Szum niósł się między zaokrąglonymi ścianami pomieszczenia. Między stosami skrzypiec, ustawionych po obu stronach ścieżki, która prowadziła tylko w jednym kierunku. Nie rozgałęziała się. Przejście po instrumentach wydawało się niemożliwe. Przejście prowadziło ku środkowej części pomieszczenia, gdzie stała okalana złotem klepsydra. Piasek przesypywał się z jej górnej części ostrym, nieprzerwanym strumieniem, który odliczał czas wraz z tykającymi wskazówkami zegara. Tylko gdzie był zegar?
Im dłużej się Adrien rozglądał, tym bardziej nie mógł go dostrzec. Pomieszczenie było zbyt rozległe. Dobiegał gdzieś z okolic pomieszczenia, ale to były tylko jego przypuszczenia.
Weszli na ścieżkę ze starych klawiszy od fortepianu. Zagrały skrzeczącym, zepsutym dźwiękiem, przez którego Adrien dostał dreszczy. Musieli jednak przejść przez resztę. Każde naduszenie na kolejny klawisz wywoływało falę nieprzyjemnych dźwięków. Adrien miał tylko nadzieję, że w ten sposób nie grał w rzeczywistości, bo inaczej współczuł nauczycielowi takiego beztalencia.
— Tam coś jest! — Marinette wskazała na klepsydrę. — Dlaczego... — urwała i pobiegła przez ścieżkę, grając na klawiszach chyba najgorszy utwór, jaki Adrien w życiu słyszał.
Uderzyła pięściami o klepsydrę, o szklaną część, która budowała całą konstrukcję. Marinette rozejrzała się za czymś. Wyciągnęła spod kupy przedmiotów smyczek, po czym uderzyła nim o grube szkło.
— Co ty robisz? — zdziwił się Adrien, dołączając do dziewczyny.
— Tak jest... Jest matka Adriena — wysapała ciężko.
— Co? — Jego głos zadrżał.
Zwrócił wzrok ku klepsydrze. Po drugiej stronie, przy ścianie ktoś siedział. Postać była przykuta złotymi łańcuchami do podłoża. Szarpała nimi, choć szkło zagłuszało wszelkie dźwięki. W końcu dostrzegła nowoprzybyłych. Rzuciła się na nich. Łzy zalały pociągnął twarz kobiety.
— Mama... — zaczął Adrien. W porę sobie przypomniał, by dodać: — Adriena?
— Tak!
To była ona, trochę starsza niż pamiętał, z wyraźnym pieprzykiem na twarzy, który zakrywała kosmetykami przed wyjściem do ludzi. I te przepiękne oczy. Jak mógłby je zapomnieć?
— Jak... Jak ją wydostaniemy? — spytał ostrożnie w rytm walącego w piersi serca. Tęsknota pochłonęła Adriena silnym strumieniem. Cudowne, rodzinne wspomnienia w moment pojawiły się w jego myślach, na moment zapomniał nawet, że jest we własnej podświadomości.
— Nie wiem!
— Ale... Tu musi być jakiś sposób. Przecież jakoś tam weszła.
— Kocie, ona nie istnieje, to tylko twór wyobraźni Adriena. Nawet jeśli uratujemy ją w tym świecie, to jej nie ma w prawdziwym.
— Musi być jakiś sposób!
— Nie — wyszeptała, kładąc dłoń na policzku Czarnego Kota. — Jesteś bohaterem, ale nie da się uratować wszystkich.
— Ale ja chcę.
— Przykro mi...
Matka błagała. Jej twarz była zalana łzami. Przez grube szkło czuł jej pęknięte serce, a jego wcale nie wydawało się zdrowsze. Kołatało w jego piersi w szaleńczych dudnieniach.
— Chloe, idźmy dalej — poprosiła Marinette, ciągnąc za sobą Adriena.
— I bardzo dobrze, nigdy nie lubiłam cioci.
