Łańcuchy zaatakowały na raz. Mgła weszła w nie, podwajając ich prędkość.
Adrien podskoczył, zostawiając Marinette na kocim kiju. Rozciągnął go w kierunku schodów, których motyle nie zdążyły zniszczyć.
— Uciekaj! — wrzasnął do niej. — Ja się tym zajmę!
Uniknął pierwszych łańcuchów, okręcając się w powietrzu. Złapał się wystającej skały, zabujał na niej, a potem skierował się na ojca. Mężczyzna nawet się nie odwrócił. Rzucił za siebie kulę dymu.
Adrien obrócił się w powietrzu, unikając jej w ostatniej chwili. Kolejna nadleciała.
Tym razem uderzyła go w ramię. Na początku zdrętwiał mu tylko palec, więc nie obawiał się atakować dalej.
— Żałosne — fuknął Gabriel.
Akuma przesunęła się na bok.
Adrien przeleciał obok, wyciągając daleko rękę. Nie zdołał chwycić ojca. Zamiast tego poleciał w dół zbiornika.
— Kocie! — wrzasnęła Marinette nad nim.
Posłała w jego stronę koci kij. Rozciągnął go z oddali, aż pochwycił przedmiot. Odbił go od dna. Wzbił się w powietrze. Właz znów znalazł się na wyciągnięcie jego ręki. Sięgnął pochłonięty nadzieją, że to koniec. Widział uśmiechniętą twarz Marinette, sam wyszczerzył zęby, ale wtedy odwrócił się na moment do ojca. Nie zmienił się...
— Nie... — wyszeptał. Znowu mu sie nie uda. Nie spełni wymagań ojca.
Spróbował chwycić drążek od włazu. Nie sięgnął. Powstrzymała go ta sama siła, co wcześniej. Opadł bezwładnie, uderzając o rozsypujące się schody. Zniszczył połowę z nich. Zamieniły się w drobny pył. Przemknął między palcami Adriena, a potem zaniknął.
Łzy spłynęły po policzku Adriena.
Przysłonił twarz ręką, aby nikt nie zobaczył go w takim stanie, ale wszyscy widzieli. I ojciec, i Marinette.
— Kocie, wstań! — Pognała przez kolejne stopnie i uciekła na drugi fragment schodów, który prowadził niżej. Te, które dałyby jej szansę dosięgnąć włazu, zanikły. — Proszę, nie jesteś słaby!
— Oczywiście, że jest — wtrącił się ojciec. — Jego słabość wynika z zawodu samym sobą. Zapewne myśli o tym, że bez Biedronki jest nikim i gdyby tu była zamiast niego, wygrałby.
— To nieprawda! — ryknęła Marinette, odłupując fragment schodów. Cisnęła go w akumę, na której stał Gabriel.
Kawałek stopnia przemknął obok motyla. Nawet nie poruszył się. Zamiast tego ojciec wykonał kolejny ruch. Zmieszał fioletową chmurę z łańcuchami. Zmieniły swój kolor, otaczając się jakby skorupą, która uniosła się z wraz z nimi. Skierował swoją dłoń w stronę Marinette.
— Nie... — Głos Adriena był za słaby.
— Jesteś godny politowania. Nikt nie naprawi za ciebie tego świata. To twoja powinność. Nie tej dziewczyny, nie twoja, tylko Adrian Agresta, ale jego... przecież tu nie ma.
Adrien uniósł gwałtownie głowę. Zrobiło mu się niedobrze. W oczach pojawiły się jakieś plamki. Widział niewyraźnie. Potrząsnął głową w nadziei, że to tylko chwilowe zamroczenie, ale w tym samym momencie chwycił go ostry ból w szyi.
— Nie słuchaj go! — prosiła Marinette, biegnąc jak szalona przez schody. — Nie poddawaj się! Nie jesteś słaby. On tylko próbuje ci to wmówić! Damy radę, uratujemy Adriena. Ja... — Skoczyła przez wnękę, lądując twardo po drugiej stronie.
