Wzięła głęboki wdech i podążyła za Lokim, do pomieszczenia pachnącego różami, alkoholem i drogimi perfumami. Grała spokojna, otumaniająca muzyka, w której rytm uderzała laską.
Nastała cisza.
Zdenerwowane spojrzenia klientek i kelnerów skierowały się ku niej.
Czerwone kurtyny opadły wraz z chwilą,gdy umilkła muzyka. Barman skinął do dwóch, młodych kelnerów, jeden z nich wyglądał na dziecko.
Mężczyźni usiedli przy drżących paniach i ukoili ich lęk. Zaśmiały się, gdy jeden z nich zaczął szeptać im na ucho miłe słówka. Druga z zazdrości zabrała jej chłopaka, aż w końcu zaczęły się o niego szarpać. Rozbrzmiał radosny śmiech, dzięki któremu atmosfera w pomieszczeniu zelżała.
Lucy nie uśmiechnęła się. Z poważnym wyrazem twarzy stuknęła obcasem i ruszyła dalej, wśród ciemnoczerwonych świateł.
— Witamy, witamy, my prawdziwi mężczyźni! — rozległ się wrzask, a zaraz po nim nastąpiły gromkie oklaski.
Czarnoskóry kelner zaprowadził ją do stołu i podał menu z sezonowymi alkoholami na rozgrzanie. Postawił przed nią kieliszek z pierwszym winem i uśmiechnął się słodko. Lucy zbyła go dłonią.
Światła zgasły. Zapanowało chwilowe milczenie, jakby w oczekiwaniu na nadchodzące przedstawienie. Nagle światła skierowały się stronę sceny. Muzyka rozbrzmiała po całej sali. "Hound dogs" Elvisa Presleya zagrały wraz z krzykliwym śpiewem mężczyzny, który wyskoczył na scenę. Gruby, rudy, z nienaturalnie kwadratową twarzą i ubrany w najsłynniejszy kostium króla Rock&Rolla.
— Ichiya — ostrzegł Loki, dźgając Lucy palcem w ramię.
— To on? — spytała z niedowierzaniem.
Zaśpiewał — niskim, niewyćwiczonym głosem, który mijał się z melodią utworu. Mężczyzna szedł, poruszając w tańcu biodrami i wskazując kolejno na panie, które piszczały z zachwytu. Jego dłoń powędrowała ku odsłoniętemu zarostowi na klacie. Pogładził go, a potem zszedł dłonią niżej i niżej, aż zahaczył palcami o własne krocze.
Lucy wykrzywiła się z niesmakiem. Przymknęła oczy, nie dając rady dłużej na to patrzeć, lecz wtedy palec Ichiyi wskazał prosto na nią. Wzdrygnęła się. Zaczął podchodzić, był bliżej i bliżej, śpiewając coraz lepiej, ale i coraz intensywniej gładząc własne krocze. Skoczył w miejscu, obrócił się i... światła zgasły. Nastała niepokojąca cisza, aż nagle zapalono przy każdym ze stołów świece.
W powietrzu uniósł się kojący zapach kwitnących róż. Lucy wzięła głęboki wdech, rozkoszując się słodką wonią, lecz po chwili przerwał jej Ichiya:
— Podobało się?
Lucy wyprostowała się i odpowiedziała przekonująco:
— Czasami głos nie zgadza się z melodią, ale wystarczy nad tym popracować i występ będzie idealny.
— Ach, kobiety. — Wskazał na nią palcem. — Gdybym, o pani, nie widział twej twarzy w trakcie występu, może i bym uwierzył, ale widziałem. Prawdziwy mężczyzna jednak nie zarzuca kobiecie kłamstwa.
Odruchowo zaśmiała się.
— Tak, to nie był występ, którego oczekiwałam.
— Zapewne nie chcesz podać mi teraz ręki.
— Zdecydowanie nie — zgodziła się. — Widzę, że jest pan fanem Presleya.
— Bóg nad bogami. Wierzę, że zasiada gdzieś tam obok Jezusa i wraz z chórami aniołów śpiewa i tańczy na cześć Pana. — Uniósł ręce ku górze. Opuścił je. — Nauczył mnie on wiele, a przede wszystkim tego, że kobiety należy szanować, a więc... Jak chcesz rozwiązać kwestię współpracy?
