NATSU
Podśpiewując pod nosem, podrzucił do góry naleśnika, który idealnie opadł na środek patelni. Okręcił się razem z nią, po czym odłożył z powrotem na gaz. Pogłośnił radio — tego dnia od samego rana leciały najlepsze kawałki i w końcu nie puszczali utworów Metalicany. Był to miód dla jego uszu, połączony z rozkoszą dla podniebienia, która przyszła, gdy wyłożył cudownie pachnącego naleśniora na talerz. Zrobiła już mu się górka, zbyt duża dla dwóch osób. Mimo to nalał jeszcze ciasta na patelnię.
— "Zakochałem się, zakochałem się, o je, je!" — zaczął śpiewać. Po przedwczorajszym kursie śpiewu z Ichiyą, nabył kilka przydatnych umiejętności, a szczególnie okrył, że śpiew wcale nie jest taki zły.
Zatańczył w rytm muzyki i chwycił jednego z naleśników, zwijając go w rulon. Udał, że ma przed sobą mikrofon, i rozpoczął koncert życia. Machał szpatułką wokoło, jakby grając na perkusji i śpiewał. Głośno, bo po chwili usłyszał głośnie stąpanie Lisanny.
Dziewczyna stanęła w progu i ziewnęła szeroko.
— Jest piąta. — Wskazała na zegarek.
— A ja wróciłem z pracy i mam ochotę na przepyszne naleśniki — Ucałował ukochaną w policzek. — Ślicznie wyglądasz.
— Daj spokój. — Palnęła go w ramię. — I przestań śpiewać, to irytujące...
— Naprawdę? — zdziwił się. — Możliwe, ale jakoś to polubiłem. Może przez pracę? Jeszcze trochę i zostanę muzykiem! — pochwalił się.
— Nie, zdecydowanie nie. To grzech tak śpiewać.
— Grzech, grzech — powtórzył po Lisannnie, zdejmując kolejnego naleśnika. — Poza tym nie narzekaj. To ja pracuję. Możesz spać całymi dniami.
— Natsu, jeśli będziesz mnie tak budził, to znowu dosypię do ciasta soli zamiast cukru.
— Wolałbym nie... — mruknął pod nosem. — Wydajesz się... radośniejsza niż ostatnio.
— Naprawdę? — Spojrzała na niego troskliwie. — Może dlatego że mój ukochany znalazł dobrą pracę, nie muszę się martwić o rachunki, no i Lucy raczej nie przyszła nas zabić.
Natsu usiadł. Miał mówić Lisannie o spotkaniu z Lucy? Na jeden dzień się wstrzymał, złudnie wierząc, że przez ten czas podejmie konkretną decyzję. Decyzję? Pluł na siebie. Gardził niezdecydowaniem, ale targały nim wątpliwości. Z jeden strony Lisanna, z drugiej Lucy. Ciężko było trzymać spotkanie w sekrecie, ale z drugiej strony Lisanna może różnie zareagować na prawdę.
— Słyszałam, że zapowiadają ocieplenie na najbliższe dni — wtrąciła nagle, podbierając jeden z naleśników. — Całkiem... ok...
— Całkiem ok, całkiem ok — przedrzeźniał ją. — Powinnaś powiedzieć, że przepyszne, najlepsze na świecie!
Zaśmiała się słabo.
— Są ok. Byłyby lepsze, gdybyś nie trzymał w tajemnicy spotkania z Lucy...
Szpatułka wypadła Natsu z rąk wraz z przekładanym naleśnikiem. Płynne ciasto rozchlapało się po podłodze, a usmażona część przykleiła do płytek. Natsu wyłączył gaz pod patelnią i przykucnął, zbierając reszki jedzenia.
— Skąd wiesz?
— To nieistotne — odparła ostrym tonem.
— Tak, jasne... Nieistotne.
Wyrzucił resztki do pełnego kosza. Dlaczego Lisanna nie wyrzuciła śmieci? Przecież nie nazbierało się ich tyle przed jeden dzień.
— Ona jest szalona.
— Nie jest. — Zamrugał ze zdziwieniem. Nie spodziewał się, że tak łatwo stanie po stronie Lucy. — Jest zagubiona i potrzebuje pomocy. Posłuchaj, rozmawiałem z nią. Jest naprawdę ok. Raczej nie weźmie broni i nie zacznie strzelać do każdej napotkanej osoby.
