywcem te potwory. Nie damy im dłużej
sobą manipulować. Krzywdzić naszych bliskich... Wypruję im po kolei flaki.
Natsu odsunął się do tyłu, aż natrafił na drzwi. Na
klęczkach skierował się do pokoju i tam zamknął się, nim ktokolwiek zdążył za
nim pobiec. Zwariowali. Wszyscy zwariowali. Musiał zadzwonić do Lucy i ją
ostrzec.
Sięgnął do telefonu, który na szczęście wepchnąć do
kieszeni, ale jego palec zamarł nad słuchawką. Wiedzieli o jego nocnej
rozmowie...
Ścisnął telefon w dłoni, a potem rzucił nim o ścianę.
Uderzył nią i w jednym kawałku upadł na podłogę. Przeturlał się aż nogi Natsu.
Nic mu się nie stało, działał sprawie i dalej nie mógł zadzwonić. Ściskała go
bezradność, niemoc. Był żałosną kreaturą, która mogła tylko patrzeć jak jego
ukochaną zżera niesłuszna nienawiść względem Lucy.
— Nie możecie tego zrobić! — wykrzyczał, ale nikt go dłużej
nie słuchał. Do nikogo nie zadzwoni, by ostrzec.
Wyjrzał jeszcze za okno. Nie da rady zeskoczyć i uciec...
Za drzwiami rozległy się kroki. Ktoś stanął przed wejściem i
westchnął ciężko. Pozostali umilkli.
— Natsu... — usłyszał znajomy głos. — To ja, Igneel, twój
tata. Porozmawiajmy. Wiem... — Zapukał do drzwi. — Wiem, że ci ciężko
zaakceptować to, co zrobiła Lucy. Wypierasz prawdę, naprawdę to rozumiem. Ale
musisz stawić temu czoła. nie poddać się. Muszę ci coś wyznać. Wtedy
najpewniej... Ech... — Westchnął. — Wtedy najpewniej całkowicie znienawidzisz
Lucy, ale ona tobą manipuluje.
Co jeszcze?
Natsu czekał z niecierpliwością na kolejne newsy, które w
cudowny sposób ułożą się w magiczną układankę i ukażą prawdziwe oblicze Lucy.
Potwora... To było zbyt proste. Każda informacja zdawała się potwierdzać jej
winę, ale Natsu nadal w to nie wierzył. Ty głupcze, skarcił siebie w myślach.
Ufał jej i przerażało go z jaką łatwością nie potrafił pozbyć się tego
zaufania.
Igneel tego nie zmieni...
Sięgnął do zamka i otworzył drzwi. Ponownie nie rozpoznał
ojca. Tym razem nie stanął przed nim żebrak, bezdomny, a ojciec, który
przypominał tego pana ze zdjęć, uśmiechającego wraz z mamą. Długie włosy znów
przykrywała ostra czerwień. Oczy napełniły się blaskiem. Nawet tym razem miał
na sobie elegancki garnitur. Natsu nie było stać na taki, więc skąd on wziął
pieniądze?
— Mogę? — Igneel nie wszedł do środka, póki Natsu go nie
zaprosił.
— Tak — wymruczał.
Usiedli razem na złożonym łóżku.
Igneel wyjął cygaro z cienkiego puzderka i zapalił je. Ostry
dym wypełnił cały pokój. Natsu zakaszlał, dusząc się mocnym zapachem. Igneel
wydawał się z kolei nim niewzruszony. Nawet machnął ręką od niechcenia i
zaciągnął się dynem po raz drugi.
— Zaskoczyłem cię? — spytał, poprawiając marynarkę. —
Najlepsza klasa.
— Skąd? — wysyczał. Obawiał się, że pieniądze mogła
przekazać mu Lisanna, ale skąd ona miałaby tyle gotówki?
— Zeref Dragneel.
— Zeref... — powtórzył imię jednego ze sługusów Acnologii. —
To mój brat?
— Brat? — Parsknął śmiechem. — Tej gnój? Nie żartuj sobie.
Twoja matka przespała się z Heartfilią, bym dostał pracę. Dziwka jedna.
wiedziałem, że tylko ty jesteś mój.
Poklepał Natsu po plecach i skinął dumnie.
Nazwał matkę dziwką... Natsu nie oczekiwał, że po tylu
latach Igneel wciąż będzie darzył Amelię głębszym uczuciem, ale nazywanie jej
"dziwką". Oddała Natsu wszystko. Uciekła z nim. Dbała. Pracowała
ciężko na ich utrzymanie. Nie zasłużyła na takie traktowanie przez męża, w
którego wierzyła aż do śmierci.
— Ja?
— Tak, ty, a kto inny? Nie dałeś się temu Acnologii, a nawet
masz znajomości u tej całej Lucy. Perfekcyjnie. Zadzwonisz do niej, umówisz się
na spotkanie, a my już ją przechwycimy.
— I... I co jej zrobicie? — Jego głos zadrżał. Przełknął
głośno ślinę.
Lisanna weszła do pokoju. Na trzech talerzach przyniosła po
kawałku ciastka. Usiadła naprzeciw nich na fotelu, wcześniej podając naczynia.
— Jesteśmy rodziną — podkreśliła.
Natsu nie zdołał chwycić łyżeczki. Zbyt mocno trzęsły mu się
ręce, gdy patrzył na puste oczy Lisanne — pozbawione jakichkolwiek emocji,
jakby była gotowa na wszystko, na największe zło, które ma się dokonać. Nie w
tej kobiecie się zakochał, nie w takim potworze.
— Mamy wiele rzeczy w planach — tłumaczył na spokojnie
Igneel, zajadając się ciastkiem. — Przydałaby się do tego kawa.
