Lucy odsunęła na bok kapcie i ziewnęła szeroko, wydostając się spod warstwy grubych materiałów — kołdry i koca. Centralne nawaliło w nocy. Dalej nie mogła uwierzyć, że zdołali przedrzeć się samochodem w tej zamieci. Dotarli. Późno, bo zdołali wydostać samochód z zaspy dopiero koło pierwszej w nocy. Na samą myśl o staniu na zewnątrz dostała dreszczy.
Nałożyła na siebie gruby szlafrok i podeszła do okna. Odsłoniła ciężkie zasłony, a w ramach przeprosin słońce otuliło ją ciepłym blaskiem. Śnieg jednak nie stopniał. Zaspy utrzymywały się na terenie całej posesji. Drzewa uginały się pod ciężarem białego puchu, a wśród tych gór śnieżnych biegały wiewióry. Kilka ptaków wydostało się z karmnika, który ustawili razem z Strzelcem. Poszybowały w górę, niosąc w dziobach ziarna dla młodych.
— Hej. — Dłoń Lokiego wysunęła się spod pierzyny. — Jest szósta rano! — skarcił ją. — Już, do łóżka.
— Nie ma mowy. Tyle dzisiaj do zrobienia.
— A co ty masz niby do zrobienia? W tych zaspach? Prędzej przeziębisz się niż zbawisz świat. Zostając w łóżku, zrobisz więcej dobrego.
— Nie. Ma. Mowy. — Usiadła na poduszce i pstryknęła Lokiego w czoło. — Jeśli chcesz, to śpij, ale ja idę. Mam ochotę poczytać książkę. Obejrzeć film. Dawno robiłam coś normalnego.
— Konkrety poproszę. — Zawinął się mocniej kołdrą.
— Konkrety? — zdziwiła się. — Przecież ci wymieniłam. Poza tym planuję odwiedzić matkę!
— Tak, tak, a teraz dobranoc.
Odłożyła na bok laskę i usiadła na fotelu. Przez moment wpatrywała się w śpiącego Lokiego, ale potem westchnęła i wstała. Wyszła z pokoju, pozostawiając drzwi uchylone. Na korytarzu paliło się już światło. Ktoś tędy wcześniej szedł. Ruszyła więc w stronę kuchni, licząc na ranne ptaszki, które tak jak ona nie chciały już się wylegiwać w łóżku.
Najpierw usłyszała śmiech dziecka, Augusta, a potem rozmowę Zerefa z Mard Geerem. Nie rozumiała, co mówią, ale na samą myśl, że tego poranka nie będzie sama, uśmiech wyszczerzył się na jej twarzy. Pokręciła głową. Nie, powinna zachować powagę. Za wcześnie było na radość.
Dotarł do niej zapach świeżo smażonych jajek na boczku i cebulce. Aż zaburczało jej w żołądku. Może się podzielą?
Wzruszyła ramionami i weszła po cichu, natrafiając na dziwne spojrzenie malucha, który siedział z otwartą buzią, podparty kilkoma poduszkami i zagryzał jakiegoś misiaka. Zeref stał przy kuchence z Mard Geerem, obejmował. go w pasie. Odwrócił ku sobie i pocałował subtelnie w policzek. Mard Geer uśmiechnął się słodko, nigdy wcześniej nie widziała go tak szczęśliwe. Pochylił się nad Zerefem, ujął jego twarz, wciąż trzymając w ręce szpatułkę, i pocałował go mocno w usta.
Lucy kaszlnęła.
Odsunęli się od siebie, kiedy zdali sobie sprawę, że nie są w kuchni sami.
Lucy sapnęła, wypuszczając z ręki laskę.
Jeśli miała kiedykolwiek zobaczyć miłość bijącą z czyjejś twarzy, to właśnie teraz to się stało. Wiedziała, że Mard Geer czuje coś więcej do Zerefa, ale nie sądziła, że spotka się tak z głębokim uczuciem. Zarumieniła się ze wstydu.
— Ee, cześć... — Zeref wrócił do Augusta i podał mu butelkę z mlekiem. — Widziałaś?
Kiwnęła.
— Przepraszam, że tak wyszło, ale chyba nie masz nic przeciwko?
Pokręciła głową.
— Może cos odpowiesz?! — wściekł się Mard Geer, kiedy przekładał jajka na drugą stronę.
Lucy wzruszyła ramionami, a Zeref parsknął śmiechem. August zamachał rączkami i również zaśmiał się wraz ze swoim bratem, opluwając mlekiem.