— Marinette! — krzyknął. Przez moment nie podniosła się. Narósł w nim niepokój, że przez swoje decyzje skrzywdził kolejną osobę.
— Ja... — znów zaczęła — nie jestem Biedronką. — Kaszlnęła krwią. Na szczęście przegryzła sobie tylko wargę. — Przepraszam.
— Wystarczy. Uciekaj! Masz... Masz kij, uciekaj! — błagał ją, lecz ona zmierzała dalej w tym samym kierunku.
Uderzył w skałę i zmusił się do wstania. Ojciec cisnął w niego kolejne kule dymu. Uniknął je, choć z trudem. Ciało odmawiała mu posłuszeństwa. Dusił się w stroju Czarnego Kota, jakby wiedział, że nie w ten sposób powinien teraz walczyć.
Przynajmniej odwracał uwagę od Marinette. Ojciec zdecydowanie mniej poświęcał jej uwagi, choć co jakiś czas zerkał na nią.
Adrien musiał wykorzystać tę słabość. Po raz kolejny rzucił kocim kijem. Tak samo jak poprzednim razem spróbował, żeby wbił się za akumą. Gabriel stał nadal niewzruszony. Łańcuchy zawisły przed nim w ostrzeżeniu, że Adrien się nie zbliżał, jednak on rozciągnął koci kij, złapał go i ściągnął z powrotem.
Kopnął akumę w skrzydło. Zachwiała się, obniżając lot. Ojciec użył łańcuchów, które owinął wokół tułowia motyla i przytwierdził do skał dookoła.
Marinette właśnie przeszła przez kolejne schody. Sapała bez opamiętania, ale nie zatrzymała się. Sięgnęła do kolejnej płyty, podniosła się, podparła dziwnie stopami schodek od drugiej strony i nagle zaczęła iść w górę po skale. Wyglądało to niebezpiecznie. W każdej chwili mogła spaść.
Adrien zacisnął powieki i skupił się na ojcu. Jeszcze raz skoczył w stronę akumy, tym razem walnął w przytrzymujące ją łańcuchy. Motyw jakby zajęczał.
Trzepot malutkich skrzydełek wydobył się zza Adriena.
Przełknął głośno ślinę, po czym uciekł w górę, łapiąc się za wystające stopnie. Jak po tym chodziła Marinette? Kruszyły się po każdym kroku. Łatwo było sie zachwiać i upaść w zbiornik albo co gorsza na skałę. Sam z trudem dawał radę się wspinać, ale ona?
— Walczycie... To godne podziwu, ale i bezskuteczne — Gabriel zaczął kolejną przemowę. — Walka nie zaprowadzi was do niczego, ewentualnie tylko do porażki. Ten świat się rozsypuje.
Adrien zacisnął zęby. Ostatni raz spojrzał na Marinette i tym razem nie miał żadnych wątpliwości. Musi ją chronić za wszelką cenę.
— Ej, ty! — krzyknął w kierunku ojca. — Dziękuję za cenne lekcje, ale niczego się nie nauczę od tego gadania.
— Hm... Uważasz, że słowne lekcje do ciebie nie dotrą.
— Nigdy! Koty to leniwe stworzenia. Wolą dobrze zjeść, a nie słuchać gderania mężczyzn, którzy urodzili się w ubiegłym tysiącleciu!
— Wiek tu nie ma znaczenia.
— A ja mam wrażenie, że jednak ma. — Zeskoczył ze schodów na skałę, zabujał się na niej i znów przeniósł się na kolejne stopnie. — Nie dam się pokonać. Szczególnie tobie! Mam marzenia. Mam plany. Może i na ten moment odpowiadasz za mnie, ale tylko do pewnego stopnia możesz mnie kontrolować. Jak stąd wyjdę...
— To co? Zbuntujesz się? Wyjedziesz do innego miasta?
