Jesteś tchórzem — nikt nie wypowiedział tych słów, a mimo to rozbrzmiały echem w głowie Adriena. Powtarzały się w nieskończonym cyklu, który uderzał w niego za każdym razem, gdy próbował pomóc Marientte. Stał jednak w miejscu i patrzył na opadającą ku wodzie dziewczynę.
Pomogła mu.
Zrozumiała swoje błędy.
To jego świat, dlaczego więc życzył jej śmierci? Dlaczego właz oddalał się, gdy próbował go pochwycić?
— Nie myśl — odezwał się ojciec. — Porządek świata zostanie zachowany, kiedy ona zniknie z twojego życia. Może odzyskasz równowagę? Niepotrzebne przyjaźnie szkodzą, niepotrzebne relacje zaburzają rytm życia...
— Mylisz się! — wysyczał Adrien. Skoczył za Marinette.
Opadała powoli, jakby w głębi serca chciał ją uratować. Zatrzymał ją w powietrzu, obrócił się i złapał w ramiona. Koci kij rozciągnął, waląc nim o dno zbiornika. Przechylił go, po czym stanął na jego końcu.
Popatrzyli na siebie. Chyba po raz pierwszy widział tak delikatne spojrzenie płynące z oczu Marinette. Nie kierowała go do Adriena, a Czarnego Kota. On sam zwątpił, że po tym wszystkim przejdzie obojętnie obok dziewczyny. A Biedronka? To dziwne, ale... zapomniał, dlaczego uparł się przy tej miłości...
Trzepot skrzydeł rozbrzmiał wśród skał. Oboje obejrzeli się ku górze. Kolejne stopnie rozsypały się. Rozpoczęło się odliczanie do końca gry.
Adrien zabrał ich na płytę, gdzie wcześniej rozmawiał z ojcem. Już go nie było. Zamiast tego usłyszał trzepotanie, które przybierało na sile. Coś się zbliżało!
Zza skały wyjrzał motyl. Fioletowa ćma o wielkości słonia, przysłaniająca swoimi skrzydłami rozsypujące się schody. Nie chciała ich przepuścić...
Ojciec znów pojawił się w skale.
— Fascynujące. Nie sądziłem, że przywołasz tutaj akumę. Jedną z największych, jak mniemam. To bez znaczenia, właśnie przegraliście.
— Słucham? Przecież... — Marinette przyłożyła dłoń do twarzy i zasłoniła usta, nim dokończyła zdanie.
— Bezmyślna próba dochowania tajemnicy. Jeśli ludzie mają pracować razem, nie mogą ignorować tajemnic między sobą. Szczególnie tak oczywistych.
Adrien zagryzł zęby ze złości. Nie mógł już słuchać ojca. A najgorsze w tym wszystkim było to, że należał do części jego podświadomości.
— Oj, zamknij się — wysyczał.
Ojciec wzruszył obojętnie ramionami.
Przeszedł między poszczególnymi skałami, aż znalazł się najbliżej akumy.
— Jest piękna.
— Nie, nie jest, definitywnie nie jest! — zaprzeczał Adrien.
— No tak... — Pokręcił głową. Głęboki zawód był widoczny na jego twarzy. — Nie sądziłem, że spotkam się z tak niedorzecznym zaprzeczeniem. Jeśli kłamiesz, rób to właściwie, inaczej twoje starania są bezowocne.
— Ty nic nie rozumiesz!
— Oj, i tu się mylisz, chłopcze. Rozumiem wiele. Rozumiem tę akumę. Rozumiem, dlaczego sprowadziłeś tu tę dziewczynkę. Rozumiem, co cię dręczy. Z jakimi niepokojami się zmagasz i jestem gotowy je wykorzystać. — Zacisnął pięść, wystawiając ją przed siebie. — A wiesz dlaczego? Ponieważ jestem nieodłączną częścią ciebie. Ty mnie stworzyłeś. I kimkolwiek nie jest czy jest Gabriel Agreste, jakby to powiedzieć, ja jestem i tak częścią twojego wyobrażenia. Tak samo ten motyl.
Ręka ojca wyszła z płyty.
Marinette podniosła z ziemi kamyk i cisnęła nim w mężczyznę. Przeszedł jak przez ducha, waląc prosto w prawe skrzydło akumy.
Cień przerażenia przeszedł przez ich twarze. Cofnęli się o kilka kroków. Uderzyli plecami o płytę, w której niedawno ukrywał się ojciec.
Adrienem coś wstrząsnęło.