— Raczej. — Chwyciła go za słówko. — Martwię się. Ona jest szalona. Nieprzewidywalna. Inna. Natsu, może wcześniej ci tego... Że może... — urwała.
— Co "może"?
— Może czas wrócić do dawnych podpaleń — zaproponowała.
Natsu zacisnął pięść. Odwrócił się i na szybko wciągnął na siebie buty. Kurtkę narzucił od niechcenia, ale o grubą czapkę już zadbał.
— Gdzie idziesz? — spytała, podążając za Natsu wzrokiem.
— Na spacer.
— Przemyślisz moją propozycję?
— Nie — fuknął. — Zastanowię się, czy i ciebie nie trzeba zamknąć, jak Mirajane.
— Natsu? Natsu!
Zatrzasnął za sobą drzwi i zbiegł po klatce schodowej. Do środka wszedł właśnie sąsiad z mieszkania nad nimi. Też pracował na nocnej zmianie. Pozdrowili się i minęli.
Natsu wyszedł na zewnątrz, do cichych peryferii miasta, gdzie wysypane śniegiem pola krzyżowały się z lasem i drogą szybkiego ruchy. Dotarło do niego chłodne, świeże powietrze, które orzeźwiło po jednym dmuchnięciu. Było kolące i przy takiej pogodzie lepiej się myślało.
Przetarł twarz. Tak, w tym wszystkim oczywiście zapomniał o rękawiczkach. No nic, włożył dłonie do kieszeni.
Usiadł na metalowej huśtawce i zakołysał się. Stare zawiasy zatrzeszczały śmieszne, więc przy okazji wybuchnął śmiechem, który bladł wraz z wracającą świadomością. Pokłócił się z Lisanną...
"Może czas wrócić do dawnych podpaleń" — powtórzył w myślach słowa ukochanej i znów na ich dźwięk zadrżał. Czy tak bardzo tęskniła za tamtymi czasami? Czy ogień przynosił jej ulgę? Czy kolejne zgliszcza sklepów wywoływały uśmiech na twarzy?
Ani wtedy, ani teraz... Był głupi, bardziej niż głupi, i oboje dostali szansę, by coś zmienić, więc dlaczego Lisanna tak kurczowo trzymała się pierwotnego planu? Dlaczego łudziła się, że zniszczenie Acnologii da jej spokój?
— A Lucy?
Wyciągnął z portfela kartkę z numerem telefonu dziewczyny. Zawahał się na moment. Było późno, pewnie dawno spała po ciężkim dniu. Nie chciał jej budzić, ale mimowolnie przepisał numer i dodał do kontaktów. Palec zatrzymał nad przyciskiem.
— Chyba nie będzie na mnie zła... — Wybrał numer. Poprawił się na huśtawce. Dobrze, że miał długi płaszcz, przynajmniej tyłek mu nie odmarznie.
— Słucham? — Lucy odebrała po drugim sygnale.
— To ja...
— N... Natsu? — zdziwiła się. — Jest piąta rano... Ano tak, ty pracujesz. Coś się stało?
Oczy otworzył szerzej. Nie spała? Zapytała od razu, co się dzieje?
Nie pomylił numerów, nie pomylił również zmęczonego głosu dziewczyny, dzięki któremu przyszła niespodziewana ulga.
— Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale potrzebuję z kimś porozmawiać. — Szukał właściwych słów, ale w niezręcznych chwilach zawsze było mu trudno znaleźć odpowiednie.
— Słucham. I tak nie spałam.
— Ciężki dzień?
— Najgorszy i jeszcze gorszy — przyznała.
— U mnie było lepiej, nawet zacząłem śpiewać i smażyć naleśniki.
— Pewnie wyszły przepyszne.
Nawet nie zdążył spróbować. Kiedy wróci, wystygnął, a wtedy stracą właściwy smak. Tak zawsze powtarzała mu mama, kiedy razem robili obiad. Smarowali naleśniki grubą warstwą domowego dżemu, zawijali i zajadali się, aż mogli pęknąć z przejedzenia.
— Mama mnie nauczyła je robić — wyznał Natsu, licząc... w zasadzie sam nie wiedział na co.
— Była kochana. Moja nigdy nie chciała, bym jej pomagała. Zazwyczaj nawet wyganiała mnie z kuchni.
— Mógłbym cię nauczyć! — zaproponował nagle.
Zaśmiała się.
— Z przyjemnością. Szef kuchni Natsu Dragneel... To byłby hit.