— Nie, może na początek umówię się z dziewczyną, której totalnie nie zaakceptujesz. — Puścił oczko w stronę ojca. — A może zapiszę na zajęcia, które w końcu ja będę chciał wybrać. A może podejmę najgorszą decyzję w życiu!
— Bezmyślne, dziecinne zachowanie.
— Bardzo możliwe, ale przynajmniej podejmę je z własnej woli.
Teraz!
Rzucił się na ojca. Na początku celował w skrzydło akumy, ale puścił koci kij w ostatniej chwili, pozwalając mu opaść do zbiornika. Sięgnął do trzymanych przez ojca łańcuchów i chwycił je. Odbił się od akumy. Zaryczała z wściekłości.
Adrien pociągnął łańcuchy, zmuszając motyla, by zmienił kierunek lotu.
— Kocie! — krzyknęła Marinette.
Rozciągnął koci kij, który poleciał aż do dziewczyny. Chwyciła go i walnęła w kulę światła, posyłając ją w kierunku akumy.
Zauważyła ją...
Adrien puścił ostrożnie łańcuchy. Ćma jak oszalała zaczęła pędzić ku światłu wraz z zaskoczonym ojcem, który z trudem trzymał się jej czułek.
Światło uciekało ją oszalałe, nie wiedząc, gdzie zmierzać, jak wydostać się z zasięgu wzroku ćmy. Jednak jak raz ja zauważyła, tak mknęła, nie zważając na to, co stanie jej na drodze.
Marinette odetchnęła z ulgą.
Za wcześnie.
Kula światła przemknęła obok niej. Akumat nie zatrzymała się przed Marinette. Dziewczyna skoczyła, w ostatniej chwili łapiąc się kruszejącego schodka.
Adrien odetchnął z ulgą, ale nie na długo. Jej ręka drżała. Nie dawała rady się utrzymać, kiedy wokół niej latała kula światła i akuma, z ojcem na jej ciele.
— Trzymaj się! — krzyknął Adrien.
— A myślisz, że co robię? Opalam się?!
— Ech, przepraszam — mruknął pod nosem.
Wyciągnął dłoń, chcąc przywołać koci kij. Wtedy ten zaczął kiwać się na ostatnim stopniu. Kula światła przeleciała obok, motyl trącił kij i ten... spadł.
Adrien usłyszał tylko chlust.
— No i pięknie! No cudownie! — zaczęła narzekać Marinette.
— Już... idę... Skoro masz tyle sił, by gadać, to tam stój!
— Stój?! Czy ty nie widzisz, że ja tu ZWISAM!
— To się trzymaj, już... — Rozejrzał się na boki. Czego miał się złapać? — Ja...
Akuma szalała za kulą światła, podążając za nią gdziekolwiek nie poszła. Niszczyła wszystko, co stanęło jej na drodze. Adrien zaczął się obawiać, że nie zdoła dotrzeć do Marinette na czas.
Cofnął się o parę kroków. Jeśli miał doskoczyć, to musiał się rozpędzić.
Jego ciało było wiotkie, nie czuł się pewnie, jak z Biedronką, jak wtedy gdy podążał przez Paryż. W tym momencie targały nim większe wątpliwości niż kiedykolwiek w życiu.
— Już idę...
Pobiegł i skoczył. Motyl przemknął przed jego oczami. Sięgnął do stopnia w nadziei, że uda mu się go dosięgnąć. Wciąż coś migało przed jego oczami. Kula światła jakby patrzyła na niego. Adrien podążył za nią wzrokiem. Wydawała się znajoma.
— Uważaj! — ostrzegła go Marinette.
Złapał się stopnia i jak ona zawisł nad zbiornikiem. Zakołysał się, po czym puścił schodka, lecąc ku niżej położonej płycie skalnej. Spadł na nią na cztery łapy.
Od Marinette dzieliło już go niewiele.
— Pospiesz się!
