Chloe ścisnęła pluszowego misia i pognała w stronę tronu. Wskoczyła na miejsce królowej, spychając berło i koronę na podłogę. Niewinnie pomachała nóżkami, a na jej twarzy wyszedł słodki uśmiech. Adrien zdecydowanie nie pamiętał Chloe w ten sposób. Fakt, czasami zachowywała się wobec niego... dobrze, ale częściej musiał słuchać jej narzekań, zapewnień, że to ona zostanie jego żoną w przyszłości, i opowieści o tym, jaka to jest cudowna.
— Zepsuli Chloe — wysapała Marinette. — I dlaczego Chloe?! Już nie mógł to być Władca Ciem?! Albo tarantule! O, tarantule są lepsze... są lepsze... od tego... Czegoś! — Ręce jej opadły bezwładnie. — Zginiemy tu marnie.
— Może... z lekka przesadzasz?
— Z lekka przesadzam? — Chwyciła Adriena za skórzany strój i przyciągnęła do siebie, kilka razy porządnie nim potrząsając. — To jest zło absolutne. Wiem, że Adrien pewnie pamięta ją jako słodką, niewinna dziewczynę. O ile w ogóle kiedykolwiek taka była? — dodała ciszej. — Nie ważne, Arien nie wie o tysiącach jej wybryków. To jest apokalipsa. Gdziekolwiek i kiedykolwiek się nie zjawi, tam zawsze są kłopoty. To największy pomocnik Władcy Ciem. Wystarczy, że ktoś to coś spotka, i od razu wprowadzi go w taki nastrój, że motyl gwarantowany!
Odetchnęła ciężko i puściła Adriena. Odsunął się od niej powoli, poprawiając sterczące we wszystkie strony włosy. Chloe jak Chloe, ale Marinette z tej strony na pewno nie znał. Pod tą uroczą buźką krył się demon.
— Skończyliście? — spytała Chloe, przychylając główkę na bok.
— Tak — odpowiedział Adrien.
— Nie — fuknęła Marinette, przewracając oczami. — A więc... Co szykujesz? Ugotujesz we wrzątku?
— Chcę porozmawiać.
— Czyli chce nas zagadać na śmierć. Kocie! — Złapał Adriena w nadgarstku. — Uciekamy. Dla Adriena też to się skończy śmiercią, jeśli...
— Adrien! — Chloe rozpromieniała. — Wiecie, gdzie jest Adrien? Zaprowadzicie mnie do niego?
Zeskoczyła z tronu i podbiegła do Marinette. Szarpnęła ją za bluzkę, prowadząc w kierunku tronu dla króla. Złote płatki zaczęły odrywać się z sufitu, opadały jakby deszczem. Zamieniły się w złocisty pył. Diamentowy żyrandol skruszał.
Adrien podążył za dziewczynami, idąc tyłem i obserwując niszczejące pomieszczenie, rozsypujący się świat, który musiał zostawić za sobą. A Chloe? Przebierała tymi drobnymi nóżkami, ani razu nie narzekając na pękające kosztowności, które przecież tak kochała. To był jej pokój, jej brylanty i srebra. Mimo to omijała je z uśmiechem na twarzy, wciąż powtarzając, że muszą znaleźć Adriena.
— Czy Adrien jest dla ciebie ważniejszy? — spytał jako Czarny Kot.
— Oczywiście! Adrien jest taki samotny, tylko ja go mogę odwiedzać! — Zadarła dumnie podbródek. — Przecież to mój przyszły mąż.
Marinette palnęła się w czoło.
— Wiedziałam, to Chloe. Lata dojrzewania, a ona dalej tym samym dzieckiem...
— To nieprawda! — Chloe tupnęła głośno o podłogę. — Jestem duża i dorosła, tylko niska. Adrien jednak mnie kocha. Raz mi nawet powiedział, że jestem jego... Hy, hy — zaśmiała się szyderczo. — Rodziną! — wykrzyczała jedno słowo na całą salę.
Adrien przysłonił twarz. Jego policzki zapłonęły ze wstydu. Niby nosił maskę Czarnego Kota, ale te rumieńce mogły go łatwo zdradzić. Pamiętał! Faktycznie powiedział Chloe, że są rodziną. Wtedy tylko traktował ją jak siostrę, a nie jak przyszłą żonę.