Zeref wziął ścierkę i wytarł twarz dziecka, mówiąc:
— Nigdy w życiu nie widziałaś całujących się facetów?
— Nie — Usiadła przy stole. — I nie spodziewałam się, że wy... — wskazała na dwójkę palcami — ten tego.
— Ten tego? — Zeref uniósł prawą brew. — Lucy, siostrzyczko, to normalne.
— Nie, nie, gratuluję, a od kiedy?
— Od wczoraj — wyjaśnił jej lakonicznie, choć pragnęła poznać więcej szczegółów.
— Czyli na razie... eee... delikatnie?
— Delikatnie? — zdziwił się Mard Geer. — O czym ty mówisz? Obrażasz nas czy... — urwał. Cały się zaczerwienił, gdy zdał sobie sprawę, o co ich tak naprawdę pytała. — Delikatnie — wymruczał i usiadł obok dziewczyny.
Zeref dokończył karmić Augusta. Butelkę wrzucił do zlewu, a potem podjął z podłogi laskę Lucy. Oparł ją o krzesło. Z patelni zdjął jajka i nałożył je na trzy talerze. Mard Geer już wstał, by mu pomóc, lecz Zeref chwycił go za ramię i z powrotem posadził na krześle. Sam pokroił chleb, wyjął z lodówki gotową sałatkę i postawił wszystko a stole. Nastawił wodę na herbatę, nim usiadł razem z nimi.
— Gratuluję — powiedziała w końcu, wbijając widelec w żółtko. — Nawet... Nawet pasujecie do siebie.
— Tak, bardzo — zgodził się żartobliwym tonem Zeref. — Nie wiem, czy dobrze robię, ale póki co jest... całkiem miło. Nie wiem, czy długo ze sobą wytrzymamy, ale może jakoś się uda?
— Hm... — wymruczał Mard Geer i uśmiechnął się w kierunku Zerefa.
— Póki nie spróbujecie, to się nie przekonacie.
— Ojoj, czyżby Lucy nie miała nic przeciwko? — Znowu się z nią drażnił. Już chciał coś dodać, gdy August zapłakał. Zeref poszedł do dziecka i uszczypnął je w pyzaty policzek. Zaśmiało się, a on schował twarz za dłońmi i udał, że go nie ma, by zaraz ujawnić się przed bobasem.
Lucy nie była pewna, kto się lepiej bawi — czy Zeref, czy August, ale widząc roześmiane twarze dwójki, na jej sercu robiło się cieplej.
— Jesteś cudownym ojcem — stwierdziła.
Zeref zbladł. Opuścił Augusta i usiadł znów przy Mard Geerze, zjadając pierwszy kawałek boczku.
— Bratem — poprawił ją.
Lucy nie zgodziła się z nim:
— Nie jesteś bratem. Widzę to, czuję. Pamiętasz naszą rozmowę? Wtedy kiedy nakryliśmy Gajeela tańczącego na stole?
— Mniej więcej.
— Powiedziałeś mi wtedy, że chcesz mieć normalną rodzinę. Trochę w tym prawdy, trochę nie. Wydaje mi się, że nawet jeśli twoja... nasza — poprawiła się — rodzina nie będzie normalna, to i tak może być szczęśliwa, bra... braciszku — wydusiła z siebie, rumieniąc się ze wstydu.
— Braciszku? — powtórzył po niej i parsknął śmiechem. — Dobrze, dobrze, siostrzyczko.
— Tak więc... — zwróciła się do Mard Geera — z przyjemnością was pobłogosławię. — Wykonała znak krzyża i chwilę później wszyscy ryknęli śmiechem, nawet August do nich dołączył, machając rączkami z zadowoleniem.
Prawdziwe śniadanie z rodziną...
Lucy inaczej sobie wyobrażała taki posiłek, jeszcze paru osób przy niej brakowało. Mimo to ten stół jej wystarczał.
Woda się zagotowała. Zeref zalał herbatę i podał każdemu z nich. Mard Geerowi zwykłą, sobie zieloną, a Lucy korzenną z pływającym goździkiem. Napiła się trochę i odetchnęła z ulgą, że ten chłodny dzień zaznała czegoś tak ciepłego.
— Dziękuję — wyszeptała nieśmiało.
— Musimy sobie pomagać, siostro. — Zeref położył dłoń na jej ramieniu. — Pamiętaj tylko, że wciąż jesteś wnuczką Acnologii. Nie pozwól sobie na słabość...