Palce dziewczyny nie wytrzymywały. Puściła się odrobinę. Nie zostało jej zbyt wiele czasu.
— Już, już — obiecał, lecz wtedy światło stanęło mu na drodze. Zatrzymał się. — Zejdź mi z drogi! — rozkazał.
Machnął ręką — ta przeszła przez pustą materię i wyszła z drugiej strony, zostawiając na kostiumie drobinki złotego pyłu. Pobiegł w prawo, podążyła za nim. Potem spróbował w lewo, znowu stało się to samo.
— Przepuść mnie, proszę...
W kuli mignęła czyjaś twarz.
Adrien podszedł bliżej. Odsunęła się od niego, więc zrobił jeszcze kilka kroków, spychając ją aż na samą krawędź płyty. Uciekła, kiedy akuma znów chciał w nią uderzyć.
Adrien złapał się jednego ze skrzydeł i przeleciał wyżej, upadając na stopnie znajdujące się niedaleko Marinette.
Uśmiechnęła się pełna nadziei. Nagle puściła. Jej palce ześliznęły się po skale.
— MARINETTE! — ryknął, biegnąc ku niej bez opamiętania.
— Mówiłem, że nie wygracie — odparł spokojnym tonem Gabriel, wciąż stojąc na rozszalałej akumie.— Bez Biedronki jesteście nikim...
Marinette zacisnęła powieki. Wyciągnęła rękę, jakby w nadziei, że Czarny Kot zdąży ją jeszcze pochwycić, a potem wykrzyczała:
— To ja jestem BIEDRONKĄ! — Wyzwanie uniosło się echem przez całą jaskinię.
Adrien zaśmiał się i zapytał siebie, dlaczego był takim idiotą...
Nie zakwestionował wyznania Marinette, co więcej, zaakceptował je bez chwili zawahania. Wszystko nabrało sensu. Z jego serca spadł ogromny ciężar, który od dawna uwierał go w piersi. Wcześniej pojedyncze punkty nie chciały się ze sobą powiązać, a teraz? Utworzyły jedną, prostą linię, która zaprowadziła go do ukochanej, która zawsze była tą samą osobą.
Skoczył za dziewczyną do wody. Wpadła do niej pierwsza, dokładnie nad włazem, którego nie mogli otworzyć.
Woda była zimna. Przeniknęła nawet przez strój superbohatera, który powinien być nieprzemakalny. Płynęło mu się ciężko, jak nie przez wodę, a gęstą, galaretą ciecz. Przecież potrafił. Chodził od dziecka na pływalnie.
Wypłynął na powierzchnię i zaczerpnął wdechu. Rozejrzał się za światłem.
— Pomóż mi! — błagał kulę.
Zatrzymała się w chwilowym zawahaniu, aż nagle pomknęła ku Adrienowi. Znów mignęła wewnątrz czyjaś twarz. Tym razem zignorował ją. Wepchnął kulę do środka zbiornika. Woda zamieniła się jakby w okalany światłem kryształ. Z początku oślepił Adriena.
Nie do tak ostrego światła były przyzwyczajone kocie oczy chłopaka.
— Nie uda ci się to. — Ojciec wraz z akumą zawisnęli nad nim. — A na pewno nie uda się to Czarnemu Kotowi...
Adrien wziął wdech i znów wpłynął do środka. Zobaczył Marinette. Była na samym dnie. Nieprzytomna. Nie mógł do niej płynąć. Strój uwierał go, blokował ruchy. Ojciec miał rację, jako Czarny Kot nigdy jej nie uratuje.
Wypłynął po raz ostatni. Wziął głęboki, choć niezdecydowany oddech, wykrzykując jak w agonii jedną komendę:
— Plagg, schowaj pazury!
Strój zniknął, a Adrien odwrócił się i wpłynął do wody, która stała się lekka jak piórko. Nic nie blokowało mu drogi, więc dotarł do Marinette w chwilę. Chwycił ją pasie i pociągnął w górę.