Przełknął głośno ślinę.
— A to dlaczego? — zainteresował się Adrien. Zdusił w sobie smutek, ani razu więcej nie popatrzył się w stronę matki.
— Bo ona ne lubiła Adriena. Często trzymała go pod kluczem, bo poza domem jest niebezpiecznie. A to owady, a to samochody, a to coś innego. Zawsze się znalazła wymówka, żeby nigdzie nie szedł. Grał na fortepianie dla niej, nigdy dla siebie.
— Czy on w ogóle robił coś dla siebie? — spytała Marinette, okrążając klepsydrę.
— Nie — odparł Adrien. — Pewnie nigdy. Chyba...
Jedyną rzeczą, na którą Adrien zdecydował się z własnej woli, była przemiana w Czarnego Kota. Nic więcej.
Z bólem serca, ale przyznał Chloe rację. Był sam, zanim matka zniknęła. Po tym wydarzeniu jedynie zdał sobie sprawę z samotności.
Adrien przykucnął. Nie dał rady dalej iść. Głowa mu prawie pękała od nadmiaru myśli, a podobno na dodatek znajdował się we własnym umyśle. Nic tu nie pasowało. Gdzie wskazówki? Podpowiedzi. Zaakceptował rozsypujący się świat, w którym żył, ale chyba powinien pomóc sobie go naprawić?
Nie...
— Co się stało? — Przysiadła się obok Marinette.
— No bo... No bo... Adrien i ja jesteśmy do siebie bardzo podobni — wyznał, wykorzystując półprawdę.
— Twoja mama...
Kiwnął głową.
— Tak mi przykro! Przepraszam, powinnam pomyśleć wcześniej, ale...
— To nie twoja wina — przerwał dziewczynie. — To raczej moja. Myślę, że może jak pomogę Adrienowi, to i swoje problemy rozwiążę. Głupie marzenia...
— Nie możesz się poddać!
— A masz pomysł, jak ją uratować? — Wskazał na własną matkę. — Jak ją wydostać? Jak naprawić relacje z ojcem? Jak...
— KOCIE! — ryknęła, z dwóch stron waląc go w policzki.
Marinette przybliżyła do siebie jego głowę, aż dotknęli się czołami. Nadal pachniała wypiekami...
— Przepraszam — odetchnął z ulgą.
— Pomogę ci — obiecała Marinette. — Nie wiem jeszcze jak, ale pomogę. Jeśli to jest świat Adriena, to muszę go naprawić. Muszę go odnaleźć i dać do zrozumienia, że ma w przyjaciołach wsparcie. Z kolei ja pomogę tobie. Damy radę, tylko musisz mi zaufać.
Pogłaskała Adriena po włosach. Głowę położyła na swoich kolanach. Chyba oboje uznali, że należy im się mały odpoczynek. Zegar wciąż tykał, ale to nic. Adrien czuł się dobrze przy Marinette. Chętnie zawinąłby się w kłębek, poszedł spać i nie wstał aż do rana.
— Znowu flirtujecie... — Chloe przykucnęła przed nimi i łypnęła tymi pozornie niewinnymi oczami. — Czas się kończy.
Marinette zawarczała.
— Sio. A kysz! — próbowała wygonić dziewczynkę.
— Nie, to ty się wynoś. Nie lubię cię! Jeszcze zabierzesz mi Adriena i co wtedy zrobię? Nie lubię cię! Nigdy nie polubię! — Pokazała Marinette język. — Hm. Brzydula.
— Ej, nie wolno tak nazywać innych.
— Można, jeśli ktoś jest brzydki. Mama mi tak mówiła!
— Co? — Marinette uniosła brew ze zdziwienia. — Nic dziwnego, że wyrosło później coś tak potwornego, jeśli wychowywano ją w ten sposób!
Krzyczały. Nad nim.