— Pewnie traktował cię jak młodszą siostrę, nie jak żonę — odpowiedziała za niego Marinette, jakby czytając mu w myślach.
— Kłamiesz! — uparła się Chloe. — Jesteś po prostu zazdrosna, już cię nie lubię.
Pokazała Marinette język.
— Cudownie... Zawsze wrogowie, nigdy przyjaciele... Po prostu cudownie — narzekała Marinette. — A ty nie idziesz?! — ryknęła do Adriena.
Podskoczył z wrażenia.
— A tak, tak. — Uśmiechnął się krzywo i podbiegł do dziewczyn.
Miał dziwne wrażenie, że zbyt szybko opuszczają pomieszczenie? Czyżby jego więzi z Chloe były tak słabe? Co oznaczał ten przepych? Wychodząc, narodziło się więcej pytań w jego myślach niż przy spotkaniu z oczami Natalie.
— Chloe, mogę ci zadać pytanie? — zagadnął do dziewczyny.
— Tak. Misio też się zgadza. — Kiwnęła głową pluszaka.
— Jakie jest twoje zadanie?
Chloe przyłożył palec do ust i zaczęła się zastanawiać. Obejrzała się przez ramię. W jej oczach mignął dziwny blask. Nie pamiętał, by kiedykolwiek zobaczył tak szczęśliwą Chloe.
— Musze was zaprowadzić do Adriena — odpowiedziała w końcu, choć tę odpowiedź już znali.
Adrien podrapał się za uszami. Nie pasowało mu nic. Spojrzał na Marinette, licząc, że może jej coś wpadnie a myśl, ale wydawała sie równie zdezorientowana, co on.
— STOP! — rozkazała Chloe.
Podniosła misia i okręciła się razem z nim, aż nagle stanęła. Po raz pierwszy odkąd jej bogaty świat zaczął się rozpadać, przyjrzała mu się dokładniej. Jej pyzata twarzyczka posmutniała. W oczach zebrały się drobne łzy, które od razu wytarła rękawem.
— To tutaj — wyszeptała, wskazując na obraz.
Przedstawiał rodzinę Bourgeois, ubranych w królewskie stroje, chyba z balu noworocznego, który odbył się w szóste albo siódme urodziny Adriena. To wtedy pocieszał Chloe, kiedy jej matka odrzuciła własną córeczkę na oczach paryskiej śmietanki towarzyskiej. Machnęła na nią, rzucając krótkim tekstem, by jej nie przeszkadzała. A zrobiła wtedy mamie laurkę. Podarła ją i wrzuciła do kosza. Adrien wyjął fragmenty kartki. Położył przed Chloe i przytulił ją, pocieszając do końca wieczoru.
A gdzie wtedy była jego mama? Co robiła?
Nic. Pustka utkwiła we wspomnieniach Adriena.
Stroje jednak dobrze zapamiętał, ich wyjątkowy krój, który po złączeniu okazywał się jednym, wielkim rodzinnym projektem. Wszystko by pasowało, tylko twarze postaci zamazano. Na czarno, jakby farbą.
— Dlaczego brakuje im twarzy? — dopytał się Chloe.
— Nie brakuje. — Ścisnęła mocniej misia. — Czekam, aż Adrien i ja będziemy mężem i żoną, i będziemy mieli własną córeczkę. Prawdziwą rodzinę!
Marinette przyklęknęła przed Chloe położyła dłoń na jej ramieniu i powiedziała jedno słowo:
— Przepraszam.
Więcej nie potrzebowała.
Przetarła lekko przemoknięte od łez policzki Chloe, a potem uszczypnęła ją w nos. Zaśmiały się równocześnie.
— Zostaw! — Chloe odepchnęła Marinette. Odwróciła się, pociągając nosem i coś narzekając, że nie jest dzieckiem.
Adrien parsknął śmiechem.
— Musimy przejść przez obraz — poinformowała ich mała Chloe.
— A co jest za obrazem?
Chloe wzruszyła ramionami.
— Tylko Adrien wie.