Coś ją zablokowało.
Szarpnął jeszcze raz. Na jej stopie owinął cieniutki łańcuch, podobny do tego, który używał jego ojciec. Adrien podpłynął niżej. Pociągnął za niego — wyślizgnął się spod jego palców.
Wrócił do Marinette. Chwyciła go całkowita bezradność. Nie zamierzał się jeszcze poddać. Chciał walczyć i uratować jej życie bez względu na konsekwencje, które na niego czekały.
Zebrał w sobie siły.
Kula światła podleciała do niego, trącając delikatnie w policzek. Odwdzięczył się ciepłym uśmiechem.
Pochylił się nad Marinette. Ujął jej bladą, bez życia twarz. Nie chciał, żeby umarła, nie w jego podświadomości... Niezależnie od tego, czy była Marinette czy Biedronką. Obie, jak widać, należały do jego rzeczywistości.
Jeszcze raz chwycił ją w talii. Złapał tym razem dziewczynę mocniej. Obniżył się wraz z nią, postawił stopę na dnie i wtedy odbił się z całych sił. Kula światła podparła go od tyłu. Akurat teraz musiał przez nią nie przenikać. Jednak z wdzięcznością przyjął pomoc.
Nie wyrwał łańcucha, zamiast tego zabulgotało pod nimi. Spojrzał w dół. Kula podświetliła mu fragment podłoża, w którym znalazła się dziura. Do stopy Marinette był przywiązany korek.
Woda spłynęła w dół w moment.
Adrien padł ze zmęczenia na ziemię. Zakasłał, wypluwając wodę, potem położył Marinette na plecach. Ucisnął jej pierś, pochylił się i dwa razy wpompował jej powietrze. Wykonał kolejne uciski. Zakasłała. Przewrócił ją na bok, by wypluła zalegającą w jej płucach wodę.
— Adrien... — wypowiedziała niewyraźnie imię.
Rozpłakał się ze szczęścia. Objął ją mocno, mocniej niż kiedykolwiek w swoim życiu.
— Nie, Czarny Kot — wyznał bez żadnych wątpliwości.
Łańcuch na jej nodze pękł, rozsypując się na drobne kawałeczki. Odgarnęli fragmenty na bok, korek odrzucili.
— Adrien... — powtórzyła imię.
— Nieważne. — Pogłaskał ją po mokrych włosach. — To już nie ważne, Marinette. Idźmy stąd.
Podniósł dziewczynę, przekładając przez siebie jej ramię. Podparł ją w pasie i zaczął prowadzić do dziury, który została po wyciągnięciu korka.
— Nie powinieneś stąd odchodzić — stwierdził ojciec. — Tu jest twoje miejsce. Powinieneś się uczyć, starać, pracować. Twoja przyszłość zależy od efektów, które...
— Wystarczy — przerwał mu Adrien. — Zwyczajnie wystarczy, ojcze. Nie jestem dzieckiem, które musi za tobą podążać. Nie jestem dorosłym, który może odejść. Jestem twoim synem i Czarnym Kotem. Kocham cię, ale koniec z łańcuchami. Koniec z zamykaniem. Jestem... — popatrzył się przez moment na Marinette, a potem dokończył cichym, melancholijnym głosem — wolny.
Wskoczył do dziury, nim ojciec zdążył wykonać kolejny ruch.
Kula światła podążyła za nimi, oświetlając drogę aż do końca tunelu. Twarz pojawiła się w niej, tym razem była wyraźniejsza. Młoda kobieta poruszyła nieznacznie ustami. Nie wydały one dźwięku, ale Adrien pojął, co chciała mu przekazać.
"Jestem z ciebie dumna" — powiedziała kobieta, która wyglądała jak jego mama.
— Ja... — nie zdążył dokończyć.
Kula zatrzymała się, a on wypadł wprost na fotel w pomieszczeniu z fortepianem.
0 Comments:
Prześlij komentarz