Marzenia o krótkiej drzemce odeszły w niepamięć. Adrien przeciągnął się i zmienił pozycję, teraz patrząc Marinette w oczy.
— Jesteście głośne — stwierdził.
— Oj, cicho, Kocie! — odkrzyknęły równocześnie. — Ej, nie przedrzeźniaj mnie!
Zawarczały na siebie.
Adrien podniósł się, wyciągnął i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że tykanie ustało. Wsłuchał się chwilę w otaczające go dźwięki, ale nie pomylił się. Zegar nie tykał.
— Dobrze, wystarczy. — Marinette odetchnęła. — Musimy COŚ zrobić. Odnaleźć Adriena i naprawić... to wszystko. Pomysły?
Chloe uniosła rączkę.
— Oprócz ciebie. Reszta ma prawo mówić — dodała Marinette.
— Ale został tylko Czarny Kot — zauważyła dziewczynka.
— I właśnie o taką resztę mi chodziło, moja droga. Dzieci i ryby głosu nie mają. CZARNY KOCIE?!
— Zegar przestał tykać... — poinformował ją w końcu.
Marinette zmarszczyła czoło. Sama zaczęła nasłuchiwać, aż w końcu chyba i do niej dotarła powaga sytuacji.
— Pomysły? — spytała Czarnego Kota.
— Może... Kotaklizm? — zaproponował niepewnie, sam nie uznając tego pomysłu za najlepszy. Ale lepszy taki niż żaden.
— Nie, nie i jeszcze raz nie! Po pierwsze, nie wiemy, gdzie jest akuma. Po drugie, ujawnisz się. Po trzecie, nie możemy przewidzieć, jaki to będzie miało wpływ na Adriena.
— Tak myślałem. Innych pomysłów nie mam. Chyba że zaufamy Chloe i pójdziemy za nią.
Marinette palnęła się w głowę.
— A teraz... — Westchnęła. — A teraz wytłumacz mi, z jakich to niby powodów Adrien miałby ufać temu szatanowi w ludzkiej skórze?
— Ee... Może... Może małej Chloe ufał? — Za dzieciaka na wszystko się zgadzał. Innych przyjaciół nie miał, więc bawił się tylko z Chloe i zawsze akceptował jej głupie pomysły.
— Jeśli tak, to nic dziwnego, że po takim dzieciństwie jego umysł wygląda... tak.
Ręce opadły jej bezwładnie. Luknęła na Chloe, rozmasowała skronie i w końcu poprosiła:
— Poprowadzisz nas?
Chloe dumnie wypięła pierś.
— Nazwij mnie królową, a zaprowadzę cię wszędzie.
— Królowo, proszę... — Marinette znowu przewróciła oczami.
— W takim razie ZA MNĄ! — Wskazała palcem kierunek. — Ku nowej przygodzie! Ku przygodzie, ku przygodzie, ahoy, piracie! — zaczęła śpiewać.
— A wszyscy mi mówili, że ja fałszuję — Marinette skomentowała śpiew Chloe.
Adrien parsknął śmiechem. Faktycznie Chloe nie nadawała się na śpiewaczkę, ale mimo wszystko jak jej słuchał, to wracał z uśmiechem na twarzy do dni, kiedy wspólnie uciekali z przyjęć. Gdy bawili się na podwórku. Czy gdy Chloe oceniała grę Adriena... Zawsze go krytykowała i dzięki temu pracował ciężej, żeby mama była z niego dumna.
— Adrien... — rozległ się czyjś szept. Niósł się wokoło, melodyjnym, pełnym miłości dźwiękiem. Nie rozpoznał głosu, choć wiedział, że należy do osoby mu bliskiej.
Zatrzymał się i rozejrzał w koło. Marinette przystanęła trochę dalej, łapiąc Chloe, aby nie szła bez nich.
— Coś się stało? — spytała.
— Nie słyszałyście?
— Masz lepszy słuch — słusznie zauważyła Marinette. — Co usłyszałeś?