Nie, zdecydowanie nie wiem!, pomyślał, przeklinając chwilę, w której dał się Władcy Ciem i tej przeklętej akumie. Jak to się stało, że chwila zaprowadziła go do wnętrza podświadomości, której... nie znał.
Chloe poniekąd miała rację, tylko Adrien wiedział, co znajduje się po drugiej stronie, nie Czarny Kot.
— Idziemy — zachęcił Marinette, by już ruszyli.
Skinęła zgodnie. Ujęła jego dłoń i pociągnęła przez obraz, zostawiając Chloe w tyle. Dziewczynka pognała za nimi.
Z początku zalała ich czarna przestrzeń ze wszystkich stron. Ścieżka okalana gwiazdami wyłoniła się wśród ciemności, rozświetlając im drogę. Wokół nich utkwiła nieskończona ciemność.
Adrienem chwyciły dreszcze. To był jego świat — mroczna pustka, którą powinno coś zapełnić. Nie znalazł tam nic. Ścieżka może i prowadziła ich ku czemuś lepszemu, może w końcu ku lepszej części jego umysłu, ale na razie drżał na widok tych ciemności.
Nigdy się ich nie bał. Nie potrzebował zapalonej nocnej lampki, uchylonych drzwi, nawet każdej nocy zasłaniał grube zasłony. To pustka go przerażała.
Włożył kocią dłoń w przestrzeń poza błyszczącymi światłami. Jakby macał rzadki kisiel. Dłoń przechodziła przez ciemność ciężko, rozsuwała małe gwiazdki na boki.
Marinette zatrzymała Adriena, kładąc dłoń na jego piersi. Wzrok miała skierowany ku górze. Adrien też spojrzał w tamtą stronę. Światła prowadziły wyżej, przed nimi znajdował się mrok. Dotknął go, napotkał opór. Jego własny umysł nie pozwolił mu przejść dalej.
Otworzył usta. Żaden dźwięk nie wydobył się przez nie. Wbił palec w brzuch Marinette podskoczyła i chyba chciała krzyknąć: "co ty robisz?!", ale wtedy sama zauważyła, że coś jest nie tak. Chwyciła się za twarz i niby wrzasnęła. Rozdziobała szeroko usta. Adrien aż zaśmiał się głucho. Spojrzała na niego krzywo, po czym palnęła w bok.
Wskazała na górne światła. Wzruszył ramionami, bo nie miał pomysłu, jak się tam dostać. Marinette pokręciła głową ze zrezygnowania. Złapała za koci kij, najpierw pokazała na przedmiot, potem na górne światła.
Aa! Adrien w końcu zajarzył, o co jej chodziło. Wziął z powrotem koci kij, chwycił Marinette w talii i rozciągnął koci kij. Pędzili między światłami, obserwując przestrzeń wokoło nich. Dźwięk nie wracał, a im dłużej gnali ku górze, tym większe mieli obawy. Gdzie jest koniec? Pędzili i pędzili, ale wszędzie panował mrok.
W końcu Adrien zatrzymał koci kij. Stanął na jego końcu, przykucnął i usadził Marinette na swoim udzie. Owinęła się wokół jego szyi. Jej twarz aż mówiła: "no i co teraz?". Adrien pokręcił głową, nie mając pomysłu. Przewróciła oczami. Zastanawiał się, który to już raz tego dnia. Chyba lubiła przewracać oczami.
W ogóle dlaczego się znalazła w jego podświadomości? Była jej częścią czy może z jakiegoś powodu prawdziwą Marinette? Zachowywała się zbyt naturalnie, jak ja twór z jego wyobraźni. A sądząc po poprzednich przypadkach, to miał niezłą. Ale może tak właśnie ją widział. Nie była potrzebna inna Marinette, tylko ta jedna, jedna, nieskomplikowana, zabawna... przyjaciółka...
W pomieszczeniu zatrzęsło się. Adrien chwycił mocniej Marinette. Ścisnął u spodu koci kij, lecz i ten zaczął drżeć.
Co się działo?
Światła gasły. Jedne po drugich nikły wśród ciemności, jakby ta zamierzała je doszczętnie pochłonąć.
Serce Adriena coś ścisnęło.