Motyw zatrzepotał, wydobywając z siebie ciężki dźwięk. Zaszumiał w ich uszach.
— Musimy KONIECZNIE znaleźć Adriena — pokręciła Marinette, rozglądając się na upartego po jaskini. — Przecież pan Agreste zwracał się bezpośrednio do niego, więc musi gdzieś tutaj być!
Adrien zamarł na moment. Potem odwrócił się i pacnął prosto w czoło. Nie wiedział już, czy ma płakać czy ma się śmiać. Głupota Marinette czasem zaskakiwała, ale w tej chwili przeszła jego najśmielsze oczekiwania.
— Ty naprawdę... — zaczął. Ostatecznie zrezygnował, zwyczajnie załamując ręce. Może to i dobrze, że się jeszcze nie domyśliła. — Musimy przejść dalej.
— Wiem, ale jak. Nie ruszają się. Póki my nie wykonamy ruchu, oni nie zaatakują.
— Wspaniałe myślenie panno Dupain—Cheng — pochwalił ją ojciec. — Jednak poniekąd mylne.
— Ech, znowu zaczyna, ile jeszcze można. Ja. Chcę. Stąd. IŚĆ! Mam dosyć. Nie dość, że Adrien dowiedział się o moim sekrecie, to na dodatek jestem zmęczona, niewyspana, boję się o rodziców i o cały Paryż, a Adrien gdzieś tkwi w tym cholernym świecie i w żaden sposób nie możemy go zlokalizować, bo... jak powtarzam.... TO JEST JEGO ŚWIAT!
Odetchnęła ciężko.
Ojciec zabrał rękę z powrotem do płyty i znów pokręcił głową, jakby zawiódł się na Marinette. Czy naprawdę w jego świecie ojciec musi kręcić głową a Marinette przewracać oczami? Tylko to zapamiętał?
— Nie wyjdziecie stąd — poinformował ich ojciec. — Mogę was zapewnić, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby was tu zatrzymać. Ta rzeczywistość należy do ciebie... — spojrzał na Czarnego Kota — więc to ty was tutaj zatrzymujesz.
— Czarny... Kot? — spytała ostrożnie Marinette, drapiąc się po głowie. — O nie! Nie pozwolę zwalać winy i na niego! Wszyscy winni, tylko nie pan? Godne pożałowania. Może lepiej samemu się zmienić niż szukać zmian u innych?
— Hm... Oczywiście jest to realny scenariusz, aczkolwiek niewygodny. Nie sądzę, żebym nie miał racji. Wręcz przeciwnie...
— Wystarczy! — przerwał im dyskusję. — Przepuść nas!
Usta Adriana zadrżały. Tyle słów cisnęło się przez gardło, ale żadne nie dało rady przejść. Kiedy tak patrzył na odbicie ojca w płycie, czuł się jak wtedy, gdy rozmawiali przez wideorozmowę. Ten sam niekształcony obraz. Ten sam mechaniczny dźwięk. Byli blisko, a jednocześnie nigdy dalej. Czuł się wyobcowany. Odrzucony. Obraz ojca zachował się na gołej skale — zimny i powtarzający mu te same rzeczy. W kółko i w kółko...
— Nie mogę...
Ojciec wyszedł z płyty skalnej. Jego ciało było przezroczyste, pół materialne. Wydzielało z siebie delikatnie iskrzącą się poświatę, która przykuła uwagę motyla. Akuma zamachała fioletowi skrzydłami i obniżyła się. Pozwoliła Gabrielowi Agrestowi wejść na swoje ciało.
Stanął na palcach, w swoim majestacie i wielkości spoglądając na dwójkę stojącą pod jego stopami. Uśmiech okrył jego pociągłą twarz w szyderczym uśmiechu.
Adrien zacisnął koci kij między palcami, chowając w głębi serca pragnienie, by zniszczyć ojca. Uderzyć go po raz pierwszy w swoim życiu, a potem uciec z przerażającego koszmaru podświadomości. Jednak nie dał rady tego uczynić, co dało ojcu czas.
Uniósł się wraz z akumą wysoko nad nich, przelatując między rozpadającymi się schodami. Podmuch, jaki zostawiał po sobie motyl, zabierał ze sobą kolejne odrobinki, niszcząc stopnie prowadzące do włazu.
Adrien zaklął w myślach. Marinette stanęła dokładnie obok niego, myśląc intensywnie nad sposobem, by się stąd wydostać. Nie było szans na ucieczkę — a przynajmniej nie w sposób, który wcześniej zawiódł. Nie sięgnął do włazu, muszą przejść przez schody.