— Ktoś wołał... Adriena.
— Czyli musi gdzieś tu być! — krzyknęła równocześnie z Chloe. — Znowu mnie małpujesz! Błe! — Pokazały sobie język.
Jedna warta drugiej...
Pokręcił głową. Odbił się kocim kijem od podłoża i skoczył aż na samą górę skrzypiec. Stąd był lepszy widok na pomieszczenie. Rozciągało się jak kraina miodem i mlekiem płynąca. Złote struny odbijały światło padające z żyrandola stworzonego z harfy. Skoczył i złapał się jej. Zabujał kilka razy, aż w końcu puścił harfę i opadł w drugiej połowie pomieszczenia. Wokół roznosiła się specyficzna woń. Przypominała Adrienowi zepsutego camemberta albo gorzej — świeżego. Na samą myśl o serze skrzywił się.
Pobiegł dalej, zdając sobie sprawę, że nie może na zbyt długo zostawić dziewczyn samych. Odbił się od podłogi, chwycił za największe skrzypce i znów się wspiął.
Pomiędzy dwoma fortepianami ktoś leżał.
Zeskoczył prędko i bez chwili zawahania dotarł do leżącej postaci. Miała na sobie cienki płaszcz, zdobionymi złotymi liśćmi i srebrnymi kwiatami. Oddychała spokojnie, jakby spała.
Przyklęknął przed kobietą, a przynajmniej założył, że ma do czynienia z kobietą. Była za niska na mężczyznę, biodra wyraźnie kształtowały się na płaszczu.
— Czy coś się stało?
Kobieta podniosła się gwałtownie.
— Czarny Kot? — Głos wydawał się znajomy. — Czy to ty? Gdzie my...
— Kim...
Zdjęła kaptur.
— Biedronka? — wysapał, kiedy zobaczył siedzącą przed nim miłość jego życia. — Co ci... Co ci się stało?
Podał jej dłoń i pomógł wstać. Towarzyszka zdjęła w końcu płaszcz, ukazując pełny strój Biedronki. Nie mógł się pomylić, nie w kwestii tych oczu, dwóch kucyków i złośliwego uśmieszku.
— Miałam cię o to samo zapytać! — Rozejrzała się po pomieszczeniu. — Wydaje mi się, że to sprawka Władcy Ciem. Akuma musiała kogoś zaatakować...
— Tak, to niewątpliwie się stało — przerwał ukochanej. — I nawet wiem, kogo zaatakowała.
— Naprawdę? W takim razie wiesz, gdzie się ukryła akuma?
— Ee... Niekonieczne — przyznał. — Wiem tylko, że zaatakowała Adriena Agresta...
— ADRIENA?! — ryknęła na całą salę. Chwyciła Czarnego Kota za kołnierz i potrząsnęła nim kilkanaście razy, mierząc go ostrym wzrokiem. — Mów. Natychmiast — wycedziła przez zęby. — Szczegóły.
— Małe deja vu? — zdziwił się. Coś podobnego chyba niedawno się wydarzyło... — O! Jesteś strasznie podobna do Marinette. Ona też mną potrząsnęła. A, miałem mówić o Adrienie, to...
Biedronka położyła palec na ustach Adriena.
— Powtórz — rozkazała.
— Miałem mówić...
— Nie to, wcześniej!
— Też mną potrząsnęła...
— Jeszcze wcześniej! Kto?!
— Marinette.
— Jaka "Marinette"?
— Marinette Dupain—Cheng.
— ŻE JAK?! — wrzasnęła, chodząc dookoła Adriena. — Nie, nie, nie, nie, nie... NIE! To niemożliwe. To jakiś koszmar. Jak? ALE ŻE JAK?