Wyprostowała się. Założyła ręce na stole i z pełną powagą w głosie wyznała:
— Nie zamierzam.
— Wiele się dopiero zacznie.
— Niewiele się skończy — kontynuowała myśl. — Musimy być przygotowani na wszystko. Mam przeczucie, że wkrótce coś się wydarzy.
— Nie wiem, czy zechcesz, ale... powinnaś odwiedzić Acnologię w więzieniu — zaproponował Zeref.
Na samą myśl o dziadku i o tym, że miałaby go odwiedzić w więzieniu, Lucy dostała dreszczy. Zacisnęła dłonie. Potarła wierzch jednej z nich i dopiero wtedy odpowiedziała ze spokojem:
— To chyba nie jest zbyt dobry pomysł.
— Jest. — Nie akceptował sprzeciwu. — Rozumiem, że to dla ciebie może być trudne, ale weź pod uwagę, że musimy wiedzieć, co on planuje.
— Ok, pojmuję, ale myślisz, że jak sobie ot tak pójdę, to on odpowie mi na wszystkie pytanie?
— Oczywiście, że nie. — Zacisnął usta, pomyślał i mówił dalej: — Ale jeśli komuś ma cokolwiek wyznać to tylko tobie. Lucy, musimy znać jego plany, bo inaczej nie przygotujemy się na atak. Po to jest nam też Ichiya. Może to i dziwny człowiek, ale ma spore kontakty i... Jak w ogóle z nim poszło?
— Nijak. — Wzruszyła ramionami. — Spotkałam Natsu.
Widelec wypadł Zerefowi. Podniósł się gwałtownie, a następnie usiadł ostrożnie, chwytając się za głowę. Mard Geer podniósł sztuciec i wypłukał go w zlewie.
— Jak? Zaraz, nie, nie, czyli Ichiya współpracuje z Igneelem? Nie rozumiem nic z tego... — Zgubił się. Dlatego ujęła jego dłoń i uspokoiła Zerefa:
— Ichiya chciał żebym się pogodziła z Natsu. To dobry człowiek. A sam Natsu ma wyrzuty sumienia, bo właściwie wyrzucił Igneela.
— Naprawdę?
— Tak.
Odetchnął z ulgą. Wziął widelec, lecz zawahał się na moment, kiedy miał go wbić w jajko. Spojrzał spod kąta na Mard Geera, a potem znów zwrócił się w stronę widelca.
— On upadł — stwierdził.
— Opłukałem.
— Spadł na podłogę — podkreślił jeszcze raz, na co Mard Geer wzruszył ramionami.
Zeref przewrócił oczami i wrzucił widelec do zlewu. Wziął nowy z szuflady. We trójkę napili się herbata, ta już zdążyła wystygnąć, więc wszyscy skrzywili się z niesmakiem. Nawet raz nie mogli w spokoju zjeść śniadanie, zawsze coś odwracało ich uwagę. Jeśli jednak już zaczęli, Lucy postanowiła kontynuować wcześniejszy wątek:
— Mam pójść do Acnologii, ale do matki nie mogę?
— Możesz, nikt ci nie zabroni — odburknął Mard Geer.
— Spokojnie. — Zeref położył dłoń na jego ramieniu.— Nie miał nic złego na myśli, Lucy. Chodzi tu tylko o twoje dobro.
— Akurat on nie dba o moje dobro. — Wskazała kciukiem na chłopaka. — I wiem, rozumiem, o co wam chodzi, ale jestem gotowa na spotkanie z nią.
— Nie jesteś — twierdził uparcie.
— Jestem. — Zacisnęła dłoń w pięść. — Nie możesz mi tego zabronić. Proszę, dam radę.
— Przypominam ci, że ostatnim razem ona chciała cię zabić, a ty ją prawie zabiłaś. Czy naprawdę ci ona jest do czegoś potrzebna? — spytał troskliwie.
— Nie potrzebuję ochroniarza, potrzebuję brata — wyznała nieśmiało.
Zeref prychnął. Podrapał się po włosach i nagle zaproponował:
— Pojadę z tobą.
— He? — wymsknęło jej się.
— To, co słyszałaś. Jadę. Z tobą. Z siostrą. Sama mi to powiedziałaś. Potrzebujesz brata, nie ochroniarza.
Teraz i Lucy przewróciła oczami. Zeref umiał ją wykorzystać, ale z drugiej posiadanie brata... nie brzmiało tak źle.
0 Comments:
Prześlij komentarz