— Oczywiście drobnymi upominkami. — Podała pakunek Ichiyi.
Spojrzał na nią krzywo, ale przyjął podarunek. Nie zajrzał do środka, zamiast tego odłożył go na bok i rozsiadł na fotelu.
— Dziękuję — mruknął. — A teraz konkrety. Uwielbiam konkretne kobiety. Kobiety, nad którymi trzeba się za bardzo zastanawiać, są niewarte uwagi prawdziwych mężczyzn. Bo czego nie zrobimy, i tak nie uda się nam spełnić ich pragnień.
— Z drugiej strony to wyzwanie — pociągnęła dalej temat.
— Na pewno, ale co z tego, kiedy musi się starać tylko mężczyzna?
— Zgadzam się, tylko skoro mężczyzna myśli zbyt dużo nad kobietą, ona też ma problem. Bo nie wie, co ma zrobić. Jest skomplikowana, ale też i zdołowana, niepewna, zagubiona.
— Hm... — Chwycił się za podbródek. — Czyżbyś się pokłóciła z Lokim?
Lucy zamarła, a Loki wstał gwałtownie, odpychając od siebie kieliszek z winem. Naczynie rozbiło się o podłogę. Oczy Lokiego wypełnił wstyd. Pochylił głowę nad podłogą i przyklęknął, zbierając w gołe dłonie resztki kieliszka.
— Przepraszam — wyszeptał.
— Loki... — Lucy zdołała jedynie wypowiedzieć jego imię. — Ja również przepraszam, ale skoro woli pan konkretne kobiety, to może przejdziemy to właściwego tematu i nie będziemy robić tu nieodpowiednich scen.
— Dokładnie! — zgodził się zaskakująco szybko. — A ty jej lepiej opowiedz, co tu robiłeś. — Pstryknął palcami w czoło Lokiego.
Chłopak złapał się za głowę i gwałtownie cofnął.
— Nie — wyjęczał.
— To nie, ale nie mów "nie", bo nie, dobrze?
Skinął w odpowiedzi.
Ich wymiana zdań lekko zdezorientowała Lucy. Czyżby coś zaszło między nimi w przeszłości? Oczywiście wiedziała, że Loki tu pracował, ale może kryło się za tym coś więcej?
— Konkrety — zmusiła Ichiyę, by wrócił do rozmowy.
— A tak, tak. — Odkaszlnął. — Współpraca otworzyłaby nam wiele drzwi. Oczywiście nie byłaby to łatwa kooperacja. Acnologia, z tego co wiem, siedzi w więzieniu i nie wydaje ci bezpośrednich rozkazów, a więc niesłusznie działasz w imieniu dziadka.
Lucy zmarszczyła czoło. Po raz pierwszy ktoś jej zwrócił uwagę, nikt wcześniej nie interesował się tym, czy Acnologia wydaje rozkazy z więzienia czy też nie. Było to podejrzane, wiele razy się nad tym zastanawiała.
— Działam we własnym imieniu — odpowiedziała w końcu.
— A ile masz lat?
— Przykro mi, ale jestem niepełnoletnia.
— Jaka szkoda, bo tylko dorosłe kobiety tu mogą przebywać.
— Naprawdę? — Zacisnęła palce na spódnicy. — Skoro tak to podziękuję, wyjdę i stracisz jedyną okazję na dobicie targu.
— A co niby, o pani stracę, jeśli Acnologia się o wszystkim dowie?
— Nic. Ewentualnie zyskasz.
— A dlaczego tak się stanie? — pytał ją dalej.
— Bo jeśli przegram, to zginę. Jeśli ty przegrasz, to zwalisz winę na mnie i ja zginę. Nic nie zyskasz, stojąc w miejscu. Wierzysz, że Acnologia da ci szansę? W takim razie czekaj — parsknęła. — Ja zamierzam iść dalej. Zabrać, ile sie tylko da z życia i nie żałować.
Ichiya pokręcił głową.
— Jesteś szaloną i skomplikowaną kobietą — skomentował, ale Lucy nie zgodziła się z nim:
— Jestem bardzo prosta. Aż za prosta. Zwyczajnie nie chcę zmarnować sobie życia, jak to robiłam przez dziesięć lat. Igneel mnie porwał i nigdy mnie nie wypuścił. Nie chcę, żeby przez kolejne lata był wymówką. Zamierzam wykorzystać dziadka, ile tylko dam radę. Potem się dowiem, czy postąpiłam właściwie. Jeszcze nie teraz.