— I na początku programu dałbym najlepszy koncert na świecie!
— Mam nadzieję, że bez "dotykania" jak Ichiya.
— Oj, nie, nie. I tymi łapami miałbym później gotować? Co to, to nie!
Żałował, że to tylko rozmowa przez telefon. Bał się zaproponować spotkanie, szczególnie po tym, jak potraktowała go Lisanna, ale tak mocno pragnął zobaczyć się z Lucy twarzą w twarz. Ulepić bałwana, zmęczyć się, a potem wspólnie zrobić obiad. Zaprosiłby też innych na degustację.
— Myślisz, że się wkrótce spotkamy?
Natsu o mało nie wypuścił telefonu. Zaproponowała pierwsza... Wyszczerzył się szeroko, nie umiał tego juz dłużej zatrzymać. Przestało przeszkadzać zimno. To nic, że nie wziął rękawiczek. Utrzyma telefon.
— Bardzo chętnie. Wiesz, że jestem w ciągu dnia wolny.
— To cudownie. — Odetchnęła z ulgą. — Bałam się, że i ty będziesz miał mi za złe.
— A co dokładnie?
Lucy zamilkła. Jej reakcja zaniepokoiła Natsu. Czyżby o czymś nie wiedział? Minęły przecież tylko dwa dni od ich ostatniego spotkania...
— Lucy, co się stało?
— Ja... — zająknęła się. — Ja ci tego nie powiem. Sam ocenisz. Zapytaj Lisanny, powinna już wiedzieć, a jeśli nie, to wkrótce ktoś do was przyjdzie...
— Lucy, co się dzieje?! — powtórzył, tym razem ostrzegł.
Usłyszał w słuchawce rumor. Podniósł się odruchowo w obawie, że coś się stało.
— Dzieje się źle — odezwała się po chwili. — Powiedzmy, że chyba ciągnę za sobą jakiegoś pecha.
— Niemożliwe. Daj spokój, chyba ci się wydaje. — Kogo oszukiwał?
— Nie, nie wydaje mi się. To prawda. Za każdym razem, gdy coś zbuduję, ktoś mi to zniszczy. Wszystko po kolei tracę, choć staram się. Ja naprawdę sie staram — podkreśliła. — Tylko im bardziej się staram, tym więcej psuję.
Odszedł z placu zabaw. Śnieg zaczął na nowo prószyć. W świetle latarń wyglądał przepięknie. Kolejne płatki opadały delikatnie na chodniki, a dalej znalazł stojącego bałwana bez rąk. Odłamał dwie gałązki i włożył w środkową kulę bałwana, marchewkę wcisnął głębiej. Miał nawet ręcznie usłyszy szal. Pasował mu...
W podobną zimę wychodzili z mamą do parku, rzucali się śnieżkami i na końcu lepili bałwana, który nie stał nawet przed jeden dzień. Następnego popołudnia zawsze znajdowali zniszczone resztki, a mimo to budowali kolejnego, śmiejąc się i wyganiając dzieciaki, które chciały zniszczyć ich dzieło. Po prostu czerpali przyjemność z tworzenia, z zabawy. Więcej im nie było potrzebne.
— Nie umiem dawać dobrych rad — odpowiedział jej w końcu.
— Ja też nie.
— Ale... Ale wydaje mi się, że twoje starania nie idą na marne. Na pewno kogoś uratowałaś. Na pewno z Lisanną mogę żyć na spokojnie, nie martwiąc się o życie. Nigdy nic złego mi nie uczyniłaś.
— Tobie może i nie, ale zabiłam, Natsu. Naprawdę zabiłam. — Zaszlochała. — I... nie powiedziałeś nikomu, gdzie znajduje się moja matka?
— Oczywiście, że nie — odparł szybko. — Nie mógłbym. Jeszcze ktoś odnalazłby ją i zabił.
— To dobrze, to bardzo dobrze. Może już wracaj? Naleśniki ci wystygną, Lisanna obrazi.
— Ona to już obrażona. — Machnął od niechcenia ręką. — Taka już jest. Czasem całuje, czasem gryzie. Typowa kobieta.
— Ta... Loki też ma ostatnio humorki.
— Czyli wspólnie należymy do grona osób z problemami sercowymi?
— Trochę tak — przyznała, a potem nieśmiało dodała: — To miłych snów... Natsu.
— Dobranoc, Lucy. Pomyśl nad spotkaniem. Chętnie... — nim dokończył, rozłączyła się.