Najbliższy stopień był za daleko. Ukrywał się tuż za źródłem światła, które jako jedyne okazało jaskinię. Pozwalało im widzieć w tej części podświadomości, ale nie pomagało.
— Ono się przesunęło — zauważyła nagle Marinette.
Wzdrygnął się i jeszcze raz spojrzał na światło. Faktycznie wcześniej znajdowało się w innym miejscu. Motyw nie zwracał na nie uwagi, bo było zbyt daleko. Ukrywało się przed nim, jakby nie chciało, by akuma zainteresowała się nim.
— Ćmy przyciąga światło. Możemy... — zauważyła Marinette.
—.. sprawdzić, że zainteresuje się nim? — dokończył za nią Adrien. — Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Nie ma z nami Biedronki!
— Nie ma... Jestem tylko ja, ale nie poddam sie. Będę walczyć.
Adrien cisnął koci kij w ojca. Przeszedł przez jego i wbił się w skałę, rozłupując ją wokoło. Gabriel wzruszył ramiona.
— Niepotrzebna próba — zaczął i w tym samym czasie kij się wydłużył. Uderzył w lewe skrzydło akumy.
Motyl nie zdążył uciec. Zachwiał się powietrzu, choć ojciec stał na motylu tak samo spokojny jak wcześniej.
Rozpiął guziki od rękawów i podwinął je aż pod łokcie.
— Co on robi? — zaniepokoiła się Marinette.
— Chyba... wolę nie wiedzieć.
Kij wrócił do Adriena. Skoczył, a Marinette schowała się za skałą.
Ojciec nakreślił w powietrzu kręg, pozostawiając na swojej drodze fioletowy dym. Nagle klasnął. Fala uderzyła ze wszystkich stron, potrząsając całą jaskinią. Rana na skrzydle motyla zagoiła się.
Akuma strzepnęła z siebie pył i poleciała dalej, niszcząc kolejne stopnie na swojej drodze.
Marinette bez zastanowienia wyszła z ukrycia. Skoczyła na pierwszą linię schodów, które zmierzały w dół, ku zbiornikowi. Adrien Podążył za nią, lecz kuła fioletowego pyłu uderzyła w niego. Cofnęła aż pod płytę skalną.
Zabolało go w piersi. Schylił się i kaszlnął, próbując wypluć coś, co w nim zaległo. Dusił się. To było dziwne, nietypowe uczucie, które bolało go jeszcze mocniej, gdy myślał o własnym ojcu. O tym, że go skrzywdził bez chwili zawahania i o Marinette, która walczyła mimo braku mocy.
— Mogę cię o coś zapytać? — Gabriel zacisnął kulę dymu w dłoni. — Kim jesteś?
Wzdrygnął się.
— Ja... — zaczął i wtedy motyw zniszczył cały fragment schodów, na który miała wskoczyć Marinette. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, wrzeszcząc: — Marinette.
Wyciągnął koci kij, mocno trzymając za jego koniec. Marinette spadła. W ostatniej chwili złapała się przedmiotu. Jednak jedna z dłoni wyślizgnęła się. Na szczęście przełożyła ramię przez kij i zdołała utrzymać się przez moment w powietrzu.
Przyciągnął dziewczynę do siebie. Puściła się kija i upadła wprost na Czarnego Kota. Polecieli na siebie, przeturlali się kilka razy, aż w końcu Adrien uderzył plecami w płytę skalną. Ile jeszcze razy akuma będzie stawała im na drodze? Czy dalej nie uda im się pójść?
— Kim jesteś? — ojciec powtórzył pytanie.
— Czarnym Kotem! — wykrzyczał najgłośniej jak potrafił.
Świat wokół zamarł.
Adrien zacisnął palce wokół własnego nadgarstka, czując, jak coś go ściska. Szarpnęło nim. Ukłonił się w kierunku ojca.
— Kocie! — wrzasnęła Marinette.
Podbiegła do niego, łapiąc co w pasie i przyciągając do siebie. Pachniała świeżym pieczywem. Uwielbiał ten słodki zapach, który przypominał mu o cieple panującym w domu dziewczyny. O rodzinie, której ciągle zazdrościł.
— Kocie!
Przesunął się o kawałek do przodu.
Marinette wyszła przed niego i złożyła mu porządnego plaskacza w prawy policzek. Zamrugał kilka razy ze zdziwienia. Chwycił za policzek; wciąż zdezorientowany tym, co się stało.
— Mari, ty...
Jeszcze raz go trzepnęła, tym razem w drugą stronę.