Ichiya uśmiechnął się podejrzanie. Po chwili wybuchnął jednak gromkim śmiechem, uderzając się w prawe udo.
Chwycił Lucy za dłoń i wyściskał ją. Skrzywiła się znowu z obrzydzeniem. To była ta sama ręka, która dotykała krocza.
— Ej, przyprowadźcie nowego! — krzyknął do kelnerów. — A ja na chwilę zabiorę Lokiego.
— He? — zdziwili się równocześnie. Nim zdołali jakkolwiek zareagować, Ichiya przerzucił Lokiego przez ramię i odszedł do pokoju obok.
Lucy została sama.
Rozejrzała się po lokalu w oczekiwaniu, że ktoś do niej podejdzie, ale nikt się nie zjawiał. Poczuła się dziwnie. Chwyciły ją dreszcze, choć równie dobrze winę mógł ponosić chłód przedostający się nieszczelne okna. Gwizdało przez nie, piszczało, a zimno docierało pod nogi Lucy.
Ktoś zaczął iść w jej stronę. Nie dała rady spojrzeć kelnerowi w oczy. Nigdy wcześniej nie była w takim lokalu i nikt jej nie przygotował na zabawę z żigolakiem. Powinna się zabawić czy może przeprosić grzecznie i poczekać na Lokiego. Nim jednak zdążyła podjąć decyzję, usłyszała nad sobą:
— Dzień dobry. Proszę...
Kelner pochylił się nad nią. Różowe włosy mogły mylić, ale nie przepiękny uśmiech, który rozpoznałaby nawet w najczarniejszą noc. Jeszcze rok temu uciekała przed nim, wspominając Amelię i posłany uśmiech w więzieniu, w którym zamknęli ją Dragneelowie. Teraz jednak rozeszło się po niej ciepło.
— Natsu? — przerwała mu.
Podniósł głowę i zdołał jedynie powiedzieć:
— Ty...
— Ja — zgodziła się. Przesunęła, robiąc chłopakowi miejsce obok siebie. Poklepała je. — Chodź, porozmawiajmy.
— Lucy? Co ty tu robisz? Ja jestem w pracy...
— Tak, dokładnie. — Skinęła. — A ja jestem klientką.
Zrobił kwaśną minę.
— Lucy, to mój pierwszy dzień tutaj. Ja naprawdę nie mogę stracić tej pracy — błagał ją, lecz Lucy powtórzyła:
— Jestem klientką.
Westchnął zrezygnowany. Postawił napoje i usiadł naprzeciw Lucy, nie tam gdzie mu kazała. Podał jej kieliszek z winem i znów uśmiechnął się, lecz tym razem z wymuszeniem.
— Zostałeś... żigolakiem? — spytała.
— Tak, dokładnie. Znaczy nie, kelner. Niestety, rynek pracy nie jest dla takich ludzi, jak ja. Polecam nie pracować na czarno.
— I nie znalazłeś nigdzie pracy?
Dziwiło ją to, szczególnie że Zeref zajął się ogłoszeniami o pracę zanim rozpoczęli pracę nad budynkiem.
— Nie. — Pokręcił głową. — Nazwisko "Dragneel" chyba jest sławne, ale... nie takiej sławy się spodziewałem — dokończył szeptem.
— Przykro mi. A Lisanna wie, co tutaj robisz?
Wzruszył ramionami.
— Sam nie wiedziałem do teraz. To nie jest miejsce dla mnie, ale dobrze płacą.
— Jeśli dobrze się spiszesz, to może zostawię ci spory napiwek — obiecała, przymykając prawe oko. — Ale musisz się postarać.
Natsu przegryzł usta i z wdzięczności pochylił przed Lucy głowę, tak jak każdy. Dlaczego się przed nią kłaniali? Wszyscy, bez wyjątku? Dlaczego nie mogła usłyszeć zwykłego "dziękuję"?
— Zmieniłaś się — stwierdził i wypił z kieliszka trochę wina. — Myślałem, że spotkam wielką Lucy Heartfilię, wnuczkę Acnologii, a tu... jesteś ty.
— Zawiodłeś się? — wymsknęło jej się pytanie.