Adrien poczuł się lekko zdezorientowany. Wiele pytań cisnęło mu się na usta, ale uznał, że w tej sytuacji lepiej milczeć. Czekał cierpliwie, słuchając przekleństw, jakie padają z ust Biedronki. Zaczęła mówić bez sensu o tym, że ona to ona, potem przeszła to teorii równoległych wymiarów, aż skończyło się na tym, że w końcu przystanęła i spojrzała na Czarnego Kota.
— Gdzie my jesteśmy? — spytała, a Adriena na reszcie odetchnął z ulgą.
— W podświadomości Adriena Agresta.
Otworzyła szeroko oczy.
— W takim razie TO ma sens — przyznała, co tylko mocniej zdezorientowało Adriena.
— Ale co dokładnie "ma sens"?
Biedronka przemilczała odpowiedź, kierując ku Czarnemu Kotowi groźne spojrzenie. "Nie pytaj o nic więcej" mówiło, ale Adrien miał wrażenie, że w jej zachowaniu właśnie jest coś więcej. Znały się z Marinette? Obie nosiły podobne kucyki, miały ten sam kształt twarzy, a nawet podobny głos. Czyżby to oznaczało, że... są daleką rodziną?
Teorię zostawił dla siebie.
Pociągnął Biedronkę za sobą, prowadząc do małej Chloe i Marinette. Dalej nie odnalazł źródła tajemniczego głosu. Nie należał do kobiety. Znał go, ale jednocześnie wydawał się mu dziwnie obcy.
Kiedy dotarli na miejsce, Marinette siedziała na skrzypcach, z kolei Chloe maltretowała ją dalej swoim śpiewem. Zauważyły go i wstały.
Marintte zbladła. Zatoczyła się do tyłu i niemal upadła na widok Biedronki. Adrien złapał ją w ostatniej chwili w swoje ramiona.
— Co się dzieje? — spytała za niego Chloe.
— Nie wiem, ale...
— CHLOE?! — wrzasnęła Biedronka, wskazując dłońmi na dziecko. — Ale... jak? Dlaczego? Po co? Kiedy... Ona... CO?!
— To Chloe z moich wspomnień — wyjaśnił pokrótce. — Jak się czujesz? — zwrócił się do Marinette.
Zamrugała kilka razy. Była jakaś... nieobecna. Dotknęła policzka Adriena i nagle do uszczypnęła. Bardzo mocno uszczypnęła.
— Au, co robisz?! — krzyknął z bólu. Odsunął jej rękę. Rozmasował policzek.
— To mi się nie śni.
— Że co? Polemizowałbym, moja pani, bo to jest swego rodzaju sen...
— A więc co tu robi Biedronka? — przerwała chłopakowi, wskazując na bohaterkę.
— I znowu zostałem zignorowany. — Westchnął.
— A ja chcę śpiewać! — wtrąciła się znowu Chloe.
— I nikt nie chce tego słuchać! — przypomniała jej Marinette.
— WYSTARCZY! — Kłótnie przerwała Biedronka. — Musimy się zorganizować. To atak akumy, nie zabawa. Wiem, że możemy czuć się lekko... — w tym momencie spojrzała na Marinette — zdezorientowani, ale prawda jest taka, że nic nie zrobimy, jeśli będziemy się kłócić. Kto ma nas prowadzić?
— Chloe — odpowiedzieli równocześnie Marinette i Adrien.
— Cudownie. No po prostu cudownie. A kogo szukamy?
— Adriena! — tym razem odparli Adrien i Chloe.
— No i w końcu jakieś normalne konkrety. — Zaklaskała. — Idziemy!
Adrien wypuścił Marinette. Ta jednak nie podążyła za Biedronką. Założyła ręce na piersi i podejrzliwie jej się przyjrzała.
— Marinette... — zmartwił się Adrien.
— A właściwie, jakie uczucia żywisz wobec Czarnego Kota? — zapytała Biedronki.
Bohaterka obejrzała się przez ramię.
— Oczywiście, że go nie kocham.
0 Comments:
Prześlij komentarz