Cmoknął. Trochę szkoda, że nie dała mu zakończyć rozmowy, ale trudno. Wzruszył ramionami i wrócił do mieszkania. Lisanna już spała w łóżku, z talerza nie wzięła ani jednego naleśnika. Natsu przechwycił tylko jednego z wierzchu. Na szybko przekąsił, potem umył się i przebrał.
Położył się przy Lisannie. Oddychała spokojnie. Była położona bokiem do niego, ubrana w tę tandetną koszulę z lumpeksu. Powiedział dziewczynie ciche "dobranoc" i sam się ułożył, ale nie dał rady zasnąć. Noc okazała się ciężka, przewracał się z boku na bok i myślał o Lucy. O czymś wciąż nie wiedział... Czy Lisanna ukryła przed nim prawdę, czy może faktycznie jakieś informacje nie dotarły do nich.
Długo się zastanawiał, aż w końcu wstał z łóżka, nie zmrużając oka do godziny dziewiątej. Lisanna wciąż słodko spała. Dał jej szybkiego buziaczka w policzek, przebrał się i wstąpił na chwilę do osiedlowego sklepu. Z samego rana rzadko napotykał się na kolejki. Ekspedientka nie ociągała się. Skanowała produkty w moment, oddawała resztę i przechodziła do kolejnego klienta.
Natsu zrobił zakupy na szybko, z paroma drobnostkami, które pewnie nie były potrzebne, ale na pewno się przydadzą na śniadanie. Naleśniki zdążyły do tej pory wyschnąć, zrobić się niesmaczne. Mimo to dokupił i dżem. Chętnie spróbuje. Może sie nie otruje?
Podrzucił do góry słoiczkiem i okręcił się, lecz nie złapał dżemu. Wleciał w środek zaspy. Natsu przykucnął i odgarnął śnieg. Słoik leżał na samym dnie. Parsknął śmiechem. Szczęście w nieszczęściu, choć pewnie niepotrzebnie się wygłupiał.
Kucając, usłyszał nadjeżdżający radiowóz na sygnale. Zatrzymał się przy ulicy. Wysiadło z niego dwóch mundurowych — kobieta i mężczyzna. Oboje weszli do klatki, gdzie mieszkał z Lisanną.
Zapomniał o dżemie... Natsu podniósł się i biegiem ruszył w stronę mieszkania. Wparował do klatki schodowej. Z jednego z mieszkań wyszła starsza sąsiadka na spacer z psem. Natsu zahaczył o jej ramię. Przeprosił na szybko i wbiegł na drugie piętro.
Zamarł na chwilę. Starł z czoła pot i chwiejnym krokiem dotarł pod otworzył drzwi. Policja czekała już w środku. Lisanna siedziała przy stole w kuchni, nadal w piżamie, choć narzuciła na siebie ciepły szlafrok. Popiła kawę i krzywo spojrzała na Natsu.
— Gdzie byłeś? — zainteresowała się.
— Zakupy. — Podniósł siatkę. — Co się... Oni... — Wskazał na policjantów.
Dopiero z bliska rozpoznał jednego z funkcjonariuszy — był nim Elfman, starszy brat Lisanny. Zmienił się, poza tym Natsu spotkał go dwa czy trzy razy w życiu. Nabrał tężyzny, szczególnie w okolicach ramion. Był wcześniej szczupłym, ciągle trzęsącym się chłopakiem. Teraz jednak z popychadła stał się kimś, kto dręczy innych. Twarz stała się posępna i groźna. Na jego widok Natsu zadrżał.
— Elfman — wyszeptał imię Natsu. — Co się dzieje?
— Udajesz głupiego — wysyczał przez zęby policjant. — Udajesz głupiego czy naprawdę taki jesteś?! — ryknął, wciągając Natsu do mieszkania. Zamknął je na klucz.
— O co... Co się stało? — Spojrzał pytająco na Lisannę, ale ta w odpowiedzi pokręciła głową.
— Nie? A to ci niespodzianka. — Elfman udał zdziwienie. — Może zapytaj Lucy, co? Nie opowiedziała ci, co ta kurwa zrobiła? Nie odpowiedziała, jak z zimną krwią zamordowała... — urwał nagle. Łzy zebrały się w oczach mężczyzny. Jego mięśnie zwiotczały i opadł na kolana, nim dokończył: — Mirajane.
— Słucham?
0 Comments:
Prześlij komentarz