— Trochę tak, ale z drugiej strony poczułem ulgę. — Wzruszył ramionami. — Bałem się, że... no że... — Zmieszał się. Znowu wziął od Lucy kieliszek i wypił z niego.
Uśmiechnęła się delikatnie i podstawiła mu bliżej kolejny.
— Przykro mi, ale tylko w tym nie było trucizny — wyszeptała złośliwie.
Natsu od razu odsunął od ust naczynie. Przyjrzał się ostatnim kroplom alkoholu, które spływały po ściance kieliszka, aż parsknął śmiechem. W jego ślady ruszyła Lucy.
— Ile czasu mi niby zostało? Dwa dni czy zaraz tu zejdę? — zażartował.
Lucy ruszyła jego śladem i kontynuowała:
— Ja bym powiedziała, że za jakąś godzinę. Wiesz, tak dla pozorów — wyszeptała i machnęła dłonią. — Dobrze cię zresztą widzieć, Natsu.
— Zdziwisz się, ale z jakiegoś powodu też się cieszę. — Przysunął się bliżej dziewczyny. — Myślisz, że ten ssseksowny mężczyzna, Ichiya, zaplanował to?
— Dawać do tak ważnego gościa jak ja nowego żigolaka, niedoświadczonego i do tego mające tandetne perfumy. — Wzięła głęboki wdech. Wśród tych wszystkich zapachów oczywiście nie czuła perfum Natsu, ale miała radochę z samego drażnienia się z chłopakiem.
— A ty niby fiołkami pachniesz? — Powachlował przed twarzą dłonią. — Następnym razem użyj mocniejszych.
Lucy palnęła Natsu, najpierw w ramię, a potem w pstryknęła go w czoło. Roześmiali się równocześnie przy dźwiękach lecącej muzyki i radosnych igraszkach pozostałych pań i żigolaków. Loki długo nie wracał, ale... Lucy nie pogardziłaby dodatkową chwilą z Natsu.
Kiedy się tak zmienił? A może powinna zapytać, jaki on naprawdę jest? Ich dotychczasowe interakcje kończyły się katastrofą i nie pamiętała choćby jednego, spokojnego spotkania. Może to jedno pryz kawie w Fairy Tail, ale i wtedy udawała, by odkryć prawdziwe zamiary Natsu. Czyli po raz pierwszy normalnie rozmawiali? Bez ukrytych motywów? Bez Dragneela i wnuczki Acnologii, tylko sam Natsu i sama Lucy?
— Chyba nic nie planujesz? — spytała na wszelki wypadek.
— Nic a nic, a ty?
Pokręciła głową.
— Totalnie przypadkowe spotkanie — potwierdziła. — Chyba pierwszy raz tak normalnie rozmawiamy.
— O... — Otworzył szeroko oczy. — Wow. Wow. Faktycznie. — Wyszczerzył zęby. — Jak miło! Do tej pory jakoś raczej tak nam średnio to wychodziło.
— Do tej pory... — urwała. — Nie, nic, może lepiej niech tak zostanie.
"Do tej pory byli obcymi, których wiele łączyło..." — chciała dokończyć, ale wolała nie niszczyć atmosfery.
— No, byłoby fajnie. Dziwnie się porobiło. Wiele o tobie słyszałem, wiele złego zresztą... — wzdrygnęła się, gdy to usłyszała, ale wtedy Natsu dodał: — ale nie chcę cię o nic oskarżać. Poza tym może dzięki temu coś zrozumie? I po co się mam w to wszystko wmieszać?
— Nie musisz — odparła. — Obiecuję ci.
— Oj, jesteś kochana, na serio, ale perfumy masz paskudne, a ja mam dobry węch. Strasznie dobry. Jak Salamandra! — pochwalił się.
— A ona ma dobry węch? — zainteresowała się.
— Aaaa... — Natsu nie znał odpowiedzi. — Może w telefonie sprawdzimy?
— Myślisz, że w tej burzy złapie mi wi—fi?
— Raczej nie, a mój nadaje się do muzeum, więc ewentualnie w węża możemy pograć.
— Jaki zaszczyt... — powiedziała złośliwie, zakładając ręce na piersi. — Nie sądziłam, że żigolaki w tym barze mają tak genialne pomysły na zabawę...
— Ja tam mam ich jeszcze wiele...