— Zbożowa czy prawdziwa? — Lisanna stanęła na baczność.
— Oczywiście, że prawdziwa, kochana. Dziękuję ci ślicznie.
— Oj, to nic takiego. Ja też uwielbiam prawdziwą. Natsu robi
taką pyszną, najlepszą na świecie. Usmażył też specjalnie dla mnie naleśniki.
Natsu przegryzł sobie język. Talerzyk z ciastkiem przechylił
się i łyżeczka poleciała na podłogę. Ciastko na szczęście zostało na miejscu.
— Przegryzłem sobie język — skłamał.
Uśmiechnęła się w jego stronę i wyszła. Nie zapytała, czy
przypadkiem i on nie chce kawy. A co z naleśnikami? Nie zrobił ich dla niej,
dla siebie. Kawa? Ile razy obrażała go, kiedy starał się jak mógł, przynosił
jej w najcięższych dniach jej ulubioną i słyszał tylko krytykę.
— Co zamierzacie zrobić z Lucy? — powtórzył pytanie.
Igneel odetchnął ciężko.
— Mój drogi synek, śpieszy ci się, by poznać nasze plany.
Kochany jesteś. Przepraszam, że wcześniej przeraziłem cię swoją osobą, ale
teraz rozumiem, dlaczego mnie od siebie odsunąłeś. — Położył dłoń na ramieniu
Natsu i ścisnął ją mocno. — Ponieważ miałeś kontakt z Lucy. Bałeś się o moje
życie i to rozumiem. Ten bilet, to miał być sygnał, ale już nigdy więcej nie
będziesz musiał chować się w strachu przed nią. Zabijemy ją.
— Jjak? — wyjąkał.
— Jak? Oczywiście, że musi poczuć wasz ból. Lisanna straciła
ucho. Graya chyba przypalono, prawda? Erza ma bliznę na oku. Tak, po kolei...
Będziemy dziergać i haftować. Nie damy jej umrzeć i nie pozwolimy, by Acnologia
myślał, że nie znamy prawdy. Zabijemy również Laylę. Jude nie żyje i szkoda.
Najwidoczniej Lucy z litości skróciła żywot ojca. Czego nie robi się z miłości?
— Ale... Ale gdzie jest Layla? I jak wywabicie Lucy?
— Natsu, Natsu, kochanie, przecież sam powiedziałeś
Lisannie, że Layla znajduje się zakładzie psychiatrycznym.
Metaliczny smak krwi rozniósł się po jamie ustnej Natsu.
Coraz mocniej przegryzał język, powstrzymując się od krzyków, którym wcześniej
dał się ponieść. Nie tym razem. Nie zdradź prawdy.
Otworzył okno. W pokoju zrobiło się duszno, a i zapomniał na
chwilę, że wciąż siedział w zimowej kurtce. Zdjął ją i poczuł chłód
wydobywający się z dworu. Wyjrzał na zewnątrz. Bałwan, którego w nocy naprawił,
znów stracił ręce, marchewkowy nos wygryzł jakiś ptak.
— Tato... — gorycz przeszła mu przez usta — ile mamy czasu,
zanim Lucy się zorientuje.
— Lucy się nie zorientuje — odparł bardzo przekonująco. —
Posłuchaj, Natsu, to nie jest dla ciebie proste. Rozumiem, sam byłem kiedyś
głupi, ale musisz mi uwierzyć, a przede wszystkim musisz przestać myśleć o
Lucy, jak o dobrej osobie. To potwór. Prędzej czy później i ciebie pożre.
Acnologia też wydawał się uczciwym człowiekiem. Ile ludzi go szanowało przed
piętnastoma laty! — podkreślił, wskazując palcem a sufit. — Dla niektórych był
bogiem. Kimś, kto miał plany wynieść naszą mieścinę wysoko. Tu miał rozkwitnąć
handel. Wszystko zniszczył...
Igneel pochylił głowę i zamknął na moment oczy, zamyślając
się.
Natsu odruchowo poszedł w stronę drzwi, jednak Lisanna
weszła do środka niosąc na tacy dwie filiżanki z kawą — jedną dla siebie, drugą
dla Igneela. Podała naczynie mężczyźnie. Usiadła naprzeciw niego i wymienili
się spojrzeniami, które przeraziły Natsu. Były zgodne, biła z nich ta sama
chora nienawiść i żądza zemsty, a jednocześnie... uśmiechali się.
Natsu dłużej nie poznawał tych ludzi. Brzydził się nimi. Nie
chciał mieć nic więcej wspólnego, ale trzymali go kurczowo w tych więzach,
które oplatały jego ciało, jak pajęcza nić okalająca jeszcze żywą ofiarę.
Zdawali sobie sprawę z jego słabości i wykorzystywali go.
Życie przestało cokolwiek dla nich znaczyć.
— Muszę... — Przełknął głośno ślinę. — Muszę wyjść na
spacer. Znowu zniszczyli mi bałwana.
— Bałwana? — zdziwił się Igneel. — To zbuduj drugiego.
— Wolę naprawić tego, który jest.
— Ale czy to ma sens? Przecież on już nie będzie taki sam.
Lepiej zacząć coś od nowa.
— Nie — fuknął, co zaskoczyło nawet Natsu.
Igneel otworzył szeroko oczy i po chwili parsknął śmiechem.
— Dobra, dobra. — Machnął ręką. — Leć go napraw. Choć zaraz
i tak ktoś go zniszczy.
— Ja... Naprawię go — powtórzył jeszcze raz i wyszedł.
Tak, naprawi, da się naprawić. Nie zbuduje
niczego nowego. W duchu podziękował za jego radę, bo dzięki niej przekonał się,
że jeszcze ma o co walczyć.
0 Comments:
Prześlij komentarz