— Za co?! — oburzył się, przytrzymując za oba piekące policzki.
— Coś cię ciągnie!
— Co? Przecież...
Spojrzał na nadgarstek. Wokół był przywiązany cienki łańcuszek, a na drugim końcu znajdował się ojciec.
— Dlaczego? — wydukał niewyraźnie. Nie wierzył, że tata próbuje go skrzywdzić.
Zacisnął dłoń w pięść i tym razem Adrien szarpnął pięścią. Gabriel pozostał niewzruszony. Odetchnął spokojnie, zakładając ręce za plecami. Powiedział coś do akumy.
Czułka motyla poruszyły w nieznacznych drgawkach.
Rozbrzmiał szelest.
Z Marinette rozejrzeli się równocześnie w około. Dźwięk narastał. Zbliżał się ku nim, gdzieś od tyłu.
Z dwóch stron opadły kolejne łańcuchy. Jeden owinął się wokół uda Adriena, a drugi chwycił go w pasie. Wystarczyło, że poruszył się o kawałek, a te zaciskały się na nim do momentu, gdy czuł pierwszy ból. Nie przestawał.
Marinette przyklęknęła obok i włożyła palce pod łańcuszki, szukając połączenia, które mogłaby zerwać.
— Nie zalecam. To będzie tylko... niewygodne dla was — poinformował ją Gabriel.
Przestała. Popatrzyła na Adriena bezradnym, zawstydzonym wzrokiem i wstała. W tym samym momencie szelest przemienił się trzask. Tysiące motyli wyłoniło się za nich.
Adrien chwycił Marinette i skulił się razem z nią, osłaniając całym ciałem. Okręcił kocim kijem, lecz ten nie dał rady nadgonić nadchodzących istot. Odepchnął większość, reszta przemykała gdzieś obok, smyrając ich po twarzy. Marinette odganiała je od siebie i Czarnego Kota bez ustanku, krzycząc:
— Kiedy to się skończy?!
— Nie wiem, ale... — To była jego wina. Wciągnął Marinette w swoje sprawy i teraz nie umiał niczego naprawić. Powinien już wcześniej podziękować jej i zostawić w tyle, dla bezpieczeństwa. Nie uczynił tak, dlatego jedno słowo cisnęło mu się na usta: — Przepraszam.
— Za co? — zdziwiła się.
— Za to wszystko! — Motyl usiadł mu na ustach. Marinette trzepnęła go, aż Adrien jęknął z zaskoczenia i bólu.
— Nawet nie gadaj głupot! — Palnęła go, tym razem specjalnie i w głowę. — To nie jest twoja wina. Nawet Adriena nie jest! To wszystko ich wina. Zawsze to robią! I teraz też! To wina Władcy Ciem.
— Ale... To on okazał słabość...
To ja okazałem się słaby, poprawił się w myślach Adrien.
— Przecież każdy ma czasem chwile słabości. Ile razy ja prawie zostałam poddana wpływowi Władcy Ciem? Ile razy Biedronka okazała słabość? To normalne!
— Nie! — Zbyt dużo było w nim słabości. Jak miał walczyć u boku Biedronki, kiedy bał się przeciwstawić własnemu ojcu? Jaki z niego bohater, gdy nie może pokazać innym, że umie wyrwać się z tych więzów...
Marinette ujęła jego policzek i przetarła go kciukiem. Podniósł głowę, by spojrzeć prosto w jej oczy. Wyglądała na zmartwioną, ale w tej całej sytuacji również uśmiechała się. Jakby chciała dodać mu odwagi.
— Idziemy! — odparł, popychając Marinette do przodu.
Jedną ręką kręcił kocim kijem, drugą odpędzał od siebie motyle.
W pewnym momencie walnął w skałę, na której stali. Pękła w połowie, a dźwięk rozłupującego się kamienia przebiegł przez całą jaskinię. Zatrzęsła się. Na powierzchni zbiornika wydobyły się drobne bąbelki.
Skoczyli równocześnie. Adrien wydłużył koci kij i wbił go w dno zbiornika, utrzymując się na bujającym przedmiocie, gdy wokół nich latały motyle. Nic im jednak nie zrobiły. Zamiast tego okrążyły największego — tam, gdzie stał ojciec.
W jednej dłoni kumulował fioletowy dym, z drugiej trzymał łańcuchy, które unosiły się w powietrzu w stronę Adriena.
Super rozdział, chociaż w dwóch miejscach zamiast "motyl" było "motyw".
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i chciałabym, żeby ten koszmar się już skończył 🙈