Zamilkli równocześnie. Spojrzeli sobie prosto w oczy i równocześnie zdali sobie sprawę, jak dwuznacznie zabrzmiała ich wymiana zdań. Natsu cały się zaczerwienił. Chwycił za ostatni z kieliszków i dopił wina.
Kolejny utwór rozbrzmiał z głośników, tym razem poleciała piosenka "Can't help falling in love", wersja z filmu, którego w końcu Lucy ani razu nie obejrzała. Za to sam utwór kochała, zdecydowanie wolała go od piosenek Metalicany, choć przez Gajeela i te polubiła.
Elvis Presley jednak miał coś w sobie, seksowny głos, który wabił ją nawet, jeśli dźwięk wydobywał się z głośników. Czuła wibrację, czuła zmieniającą sie atmosferę w barze, który przypominał teraz gniazdko miłosne. Kilka pań zarumieniło się niewinnie, a ich zachowanie wykorzystali kelnerzy, przynosząc kolejne trunki.
— Też coś chcesz? — spytała się Natsu.
Pokręcił głową.
— Już trzy pomieszałem, wystarczy. Oj, wystarczy. — Rozejrzał się. — Ale to miejsce jest dziwne...
— Trochę.
— Nie, nie, nie to mam na myśli. Chodzi mi o Ichiyę. Wygląda na dobrego człowieka. Dziwacznego na swój sposób, ale z drugiej strony to naprawdę człowiek z wielkim sercem. Nikt mnie nie chciał zatrudnić, więc...
— Przepraszam — wymsknęło jej się za szybko. — To znaczy, wyjaśnię to, bo szukałam pracowników, brakowało mi ich nawet, ale nikt nie zgłosił mi twojej kandydatury.
— Żartujesz? — Zaśmiał się znowu. — Syn Igneela miałby u was pracować? Rozumiem osobę, która się tym zajmowała. Sam bym pewnie nie chciał u ciebie pracować. To... niewygodne... — kiedy to mówił, posmutniał. Opuścił głowę i wbił wzrok w pusty kieliszek, rozmyślając nad czymś.
Igneel, pomyślała Lucy. Wyszedł już na wolność, a do tej pory nie usłyszała zbyt wielu informacji na temat tego mężczyzny. Gdzieś pojawiły sie plotki, że żebrał. Inni mówili, że szykuje armię, na co odpowiadała śmiechem. Najwiarygodniejsza głosiła, że syn mu pomaga pokonać Acnologię, ale gdy tak patrzyła na tego syna, wątpiła w jego udział w wielkim planie obalenia jej dziadka.
— Spotkałeś... — Przełknęła głośno ślinę. — Spotkałeś się z Igneelem?
Skinął niepewnie.
— I co? — naciskała go dalej, aż nagle zdała sobie sprawę, jak plotki mogą się ze sobą wiązać. — Zawiodłeś się na nim?
Ponownie kiwnął głową, na co Lucy westchnęła.
— To akurat rozumiem — powiedziała w pełni świadoma swoich słów. — Wydaje ci się, że ojciec jest potworem, ale potem się okazuje, że do tego jest pedofilem. Myślisz o wszystkich dniach, kiedy do ciebie zaglądał. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że... — Spojrzała na własną dłoń. — On nigdy do ciebie nie przychodził. Ani do ciebie, ani do matki.
Natsu ujął jej dłoń.
— A wtedy zdajesz sobie sprawę, że bohater nie istnieje — kontynuował jej myśl. — Zostaje tylko żebrak, który oczekuje od ciebie mieszkania, samochodu i chyba całej armii przeciw Acnologii. Nie widzi ciebie, choć ty czekałeś na niego lata. Nigdy go nie rozumiałem, nigdy nie próbowałem zrozumieć. — Zamknął oczy. — To boli, kiedy myślę nad wszystkim. Chcę mu pomóc, ale on oczekuje ode mnie zbyt wiele. Jestem słaby...
Nie jesteś, chciała powiedzieć, lecz zdążyła w ostatniej chwili zacisnął wargi. W jej oczach zebrały się łzy. Dobrze, że Natsu na nią na patrzył, bo wątpiła, że da radę je utrzymać.
— Natsu... — wypowiedziała jego imię ciepłym, kojącym głosem.
— Co tam?