Jeśli te światła zniknął, to jak znajdą drogę do wyjścia?
Przecież to był jego świat, dlaczego wszystko musiało się rozsypywać? Gdzie coś normalnego? Zwyczajnego? Czy naprawdę nic nie daje mu nadziei? Przecież cieszył się z każdego wyjścia na lody, z rozmów w bibliotece, żartów w trakcie zajęć, wspólnego grania i sesji fotograficznej. Jego życie nie było takie złe, jak na nie spojrzeć, więc światełka...
Wracajcie!
Zacisnął mocno powieki, ale chwilę później poczuł, jak ktoś wali go w ramię. Otworzył oczy. Wokół panowała cudowna jasność, światła świeciły wszędzie.
— Hura! — wykrzyczał. Wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami z Marinette. — Mówimy!
— Tak, mówimy! Głos, jak dobrze cie znowu mieć! — Pogłaskała się po szyi. — Cudownie jest mówić!
— Wspaniałe uczucie, prawda?
— Najlepsze! — zgodziła się. — Mogłabym teraz gadać w nieskończoność!
— Taki piękny głos to mógłbym słuchać w nieskończoność. — Puścił do niej oczko.
— Oj, dziękuję. — Uszczypnęła Adriena w policzek. — Jesteś taki słodki Czarny Kocie!
Ktoś chrząknął.
Pochylili głowę i zobaczyli stojącą przed nimi Chloe. Ręce miała założone na piersi, tupała i czekała chyba, aż skończą rozmowę.
— Nie flirtujcie już tak — poprosiła ich.
— My nie flirtujemy! — usprawiedliwili się równocześnie.
— Tak, tak. Możecie, mi to nie przeszkadza, tylko zostaw mojego Adriena.
To ja jestem Adrien, pomyślał, znowu tłumacząc sobie, że to tylko niezręczne nieporozumienia i nic nie znaczą. Ale znaczyły... Mimo że był tą samą osobą, to dla innych Czarny Kot i Adrien okazywali się różnymi, obcymi dla siebie postaciami.
— A co to za pomieszczenie? — zmienił temat i wyszedł przed dziewczyny.
Tym razem wylądowali w wąskim korytarzu, na końcu którego znajdowały się zamknięte drzwi. Odetchnął z ulgą na widok konkretnego przejścia do dalszych części jego podświadomości. Tak było wygodniej, bezpieczniej i przynajmniej wiedział, czego się spodziewać.
— Korytarz wspomnień — odpowiedziała po chwili Chloe, dotykając ściany po prawej stronie.
Fotografie wyłoniły się spod kremowej farby w kilku rzędach, które zaczynały się od podłogi a kończyły na suficie. Po lewej stronie nic się nie zmieniło. A przynajmniej do momentu, w którym Chloe dotknęła ściany. Wyrosły na niej kolejne zdjęcia, tworząc z korytarza aleję fotografii — wspomnień Adriena, które uwiecznił i zachował w pamięci. Powinny być to najszczęśliwsze dni...
Najpierw zobaczył całą rodzinę — siebie, ojca i mamę w dniu ich ostatnich świąt Bożego Narodzenia. Potem dostrzegł pierwszy dzień w szkole. Siedział z Nino, za nim gadały Alya z Marinette.
— Jego mama była naprawdę piękna — zauważyła Marinette.
— Tak... Mama była, to znaczy, mama Adriena wygląda cudownie. Chyba jest do niej podobny! — Adrien uśmiechnął się krzywo. Ciekawe, czy dalej też znajdzie siebie w stroju Czarnego Kota. A co z Biedronką?
Marinette ruszyła dalej, z kolei Chloe stanęła za nimi, czekając na coś.
— Coś się stało? — spytał dziewczynki.
— Trochę mi smutno...
— A dlaczego ci smutno?
— No bo... No bo... Nie ma mnie na zbyt wielu zdjęciach. Adrien mnie nie lubi?
— Ja... To znaczy, on na pewno uważa cię za kogoś ważnego w życiu, ale czasami nie jesteś zbyt miła dla... innych.
— Ale to ich wina! — oburzyła się.
Zerwała kilka zdjęć ze ściany. Przejrzała je po kolei, wybierając tylko kilka. Resztę wcisnęła Marinette.
— Oni! — Pokazała Adrienowi wybrane fotografie. Na wszystkich był z przyjaciółmi.
Chloe zacisnęła drobną rączkę na sukience, miętoląc ją we wszystkie możliwe strony. W jej oczach pojawił się smutek. Adrien chciał zabrać od niej zdjęcia i odłożyć na miejsce, lecz wtedy cofnęła się. Przycisnęła zdjęcia do piersi.
— Oddaj — poprosił, na razie grzecznie.
Pokręciła głową. Chwyciła za fotografie i porwała je na cztery części. Rzuciła fragmenty na podłogę i uciekła, odpychając Czarnego Kota na bok. Marinette przyklęknęła przed częścią, na której się znalazła. Wzięła też resztę fragmentów, ale nie dało się już złączyć.
— Myślałam... — zawahała się. — Myślałam, że rozumiem Adriena.
— Chyba on sam siebie nie rozumie, sądząc po tym... chaosie — pocieszył ją.
— Pewnie masz rację, ale mimo wszystko wiele razy... — dotknęła zdjęcia, na którym zamarła jej głupia minia. Próbowała wtedy z nim zatańczyć. Koniec końców podeptała go i chyba wylądowali nawet na parkiecie, przeszkadzając innej parze. — Wiele razy powinnam zachować się inaczej. On... Chyba mnie nienawidzi...
Przeszła obok Czarnego Kota, zabierając ze sobą jedno ze zdjęć. Pozostałe zostawiła na miejscu.
Adrien przyjrzał się poszczególnym obrazom. Zastanawiał się, jak Marinette doszła do wniosku, że ją nienawidzili, ale gdzieś chyba to zobaczyła... Bijącą od niego nienawiść? Krzywy uśmiech?
Niczego nie znalazł.
Zamiast tego na wielu fotografiach zobaczył kryjącą się za nim Marinette — raz za schodami, innym razem przy wejściu do szkoły, czasem wskakiwała za schody. To chyba ona nienawidziła jego, nie on ją.
Nie rozumiał kobiet, a szczególnie nastolatek, choć gdzieś przeczytał, że z wiekiem jest jeszcze gorzej... Podobno tak mówili.
— Które ze zdjęć wzięłaś? — spytał z ciekawości.
Pokazała mu scenę z pierwszego dnia w szkole, kiedy spadł deszcz. Nie wzięła wtedy parasolki, a Adrien nie potrzebował jej w dotarciu do samochodu. Pożyczył ją wtedy Marinette i tym samym po raz pierwszy w swoim całym życiu... sam zdobył przyjaciela.
To cudowne uczucie nie zanikło. Za każdym razem, gdy sobie przypominał tamtą chwilę, pojawiało się takie... przyjemne ciepło.
— To jakieś złe wspomnienie? — dopytał się dziewczyny.
— O nie, nie, nie! — wykrzyczała szybko. — To właśnie jedno z tych milszych. Chociaż nie powinnam zabierać tego zdjęcia. Nie wiem, co będzie, jak wrócimy do normalności. A jak zabiorę Adrienowi jakieś wspomnienie...
Zamarli na moment.
Zwrócili się ku ścianie i wtedy Marinette odłożyła fotografię na miejsce.
— Nie warto kusić losu. O nie, nie, Marinette. Twoje szczęście to mieć pecha, a więc nie kuś losu. — Uciekła, nie oglądając się za siebie.
Adrien poprawił fotografię i podążył za dziewczyną, nucąc pod nosem piosenkę. Usłyszał ją w radiu. Nie znał tytułu, pewnie i wiele słów pomylił, ale aż zachciało mu się śpiewać i tańczyć na widok tych wszystkich wspaniałych przeżyć. Tylko jedno go martwiło...
Brakowało tu Czarnego Kota i Biedronki...
— Szybko, szybko, musimy iść dalej! — pogoniła ich Chloe. Trzymała rękę na klamce, czekając, aż do niej dołączą.
Marinette przyszła jako pierwsza. Adrien stanął kawałek dalej.
Otworzyły drzwi, które prowadziły do najgorszego z możliwych koszmarów...
0 Comments:
Prześlij komentarz