— Ja... Mój ojciec... To znaczy Jude... On...
— Coś jeszcze trzeba dopisać do jego listy zbrodni?
— On zgwałcił twoją matkę — wyznała mu.
Natsu ścisnął jej dłoń mocniej. Zabolało ją, ale nie wyrwała się. Zniosła ból w ciszy, przyglądając się twarzy chłopaka. Najpierw wymalował się na niej strach, potem chyba coś zrozumiał, bo skinął głową, a na końcu popłakał się. Lucy sięgnęła do jego policzka i otarła mu łzy.
— To jest chore — wydusił w końcu z siebie.
— Tak, to jest chore.
— Ale...
— Nie, nie jesteśmy rodzeństwem jak coś. Zeref jest moim bratem.
— Zeref? — wypowiedział ostrożnie imię chłopaka. — A tak, coś kiedyś o tym było. Boże, czy to naprawdę nie może się skończyć?
— Mam nadzieję, że wystarczy mi rewelacji do końca życia.
— Czyli Igneel porwał cię w ramach zemsty?
Wzruszyła ramionami.
— Chyba musiałabyś jego zapytać, nie mnie, Natsu. — Uśmiechnęła się blado. — Możliwe. A może nie. Kto wie, co nimi wtedy kierowało? Wydarzyło się i chyba... jestem gotowa zaakceptować siebie. Swoją przeszłość, swoje pochodzenie. Nie zmienię już niczego, a im dłużej siedzę w wydarzeniach sprzed lat, tym więcej bólu one przynoszą. Chcę się stać jeszcze silniejsza i skończyć to wszystko. Wydostać się z mroków, które okryły mnie przez te wszystkie lata i w końcu ujrzeć słońce. Nie chcę martwić się jutrem, chcę żyć dniem dzisiejszym. Bo nie zmienimy przeszłości, nie wpłyniemy na przyszłość, ale możemy iść tu i teraz... Dlatego zdecyduję się odwiedzić matkę. Jest w szpitalu... No wiesz, dla umysłowo chorych. Chyba sobie radzi... — Wzruszyła ramionami. — Nie wiem, bo dawno u niej byłam. Teraz to zmienię. Odważę się na coś więcej!
Natsu zamilknął z rozchylonymi wargami, z zarumienionymi policzkami i spojrzeniem wbitym w Lucy.
— Czy coś się stało? — spytała, ale nikt jej nie odpowiedział.
Muzyka zamilkła i w tym samym momencie drzwi od pomieszczenia, w którym przebywali Loki i Ichiya otworzyły się. Lucy spojrzała przez ramię. Kelnerzy zaczęli klaskać na widok pracodawcy, który po raz kolejny wykonał słynny taniec, tym razem bez piosenki, bez śpiewu.
Loki odsunął się, chowając zawstydzoną twarz za dłonią. Wrócił do Lucy i poklepał ją w ramię.
— Idźmy już stąd. Sprawa załatwiona — poinformował ją.
Siedziała zamroczona. Miała przed sobą Natsu, który gapił się na pusty kieliszek i Lokiego, który co chwilę spoglądał w stronę w drzwi, a na końcu dołączył do nich Ichiya, uśmiechając się chytrze, jakby właśnie udało mu się zrealizować plan. A pośrodku siedziała Lucy.
Oparła laskę o podłogę i podniosła się o własnych siłach. Loki odruchowo sięgnął ku jej ramieniu, aby wspomóc ją w kolejnych krokach, ale chwyciła go w nadgarstku i odsunęła. Nie było potrzeby. Wstań i idź o własnych siłach. Jeśli za każdym razem będzie na kimś polegać, nie osiągnie spokoju.
— Dziękuję za spotkanie — zwróciła się w stronę Natsu. — Jeśli dalej tu będziesz pracował, chętnie wpadnę. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, pomogę. Jeśli jednak zechcesz zwyczajnie porozmawiać, to... — zawahała się na moment, ale w końcu wyjęła telefon i pokazała go Natsu, kończąc zdanie: — zadzwoń i przyjść. Chętnie spędzę z tobą czas.
— Jasne! — odpowiedział, uśmiechając się pięknie, a ten uśmiech więcej nie przypominał jej o bólu, tylko o tym, że wciąż czeka na nią kolejne jutro...
0 Comments:
Prześlij komentarz